XXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hejka!

Na początku chciała bym przeprosić wszystkie osoby, które czekały wczoraj na rozdział. Wciągnęłam się w książkę. A potem w następną.

*

O planecie na którą leciałam, wiedziałam niewiele. Nie znałam jej nazwy, położenia. Zostałam za to wtajemniczona w jej klimat. Nie spodobał mi już na starcie opowieści. 

Częste deszcze. Praktycznie ciągła mżawka. Oznaczało to utrudnienie widoczności. Silne wiatry, targające koronami drzew. Utrudnienie w rzucie nożami. Moje były bardzo lekkie, więc niewielki podmuch wiatru, z łatwością mógł zmienić ich trajektorię lotu. Oznaczało to, że moją jedyną bronią był miecz. Miecz, którego mogłam użyć w ostateczności. W takim razie, byłam praktycznie bezbronna. 

Mogłam korzystać z mocy. Ale z umiarem. Tak, żeby nikt nie zauważył. Tak, żeby nikt nie poczuł. 

Pod uwagę brałam też walkę wręcz. Tyle, że nie byłam w niej najlepsza. Wiedziałam gdzie kopnąć, aby zabolało. Ale co zrobić, jeśli to ja zostanę kopnięta? Wolałam o tym nie myśleć. 

Cisza panująca na statku, przerażała mnie. Zawsze wyobrażałam to sobie inaczej. Ściśnięci szturmowcy. Powinny życzyć sobie szczęścia. Powinni obiecywać, że zobaczą się po misji. Że wszyscy wyjdą z tego cało. Puste słowa, ale jednak dodawały otuchy. Oni jednak uparcie milczeli, wpatrzeni w nieznane mi punkty. Cały czas, czułam się jak ten punkt. W końcu byłam jedyną kobietą na pokładzie. Jedyna nie byłam szturmowcem. W tamtym momencie, marzyłam o białej masce. 

*

Wylądowaliśmy po około trzech godzinach lotu. Całą podróż spędziłam na ziemi, w jednaj pozycji. Po prostu nie potrafiłam się ruszyć. O medytacji nie było nawet mowy. Cały czas myślałam. O braku możliwości obrony. O setkach oczu, wpatrzonych we mnie. O ostatnich słowach Kylo oraz jego braku. I o buteleczce. O cieczy, przelewającej się przy każdym moim kroku. Była mi potrzebna. To już nie były głupie przypuszczenia. Ja to wiedziałam. I przerażało mnie to. 

Kiedy wychodziłam ze statku, na stały ląd, w mojej głowie pojawił się obraz. Las spowity w mroku. Drzewo ochlapane zaschniętą krwią. Szkielet z kołkiem pomiędzy żebrami. Straszliwa bestia i chłód ciemnej nocy. Przedmiot na lewym biodrze, zaczął mi bardzo ciążyć. Tym bardziej, że wylądowaliśmy w sercu lasu. W nocy. 

Ciarki przebiegły mi po karku. Z przerażeniem obejrzałam się w każdą stronę. Dziękowałam mocy, że znajduje się pomiędzy wieloma wyszkolonymi żołnierzami. Że nie jestem sama. Co prawda, pragnęłam obecności innej osoby. Przy której czułam się bezpiecznie. Ale ta osoba znajdowała się setki, jak nie tysiące gwiazd ode mnie. Dzięki połączeniu mocy, poczułam jak mroczne macki, delikatnie się o mnie ocierają. Dały mi spokój i otuchę. Nadal nie wiedziałam, skąd Kylo ją bierze. Ale liczył się tylko fakt, że ją posiada. 

*

Dostałam swój namiot. Całe szczęście, bo przez chwilę obawiałam się, że będę dzielić dach ze szturmowcami. Albo jeszcze gorzej. Będę zmuszona spać pod gołym niebem. Wtedy to bym raczej nie spała. Kto wie, jakie stwory czają się w puszczy? Ja nie chciałam wiedzieć. 

Mieliśmy odpocząć. Kapitan zarządził, że z samego rana wyruszamy dalej. Na front. To miała być zwykła misja. A nie dość, że wylądowałam na niej bez mojego Mistrza, to jeszcze miałam się wpakować w sam środek bitwy. Z tego co podsłuchałam, walczyły tu już dwie jednostki. Nasza miała ich wspomóc. Sama doszłam do tego, że w takim wypadku sprawy nie mogły układać się zbyt dobrze. 

Jeżeli ktokolwiek w obozie myślał, że uda mi się chociażby zamknąć powieki, był w błędzie. Przerzucałam się z boku na bok od kilku godzin. Strach i wszelkie obawy, wyssały ze mnie wszystkie pokłady sił, jakie zebrałam na Niszczycielu. Czułam się bezużyteczna. I to mnie pożerało w całości. Bez broni, bez umiejętności. A jednak z nimi. Ale bez możliwości ich użycia. Po co ja tam właściwie byłam? Dla ozdoby? Ze smutkiem musiałam stwierdzić, że nawet do tej funkcji, się nie nadawałam.

*

Kiedy zaczęło wschodzić słońce, a mnie opuściły wszelkie nadzieje co do zaśnięcia, ponownie poczułam ciepłą moc Kylo, otulającą wszystkie moje zmysły. Czułam się, jakbym koło niego leżała. Jego charakterystyczny, mocny zapach unosił się w powietrzu. Przymknęłam oczy. Miękkie usta ucałowały moją skroń. 

- Śpij Rey. 

Wsłuchałam się w brzmienie aksamitnego głosu. Tak blisko... Uchyliłam powieki. Zmysły mnie nie oszukały. Obok mnie leżał Kylo i trzymał mnie w swoich ramionach. 

- Jak...

- Nic nie mów. Po prostu śpij. 

I mimo iż w głębi pragnęłam się kłócić, ułożyłam głowę na jego piersi i wsłuchałam się w równy rytm bicia jego serca. Podziałało to na mnie jak kołysanka na noworodka. Nawet nie wiem, w którym momencie usnęłam. 

*

Pomimo przespania kilku godzin, czułam się jak nowo narodzona. Ponownie wciągnęłam na siebie podejrzany kombinezon i uczesałam włosy w luźny warkocz. Jak mi brakowało Liv. Liv i jej upięć. W zasadzie nie tylko jej fryzjerskich umiejętności, ale jej. Całej. Plotkowania razem z nią, jej marudzenia. Wszystkiego. A mogłam już nigdy tego nie uświadczyć. Pewnie piękna dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, że idę na pewną śmierć. 

Westchnęłam, podpinając miecz do prawego biodra. Jeszcze tylko zamocować wszystkie noże, i mogę walczyć. Okazało się, że pomoc Kylo przy zapinaniu sztyletów na udach, była bezcenna. Za żadne skarby, nie potrafiłam przymocować ich prosto. 

*

Śniadanie zjedliśmy w pośpiechu. Już po szóstej, wszystkie namioty były zwinięte i wylądowały w plecakach szturmowców. Ja nic nie niosłam. Kapitan stwierdził, że jestem "za drobniutka i porządny, wojskowy sprzęt, mógłby mnie przygnieść do ziemi". Chciałam mu powiedzieć, że jestem renem, a nie drobniutką dziewczynką, ale w sumie nie niesienie nic, nie sprawiało mi problemu. Było mi to nawet na rękę.

*

Zatrzymaliśmy się dopiero pod wieczór, kiedy złotawe słońce, chowało się za linią drzew. O dziwo, cały dzień nie padało. Ani kropla. Już myślałam, że źle zrozumiałam. Jednak pewien szturmowiec, sprostował moją myśl. 

- Nie padało. Nie dobrze. Jutro będzie tak napieprzać deszczem, że się nie pozbieramy. Nawet hełmy nam przemokną panowie. 

No to świetnie. Akurat następnego dnia, mieliśmy dołączyć do walki.


Od czterech dni próbuje napisać Only. I co tylko napiszę, usuwam. Coś zdecydowanie mi nie idzie, ale nie martwcie się. Coś tam wymyślę. Puki co, śmigam z Dark. A nieskromnie musze przyznać, że idzie mi nie najgorzej. 

Aktualnie piszę pięć opowiadań. I wiersze. Ciężko jest się połapać, ale jest to wykonalne. Nie mogę się doczekać, aż Wam wszystko wyjawię!

Do następnego i niech Moc będzie z Wami!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro