27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

70 gwiazdek = nowy rozdział!



Ubrana w mundur ruszyłam na posterunek. Muszę jakoś funkcjonować. Śmierć najbliższych to już przeszłość, ja muszę walczyć o swoją przyszłość...

Westchnęłam i jak co dzień pchnęłam ciężkie drzwi, aby wejść do środka. Od razu poczułam wzrok wszystkich na sobie. Będzie ciężko... Ludzie nie ułatwiają. Dlaczego świat nigdy nie może nam pomóc? Dlaczego wszystko musi być przeciwko mnie?

Zacisnęłam wargi i ruszyłam do biura Thomasa. Szybka rozmowa i wychodzę, wsiadam do samochodu i jadę przed siebie.

Dwukrotnie zapukałam w drzwi i nie czekając na żadną reakcję, weszłam do środka.

-Cześć, szefie. - mruknęłam, starając się ukryć grymas. Starałam się skupić na czymkolwiek oprócz stracie najbliższych, ale nie byłam w stanie. Ta myśl cały czas tkwiła w mojej głowie. Chyba zaczynałam tracić nad tym kontrolę...

-Green? - zdziwił się - Co ty tu, do cholery robisz? - wstał z krzesła.

Poprawiłam włosy związane w kitkę i znów starałam się pozorować uśmiech. Przełknęłam gulę w gardle i uniosłam głowę.

-Z tylko co mi wiadomo, to pracuję. - wzruszyłam ramionami - Chyba, że mnie zwolniłeś a ja nic o tym nie wiem. - dodałam.

-Green kobieto, przecież po tym co się stało... - spojrzał na mnie niepewnie. Skinęłam głową na znak, że może mówić - Po tym jak byłaś świadkiem morderstwa własnych rodziców, nie sądziłem, że tak po prostu przyjdziesz do pracy. - wyznał - Tego samego dnia straciłaś siostrę, a Ty jakby nigdy nic wracasz do pracy? - Nie krył zdziwienia. Wzięłam głęboki wdech i uniosłam głowę wyżej. Zagryzłam zęby na kilka sekund, aby się nie rozpłakać. Wzięłam jeszcze jeden wdech i zaczęłam mówić.

-Wiem co się stało, niech mi, szef wierzy, że nie było to dla mnie łatwe. - westchnęłam - Straciłam najbliższych i zostałam praktycznie z niczym, więc nie mogę teraz dostać wolnego. - jęknęłam, na granicy płaczu - Wtedy naprawdę skończę z niczym. Nie chcę tego. - mruknęłam dobitnie - Chcę pracować, muszę czymś zająć myśli. - wyznałam. Westchnął, kręcąc głową.

-Niech będzie, Green. Znajdę Ci jakąś robotę w biurze i...

- Nie. - przerwałam mu - Zostaje po staremu, chcę pracować w terenie. - poprosiłam.

- Nie ma takiej opcji. - westchnął - Nie bawisz się w rozdawanie mandatów, tylko łapanie przestępców. - warknął - Krótki moment dekoncentracji i ktoś z naszych może stracić życie. - mruknął - Nie mogę Ci na to pozwolić.

Okey. Czas na sztuczkę o nazwie perswazja. Mam nadzieję, że to nie takie trudne i dam radę.

Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam Thomasowi w oczy.

-Pozwolisz mi zostać w pracy i wraz z partnerem wyjechać. - wyszeptałam, zauważając, że źrenice mężczyzny zaczynają pulsować.

-Pozwolę Ci. - mruknął. To nie koniec, mój drogi...

-A teraz wyjdziesz z biura, uprzednio dając mi dostęp do bazy danych. - dodałam. Skinął głową i zrobił co kazałam. Chwilę później byłam już sama.

Momentalnie znalazłam się przy laptopie i zaczęłam szukać czegoś co może mi pomóc. Tak jak myślałam Davina Claire i Marcel Gerard widnieli w policyjnej bazie danych.

Oczywiście policja nie wiedziała kim byli naprawdę, więc były tam jedynie podstawowe dane, zero wykroczeń czy jakichkolwiek przestępstw. Uroczo...

Na całe szczęście, znalazłam to na czym zależało mi najbardziej. Aktualne kolejce pobyty. Obrzeża Nowego Orleanu, no proszę... Tak jak myślałam.

Wyłączyłam program i wyszłam z biura szefa. Minęłam znajomych mi ludzi i opuściłam komisariat. Mam to czego chciałam, wiem gdzie ich znajdę.

Niedługo rozpocznie się największy koszmar w ich życiu. I będę nim ja...

Rozejrzałam się wchodząc na pasy i przeszpam na drugą stronę. Wycięgnęłam telefon i wybrałam odpowiedni numer.

-Już się stęskniłaś, kotku? - usłyszłam dobrze mi znany brytyjski akcent. Przewróciłam oczami. Narcyz narcyzem pozostanie.

-Wiem gdzie jest Davina i Marcel. - zignorowałam jego zaczepkę, przechodząc do konkretów - Jedziesz ze mną czy mam to załatwić na własną rękę? - mruknęłam, sięgając po kluczyki do auta.

-Gdzie jesteś? - uśmiechnęłam się pod nosem, wiedziałam, że to go zainteresuje.

-Przed komendą policji, jeśli chcesz to po Ciebie przyjadę i... - poczułam szturchanie w ramię. Błyskawicznie odsunęłam telefon od ucha i wampirzym tempem wymierzyłam cios, jednak przeciwnik zatrzymał mój cios w powietrzu.

-Nie tak ostro, kotku. - zakpił Mikaelson. Spojrzałam na niego z mordem w oczach.

-Musisz mnie straszyć? - jęknęłam, chowając telefon w kieszeni.

-Ja prowadzę. - zignorował mnie, wyrywając kluczyki z dłoni. Jakby nigdy nic, usiadł za kierownicą. Przewróciłam oczami i niechętnie obeszłam auto, aby usiąść na miejscu pasażera. Wiedziałam, że nie warto się z nim kłócić, bo i tak bym nie wygrała... - Więc, gdzie jedziemy? - uśmiechnął się chytrze.




******
I jak wam się podoba praca? Czekam na Wasze opinie! 🖤

Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro