12. Past could help

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mijali znajome domy, każdy innego koloru, faktury i wewnętrznego gustu właścicieli. Niektóre z nich różniły się od tych w jej wspomnieniach, ale ogólny zarys wciąż się nie zmienił. Ulicę, o bardzo urodziwej nazwie, Tee Time nie obchodził czas z czego dziewczyna bardzo się cieszyła. W końcu ujrzała mały, zrobiony z brązowej cegły, parterowy budynek, będący w niezmienionym stanie od prawie trzydziestu lat. Kilka szczegółów różniło się od jej wspomnień. A były unowocześnione drzwi garażowe, kilka, wielkościowo i kolorystycznie inne, ogrodowe krasnale w ilości trzech oraz młode drzewo o białej korze, wysokości nie większej niż trzy metry.

Na drzwiach, tej samej barwy co budynek, widniały żółte taśmy informujące o tym, że dla nieupoważnionych był wstęp wzbroniony. Gdy Tammy miała zamiar użyć klucza, który został przez nią ukradkiem skradziony z niedużego kartonu u koronera, powróciła kolejna fala wspominek dobrych… jak i tych złych, męczących ją po dziś dzień wspomnień. Głośno westchnęła, gdy ujrzała pierwsze pomieszczenie. Dean uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, łukiem przesuwając swoją ręką w stronę środka i dodał − panie przodem. Przystała na jego radę.

Zewsząd było widać ślady ingerencji policji w tym domu, który w środku już nie przypominał tego z dzieciństwa. Linie z czarnej taśmy, formującej się w kształt ciała. Żadnych śladów walki, co wskazywało na to, że ofiara musiała zostać zaatakowana od tyłu. Prawdopodobnie nie widziała sprawcy. Mogliby sprawdzić EMF, ale wynik mógł się nie zgadzać z powodu przewodów za oknem, więc jedyne co byłoby pomocne to poszukanie chłodnych miejsc.

Niestety to również na niewiele się zdało, ale na ich nieszczęście Dean niechcący w coś wdepnął, myśląc, że to guma do żucia. Swoje niezadowolenie wyraził bardzo emocjonalnie, marszcząc całą twarz ukazując w ten sposób obrzydzenie oraz krótkim “fuj”, czym zwrócił uwagę łowczyni. Kazała mu podnieść stopę i zamiast jasnej paćki ujrzeli czarną, lejącą się plamę na podeszwie. Tammy przybliżyła się do buta na odległość zaledwie dziesięciu centymetrów, aby móc powąchać substancję.

− Co ty robisz? − zapytał oburzony, na co dziewczyna wyjęła szeleszczące opakowanie chusteczek z zewnętrznej kieszeni ciemno szarego płaszcza, gdzie przez większość czasu trzymała dłonie. − Dzięki. − wyciągnął pojedynczy papierowy materiał, starając się nie stracić równowagi, stojąc na jednej nodze.

− Nie będę przecież tego dotykać gołymi palcami. To ektoplazma. Domyślam się, że wiesz co to jest, prawda? − obróciła się na podwyższonym obcasie czarnych botek w stronę pomieszczenia, gdzie odnaleziono ciało. − Czyli nie pozostaje nic innego jak tylko znalezienie danych osoby, która zmarła tu przed laty.

Stawiając rytmicznie kroki tuż po wyjściu, doszli do samochodu przy którym stanęli, ponieważ dziewczyna zaczęła się rozglądać w każdą możliwą stronę. Do takiego zachowania Dean zaczął się już przyzwyczajać, ale mimo to nie umiał się powstrzymać od zadania pytania.

− Słyszałam jakby ktoś mnie wołał. − spojrzała na mężczyznę, sama dziwiąc się swojej odpowiedzi, po czym ponownie do jej, jak i jego uszu dotarł dźwięk kobiecego głosu.

− Tammy, złociutka! − z domu, który znajdował się obok tego, gdzie przed chwilą zbierali potrzebne informacje, wyszła ubrana w ciemne jeansy, białą koszulkę pokrytą pojedynczymi różami, zaś na głowie gościły rozszalałe farbowane na rudo włosy, kobieta przed sześćdziesiątką. Stara znajoma rodziny.

− Kuźwa.- przeklnęła pod nosem, po czym ze sztucznym i ledwo wymuszonym uśmiechem podeszła do niej. − Dobry Wieczór, Pani Bolton! − szybko zerknęła na Deana, który prawdopodobnie w środku walczył, żeby się nie roześmiać.

Pomimo prawie dziesięciu lat była sąsiadka łowczyni niewiele się zmieniła, prócz niektórych zmarszczek w okolicy oczu oraz przy ustach, wyglądała tak samo jak ją zapamiętała. Bez uprzedzenia owinęła ręce wokół dziewczyny niczym wąż boa, próbujący dobić swą zdobycz. W pierwszym momencie gestu wystąpiła chwilowa panika, którą zastąpiła racjonalnym działaniem. Srebrnym pierścionkiem, który miał w sobie pierwiastki świętości, goszczącym na palcu serdecznym jej prawej dłoni dotknęła ją w tył karku, sprawdzając tym czy nie mieli do czynienia z demonem albo zmiennokształtnym.

− Co tu robisz? − zapytała z entuzjazmem, który ani na chwilę nie słabnął. − Tu popełniono morderstwo dzisiejszego ranka, nie powinnaś tam wchodzić. − powiedziała, niczym typowa osiedlowa plotkara.

Tammy już otwierała powoli usta, aby wytłumaczyć jej całą sytuację, ale wtrącił się Dean ze swoją profesjonalną gadką. 

− Agent May, FBI. − wyciągnął fałszywą odznakę z wewnętrznej kieszeni garnituru, tak jak to zrobił na komisariacie. − Panna Wilkinson jest naszym konsultantem.

− To przez tą militarną przeszłość, prawda Agencie? − dopytała.

− Nie tylko. − odpowiedział z wymalowaną powagą. −Mam do Pani kilka pytań, które pomogą nam w śledztwie.

Kilka szybkich odpowiedzi i wiedzieli już więcej niż miejscowa policja. Jednak stare znajomości matki Tammy odrobinę im pomogły, na co nie mogli narzekać. Musieli za to zapłacić cenę czasu; zajęło im to więcej niż na początku sądzili, ponieważ nie myśleli, że kobieta rozgada się na tak rozległe tematy, gdy Tammy zniknęła z tego miasta niczym dmuchnięcie w kępkę kurzu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro