Spotkanie 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W te kilkanaście godzin Margot doświadczyła tylu wydarzeń, że przez następne dni nie próbowała choćby wychylić się poza granice bazy. Po raz pierwszy od wielu lat nie miała praktycznie nic do zrobienia. Na początku błąkała się nieco oszołomiona i próbowała zająć myśli przeglądaniem oraz segregowaniem notatek, lecz po pewnym czasie stała się niezwykle nerwowa. Choć próbowała, nie potrafiła przywyknąć do nowej codzienności. Większość wolnych dni spędzała na luźnych rozmowach z pozostałymi członkami grupy lub przeglądaniu map, które powoli doprowadzały ją do załamania – z jednego rysunku ulicy robiło się pięćdziesiąt, a żadne z ogromu nazwisk nie było tym, którego szukała. Codziennie przeszukiwała również gazety oraz ogłoszenia, które na jej prośbę przekazywała Renée – dobrze zbudowana blondynka, odpowiedzialna za wywiad wśród mieszkańców. André próbował załagodzić napięcie między nimi, posyłając jej czasem nieśmiały uśmiech; ta jednak zwykle omijała go lub odpowiadała nieznacznym skrzywieniem ust, bardziej przypominającym grymas. Choć chciała jeszcze raz porozmawiać z Michaelem, coraz częściej znikał na kilka godzin, a kiedy wracał, od razu kładł się do łóżka. 

Tego wieczoru Margot po raz pierwszy od wielu dni wyszła z bazy – André, po długich prośbach i negocjacjach, zgodził się, by wszyscy brali udział w nocnym patrolu. Kiedy tylko niebo zaczęło zmieniać barwę z popielatego na makową czerwień i pomarańcz, małymi grupami wyruszyli do wschodniej części miasta. Margot przez cały ten czas niemal skakała z podekscytowania. Wiedziała, że musi zachować czujność, być w każdej chwili gotowa do ataku. Gdy jednak po tylu dniach w zamknięciu znów poczuła na twarzy muskanie wiatru i zapach czegoś innego niż stęchłe kartki lub zimny metal, z jej ust nie schodził uśmiech. Widząc to, inni też śmiali się z tego małego szczęścia; wszyscy wiedzieli, że blondynka w czterech ścianach usycha, dlatego dziwili się, co popchnęło Andrégo do dania jej takiej kary.  

Przez pierwszych kilka godzin jedynymi osobami, które spotkali, byli pracownicy na nocnych zmianach lub szukający miejsca do spania bezdomni. Margot co chwilę wychylała się zza rogu, chcąc porozmawiać z rodzeństwem, które stało na sąsiedniej ulicy lub przyglądała się uważnie przechodzącym ludziom. Wszyscy starali się jak najdłużej pozostać czujni i gotowi do obrony, dlatego odpowiadali dziewczynie półsłówkami, jednak wraz z upływem czasu rosło w nich zmęczenie, a razem z nim malało zainteresowanie opustoszałymi ulicami.

Margot z westchnieniem usiadła przy murze domu. Oparłszy się o niego plecami, odchyliła głowę i przez chwilę obserwowała rozciągające się nad jej głową nocne niebo. Nie dało się w nim dostrzec ani krztyny koloru, nawet gwiazdy uciekły za chmury przed rozlewającą się wszędzie głęboką czernią. To dlatego Cienie wolą noc. Zamknęła oczy, wtulając się w nagrzany od dziennych promieni mur. Przynajmniej w wyobraźni mogła odtwarzać cudowną mieszaninę barw towarzyszącą wschodzącemu i zachodzącemu słońcu. Musi Ich niewyobrażalnie denerwować, że nie mogą nic z tym zrobić. Naraz wyobraziła sobie rozciągnięty nad miastem ogromny, czarny koc, który miałby ukryć niebo przed żądnymi kolorów oczami mieszkańców. Zaśmiała się cicho sama do siebie.

Blondynka zamknęła oczy. Chciała znów oddychać powietrzem botanicznego ogrodu, wciąż zachowującym część zapachu kwiatów oraz trawy. Wciągnęła mocno powietrze do płuc, jednak zaraz zaczęła kaszleć przez kurz oraz pył osiadający na ulicach. Z rezygnacją pokręciła głową, po czym zasłoniła nos rękawem kolorowej bluzy, aż jej oddech się uspokoił. Wyjęła z kieszeni małe szkiełko i zaczęła się bawić, obracając go w palcach. 

– Niewiarygodne, że tyle czekałam na chwilę poza bazą, a teraz najchętniej bym tam wróciła... – wyszeptała do siebie, opierając wygodnie głowę o mur. – André zaraz przyjdzie mnie sprawdzić. Nie mogę zasnąć.

Najwyżej mnie obudzi. Nic się nie stanie...

– O, komuś kleją się oczka. Zaśpiewać ci do snu? – Usłyszała kpiący głos tuż obok niej. Niechętnie otworzyła jedno oko i zerknęła na śmiejącego się radośnie Michaela. 

– Oj, cicho – zachichotała i machnęła dłonią. – Tylko przymknęłam na chwilę oczy. A ty co się tak skradasz?

– Jak to skradam? Stoję tu blisko od piętnastu minut. Po prostu nie rzucam się w oczy, w przeciwieństwie do ciebie. Bez urazy, ale wyglądasz jak lampki choinkowe. – Wskazał na jej zieloną bluzę, która wraz z jasnoniebieskimi spodniami niemal świeciła wśród szarych ścian i kamieni. – Nie miałaś innych ubrań? Chociaż, nie wiem, jakichś ciemniejszych?

– Nie.

Uniósł jedną brew, lecz uśmiechał się łagodnie. Dziewczyna mimo oporu znów zamknęła na chwilę oczy, które z minuty na minutę stawały się coraz cięższe.

– Co tam masz? 

Zaciekawiony sięgnął po leżące na otwartej dłoni dziewczyny szkiełko, lecz ta natychmiast zacisnęła ją w pięść i schowała do kieszeni.

– Nic! Znaczy... To tylko jakiś kawałek szkła. Znalazłam go tu, na ulicy. 

Rudowłosy spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, a następnie, nic więcej nie mówiąc, usadowił się obok niej. Przez chwilę siedzieli w ciszy, co jakiś czas wychylając ostrożnie głowę zza rogu i obserwując ulice. Po paru minutach zaintrygowana Margot spytała nieco przyciszonym głosem:

– Nie masz nic do obrony?

Dyskretnie wskazała na błyszczący kawałek metalu wystający zza pasa.

– Pierwszy, jaki miałam w ręce. Oczywiście najłatwiejszy w obsłudze. Zresztą, po co w ogóle je mamy? Nic nie dają podczas walki. Bo jak można zabić ducha?

– Nic nie dadzą podczas tej ostatniej walki, największej, którą planują liderzy. André twierdzi, że podczas niej już nie będzie tych słabych Cieni, których można zastrzelić. Ale przy zwykłym ataku... – Wzruszył ramionami ze znudzeniem.

– Więc... masz jakiś przy sobie?

– Mam, ale wolę karate – odrzekł wymijająco, odprowadzając wzrokiem brunetkę z ich grupy, która pospiesznie przechodziła na drugą ulicę. – Za to nawet, jeśli masz ten kawałek złomu, przez swoje włosy będziesz strzelać na oślep. Na szczęście mogę coś na to zaradzić. 

Najpierw przetarł rękawem jej naelektryzowane włosy, po czym przeczesał palcami jak grzebieniem i zaczął rozdzielać na mniejsze, pojedyncze pasma. Zdziwiona Margot pośpiesznie odwróciła się do niego plecami, tylko nieznacznie odchylając głowę, by móc dalej swobodnie rozmawiać.

– Nie miałam pojęcia, że potrafisz robić warkocze. 

Michael prychnął.

– Błagam, wychowałem się z czterema siostrami! Jestem mistrzem fryzjerstwa. Mody zresztą też.

Dziewczyna zaśmiała się, stukając palcami o bruk. Znała to uczucie, kiedy w czasie nudy pokój zamienia się w profesjonalny salon piękności, nie tylko dla lalek. Sama myśl o dawnych zabawach sprawiła, że chłód już tak nie doskwierał. Naraz poczuła, jak szorstkie dłonie ostrożnie przekręcają jej głowę. Przymknęła oczy z zadowoleniem.

– A ty? Masz jakieś rodzeństwo?

Na te słowa zesztywniała. Zdecydowanie jej odpowiadało, że pozostałym dawno przeszła chęć poznawania przeszłości innych – często wiązało się to ze smutnymi wspomnieniami i zakłopotaniem. Zmieszana zaczęła kręcić się na swoim miejscu.

Tak – wychrypiała ledwo słyszalnie. Po chwili chrząknęła i powtórzyła głośniej: – Tak. 

– Mieszka gdzieś tu, w Dijon?

Zacisnęła mocno usta. Miała ogromną ochotę rzucić tylko Nie twoja sprawa i uciec w jakieś ustronne miejsce, lecz wiedziała, że prędzej czy później Michael znów o to zapyta. Nie może przecież uciekać od każdego, kto chciałby dowiedzieć się czegoś o jej rodzinie.

– Nie, jest daleko stąd. Za granicą. Nie mamy ze sobą kontaktu.

Michael pokiwał głową w zamyśleniu.

                                                               
***

André stał na skrzyżowaniu ulic, skąd mógł obserwować większość swoich podopiecznych. Widział, że byli już zmęczeni – niestety tego dnia nie mogli sobie pozwolić na odpoczynek przed nocnym patrolem, gdyż przygotowywali się do spotkania z liderem jednej z większych grup w okolicy miasta. Sam nie wiedział, czego mógł się spodziewać. Od kiedy dostał wiadomość o jego przybyciu, codziennie w głowie pojawiały się nowe czarne scenariusze: czy sytuacja się pogarsza, kogoś aresztowali, zaatakowali? Choć starał się nie zwracać na nie uwagi, cały czas natrętnie kotłowały się gdzieś z tyłu czaszki. Im bardziej zbliżał się dzień spotkania, tym bardziej myśli o nim przyprawiały go o mdłości.

Uważnie rozejrzał się dookoła. Od kilku godzin nie przechodził tędy nikt obcy, więc większość grupy zajęta była rozmowami lub próbami ucięcia sobie drzemki na stojąco. Nie miał zamiaru im przeszkadzać; choć też był zmęczony, przez chwilę sam mógł pilnować ulic. Nie chciał również znów narazić się na dziwne spojrzenia, którymi co jakiś czas zaszczycali go po rozmowie z Margot. 

Wyczerpany usiadł pod bramą i ziewnął przeciągle. Sam najchętniej przespałby kilka dni. Tak bardzo marzył o odpoczynku od ciągłego strachu i zadań, które w niektórych chwilach wydawały mu się zupełnie bezsensowne. W końcu co mu dadzą sterty papierów i książek, jeśli nawet nie wie, gdzie Cienie się ukrywają? Pozwolił powiekom swobodnie opaść, a następnie oparł wygodnie głowę o nakrapiane rdzą czarne kwiaty i liście wyrzeźbione z metalu. Tylko na chwilę...

André

Momentalnie poczuł, jakby powietrze wokół niego wyparowało, a on sam z przerażenia nie potrafił się poruszyć. Przez dziwne dzwonienie w uszach docierało do niego tylko szaleńcze bicie własnego serca oraz echo rozpaczliwego wołania. Dobrze znał ten głos: słyszał go we śnie każdej nocy, ale nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze ta mała osóbka stanie tak blisko niego. Poczuł na sobie dotyk niedużych dłoni, przez który wstrząsnęły nim gwałtowne dreszcze. Nie. To tylko sen. Tylko sen. To nie może być ona – pomyślał. – Ale czy we śnie czułbym materiał jej ubrania? 

– Maléne? – spytał zachrypniętym od emocji głosem, lecz nikt mu nie odpowiedział. – Maléne!

Próbował wstać, lecz zmęczenie podcinało mu nogi. Zaczął przecierać oczy, by móc zobaczyć stojącą przed nim młodą dziewczynę. Cały czas czuł, jak silnie potrząsa go za ramię.

– André, proszę, nie teraz! Musisz wstać, coś tu jest nie tak...

Powoli zaczął docierać do niego sens słów dziewczyny. Objął głowę rękami i mocno zacisnął powieki, by pozbyć się zawrotów głowy. Chwiejnie wstał, po czym zaczął szybko mrugać, próbując usunąć mroczki wirujące mu przed oczami. Miał ochotę krzyczeć ile sił w płucach; naiwnie poddał się Ich parszywym sztuczkom. Jego własna podopieczna widziała go w chwili słabości. Nie tak powinien zachowywać się lider. Z trudem powstrzymywał przekleństwa cisnące się mu na usta. Jestem coraz słabszy.

– Znowu za późno! – wrzasnął, jednocześnie zgarniając spod nóg garść niewielkich kamyków. – Wybijamy!

Na reakcję nie musiał czekać długo. Wiadomość momentalnie rozeszła się po najbliższych ulicach i już po chwili można było usłyszeć szum żwiru oraz odgłos pękających szyb. Mimo, że z budynku nie dobiegały niemal żadne głosy mogli mieć pewność, że mieszkający tam ludzie uciekną w bezpieczne miejsce jeszcze przed atakiem wrogów. 

Kiedy powybijał szyby mieszkań, które znajdowały się najwyżej, pobiegł dalej, aby pomóc tym po drugiej stronie budynku. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, po części cieszył się z ataku – mógł wyładować frustrację na siebie samego i odciągnąć myśli od rosnącego poczucia winy. Zlustrował szybko wzrokiem pierwszą ulicę – każda osoba, z którą spotkał się wzrokiem sprawiała, że część przytłaczającego ciężaru spadała z jego barek. Byli razem, bezpieczni i blisko kryjówki. Mógł biec dalej. 

Przepełniona energią Margot z całej siły ciskała kamieniami w kolejne szyby; mimo niebezpieczeństwa czuła dziwne podekscytowanie, cały czas jednak starała się trzymać emocje w ryzach. Musiała pozostać skupiona aż do przestąpienia progu kryjówki przez ostatniego mieszkańca zagrożonego terenu. André nie zamknie mnie w bazie na całe życie – pomyślała, rzucając okiem na Michaela, który również zdawał się być spokojny, pomimo zbliżających się Cieni. – Wreszcie mogę choć trochę pomóc.

Coraz bardziej czuła obecność Cieni. Z całej siły starała się oprzeć otępieniu, które obezwładniało powoli jej ciało. Aby się uspokoić, spojrzała na oddalający się tłum ludzi, wyprowadzany przez Andrégo oraz Édith. Część jest już bezpieczna. Jeszcze kilka okien. Schyliła się po następną garść kamieni równocześnie z Michaelem; miała nadzieję, że ich spojrzenia zejdą się choć na sekundę, lecz myśli chłopaka skupiały się teraz wyłącznie na budynku. Nagle kątem oka dostrzegła, że wśród szarych kamyczków wyróżniało się coś większego i błyszczącego. Ze zdziwieniem sięgnęła tam dłonią, jednak Michael był szybszy. Zręcznie zgarnął garść i z całej siły zaczął rzucać w wyższe piętra. Margot pochyliła się w jego stronę, lecz nie zdążyła zareagować; zdołała jedynie zobaczyć szkiełko wraz z kilkoma kamykami przebijające się przez szklaną taflę kilka metrów nad nią. 

– Oszalałeś?! – Miała ochotę uderzyć go w twarz. Coś dziwnego, parzącego usilnie szukało ujścia z jej ciała, a im dłużej to powstrzymywała, tym wściekłość przybierała na sile. – Dlaczego to zrobiłeś?!

Zdezorientowany chłopak na przemian otwierał i zamykał usta, cofając się pod oskarżającym wzrokiem Margot. 

– Przecież...

Nie pozwoliła mu dokończyć. Bez chwili wahania zaczęła biec w stronę wejścia do kamienicy; nie zważała na to, że chłód stawał się niemal nie do wytrzymania. Już tu są. Michael dopiero po chwili ocknął się ze zdumienia i końcówkami palców złapał ją z tyłu za materiał bluzy, jednak zdołała mu się wyrwać. Słyszała gdzieś za sobą zdenerwowane głosy i tupot stóp, lecz te szybko znikały w burzy myśli. 

– Nie! Nie! Margot, wracaj tu natychmiast! – Usłyszała spanikowany krzyk Andrégo, ale nie mogła teraz zawrócić. Jego desperackie wołania zostały poza murami budynku.

Kiedy tylko przebiegła przez próg, poczuła tę samą, dziwną aurę, która pojawiała się zawsze tam, gdzie potwory. Śmiertelny strach mieszał się z kurzem w powietrzu, zabierał łapczywie powietrze z płuc i zmiękczał nogi. Margot miała wrażenie, że za chwilę upadnie. Oparła się o barierkę schodów, ale zimne powietrze wdzierające się cienkimi smugami przez niedomknięte drzwi orzeźwiało jej myśli. Jednym tchem przebiegła klatkę schodową, a następnie skierowała się w stronę wyżej położonych mieszkań, w których mogło znajdować się szkiełko. Modliła się w duchu, by nie przeoczyć jego błysków. Nie mogła już zawrócić, niemal czuła dotyk Cieni na swoich ramionach. Grobowa cisza sprawiała, że powietrze wokół gęstniało, a obrazy rozmywały się, jakby ktoś dodał do farb zbyt dużo wody. 

Schylała się pod każdym meblem i co rusz przewracała się, kiedy zmęczone nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Biegła chwiejnie coraz wyżej, oddychając ciężko. Jeszcze dwa mieszkania. Wtargnęła do pustego pokoju, gdzie niemal całą podłogę zajmowały porozrzucane w pośpiechu różne przedmioty. Odgarnęła na bok kolorowe, plastikowe klocki, a następnie przyklęknęła i pochyliła głowę ku ziemi, by zajrzeć pod stół oraz fotel. Rozgorączkowana wytarła załzawione oczy rękawem. Dalej nic. Musiałam coś przegapić. Z coraz większym trudem łapała oddech, resztki powietrza zabierał jej cichy szloch, a powieki stały się ciężkie niczym ołów. Margot nie miała już sił. Zrozpaczona usiadła pod oknem i pozwoliła im swobodnie opaść, jeszcze raz zerknąwszy na drzwi. Już jej nie obchodziło, że Cienie zaraz tu będą. I tak nie mam jak uciec.

Po krótkim namyśle ostatkami sił sięgnęła po piłeczkę, leżącą przy nodze fotela. Nie ułatwię im drogi. Zacisnąwszy zęby, mocno rzuciła nią o uchylone drzwi tak, że zamknęły się z trzaskiem. Zabawka odbiła się od drewna, a następnie spadła na stół, przez co usypiająca przy ścianie Margot mogła usłyszeć odgłos sterty zrzuconych na podłogę papierów oraz ledwo słyszalny brzęk... szkła. Serce dziewczyny natychmiast zabiło mocniej, a z gardła wydobył się słaby dźwięk pełen ulgi. Niemal na ślepo podczołgała się do porozrzucanych kartek i próbowała wyczuć dłonią zgubę. W końcu zdołała rozpoznać pod palcami przyjemnie ciepłe szkło, które powoli zaczęło również zajmować miejsce zimna w jej ciele. Choć nie była pewna wydawało się, jakby na tafli co chwilę pojawiały się jakieś drobne litery. Starała się skupić na nich wzrok, jednak wtedy obraz jeszcze bardziej się rozmywał. 

Zerwała się na równe nogi, lecz zaraz oparła się o miękki fotel. Cienie były już prawie na piętrze. Marzyła o orzeźwiającej, zimnej wodzie, jednak doskonale wiedziała, że nie ma na to czasu. By lepiej się skupić zamknęła oczy i zaczęła szukać w myślach drogi ucieczki. Nie było opcji, żeby skoczyła – z tego piętra nie miała szans na przeżycie. Nie mogła też się cofnąć, wpadłaby prosto w ręce Cieni. Złapała się za głowę. No myśl. Czuła, jakby w jej ciele trwała wojna: adrenalina oraz strach buzowały w żyłach, zdawały się same popychać ją do szaleńczego biegu, jednak wyczerpanie przejmowało nad tym kontrolę. Otworzyła oczy, po czym sięgnęła do klamki okna. Może zimne powietrze coś zdziała. Nachyliła się w stronę niewielkiej szpary i odetchnęła głęboko. Uchyliła oczy, gdy naraz całe zajaśniały; gdyby miała na tyle siły, skakałaby z radości. Schody ewakuacyjne. Idealnie. 

Nadzieja nie pozbawiła jej zmęczenia: biegnąc, co kilka kroków potykała się i wpadała na stojące na drodze meble. Mimo ciągłego przecierania oczy same się zamykały, jednak do świadomości przywracało ją odnalezione szkiełko, które mocno trzymała w dłoniach, nie zważając na poranioną skórę. Szybko zarejestrowała w myślach, że – jeśli tylko uda jej się uciec – będzie musiała znaleźć dla niego bezpieczniejsze miejsce niż kieszeń.

Wybiegła szybko z mieszkania, kiedy w tym samym momencie na ostatnich stopniach pojawili się mężczyźni. Ich czarne jak sadza włosy przypominały kudły wilków, a w oczach czaiła się dzika radość – znaleźli kolejną ofiarę. Margot na chwilę zabrakło powietrza; wzrok płatał jej figle, ukazując wśród nich Étienne’a. Mężczyźni z uśmiechem zaczęli zmieniać swoje kształty: powoli czerń z ubrań zalewała ich skórę, aż stali się jedynie niewyraźnym, ciemnym zarysem na ścianie. Dziewczyna, nawet nie wiedząc kiedy, rzuciła się biegiem przez korytarz.

Nogi same niosły ją w stronę wyjścia, a warkocz w biegu boleśnie odbijał się od pleców. Z każdym uderzeniem adrenalina obejmowała nad nią kontrolę; źrenice powiększyły się, wzrok zaczął powoli wracać do normy, nie odczuwała też już zimna, a jedynie pulsujące biciem serca gorąco. Niepewnie wyciągnęła zza pasa pistolet. Chłodna stal dziwnie parzyła opuszki jej palców i przyprawiała o lekkie mdłości. Próbowała się skupić, lecz ogrom myśli napływał falami do jej czaszki. Czuła się zagubiona, ale wiedziała, że emocje tylko przywołają więcej Cieni. Nie mogła o niczym myśleć. Nic. Nic. Nic.

Oglądnęła się za siebie. Mężczyźni się nie spieszyli – byli pewni, że nie ma szans na ucieczkę. Z bezkształtnej masy co chwilę kształtowały się ludzkie sylwetki, jakby ze znudzeniem decydowali, w której formie lepiej zaatakować. Wiesz, jak to robić. André pokazywał ci mnóstwo razy. Pamiętasz to. Margot czuła zimny pot spływający po jej plecach, kiedy drżącymi rękami umieściła magazynek w chwycie pistoletu.

Odwróciła się i pociągnęła za spust. Nie usłyszała jednak żadnego dźwięku. Nie. Błagam, nie dziś. Nie teraz! Zapominając o jakichkolwiek zasadach, desperacko zaczęła uderzać pięścią w lufę, lecz i mimo tego broń nie wystrzeliła. Mężczyźni zaśmiali się głośno, na co Margot skrzywiła się – brzmiało to jak ochrypłe warczenie psów. Oddychała szybko, całe jej ciało było spięte, gotowe do obrony. Z frustracji miała ochotę wyrzucić zaciętą broń, jednak jedynie zacisnęła zęby. Nie zawiodę kolejny raz. Pobiegła dalej; wyjście było już na wyciągnięcie ręki.

Szaleńcze bicie serca Margot przerywał szybki tupot jej stóp po metalowych schodkach, przymocowanych do ściany budynku. Drobne kratki mieniły jej się w oczach; miała wrażenie, że zaraz z nich spadnie, dlatego mocno trzymała się barierek. Już po chwili oprócz potu  jej dłonie oblepiał obrzydliwy bród. Z niepokojem zauważyła, że nie czuła schodków drżących pod ciężarem stóp Cieni. Przemienili się? – przemknęło jej przez myśl, lecz za bardzo bała się odwrócić, by to sprawdzić.

Jeszcze kilka zakrętów – powtarzała sobie, lecz wydawało się, jakby schody ciągnęły się przez wiele kilometrów. Jej wszystkie mięśnie spięły się z wysiłku i nienaturalnie ciążyły; dziewczyna czuła się, jakby biegła w stalowej zbroi. 

– To już na pewno ostatni – wysapała do siebie z nadzieją. Wtem jednak gwałtownie przystanęła, w ostatniej chwili mocniej przytrzymując się barierek.

Tuż przed nią kilkanaście ostatnich stopni ucięto; zupełnie, jakby ktoś je wymazał, bo nie narysował ich dość stabilnie, a następnie zapomniał to poprawić. Oparła się o barierkę i przeklęła w myślach, sapiąc ciężko. Wandale znowu się nudzili. A niech ich...

Trzęsąc się, wychyliła się lekko; ulica pod nią nie wyglądała na miękką. Nerwowo rozglądała się dookoła, jednak nie przychodziła jej na myśl żadna inna droga ucieczki. Przecież nie mogę tego zrobić. Nie potrafię. 

Niespodziewanie kilka centymetrów koło jej głowy przeleciał dość spory kamień, który następnie spadł gdzieś za nią, wybijając i tak już zniszczoną szybę. Zdezorientowana spojrzała w dół, gdzie zza rogu wychylał się nienaturalnie blady Michael. 

– Nad czym tak rozmyślasz? Skacz! – Ponaglał ją, co chwilę się rozglądając. Widząc jej niepewne spojrzenie, dodał: – Nie bój się, nic ci się nie stanie! Gorzej, jeśli Oni tu przyjdą!

Z rękoma mocno zaciśniętymi na barierce wpatrywała się w chłopaka, który stał za rogiem z dłońmi wyciągniętymi ku niej; zupełnie, jakby chciał ją złapać. Wyobraziła sobie, że stoi obok niego. Na ziemi. Cienie są daleko, nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.

No, dalej – mówiły jego oczy. Nawet z tej odległości Margot mogła dostrzec ich głęboki, granatowy kolor, zupełnie jak nocne niebo przed dziesięciu laty. – Ufasz mi? 

Spojrzała na niego jeszcze raz, a następnie powoli puściła barierki. Wzięła głęboki wdech... i skoczyła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro