Spotkanie 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Margot po wejściu do restauracji rozejrzała się ze zdziwieniem; choć jeszcze nigdy nie jadła w tym miejscu, przez szyby często ukradkiem spoglądała do środka. Pomieszczenie zawsze przepełniały najróżniejsze, niezbyt pasujące do siebie ozdoby, jednak w tym dniu został z nich tylko skromny bukiet bordowych tulipanów na ladzie. Z kremowo-białych ścian spoglądali nieznani jej ludzie, a pojedyncze, plastikowe stoliki złączyły się w jeden długi przy ścianie. Niemal wszystkie miejsca zajmowali elegancko ubrani mężczyźni w różnym wieku oraz kobiety w długich, fantazyjnych sukniach. Nikt nie zwrócił na nią uwagi; popijając krwiste wino w błyszczących lampkach, zaaferowani byli dyskusją. Dziewczyna starała się przejść niezauważona. Nieczęsto mogła spotkać w Dijon tak bogatych ludzi, którzy zebrali majątek uczciwie.

Zanim zdążyła podejść do lady, tuż przed nią pojawiła się na oko tylko o kilka lat starsza dziewczyna; sięgała jej tylko do ramion, choć blondynka nie należała do najwyższych. Serce Margot przez krótką chwilę przypominało ptaka, z radością i podekscytowaniem szamoczącego się w jej piersiach. Miała wrażenie, że stojąca przed nią postać to senna fatamorgana, a jej umysł walczył zaciekle z sercem. Gdyby nie jej osłupienie, natychmiast wpadłaby stojącej przed nią kelnerce w ramiona, jednak cichy głos z tyłu głowy uświadamiał, że niemożliwe było, by ona znalazła się w tej restauracji. Wygląda tak samo, jak Agata...

– Impreza zamknięta. Dziś nie przyjmujemy innych klientów. – Starała się zabrzmieć przyjaźnie, lecz co chwilę z dziwnym wyrazem twarzy spoglądała na siedzące przy stolikach pary. Uprzejmie zaczęła prowadzić Margot do drzwi. – Zapraszamy jutro od godziny dwunastej.

– Chwileczkę, ja przyszłam zapytać o pracę, chociaż na dzisiaj. Na pewno przyda się dodatkowa pomoc przy tak wielu gościach.

– Obawiam się, że szef nie przyjmie kolejnego pracownika, to zbyt duży ciężar finansowy...

– Jako wynagrodzenie wystarczy mi nieduży obiad.

Kelnerka zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem, lecz mimo to z jej na pozór srogich oczu przebijała się wątpliwość. Wyglądała, jakby poważnie biła się z myślami, choć przybrała pewną postawę. Blondynka czuła wobec niej dziwny respekt. Przypominała niezwykle wymagającą, lecz pełną empatii nauczycielkę języka francuskiego, uczącą w jej dawnej szkole.

– Nazwisko?

– Bonnet – podała szybko pierwsze nazwisko, jakie wpadło jej na myśl. Aby się nie zdradzić, usilnie próbowała patrzeć dziewczynie prosto w oczy. Błagała przy tym w duchu, by ta uwierzyła.

Wtem ktoś za nimi podniósł się z miejsca i przywołał kelnerkę dłonią, kiedy w tym samym czasie z kuchni dobiegł czyiś zmęczony głos i stukanie talerzy.

– Colette, pośpiesz się! Cielęcina zaraz się spali!

Kelnerka pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Wyglądało na to, że tego dnia pracownicy zajmowali się wszystkim, w czym akurat potrzebna była pomoc.

– Idź do kuchni i pomóż w przygotowaniu obiadu. Za chwilę przyniosę ci fartuch, będziesz obsługiwać klientów.

Pchnęła lekko zdziwioną tak szybkim przyjęciem do pracy, ale zadowoloną dziewczynę w stronę drzwi kuchennych. Sama zaś pośpieszyła w stronę jakiegoś małżeństwa.

Kiedy tylko Margot przeszła przez próg, poczuła swąd spalenizny. Bez chwili zastanowienia rzuciła się w stronę ogromnego piekarnika, chwyciła rękawice i, uchylając głowę od gorącej pary, położyła gorącą blaszkę na stole. Z satysfakcją zwinnie przechwyciła od kogoś następną porcję, po czym wstawiła w miejsce gotowej. Chyba nadaję się do tej pracy. Może nie jestem wybitną kucharką, ale zazwyczaj radzę sobie nie najgorzej.

Tylko raz spaliłam czajnik.

– Dzięki! – krzyknęła zza zlewu jakaś kobieta, uwijająca się przy brudnych naczyniach. – Straciłybyśmy pół godziny pracy.

Blondynka kiwnęła głową w jej stronę, otrzepując ręce.

W pomieszczeniu co rusz pojawiały się w biegu różne osoby z notesami, talerzami czy dzbankami. Nikt nie zwracał na nią większej uwagi; myśli każdego pracownika restauracji, lawirującego między stolikami, krążyły wyłącznie przy stolikach gości. Po pewnym czasie Colette wróciła z przełożonym przez rękę czarnym fartuchem, notesem oraz ołówkiem wbitym w koka na czubku głowy. Rzuciła blondynce strój, po czym sprawnie przełożyła na talerz kilka kawałków mięsa wołowego i niedużych ślimaków, które – choć nie należały do ulubionych dań dziewczyny – jak cały posiłek zniknęły z talerza Margot błyskawicznie. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że jedząc, machała pod stołem nogami jak mała dziewczynka. Na samą myśl, że może pracować w zwykłej restauracji, gdzie nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, podekscytowanie nie pozwoliło jej siedzieć spokojnie. Od kucharek otrzymała również całą karafkę wody z kranu, gdyż we Francji była zdatna do picia. Przegryzając ostatnie kawałki bagietki, przeszła do sali z gośćmi i w gotowości do pracy stanęła za ladą obok Colette. Podczas gdy ta zajęta była obliczaniem czegoś w notesie, dziewczyna mogła dokładnie ją zbadać. Miała owalną, pociągłą twarz przypominającą lisa oraz wąskie oczy. Część chwilowej radości uciekła, choć przez cały czas jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z prawdy. To nie ona – pomyślała ze smutkiem.

– Pozbieraj talerze z dwóch środkowych stolików. Gdyby o coś pytali, odpowiadaj uprzejmie i szybko. – Zerknęła na nią zza zeszytu, a następnie z powątpiewaniem dodała: – Nie powiedz niczego głupiego.

Przytaknęła, a potem niepewnym, lekko chwiejnym krokiem podążyła w stronę wskazanych stolików. Zacisnęła mocno dłonie na tacy, aż pobielały jej palce, goście jednak nawet na nią nie spojrzeli. Z zaciśniętymi zębami zaczęła szybko zabierać talerze oraz sztućce; jej ręce drżały, jakby właśnie wyjęła je z wiadra pełnego lodu. Nie mogła popełnić żadnego błędu. Ta restauracja była jedyną szansą na skrawek normalności w zawiłej codzienności, w którą wpadł cały świat. Błagam, żebym tylko nic nie upuściła. Gdyby spadł na nich brudny talerz, chyba zjedliby mnie na miejscu.

Potrząsnęła głową, usiłując zagłuszyć stukiem naczyń natrętne myśli oraz stres, kiedy dostrzegła, że jedna z kobiet śledzi każdy jej ruch. Siedziała przy rogu drugiego stolika, ale dyskretnie wychylała głowę, by móc się wpatrywać w zdezorientowaną dziewczynę. Ta, gdy tylko sobie to uświadomiła, niemal przybiegła do lady z tacą chwiejącego się stosu talerzy, które natychmiast przejęła Colette.

– Bonnet, zaraz je stłuczesz! – krzyknęła z przerażeniem i prędko zaniosła do kuchni.

– Nie wydaje ci się, że tamci ludzie wyglądają jakoś... dziwnie?

Dziewczyna przewróciła oczami.

– Cicho! Jakby cię usłyszeli, mój szef wyrzuciłby z pracy nas obie. Nie zajmuj się ich wyglądem, tylko talerzami. Trzymaj – powiedziała, wciskając jej w ręce butelkę wina – i idź napełnić im szklanki. Tylko nie rozlej.

– Czy ja naprawdę wyglądam na taką niezdarę? – Margot zaśmiała się cicho, mrużąc oczy.

– Uwierz mi, różni pracownicy się zdarzali.

Podeszła już pewniejszym krokiem do gości. Trochę bardziej odważnie, ale ostrożnie wlewała wino kolejno do wszystkich kieliszków, lecz gdy była już przy ostatniej osobie, jedna z kobiet odezwała się.

– Pracujesz tu od dawna, kochanie?

Z zaskoczenia Margot niemal upuściła kieliszek. A przed chwilą nazwałam ich dziwnymi. Przez kilka sekund patrzyła z szeroko otwartymi oczami na uśmiechającą się zagadkowo kobietę, która wcześniej tak uważnie się w nią wpatrywała, czując, jak na jej osobie skupia wzrok coraz większa liczba osób. Dopiero „przypadkowe" strącenie przez Colette widelca przywróciło jej mowę; głośny brzęk metalu uderzającego o podłogę rozniósł się po sali niczym dzwon kościelny.

– Em... Nie, madame. Pracuję dość krótko.

Kobieta pokiwała w zamyśleniu głową, po czym bez słowa przechyliła w jej stronę lampkę. Patrzyła, jak cierpka ciecz spływa powoli po szklanych ściankach, a następnie przeniosła wzrok na jej dłonie. Zanim Margot zdążyła się oddalić, ta złapała ją zwinnie za nadgarstek, wbijając boleśnie w skórę paznokcie.

– Och, słoneczko, jakie ty masz ręce! – wykrzyknęła z przesadną troską i przyciągnęła ją do siebie. – Moja biedna... Całe w okropnych siniakach, zadrapaniach... Mam nadzieję, że nie od... broni, prawda?

Dziewczyna czuła, jak wzrok gości niemal parzy jej skórę. Naraz temperatura w pomieszczeniu gwałtownie wzrosła, ściany zdawały się dziwnie przybliżać. Zaczęła się cofać, lecz rękę dalej zakleszczały palce kobiety, a wszędzie wokół straszne sylwetki zbliżały się coraz bliżej.

Margot rozejrzała się z paniką. Colette stała w drzwiach kuchni z oczami otwartymi szeroko w szczerym zdumieniu. Błagam, pomóż mi – pomyślała, spoglądając w jej stronę. Czuła się jak bezbronne zwierzę otoczone przez kłusowników. Jej serce gwałtownie przyspieszyło, a oddech stał się płytki i ciężki. Poderwała się do biegu; już prawie była przy drzwiach, kiedy ktoś powalił ją na ziemię mocnym uderzeniem. Przez łzy spojrzała na ulicę – nie było widać żywej duszy. Nikt poza mną nie może mnie ochronić. Próbowała się podnieść, lecz czyjeś silne ręce na to nie pozwoliły.

Nagle jednak dostrzegła jedną z kucharek, niosącą parujące danie. Nieświadoma tego, co się właśnie działo, zbliżała się do nich z myślami dryfującymi zapewne już za drzwiami restauracji. Blondynka nie słyszała już nic innego, niż ciche stąpanie o posadzkę. To moja jedyna szansa. Z przymkniętymi oczami w myślach odliczała kroki.

Wreszcie nadeszła ta chwila. Margot gwałtownie wysunęła się spod ucisku i najszybciej, jak umiała wczołgała się pod stół. Idąca kucharka potknęła się o jej nogę, a cały półmisek gorącej zupy oblał stojących najbliżej bogaczy. Miała tylko kilka sekund. Poparzone kobiety piszczały, zaś zdezorientowani mężczyźni rozglądali się w poszukiwaniu dziewczyny, jednocześnie usiłując uspokoić partnerki. Na kolanach przeszła pomiędzy nimi, lecz niektórzy zdążyli już się otrząsnąć z zaskoczenia. Wyciągali ręce w jej stronę, jednak zanim przyciągnęli ją do siebie, dzięki drobnej budowie Margot wymykała się zwinnie.

Wtedy napotkała kolejną przeszkodę – poplecznicy stanęli tuż przed drzwiami, zagradzając tym samym jedyną drogę ucieczki. Margot spojrzała w bok, lecz i tam nie zdołała dostrzec żadnego wyjścia. Okna znajdowały się za stołami, nie mogła się do nich cofnąć. Naraz zauważyła kątem oka zbliżającą się powoli Colette – jej blada twarz stężała w zdecydowaniu, kiedy skradała się niezauważona za stołami. Kiedy znalazła się prawie przy rogu, na stole położyła nieco zardzewiałą tacę z ułamaną rączką. Bez wahania wrzuciła do niej zapałkę i odbiegła. Momentalnie z tacy z głośnym hukiem zaczęły wyskakiwać niebieskie iskierki. Margot mimo skręcającego się z nerwów żołądka zachichotała cicho – kilka tygodni wcześniej widziała takie u kupca zza granicy, pokazującego je młodszym dzieciom. Bogacze najwyraźniej byli zbyt przerażeni widokiem ognia, by od razu dostrzec jego „fałszywość" i większość natychmiast podbiegła do stołu, by go ugasić. Colette zza lady machnęła ręką w stronę drzwi, widząc zachwycony wzrok Margot.

– Uciekaj!

– Obiecuję, zapłacę za to, a ty... – Odwróciła się, lecz ludzie za nią już zauważyli, co się właśnie stało. Ich wściekłość przecinała powietrze jak sztylety.

– Nic mi się nie stanie, no idź!

Wybiegła z restauracji, pozostawiając za sobą krzyki i smród dymu. A miało być tak normalnie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro