23. (True) Desire

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ogarnęło łowców uczucie żalu i niezwykłego pożądania, które przejmowało władzę nad ciałami, ale również nad umysłami. Wilkinson kurczowo trzymała się drewnianego krzesła. Rozsądek kazał jej go nie puszczać, lecz z każdą sekundą milkł, na rzecz rosnącej chęci rzucenia się na Deana. Cichy głosik, który zawitał w jej głowie, kiedy poznała łowcę, mówiący jej, żeby pokonała barierę wstydu i rzuciła się na niego, stawał się coraz to głośniejszy.
Zaś z jego perspektywy wyglądało to inaczej. On już przegrał bitwę ze swoim ciałem, nie potrafił oderwać wzroku od wciąż walczącej łowczyni, co coraz to bardziej pomagało mi zapaść w działanie klątwy. Czuł narastające podniecenie, gdy patrzył jak ta niewinnie przygryza usta. Nie próbował się z tym siłować, podświadomie pragnął dotknąć jej ciała.

Gwałtownie wstał, klękając tuż przed nią. Potem niepewnie jego palce zaczęły wędrować po udzie. Zacisnął palce na pośladku, aż w końcu wydała cichy pomruk, który motywował go do działania. W mgnieniu oka dwoma dłońmi przykryła jego szczękę, obdarowując go uśmiechem przepełnionym nadzieją, po czym zatopili się w serii pocałunków. Był on spełnieniem marzeń tej dwójki, gest wymieszany klątwą, ale również faktem, że ich uczucia dały upust. Chcieli to zrobić, ale bali
Nachylony tuż nad nią, pozwolił Tammy obwiązać się nogami wokół jego bioder. Zdążyła wyciągnąć z kurtki Deana mały przedmiot, co jej szczęściu,nie zostało zauważone przez Erosa, który przyglądał się swoim ofiarom. 

− Tylna kieszeń... − westchnęła głośno, przez co jeszcze mocniej zacisnęła się wokół talii mężczyzny. − Mam w nim kapsel z piwa.

− Nasza ostatnia nadzieja. − odpowiedział, przesuwając miejsca pocałunków na szyję. 

W ten sposób dotarł do czułej strefy, na co szarpnęła Deana za włosy, zyskując tym możliwość. Walczyła czy wpoić się w nią ustami w jego szyję czy wykorzystać chwilę, aby wygrać z Erosem. Winchester przyłożył kapsel do przedramienia kobiety, ona zaś do jego ucha. Równocześnie przecięli skórę na ciałach, czując jak niekontrolowane pożądanie ich opuszcza.
Wciąż stojąc niemalże przyklejeni do siebie, usłyszeli męski krzyk, połączony z fioletowym światłem, które pochłaniało Erosa wraz z jego głosem i klątwami.
Orientując się, że naruszali swoją strefę intymną Tammy niechętnie odplątała się od ciała łowcy, lecz on wciąż przyglądał się miejscu, gdzie sekundy wcześniej stał mężczyzna.

− Dean? − zagaiła; na co z obawą spojrzał w jej oczy. Szczęśliwy, odetchnął z ulgą, gdy mógł na nią spokojnie patrzeć, lecz jednocześnie wciąż pragnął ją ponownie pocałować, wyznać, co czuje. − Możesz już zdjąć dłonie z moich pośladków.

Ze zmianą postrzegania siebie nawzajem nie jako zwykłych łowców, a osób, które zaczynają czuć do siebie nie tylko nienawiść, wstręt, ale i niezdefiniowane przez nich odczucia, wyszli w ciszy. Przez całą drogę szli bez słowa, aż do momentu, gdy Tammy wypowiedziała jego imię, wpatrując się w niezdefiniowany punkt tuż przed sobą.

− Połóż dłoń na mojej. − wystawiła ją delikatnie na lewo od swojego ciała.

− Co? Dlaczego?

− Zrób to. Zamknij oczy.

Skonfundowany postąpił według jej słów. Nieprzeniknioną czerń zastąpiły mu migawki częściowo znanych obrazów. Rozpraszający się ogień od stóp aż po czubek głowy. Krzyki niezliczonych dusz rozbrzmiewały po jego głowie. A pomiędzy tym wszystkim znajdowała się niepozorna klatka, w której kącie siedział skulony Sam.
Nagle ta poraniona postura obróciła się w stronę ostatniej nadziei − Tammy, która ukazywała łowcy jak czuł, zachowywał się jego brat.

−Dean! - wykrzyknął, wystawiając rękę za kraty, w momencie, gdy Lucyfer pociągnął go w nieznany głąb klatki.

W mgnieniu oka z powrotem znaleźli się na mrozie tuż przed motelem.

− Nie widzę go we snach, tylko w każdej chwili. Nawet, gdy tego nie chcę. − obróciła się do niego frontem. − Dopiero od kilku dni.

− I mówisz to z takim spokojem?! − zapytał donośnym głosem tak, jakby mieli to usłyszeć tysiące.

− Tak. − stwierdziła hardo. − Teraz mogę spać. Nie budzę się ze krzykiem na ustach. Zauważyłeś? Nie, bo tylko czekałeś na chwilę, gdy mój głos spowije cały bunkier.

− Nieprawda! - wskazał na nią palcem. − Kłamałaś, że nie widziałaś mojego brata przez ponad miesiąc!

− Dean, kuźwa, nie pytałeś co się ze mną dzieje, więc się nie zwierzałam. Nigdy nie powiedziałam, że nie mam z nim kontaktu, tylko ty sobie to ubzdurałeś, aby mieć powód, aby się do mnie nie odzywać. − spojrzała wprost w jego oszalałe oczy, w których minuty temu widziała miłość skierowaną właśnie do niej. - Uspokój się, nie zrobiłabym niczego, co mogłoby zaszkodzić tobie albo Samowi. − uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, oddalając negatywne myśli. − No może oprócz tego rozcięcia sprzed kilkunastu minut. − szturchnęła go łokciem, po czym go minęła. − Złość piękności szkodzi.

− To była jakaś technika z wojska? Manipulacja emocjonalna? − zapytał z nutką optymizmu, szukając w kieszeniach spodni zestawu małego złodzieja, jak to potulnie nazywał.

− Ty masz swoje mowy, ja perswazję.

Zaledwie godzinę później położyli się do niewygodnych łóżek, zaraz po tym jak musieli ogarnąć nie tylko higienę osobistą, ale pokój, przez który przeszedł huragan Eros. Leżeli odwróceni do siebie, a w ich głowach szalały myśli. Dean wciąż przeżywał to, jak muskał dłonią jej uda, częściowo odkryte plecy, delikatną skórę na na szyi i szczęce. Wracał do tego momentu, ciągle go powtarzał, chociaż starał się to niechętnie wymazać. Czuł wewnętrzne rozdarcie, chciał czuć to, co wtedy, ale bał się, że straci dobrą przyjaciółkę i jedyną znaną mu szansę na uratowanie brata.

Zaś Tammy nie potrafiła o tym myśleć. Nie ze względu, że nie była poruszona, tylko dlatego, iż słyszała głos Sama.

− Czy Dean wie o skutku ubocznym odratowania mnie z Piekła? − zapytał.

− Nie, i niech tak pozostanie. − odpowiedziała.

− Więc tak brzmi twój głos. − wyszeptał nieśmiale. − Wierzę w mojego brata oraz w ciebie i twoje poświęcenie.

Przykryła głowę poduszką, próbując oderwać się od tego strasznego widoku czerwonego ognia i krzyków straconych dusz. Gwałtownie otworzyła oczy, a wszystkie niezdefiniowane odgłosy zamilkły; zostały zastąpione przez buczenie starego wentylatora. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro