II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mimo iż bardzo się starałam, nie dałam rady zasnąć. Za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, widziałam toczącą się głowę Johna, pod moje nogi. Pomimo tego, że była odcięta od reszty ciała, krzyczała. 

"Zabiłaś mnie!"

I chociaż nie ja to zrobiłam, to czułam się winna. Na pewno istniał sposób, dzięki któremu bym go uratowała. Mogłam chociażby, wbić sobie miecz w serce. W zasadzie był to jedyny sposób, a i tak nie było by pewności, że John by przeżył. Chyba tak po prostu musiało się stać. A ja muszę się pozbierać i żyć dalej. 

Tego mnie nauczył David. Nie ważne co się stanie. Zawsze trzeba się podnieść i brnąć dalej. Każda ścieżka się gdzieś kończy i widocznie John doszedł na koniec swojej. 

*

Zwlokłam się z łóżka o szóstej. Dalsze wpatrywanie się w sufit nie miało sensu. Musiałam być gotowa na dzisiejszy dzień. Musiałam być wyspana, a z racji, że nie byłam, musiałam trochę poudawać. 

Wskoczyłam pod zimny prysznic. Otrzeźwił trochę moje zmysły. Założyłam czyste ubranie i przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam porządnie, jak ren. Włosy związałam w kucyk, a po chwili zaplotłam z kitki warkocz. Zostały tylko cienie pod oczami, które zakryłam solidną warstwą korektora. I w zasadzie byłam gotowa. 

Nie wiedziałam tylko, czy mam poczekać w pokoju, czy iść na jakąś salę. Nawet wczoraj nie pomyślałam, żeby zapytać o to Davida. Zaklęłam w duchu. Zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem o której godzinie mam zacząć trening. Na pewno mój nowy Mistrz będzie dumny. 

Na szczęście, na ratunek przyszedł mi służący Kylo Rena. Zapukał w drzwi i oświadczył, że Ren oczekuje mnie w swoim gabinecie za piętnaście minut. Tym razem spytałam się, gdzie dokładnie mam się udać. Sługa po udzieleniu mi niezbędnych informacji, wrócił pospiesznie do dalszych poleceń. Ja natomiast włożyłam pelerynę i naciągnęłam kaptur na głowę. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam na spotkanie z Mistrzem. 

*

Gabinet Kylo Rena od korytarza, oddzielały wielkie mahoniowe drzwi. Kiedy podnosiłam rękę, aby w nie zapukać, otworzyły się skrzypiąc. Weszłam do środka niepewnie. 

Za wielkim biurkiem siedział mężczyzna. Kiedy tylko przekroczyłam próg pospiesznie wstał. Zaczął oglądać mnie z każdej strony. Byłam pewna, że to Kylo Ren. Co prawda, spodziewałam się kogoś starszego i... brzydszego. Rzadko spotyka się przystojnych, czy też ładnych renów. Z reguły są to osoby, których nikt nie chce, które są samotne, odrzucone przez społeczeństwo. A on na takiego nie wyglądał. Nie mogłam mu się zbyt dokładnie przyjrzeć, ale jak tak krążył wokół mnie, to mignęły mi przed oczami kruczoczarne włosy. 

W końcu stanął na przeciwko mnie. Nie za bardzo wiedziałam jak się zachować, więc lekko dygnęłam. 

- Mistrzu. 

- Zdejmij kaptur. 

Posłusznie odrzuciłam nakrycie głowy na plecy. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego oczy zdawały się być zimne jak lód. Miały tak głęboki brązowy kolor, że w ciemnym biurze, wyglądały jak czarne. W pierwszej chwili chciałam odwrócić wzrok. Jednak wytrzymałam pierwszy wstrząs i zaczęłam robić się ciekawa. Był młody. Nie dałabym mu więcej niż trzydzieści lat. Dlatego moja głowa była przepełniona pytaniami.

Jak stał się Mistrzem Zakonu?

W jaki sposób trafił do akademii?

Czy w ogóle do niej trafił?

I przede wszystkim, kim on do cholery jest i skąd się wziął?

- Chodź. 

Powiedział i wyszedł na korytarz. Po drodze zgarnął z ciężkiej komody maskę i włożył ją na głowę. Może po to właśnie renowie zasłaniają twarze? Jedni aby ukryć brzydotę, a drudzy idealną twarz? Pospiesznie ruszyłam za Mistrzem. 

*

Zaprowadził mnie do dużej sali treningowej. O dziwo, nigdy wcześniej w niej nie byłam. Zdjęłam pelerynę i rzuciłam ją niedbale na podłogę przy drzwiach. Mistrz bez żadnego ostrzeżenia,  rzucił się w moją stronę i uruchomionym mieczem świetlnym. Odskoczyłam na bok i sięgnęłam po swoje ostrze. Przy następnym cięciu nasze miecze spotkały się z sykiem. Czerwone światło  odbijało się od gładkiej powierzchni maski rena.

Napierał na mnie coraz mocniej. Mięśnie w ramionach już mi nie wytrzymywały i niebezpiecznie drgały. Ale musiałam wytrzymać jeszcze chwilę. Kiedy czułam już na twarzy żar bijący od ostrzy, uskoczyłam na bok. Ren ciął z góry na dół ale mnie nie trafił. Wykonałam obrót i już chciałam wykonać cięcie, skierowane w prawą łydkę Mistrza. Ale był szybszy. Ostrze jego niestabilnego miecza, przeszyło moje prawe ramię, żuchwę i skończyło przy kości policzkowej. 

Rękojeść wypadła mi z dłoni i z brzękiem upadła na betonową ziemię. Z moich ust wydał się cichy jęk. Nie odczuwałam zbyt mocnego bólu. Był hamowany przez adrenalinę, buzującą w moich żyłach. Dotknęłam lekko zranionego policzka, żeby sprawdzić w jak bardzo pechowym miejscu zostanie mi blizna. Było słabo. Rana zaczęła wściekle piec, więc odsunęłam od niej dłoń. 

- Koniec treningu. Następny o dziewiętnastej w tym samym miejscu.

Powiedział i tak po prostu wyszedł. 

- Za długo z nim nie pożyję. 

Powiedziałam smętnie sama do siebie. Odczekałam chwilę, żeby na pewno odszedł i naciągnęłam kaptur na głowę. Musiałam szybko udać się do skrzydła szpitalnego. To nie było delikatne draśnięcie końcówką miecza.

*

Pielęgniarka nakładała mi na twarz śmierdzące maści chłodzące. Właśnie mój policzek ucierpiał najbardziej. Tak poparzenie było najbardziej rozległe i najgłębsze. Na szyję i część żuchwy, został mi nałożony typowy opatrunek. Jednak ten na twarzy był inny. Wykonany z delikatnego, przewiewnego materiału. Podobno miał w sobie jakieś dziwne wyciągi, które przyspieszą proces gojenia. Ja jednak byłam skupiona na czymś innym.

Nie przeprosił mnie. Nawet się nie spytał, czy wszystko w porządku. Z tego co pamiętam, a pamiętam wiele, inni mistrzowie w razie jakiegoś zranienia ucznia, osobiście zaprowadzali go do skrzydła szpitalnego i nadzorowali jego powrót do pokoju. Potem, zależnie od odniesionych ran, uczeń miał kilka dni wolnego. A ja mam następny trening za kilka godzin. 

- Do wesela się zagoi. Chociaż blizna pozostanie. Miałaś pecha, że akurat twarz.

Tymi słowami, pielęgniarka odprowadziła mnie do wyjścia.

*

Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w czyste ubranie. Musiałam się spieszyć, żeby zdążyć na obiad. Najbardziej jednak martwił mnie opatrunek na twarzy. Ciężko było go nie zauważyć. Nie dość, że był przyklejony do policzka, to jeszcze był czarny. Serio, mogli by sobie odpuścić z tym czarnym. Idzie się znudzić. 

*

Przed wejściem na stołówkę, naciągnęłam kaptur trochę mocniej. Byłam zmuszona usiąść przy innym stole. Wcześniej siedziałam z tymi co już nie żyją. Ze smutkiem wspomniałam Johna. jednak pozwoliłam sobie na to tylko na chwilę. 

Nagle podbiegły do mnie dwie dziewczyny. Były w moim wieku i szczebiotały coś wesoło. 

- Ty jesteś Rey! Jesteś uczennicą Kylo Rena!

- Tak.

Nie miałam najmniejszej ochoty na plotkowanie. Niestety, los miał wobec mnie inne zamiary. Dziewczyny złapały mnie pod ramię i zaprowadziły do stołu dziewcząt. Usadziły mnie pomiędzy sobą i zaczęły zadawać pytania. 

- Jaki on jest?

- Jak wygląda?

- Jak myślisz, ile może mieć lat?

- Treningi są ciężkie? 

I wiele więcej. Miałam ich dość. Jak można tyle gadać? Zabrałam się za jedzenie. Dopiero po pierwszym kęsie, poczułam jak byłam głodna. Nawet nie wiedziałam co jem. 

- Czemu nie zdejmiesz kaptura? 

Spytała dziewczyna po mojej lewej stronie. Miała krótkie i proste blond włosy. Od niechcenia zrzuciłam kaptur. Miałam gdzieś komentarze. I tak prędzej czy później wszyscy by się dowiedzieli, że mam bliznę. Dziewczyna po mojej prawej cicho syknęła.

- To nie wygląda dobrze. Co ci się stało?

- Długa historia.

Skłamałam, wpychając kawałek jakiegoś mięsa do buzi. Historia była wyjątkowo krótka, nawet nie było za bardzo co opowiadać. Ale z jakiegoś powodu, uważałam ją za ośmieszającą. Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę wyjścia. Gaduły oczywiście poszły za mną. 

- Jestem Daisy.

Powiedziała blondyna. 

- A ja Emma. 

Ta druga była chuda jak patyk i miała czarne, pokręcone włosy. Nie zwracałam na nie uwagi. Trajkotały za moimi plecami przez całą drogę do mojego pokoju. Byłam zdziwiona, że wytrzymałam. Weszłam pospiesznie do pokoju i zatrzasnęłam im drzwi przed nosem. 

- To do zobaczenia!

Krzyknęły i odeszły śmiejąc się pogodnie. Chyba mam alergię na takich optymistycznych ludzi. 

-  Oby nie. 

Mruknęłam pod nosem.

*

Na salę weszłam parę minut wcześniej. Wolałam nie ryzykować i nie denerwować nowego Mistrza. Przyszedł punktualnie. O dziwo, nie zaatakował mnie. 

- Popełniasz wiele błędów. Bardziej skupiasz się na wymyślnych cięciach i atakach, niż na rzeczywistej walce. Niepotrzebnie się męczysz podczas obrotów i innych dziwnych ruchów. Nie masz zbyt dużo siły, ktoś silniejszy powaliłby cię bez przeszkód. W zasadzie jedynym twoim plusem jest szybkość. I finezyjna wyobraźnia oczywiście. 

No to ładnie mnie podsumował. 

Najpierw, kazał mi biegać. To akurat robiłam codziennie. Ale nie w takiej ilości. Po dwudziestym kółku, kiedy już praktycznie wypluwałam płuca, stwierdził, że starczy. Litościwy w chuj. Potem miałam się dogrzać. Byłam taka rozgrzana, że się ze mnie lało, ale co mogłam na to poradzić. Oczywiście, cały czas się na mnie gapił. 

W końcu, kazał mi uruchomić miecz. Znajoma rękojeść znalazła się w mojej prawej ręce i zaraz czerwone ostrze zostało włączone. 

- Ustaw się do obrony.

Zrobiłam co kazał. Lewą nogę wypchnęłam trochę na przód, a prawą się zaparłam. Miecz uniosłam do góry, trzymając go obok twarzy, dwiema dłońmi. 

- Źle. 

Podszedł do mnie i zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Stanął za moimi plecami. Bardzo blisko. Za blisko. I zaczął mnie ustawiać. Przesuwał mi nogi, przestawiał ręce. Nawet poprawiał mi palce zaciśnięte na rękojeści. Jak skończył, odsunął się kawałek, aby podziwiać swoje dzieło. 

- Teraz dobrze. 

Byłam zaskoczona, ale faktycznie było lepiej. Nie spodziewałam się jednak, że niepoprawnie trzymam miecz w dłoni. 

Poprzestawiał mnie jeszcze w ten sposób w innych pozycjach obrony i ataku. O dziwo, to było męczące. Musiałam zapamiętać wszystkie błędy, jakie popełniałam, aby się ich pozbyć. Po dwóch godzinach, byłam wykończona.

- Koniec na dziś. Jutro o siódmej. 

I wyszedł. 

Naciągnęłam pelerynę i wróciłam do swojego pokoju. Już na wejściu coś mi nie pasowało. Wyraźnie czułam czyjąś obecność. Cicho zamknęłam drzwi i włączyłam światło. Na moim łóżku siedziała piękna dziewczyna. Miała długie i lśniące rude włosy i wielkie niebieskie oczy.

-  O, już jesteś. Nazywam się...

Nie dokończyła bo doskoczyłam do niej i przyłożyłam uruchomiony miecz do jej gardła. 

- Co tu robisz?

- Ja...  Kylo Ren mnie tu wysłał. Mam być twoją służką. Tylko proszę... nie zabijaj mnie. 

Puściłam dziewczynę zdziwiona. 

- Służką? 

- No wiesz, będę cię czesać, pomagać ci się ubrać, szykować kąpiel, ścielić łóżko i takie tam.

- Nie potrzebuję służki. 

- Mi się wydaję, że jednak potrzebujesz. 

Powiedziała, spoglądając wymownie na mój pokój. No nie było za czysto.  

- Jestem Liv.

Powiedziała i pięknie się uśmiechnęła.



Hejka!

Witam w nowym rozdziale. 

Koniecznie dajcie znać, jak wam się podobało. 

Za błędy przepraszam, ale nie miałam czasu sprawdzić. 

Do następnego i niech Moc będzie z Wami!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro