10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

70 gwiazdek = nowy rozdział!






-Dlaczego miałabym kłamać przełożonemu prosto w oczy? - prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.

Klaus usilnie starał się mnie przekonać, że muszę w stu procentach stanąć po stronie jego i jego bliskich. Ja natomiast chciałam pozostać bezstronna. Chciałam się pozbyć Marcela z miasta, a nie zrobić z hybrydy kolejnego króla Nowego Orleanu. Nasze cele się po prostu różniły, a on nie mógł tego zrozumieć.

Westchnął po raz kolejny.

-A dlaczego poprzednio nie powiedziałaś mu prawdy? - odbił piłeczkę. Frajer... Nie będzie wykorzystywał moich czynów przeciwko mnie.

- Nie odwracaj kota ogonem! - ostrzegłam go, wstając z krzesła przy ladzie. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę. - Jak już wcześniej powiedziałam, nie zamierzam być marionetką w rękach pierwotnych. - skrzyżowałam ręce na piersi - Nie Ty ustalasz zasady. - prychnęłam.

-Zdziwisz się, kotku. - wstał z kanapy i jeszcze bardziej zmniejszył odległość między nami. W końcu staliśmy w odległości około piętnastu centymetrów. - Zawsze kiedy z kimś negocjuję, to dostaję to co chcę. - warknął.

Uśmiechnęłam się fałszywie.

-Trafiła kosa na kamień, Klaus. - warknęłam - Nie boję się Ciebie i nie zamierzam spełniać twoich rozkazów. - wzruszyłam ramionami - Więc twoje negocjacje chuja Ci dadzą. - prychnęłam.

-Jesteś najbardziej upartą i irytującą kobietą jaką poznałem w całym moim życiu... - jęknął załamany.

Uśmiechnęłam się szeroko.

-Biorąc pod uwagę, że jesteś liczącą ponad tysiąc lat hybrydą, to dla mnie komplement. - wyznałam, szczerząc się od ucha do ucha. Od zawsze wiedziałam, że jestem irytująca i dzięki temu rozwiązałam wiele istotnych spraw.

-Wyjątkowo ciężko Cię obrazić. - stwierdził.

-Pracuję w policji. - westchnęłam - Muszę być spokojna i opanowana, bo inaczej to ja byłabym sądzona zamiast innych. - oznajmiłam.

- To zrozumiałe. - mruknął - W każdym razie. My potrzebujemy kogoś zaufanego w policji, aby wiedzieć co się dzieje w mieście, Ty pragniesz pozbyć się Marcela z miasta. Ja chcę dostać się do rady miasta, a Ty jesteś w stanie mi to zapewnić. - wzruszył ramionami - Więc co ty na to? - westchnęłam i cofnęłam się, aby ponownie usiąść na stołku.

- Nie bardzo podoba mi się idea współpracy z pierwotnymi. - wyznałam szczerze - Nie chcę Ciebie na miejscu Marcela, ja pragnę wolności. Wolności a nie kolejnego władcy... - mruknęłam, krzyżując ręce na piersi.

Przez całą rozmowę nawet na chwilę nie spuściłam Klausa z oczu. Nie ufałam mu za grosz. Był nieobliczalny i niebezpieczny, a ja nawet lubiłam swoje życie i nie zamierzałam go tracić...

-Kotku, jak ja mam Ci wytłumaczyć, że jesteś ode mnie zależna? - zakpił. Te jego zdrobnienie zaczynają mi działać na nerwy. Jeśli jeszcze raz nazwie mnie "kotkiem", "skarbem" albo "kochaniem" to wyjdę z siebie, stanę obok i z całej siły strzelę go w pysk. Wiem, że ma powody do bycia pewnym siebie, ale niech sobie daruje flirty! - Jeśli chcesz się pozbyć Marcela, to moja pomoc jest niezbędna. - wzruszył ramionami - Przecież sama nie jesteś w stanie się go pozbyć i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. - miał rację. Miał cholerną rację...

Jęknęłam pod nosem i odchyliłam głowę do tyłu. To jakiś koszmar.

Myśl, Cassie. Myśl.

Rodzina pierwotnych czy Marcel i jego świta? Nosz z deszczu pod rynnę...

Przeanalizujmy to, jeśli Marcel zostanie w Nowym Orleanie to nic się nie zmieni. Ludzie dalej będą niczym niewolnicy, a wampiry będą się panoszyć jakby wszystko im się należało.

Zaś z drugiej strony, jeśli to Mikaelsonowie przejmą władzę to Klaus będzie na tronie. Paranoik i morderca jako władca tego pięknego miasta. Jakoś tego nie widzę...

- Nie wiem co Ci powiedzieć. - wyszeptałam w końcu. Wzrok wbiłam w dłonie, które miałam złączone na kolanach. - Klaus, Ty się nie nadajesz na władcę...- jęknęłam w końcu - Przecież to będzie jak III wojna światowa. - mruknęłam załamana.

-Wcale, że nie! - oburzył się - I byłbym idealnym władcą. Dawniej już byłem. - dumniw wypiął pierś.

Spojrzałam na niego z jawną kpiną wymalowaną na twarzy.

-Dlaczego Ci nie wierzę? - mruknęłam.

- Bo masz problemy z zaufaniem? - zaproponował, a ja prychnęłam pod nosem.

- To wcale nie jest śmieszne! - wysyczałam, kiedy zauważyłam, że się śmieje.

-Przecież wiem. - mruknął, ale mimo wszystko w dalszym ciągu się śmiał.

-Więc może przestałbyś się śmiać? - wstałam, piorunując go wzrokiem.

-Wybacz. - odchrząknął - Jaka decyzja, złotko? - świetnie, kolejna ksywka... Nie wierzę, że to powiem. Będę miała przez to problemy. Całe miasto będzie miało kłopoty...

-Zgadzam się. - podjęłam decyzję - Pomogę Ci. - westchnęłam.







Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro