Spotkanie 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Stój!

Krzyczała co sił w płucach, biegnąc za tajemniczą kobietą w kapeluszu. Rozpięty, śliwkowy płaszcz powiewał za nią jak skrzydła, kiedy lawirowała między ludźmi tłoczącymi się na gwarnych uliczkach; mimo wysokich obcasów utrzymywała tempo sprinterki. Myśli przypływały jak fale, nie pozwoliły choćby na moment zapomnieć obrazu kobiety skrywającej się za filarem. Szpieg. To znaczyło więcej, niż jakikolwiek zawód, którego mogłaby się dopuścić. Zadziwieni wołaniem mieszkańcy oglądali się za siebie, lecz zanim zdążyli cokolwiek zrobić, znikała gdzieś w tłumie przed nimi. O tej godzinie Dijon przypominał ul: o uszy Margot boleśnie obijały się setki kroków na brukowanych ulicach, szczekanie psów, dzwonki rowerów i rozmowy w kilku językach. Mimo tego nigdzie nie mogła dostrzec ani jednej osoby, która mogłaby jej pomóc. Gdzieś w oddali rozbrzmiewały dzwony katedry, zwołujące wiernych, lecz także przypominające pracownikom sklepów o zbliżającej się wyczekiwanej przerwie obiadowej. 

Blondynka czuła, jak jej nogi drętwieją od długiego biegu, a wzrok zaczyna gubić się w mieszaninie barw. Wraz z bólem wzrastał w niej niepokój. Wyglądało na to, że szpieg doskonale znał miasto; mogła mieć tylko nadzieję, że nie zmierza w stronę rozległych winnic, gdzie wśród oplecionych przez gęstą winorośl płotków bardzo łatwo dało się zgubić. Było to uwielbiane przez wszystkie dzieci miejsce do zabawy w chowanego.

Po chwili wbiegły na ulicę, gdzie kończył się pas straganów – krzątała się przy nich powoli jedynie garstka ludzi. Na usta dziewczyny cisnął się zwycięski uśmiech. Tu mi się nie wymkniesz. Od razu poczuła przypływ energii. Coraz bardziej zbliżała się do kobiety, była już prawie na wyciągnięcie ręki. Mogła opuszkami palców dotknąć miękkiego materiału płaszcza. Jeszcze tylko trochę. Jeszcze chwila...

– Uwaga!

Niespodziewanie tuż przed jej oczami pojawił się rower; usłyszała tylko głośny trzask i zdumione „Ach!”, po czym upadła na twardą jezdnię. Rower prowadzony przez starszą panią przewrócił się, a z przymocowanego do niego koszyka wysypały się jabłka i potoczyły pod nogi przechodzących ludzi. 

– Bardzo przepraszam, nie zauważyłam pani! Ścigałam... – Próbowała się podnieść, lecz rozgniewany wzrok staruszki przyszpilił ją skutecznie do ziemi.

– Więc to ci pozwala wpadać na słabe, starsze osoby, młoda damo? Ach, oni wszyscy myślą, że są nieśmiertelni! Biegną na oślep przez jezdnię, pozabijają siebie i nas, zanim te przeklęte potwory to zrobią!

Ludzie stojący wkoło wzdrygnęli się na te słowa, lecz już po chwili minęli ją, rozchodząc się każdy w swoją stronę. Margot wychyliła głowę zza roweru, jednak po tajemniczej kobiecie nie było ani śladu. Pokręciła głową.

– Oby nie uciekła zbyt daleko – mruknęła do siebie. Zwinnie zebrała z ziemi poobijane owoce, jeszcze raz przeprosiła rozgorączkowaną starszą panią, a następnie popędziła dalej.

Szukała wszędzie – w wąskich przejściach pomiędzy budynkami, za straganami, w gruzach starych domów – jednak kobieta jakby rozpłynęła się w powietrzu. Margot nerwowo wystukiwała na nodze usłyszaną gdzieś po drodze piosenkę, rozglądając się w zamyśleniu. Jak na złość, reszta grupy była zbyt daleko, by pomóc w poszukiwaniach. Przez chwilę kręciła się w koło, kiedy z nieba zaczęły spadać pojedyncze kropelki deszczu. Na niebie kłębiły się popielate chmury, zwiastujące kolejną ulewną burzę. Nic się nie stanie, jeśli powiem André o tym później... – pomyślała, po czym, zasłaniając dłonią oczy przed gęstniejącymi kroplami deszczu, skryła się pod dachem jednego z już zamkniętych sklepów. Usiadła na drewnianej skrzyni i oparła wygodnie o ścianę. Żałowała, że nie wzięła ze sobą zeszytu – a raczej pliku kartek przypiętych do tektury. Nawet skąpane w zimnym deszczu francuskie miasteczko wyglądało zachwycająco. Przynajmniej pióro mam zawsze przy sobie. Z nieco poprawionym humorem napisała na przedramieniu kolejne miejsce do uwiecznienia. Uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na rękę niemal w całości pokrytą granatowym atramentem. W niektórych miejscach jej skóra miała nieco ciemniejszy odcień, gdyż po tak długim czasie zapisywania w ten sposób pomysłów tusz coraz trudniej się zmywał. Ze wszystkich rzeczy, które miała – choć nie było ich dużo – to właśnie ten nieco postrzępiony zeszyt stanowił dla niej największą wartość. Wiedziała, że Cienie nie mogą zabrać jej tylko jednego – wspomnień.

Nagle poczuła, jak coś nienaturalnie ciąży jej w kieszeni. Zaskoczona podkuliła z zimna nogi, po czym zaczęła delikatnie obracać w dłoniach niewielkie, kwadratowe szkiełko, którym dzień wcześniej się okaleczyła. Skąd się ono wzięło? – zastanawiała się z ciekawością patrząc, jak błyszczy w nikłych promieniach światła. A jeśli należy do Cieni? Zmarszczyła lekko brwi. Nie mogło przecież samo pojawić się w jej kieszeni. Z napięciem jeszcze raz spojrzała podejrzliwie na przedmiot, po czym z całej siły rzuciła nim o ścianę. Szkło jednak odbiło się od niej jak od materaca, uderzyło o dach, aż zadudniło, po czym upadło gdzieś między pozostałe skrzynki. Zaintrygowana dziewczyna podbiegła, podniosła je z podziwem i dokładnie się przyjrzała. Było w nienaruszonym stanie. Kamieniem znalezionym na ziemi mocno przecięła szklaną taflę, tworząc głęboką rysę, lecz ta po chwili, jakby drażniąc się z nią, lekko zabłyszczała i zniknęła.

- Co jest... – wykrztusiła z rosnącą frustracją. Choć niewinny przedmiot wzbudzał w niej mieszane uczucia, ciekawość nie pozwoliła go wyrzucić. 

Uważnie wpatrywała się w swoje nieco skrzywione odbicie, gdy nagle, kreska po kresce, na szkle pojawiła się krótka wiadomość zapisana krzywym, niedbałym pismem.

Dzięki temu możemy rozmawiać bez obawy, że ktoś nas nakryje. Noś to zawsze przy sobie.

Zaabsorbowana opuszkami palców dotknęła napisu, który po kilku sekundach zniknął. Na jego miejscu pojawiła się następna linijka:

Spotkajmy się jutro przy kościele Notre Dame piętnaście po piątej. Przyjdź. 

– A więc wszystko jasne. – Wywróciła oczami. To tak bardzo do niego pasowało, że mogła mieć całkowitą pewność, od kogo otrzymała niebywały przedmiot. A im dłużej myślała nad wiadomościami, tym bardziej absurdalne się wydawały. Możesz sobie pomarzyć, że się tam pojawię – pomyślała ze złością, lecz mimowolnie schowała szkiełko z powrotem do kieszeni. 

Deszcz rytmicznie bębnił o blachę dachu nad głową dziewczyny, jakby chciał dopasować się do rytmu, który ze znudzeniem wybijała palcami. Pogoda w tym regionie zmieniała się dość szybko, lecz nie wyglądało na to, by chmury miały niedługo zniknąć. Wtem poczuła przebijający się przez deszcz cudowny zapach z pobliskiej restauracji. Z jej z pewnością ciepłego, przytulnego wnętrza przez szyby wyglądały twarze uradowane schronieniem przed zimnym deszczem. Margot skrzywiła się nieco z tęsknotą czując, jak jej żołądek stanowczo domaga się śniadania, a raczej – jak stwierdziła spojrzawszy na zegar – obiadu. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, to my moglibyśmy tam siedzieć... Potrząsnęła jednak gwałtownie głową, odganiając jak natrętne muchy złe myśli, po czym pobiegła między kroplami deszczu do drzwi niewielkiej restauracji Le Bouchon du Palais.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro