4. Legacies

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dean postawił swój pierwszy krok na betonowym podłożu bunkra, nim to zrobił patrzył w kierunku wielkiej podświetlanej mapy taktycznej, po czym jego wzrok napotkał półki z książkami.

− Jest późno, lub wcześnie. Zależy jak na to patrzysz. Są tutaj dziesiątki pustych pokoi, wybierz sobie dowolny, oprócz tego przy strzelnicy. Ten jest mój. − kościana broń uderzyła o drewno, następnie uważając na ranę na przedramieniu, ostrożnie zaczęła zdejmować kurtkę, którą niechlujnie rzuciła na stół.

− Chwila, chwila. Tu jest strzelnica? − zapytał uradowany, na co kącik ust delikatnie się uniósł.

− Tak jak kuchnia czy ukryte pomieszczenie poświęcone do egzorcyzmów. − twardo stąpając podeszła w stronę ogromnych półek z książkami, pomiędzy którymi znajdowała się dębowa skrzynia z wygrawerowaną gwiazdą wodnika na pokrywie.

Prawą dłonią omiotła kurz z drewna, następnie otworzyła, ukazując setki beżowych teczek. Zawierały one dane o każdym członku tej organizacji z dwudziestego wieku. Na wierzchu znajdowała się ta należąca do jej dziadka. Odłożyła ją na bok, co nie uszło uwadze Deana, który chciał zajrzeć do środka.

− Henry Winchester. − wręczyła mu dokument.

Patrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami. Jednocześnie chciał zajrzeć do środka i spalić te papierki.

− Widzę, że to twój krewny, nie ukryjesz tego. − zatrzasnęła z hukiem wieko, przez co pyłki rozprzestrzeniły się wokół dwójki.

− A chciałbym. − położył zapiski na ciemnym, potężnym stole, unikając tym kontaktu wzrokowego. − Właściwie co to za miejsce?

− Należał... wróć, należy do resztek Ludzi Pisma. − zaczęła podążać w stronę kuchni, gdzie znajdował się alkohol nadający do dezynfekcji i reszta potrzebnych przedmiotów do zaopatrzenia rany.

− Do kogo? − szedł kilka kroków za nią.

− Twój i mój dziadek nimi byli, a my jesteśmy ich dziedzictwem. Tak jak setki innych ludzi, którzy po dziś dzień nie mają pojęcia, kim byli ich przodkowie.

− To jest żart. − uśmiechnął się szyderczo, starając się nie rozzłościć. − Najpierw... a teraz... − przerywał za każdym razem, gdy docierało do niego, że mówienie o swoim wnętrzu, a w szczególności obcej osobie, nie jest kompletnie w jego stylu. − Wynoszę się stąd. To nie jest ważne czy wykituje za kierownicą, ale to koniec już bzdur jak na jeden dzień.

− Chwila! − krzyknęła, gdy odwrócił się do niej tyłem z zamiarem opuszczenia tego miejsca bezpowrotnie. − Przeczytaj te jedną stronę, z księgi, która leży na mapie. Jeśli to cię nie przekona to nasze drogi już nigdy się nie skrzyżują. Masz moje słowo. − po cichu podeszła do niego. Stanęła za jego plecami wyszeptując następujące słowa. − Nie będziesz musiał przechodzić przez kolejne piekło.

Bez wzruszenia ominęła Winchestera, zostawiając go w konsternacji pośrodku korytarza. Patrzył jak znika za ramą prowadzącą do kuchni. Jego dłonie zwinęły się w pięści, próbując powstrzymać mnożące się setki myśli. Chciał jej zadać takie same pytania, jak ona mu kilka godzin temu. Skąd? Jak? Dlaczego? Resztki rozsądku kazały mu odpuścić agresję, więc niechętnie wrócił do centrum dowodzenia, czyli do pomieszczenia, gdzie leżał zostawiony przez Tammy miecz, którym zacięcie się broniła.
Zaledwie kilka centymetrów od ostrej broni znajdowała się stara, skórzana księga, w której litery były zapisywane za pomocą atramentu z kałamarza. Wpierw przyciągnął ją szybkim ruchem do siebie, aby następnie przysiąść na starym, skrzypiącym krześle, które mogło zawalić się w każdej chwili.
Z książki wystawała prostokątna, mała, czerwona karteczka, robiąca za zakładkę. Otworzył na zaznaczonej stronie, nie zwracając uwagi na nagłówek "Czyściec". Po chwili czytania trafił na fragment, o którym w samochodzie myślała Wilkinson.

− ,,Gdy ich drogi skrzyżują się ponownie na planecie Ziemia, zdołają uratować najbardziej cierpiącą duszę." − powtórzył to zdanie kolejny raz. − Sam. − w głosie była wyczuwalna nutka niepokoju, która zaraziła jego umysł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro