7. Spleen.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fingal Wallace został okrzyknięty skandalistą. Co więcej stał się obiektem drwin i zawiści nawet za kratkami.

Tak, wylądował w więzieniu. Uznali go bowiem za winnego.

Mógł się tego spodziewać, aczkolwiek nie przewidział, że będą tam aż tak złe warunki. Śmierdziało potem, wilgocią i stęchlizną; oddychanie sprawiało mu niemały problem. Obudziła go woda kapiąca z sufitu prosto na jego twarz. Wzdrygnął się na przeraźliwe zimno, obejmujące jego poobijane ciało, a zaraz potem skrzywił się, gdy poczuł pulsujący ból, rozchodzący się po całym ciele.

Czuł się okropnie. Był wściekły, zawiedziony, zaskoczony obrotem zdarzeń, a przede wszystkim... smutny. Tak, ciężko mu było się do tego przyznać, ale to było uczucie, które dominowało ponad wszystkimi pozostałymi.

Nie bał się wcale, może nawet się z tym losem pogodził. Może nawet na niego zasłużył.

Kiedyś wrzucał tych wszystkich bogaczy do jednego worka i pragnął ich upadku, ale gdy poznał Jane zrozumiał, że nie każdy z nich jest zepsuty.

Jane opiekowała się swoją babcią, pomagała biednym i robiła wiele rzeczy, aby przysłużyć się światu. Była tak cholernie dobra i mądra. Dotarło do niego, że zaczęło mu na niej zależeć i nie potrafił tego w żaden sposób powstrzymać. A przecież ona też należała do tych filistrów, których przed lat przeklął i spisał na straty.

Teraz już wszystko było stracone. Jane wyleciała mu z rąk, zniknęła na dobre, a on czekał na podjęcie decyzji przez władze.

Zapewne nakażą mu zapłacić grzywnę, mimo że nie miał pieniędzy. A gdy tego nie zrobi, dostanie dożywocie; w najlepszym wypadku. W najgorszym powieszą go na placu, aby uświadomić ludziom, w jaki sposób kończą wszyscy buntownicy.

Spędził w celi godziny, a może i dni. Czas zlewał się w jedno, cisza dzwoniła w uszach. Słyszał jedynie krople wody obijające się miarowo o ziemię. Najpierw próbował je liczyć, ale poddał się przy tysiącu. Czasem dało się usłyszeć przeciągły dźwięk otwieranych drzwi gdzieś w oddali albo szczęk metalu.

Racje żywności były niewielkie, ale i tak nie był w stanie nic przełknąć. Nie miał kontaktu z innymi więźniami. Jedynie wtedy, gdy z niewiadomego powodu odeskortowali go do innej celi. Właśnie wtedy dowiedział się, że nosi miano wroga społeczeństwa.

Gdyby nie był Fingalem Wallacem, być może przygwoździłyby go wyrzuty sumienia. Fakt, zadręczał się tym, co się stało, jednak z zupełnie innego powodu. Był na siebie po prostu zły. Wręcz wściekły. Tak bardzo siebie nienawidził, że miał ochotę krzyczeć.

Popełnił błąd, coś musiał przeoczyć. Akcja wydawała mu się wyjątkowo dobrze zaplanowana, dopracowana z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów. A jednak jakimś cudem został złapany w sidła milicji. Diabli by ich wzięli.

Usiłował przypomnieć sobie cokolwiek z drogi do więzienia. Miał jedynie jakieś przebłyski. Wrzucili go jak worek na przyczepę i otoczyli, żeby nie uciekł. Miał związane ręce i nogi, na ustach knebel, a w dodatku był na skraju świadomości i ledwie kontaktował, więc i tak nie dałby rady choćby się poruszyć.

Pamiętał twarz Petera. Zmarszczył brwi i zacisnął powieki, próbując skupić myśli na osobie milicjanta. Nie spodziewał się, że dzielnicowy pojawi się na miejscu przechwycenia takiego kryminalisty, za jakiego go uznano. A jednak.

W głowie mu huczało, ale zdołał wyłapać z tych urywków słowa, które zapadły mu w pamięć.

Kiedyś mówiłeś, że nic nie osiągnę, pamiętasz? — mówił Peter. Zawsze byłeś taki pewny swego, zawsze wygrywałeś. Szczerze cię nienawidziłem. Nawet nie wiem, jakim cudem zmusiłeś mnie do tego cholernego układu, w którym miałeś się dzielić ze mną zyskami. Ale wiesz co? Jednej rzeczy ci brakowało – rodziny. A to właśnie dzięki rodzinie dowiedziałem się o twoim wybryku i mogłem się tobie odpłacić.

Fingal odchylił głowę i oparł ją o chłodną, betonową ścianę. Musiał pomyśleć. Miał przed sobą wszystkie elementy. Teraz powinien jedynie poskładać je w całość.

Dzięki rodzinie dowiedziałem się o twoim wybryku.

Dzięki rodzinie? Co miał na myśli? Czy ten człowiek nie mógł wysławiać się dosadnie i zrozu...

I nagle go olśniło.

Wiesz co, mój ojciec by cię polubił. Jest milicjantem i ceni sobie takich miłych i elokwentnych ludzi, jak ty. Muszę was kiedyś ze sobą zapoznać.

A potem kolejne wspomnienie. Całkiem niedawne.

Wybacz, nie chciałem. Po prostu się śpieszę i...

Fingal Wallace?

Nora. Może innym razem uda nam się pogadać, ale teraz niestety jestem już spóźniony, więc żegnaj.

Ojciec Nory był milicjantem. W dodatku dziewczyna nie była głupia, jak się okazało. Być może od początku była tylko przeklętym informatorem Petera. Jak mógł tego nie zauważyć?

Był pewien, że to właśnie ona stała za tym wszystkim. Wpadł na nią przy ucieczce z miejsca zdarzenia, nie natknął się na nikogo innego. To było jedyne racjonalne wytłumaczenie.

W tym momencie wyrzucał sobie jeszcze bardziej swoją głupotę i nieopatrzność. Teraz wszystko rozumiał, no może oprócz tego, jak mógł być taki ślepy.

Wstał na tyle gwałtownie, że zebrało mu się na wymioty. Musiał podeprzeć się ściany, żeby nie upaść. Zrobiłby wszystko, by tylko się stąd wydostać.

I wtedy rozległy się miarowe kroki strażnika. Strażnika wraz z pewnym niespodziewanym gościem. Ktoś musiał usłyszeć rozpaczliwe wołania Fingala o wolność, skoro już chwilę później ujrzał przed sobą swoją ostatnią deskę ratunku.

— Witaj, synu. Minęło sporo czasu, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, nieprawdaż?

***

Zakutego w łańcuchy, zaprowadzili go do oddzielnego pomieszczenia. Wyglądało to na coś w rodzaju sali przesłuchań, jednak w tym wypadku, zamiast przedstawiciela milicji, po drugiej stronie zasiadł, jak zawsze irytująco olśniewający, Declan Wallace.

— Ojcze.

Fingal odchrząknął. Pod stołem trzymał dłonie zaciśnięte w pięści. Nie wiedział, co ta wizyta miała oznaczać, ale nie bardzo się mu to podobało. Ojciec zawsze wiedział, jak postawić na swoim, jednocześnie zbierając oklaski i podziękowania.

— Synu.

Na przystojnej mimo wieku twarzy, pojawił się uśmiech satysfakcji.

— Jeśli chcesz mi teraz prawić morały i rzucać swoimi pouczającymi gadkami, to nic tu po tobie — ostrzegł go Fingal. — Nie mam zamiaru brać udziału w tej idiotycznej szopce.

Ze zdenerwowania wstał, ale nie wyszedł. Został zatrzymany przez funkcjonariuszy. Było ich tu sześciu i zdawało się, że nie mieli zamiaru pozwolić mu opuścić spotkania. Być może Declan przekupił ich, by zmusili go do pozostania w pokoju nawet siłą.

— Mam dla ciebie hojną propozycję — ciągnął tymczasem niezrażony. — Powinieneś się cieszyć, że tu przyjechałem. Mało który ojciec tych czasów zająłby się zdradzieckim potomkiem.

Zdradzieckim potomkiem.

Fingal parsknął. Usiadł ponownie, tym razem z kpiącym, a jednocześnie zdenerwowanym wyrazem twarzy.

— No tak, cóż mnie spotkał za zaszczyt. Jedyna taka okazja, by spotkać się z ojcem, który niemalże wyrzekł się własnego syna.

— Gdyby tak było, czy siedziałbym tu teraz z tobą?

— Nie wiem, ty mi powiedz — sarknął i splótł dłonie w nonszalanckim geście. — Przecież ty zawsze robiłeś wszystko jedynie dla własnych korzyści.

— A jaką miałbym korzyść we wpłaceniu kaucji, dzięki której mógłbyś opuścić więzienie?

Uśmiech na twarzy młodego Wallace'a zbladł. Niemożliwe. Gdzieś musiał być jakiś haczyk, który stworzony został przeciwko niemu.

— Wspaniała oferta, ojcze. Co żeś przede mną zataił, żebym się na nią zgodził?

Declan uśmiechnął się jednym kącikiem ust i nachylił się nad blatem. Uwielbiał mieć władzę.

— Jeśli się nie zgodzisz, zawiśniesz na stryczku. Czy to nie cudowne?

Zaśmiał się głośno. Fingala przeszły zimne dreszcze. Wzdrygnął się na ten dźwięk.

— Spodziewałem się, że będą chcieli się mnie pozbyć, jednocześnie dając innym nauczkę na przyszłość. Ale za nic nie przewidziałem, że zjawisz się ty. I dalej nie rozumiem, po co to robisz? Bo z całą pewnością nie jest to tak prosta propozycja jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Co chcesz w zamian?

Declan zadumał się, odpływając wzrokiem na intensywnie białą ścianę.

— Pomyślmy... Pamiętasz mój ostatni list?

Wallace zmarszczył brwi, próbując przywołać w pamięci tę chwilę, kiedy czytał owy list. Pamiętał, że przyniosła go Jane. I pamiętał też, że wówczas jego treść wyjątkowo go rozbawiła. Śmiał się przez długi czas, bo wiedział, że za nic nie spełni prośby ojca.

A teraz nie miał zbyt dużego wyboru.

— Chcesz, żebym pojechał z tobą do Paryża.

— Tak. I ze mną zamieszkał.

Fingal zaśmiał się i zakrył twarz dłońmi. Sam był sobie winien. A jednak miał ochotę krzyknąć, że sobie na to nie zasłużył.

— Nie. Nie zrobię tego.

Wstał. Tym razem przepuścili go, więc wyszedł za drzwi. Tam już czekali na niego strażnicy, którzy odprowadzili go do celi.

Mógł się zapierać, ile miał sił, ale z tylu głowy miał świadomość, że w końcu przystanie na propozycję ojca i spełni się jego najgorszy koszmar.

Znów powróci dawne życie pod jednym dachem ze lwem. Z tym wyjątkiem, że teraz nie zamierzał bać się lwa. Teraz zamierzał go pokonać.

***

— Masz wszystko?

— Są kufry. Zgubiłem gdzieś poczucie własnej wartości, ale przynajmniej będę żywy.

Fingal zapakował ostatni bagaż do powozu i z ponurą miną wsiadł do środka. Declan, w nieco weselszym humorze, dołączył do niego.

— Czeka nas długa droga, synu — oznajmił, kładąc na jego ramieniu dłoń. Ten strzepnął ją natychmiastowo i odsunął się z odrazą pod samo okno.

Droga rzeczywiście dłużyła się okropnie. Fingal przespał większość czasu, ale ilekroć budził się z płytkiego snu, ojciec informował go, że nie są nawet w połowie i jeszcze trochę minie, zanim dotrą na miejsce. Pewnie szybciej byłoby podróżować pociągiem, ale Declan uważał ten środek transportu za uwłaczający godności człowieka.

W końcu zatrzymali się w jakiejś gospodzie, gdzie zjedli późny obiad i wynajęli pokój. Ojciec zamknął się w łazience, więc Wallace wykorzystał tę chwilę, by napisać list do Jane.

Kochana Jane.

Nie. Zbyt ckliwie, zupełnie nie w jego stylu. Skreślił te dwa słowa.

W jaki sposób miał wyrazić to, co czuł? Ciężko mu było przepraszać, ale czuł, że powinien. Nie zasłużyła sobie na to.

Potrafił pisać wiersze i krótkie opowiadania, jednak przeprosiny okazały się o wiele trudniejsze. Już po kilkunastu minutach na ziemi leżały zgniecione kulki z papieru. Tylko marnował kartki.

Wreszcie postanowił napisać po prostu to, co przychodziło mu na myśl.

Droga Jane,

Przykro mi, że musieliśmy rozstać się w taki sposób. Wiem, że jesteś teraz na mnie zła, sam nie potrafię pojąć swojej głupoty. Postanowiłem jednak napisać do ciebie ten ostatni list, aby nie wyjść na tchórza. Nie chciałem zostawić cię bez słowa.

Powinienem ci pogratulować. Udało ci się do mnie dotrzeć i przyznam, że zdążyłem nawet zapałać do ciebie sympatią. Z początku żałowałem niefortunnego obrotu zdarzeń, jednak teraz mogę stwierdzić, że dobrze się stało. Nie byłem dla ciebie dość dobry, wszyscy potrafili to dostrzec. Ja zauważyłem to dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale.

Z całego serca życzę ci pomyślnej drogi nowego życia. Oby powiodło ci się w małżeństwie i obyś miała możliwość rozwoju swego warsztatu pisarskiego. Nie powinnaś się poddawać, twój talent jest wyjątkowy. Ludzie muszą zobaczyć świat twoimi oczami, bo taki jest naprawdę piękny. "Sztuka dla sztuki", pamiętasz?

W każdym razie, przepraszam za wszystko.

Twój na zawsze, Finn.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro