21.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

70 gwiazdek = nowy rozdział!



Usłyszłam to cholerne urządzone, które zapewne stworzył sam diabeł, zwane powszechnie budzikiem. Jęknęłam i powoli wysunęłam rękę spod kołdry, aby uderzyć w budzik i go wyłączyć. Gdy zapanowała cisza, była świadoma, że muszę szybko wstać, bo inaczej najzwyczajniej w świecie, po prostu zasnę...

Niechętnie zwlokłam się z łóżka. Moje stopy dotknęły puchatego dywanu, odepchnęłam się od łóżka i stanęłam na nogach.

Powolutku ruszyłam do łazienki, uprzednio zabierając ze sobą mundur. Opłukałam twarz zimną wodą i szybko wyszczotkowałam zęby. Stwierdziłam, że moja twarz wygląda dziś nadzwyczaj dobrze, więc postanowiłam się nie malować. Szybko wskoczyłam w mundur i wyszłam z łazienki, aby poszukać butów. Znalazłam je w kącie pokoju, wsunęłam na nogi i sprawnie zawiązałam sznurówki.

Rozejrzałam się i ujrzałam szczotkę na półce przy łóżku, chwyciłam i rozczesałam włosy, aby sekundę później związać ją w kitkę. Spojrzałam na zegarek, szósta pięćdziesiąt. Spóźnię się...

Jęknęłam pod nosem i szybko złapałam za pas z bronią, zapinając go w pasie. Biegiem ruszyłam do kuchni i zabrałam klucze od mieszkania i telefon. Wybiegłam na zewnątrz starając się zaoszczędzić jak najwięcej czasu, ale mój wzrok przykuła kartka przed drzwiami.

- Co jest kurwa... - mruknęłam pod nosem, przy okazji rozdzierając kopertę.

Wystarczyło się nie mieszać. Wtedy nikt by nie ucierpiał.

M.G.


Marcel Gerard...

Marcel chce zemsty. Myśl, Cassie, co może zrobić Marcel. Mnie chronili pierwotni, ale moich rodziców już nie... Davina widziała moich rodziców. Kurwa mać. On chce skrzywdzić moich rodziców.

- Kurwa. - warknęłam i biegiem rzuciłam się w stronę schodów. W międzyczasie wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam odpowiedni numer.

- Co jest, Green? Tylko mi nie mów, że znów się spóźnisz? - usłyszłam głos Thomasa.

-Szefie, mam podejrzenia, że Marcel Gerard chce się na mnie zemścić i skrzywdzić moich bliskich. - wydyszałam, gdy przebiegałam przez ostatnie stopnie. - Potrzebuję ludzi na ulicę Burgundia dwadzieścia przez cztery. - warknęłam.

- Na kiedy? - usłyszłam szczere przejęcie w jego głosie.

- Na wczoraj, kurwa. - warknęłam - Na wczoraj! - wysyczałam, wsiadając do auta. Ruszyłam tak szybko jak tylko się dało. - Na jak najszybciej. - wyjaśniłam - Mam obawy, że już może być za późno. - wyszeptałam - Proszę się pospieszyć. - załkałam.

-No się nie martw, Green. Zaraz wyślę najlepszych ludzi jakich przy sobie mam. - zapewnił i się rozłączył.

Włączyłam syrenę na dachu i wcisnęłam gaz do dechy. Muszę ich ratować. Nie mogę pozwolić, aby stała im się krzywda.

Skręciłam w kolejną uliczkę i moim oczom ukazał się rodzinny dom. Już prawie. Tak blisko...

Po dosłownie kilku sekundach wyskoczyłam z samochodu i biegiem rzuciłam się w stronę domu. Szarpnęłam za klamkę i ku mojej uldzie drzwi ustąpiły. Już miałam wejść do środka, kiedy niewidzialna bariera uniemożliwiła jakkolwiek manewr.

Jestem teraz wampirem. Nie mogę wejść do środka bez zaproszenia...

-Mamo? - jęknęłam - Tato? - czułam jak z każdą chwilą głos coraz bardziej mi się łamał. Byłam bezsilna...

W końcu przede mną pojawił się Marcel, który przyciskał do swojej klatki piersiowej moją, zapłakaną, rodzicielkę.

-Puść ją. - wysyczałam, zaciskając dłonie w pięści.

- Tak jak myślałem, dom jest przepisany na twoją matkę. - wyszczerzył się. Zasłoniłam usta dłonią, gdy ujrzałam ciało znajomego mi mężczyzny z kącie. Mój tata już nie żył...

Jęknęłam załamana, a z moich oczu poleciało morze łez.

-Zapłacisz za to! - wrzasnęłam - Zniszczę Cię! Ciebie i każdego kogo spotkałeś w swoim życiu! - wysyczałam, wciąż płacząc. Spóźniłam się...

-Brzmisz jak Klaus. - prychnął - Widzę między wami jakieś dziwne podobieństwo.

-Zamknij ryj! - wrzasnęłam, ukazując oblicze bestii - Mamo, wpuść mnie. - poprosiłam. Kobieta dalej stała w bezruchu i jedynie płakała.

-Jest pod wpływem perswazji. Nie wpuści Cię. - prychnął czarnowłosy. Poczułam jak kolejne łzy wypływają z moich oczu. Przegrałam...

-Wypuść ją. - warknęłam - Przecież jest niewinna. - mruknęłam. Wzruszył ramionami.

-Nie ma wojny bez ofiar. - skwitował.

-Naprawdę nie radzę Ci tego robić. - warknęłam, do moich uszu dotarł dźwięk syren. Policja. Będę mogli wejść do środka. Będę mogli ją ratować...

-Oh, Cassie, Cassie, Cassie, młoda naiwna Cassie. Mogłaś się w to nie mieszać. Wtedy nikomu nic by się nie stało. - prychnął.

-Sam mnie w to wmieszałeś! - syknęłam - Poszedłeś do Thomasa, kazałeś mu, aby ktoś miał na oku Mikaelsonów. To przez Ciebie jestem w to wplątana! Wypuść ją! - wrzasnęłam. Zagryzłam dolną wargę. Nie rób tego, po prostu tego nie rób...

-Zapamiętaj, to jeszcze nie koniec. - mruknął, skręcając kobiecie kark. Wrzasnęłam załamaba i rzuciłam się w stronę rodzicielki. Marcel sprawnie mnie wyminął i uciekł z domu.

Objęłam drobne ciało kobiety i zaczęłam jeszcze głośniej płakać. Nie byłam w stanie nad sobą zapanować.

- Tak bardzo Cię przepraszam. - wyszeptałam, przytulając jej ciało - Nie chciałam tego. To powinnam być ja... - załkałam.

- Green? - usłyszłam głos szefa za plecami. Odwróciłam głowę, aby spojrzeć Thomasowi w oczy. - Tak bardzo mi przykro, Green. - mruknął. Za nim stało wielu uzbrojonych funkcjonariuszy. Spóźnili się. Tak samo jak ja...

W głowie ponownie usłyszłam głos Marcela. To jeszcze nie koniec.

Abbey...





******
A w książce z Barrym Allenem pojawił się nowy rozdział. Zapraszam! 🖤

Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro