2. Rozmowa trzech szaleńców.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Czy ty aby nie miałaś na mnie poczekać? - Spytałem patrząc na nią z wyrzutem. Nie podaliśmy sobie dokładnej godziny, dlatego wybrałem się tutaj od razu po tym, jak udało mi się wyrwać ze studia nagraniowego. Właśnie pracowaliśmy nad nową płytą. To znaczy, oni pracowali, bo jeśli o mnie chodzi, ja tylko odśpiewywałem swoje partie. To były ich piosenki i ich dzieło, ja od bardzo dawna niczego nie napisałem. Nie miałem weny, nie miałem niczego. Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że kumple na poważnie przejęli się wiadomością, że rozstałem się z Nadine. Wiedzieli o moich planach, dlatego też spodziewali się po mnie aktów czystej rozpaczy i drapania ścian, a nie tej spokojniej i racjonalnej postawy, jaką na siebie przybrałem. Nie żebym tego nie przeżywał. Przeżywałem i to cholernie, po prostu myśl, że i tak nie będzie miało to sensu, jak tylko skoczę z mostu, pozwalało mi o tym zapomnieć.

- Spóźniłeś się.

- Nie podałaś mi żadnej konkretnej godziny. Powiedziałaś, że mamy spotkać się tutaj o tej samej porze. Wybacz, ale przez wczorajsze wydarzenia jakoś nie miałem głowy by zerknąć na godzinę.

- Znowu to robisz.

- Niby co takiego.

- Za dużo gadasz - Jęknęła przeciągle. - Siadaj - Rzuciła władczym tonem i odsunęła się kawałek na bok. I po paru chwilach, znowu siedzieliśmy na tej metalowej, lodowatej barierce paląc papierosy. Tym razem nawet się nie zakrztusiła dymem. Patrzeliśmy przed siebie na panoramę pogrążonego w śnie miasta. Patrząc tak na to, przez myśl przemknęła mi myśl, że to wszystko jest zbyt piękne, by tak po prostu to porzucić. Dziewczyna obok mnie spokojnie patrzyła w dal z rozmarzonym wzrokiem. Widząc, że ją obserwuję, cała się nastroszyła i powiedziała wypranym z emocji głosem. - Dlaczego tak w ogóle chcesz skoczyć? - Wzruszyłem ramionami.

- Chyba mnie zainspirowałaś - Zaśmiała się głośno i wcale nie wesoło.

- Przenigdy nie powinno się tego usłyszeć od innej osoby, mając na myśli śmierć. Co takiego stało się w twoim życiu, że chcesz je skończyć? - Spojrzała na mnie łagodniej. Widziałem jak skanowała swoim wzrokiem każdą krzywiznę mojej twarzy.

- Stało się zbyt wiele. Zbyt młodo musiałem stać się dorosłym człowiekiem, obarczonym odpowiedzialnością i ciężarem zbyt dużym, nawet dla najsilniejszego z ludzi. Miałem cudowne życie. Spełniłem się, ale przy tym, równocześnie się całkowicie wypaliłem. Mam wrażenie, że przeżyłem już swoje życie, i to pięć razy szybciej niż inni. Już nie mam po prostu siły wstawać rano, po nocy pełnej koszmarów i okłamywać się, że może następny dzień będzie lepszy. Wiem, że tak nie będzie.

- Długo to trwa?

- Od ponad 2 lat. Myślałem, że może po poznaniu Nadine moje życie na nowo nabierze kolorów i pewnie tak by było, ale jak widzisz rzuciła mnie twierdząc, że wysysam z niej całą pozytywną energię. Odbierałem jej siły i motywację do życia. Nie potrafiła mi pomóc. Unieszczęśliwiałem ją swoim nieszczęściem. Zabawne, prawda?

- Ironiczne, z pewnością. Zabawne? Raczej nie - Razem spoglądaliśmy w czarną toń pod naszymi nogami podejmując decyzję. - Czy to jedyny powód? - Spytała nagle patrząc na mnie nieśmiało. - Tragiczna miłość? To bardzo typowe. Sądzę, że jesteś oryginalniejszy.

- Skąd ta myśl? - Spojrzałem na nią trochę rozbawiony. Czy ona w pokrętny sposób próbowała odwrócić moją uwagę od samobójstwa? Chyba się w tym wszystkim pogubiłem.

- Bo jesteś muzykiem. Muzycy są zawsze oryginalniejsi. Tragiczni i zbyt dramatyczni, owszem, ale nigdy przewidywalni.

- Skąd myśl, że jestem muzykiem? - Spytałem mając nadzieję, że mnie nie rozpoznaje. Oby tak było, dodałem w duchu.

- Po twoich dłoniach. No i masz tatuaże. Muzycy zawsze je mają - Pierwszy raz tego wieczora szczerze się roześmiałem.

- To ma sens - Dodałem wrednie. Wytknęła mi język jak dziecko. Po naszej lewej stronie usłyszałem głośne odchrząknięcie. Obok nas, opierając się o barierkę, stał starszy mężczyzna w garniturze. Wyglądał na mniej więcej 50 lat. Był zadbany i nawet z tej odległości widziałem, że musiał mieć kasy jak lodu.

- Czy będziecie mieli coś przeciwko, jeśli się do was dołączę? - Spojrzałem na niego oniemiały. Co do kurwy nędzy? Może powinniśmy założyć kółko samobójców? Patrzyłem na niego nie dowierzając. Jane zareagowała jako pierwsza.

- Jasne, siadaj - Uśmiechnęła się do niego szeroko. Facet usiadł u mojego boku i spojrzał przed siebie tak samo jak my. Poczęstowałem go papierosem. Zapaliliśmy w trójkę, rozkoszując się smakiem tytoniu w naszych ustach. Jak się okazało, biznesmen miał przy sobie piersiówkę wypełnioną jedną z najlepszych whisky jaką w życiu piłem. To wszystko zaczynało się robić absurdalne.

- Ładny dzisiaj mamy wieczór - Powiedział po paru minutach. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście i czułem od niego opary alkoholu. Nie wiem czemu zareagowałem tak agresywnie na jego uprzejmy sposób rozpoczęcia rozmowy. Może dlatego, że kurwa, siedziałem w towarzystwie dwóch innych szaleńców.

- Ja pierdole - Sapnąłem. - Stary. Mów po co chcesz skoczyć i miejmy to za sobą. Nie mam zamiaru stracić całej nocy na słuchanie twojego pierdolenia.

- Harry! Jesteś nieuprzejmy - Sapnęła Jane i spojrzała na faceta przepraszająco. - Jest dzisiaj w złym humorze.

- Żartujesz sobie ze mnie? - Zawołałem. - Serio? W złych humorze. Ja chce się kurwa zabić. Wybacz, ale nie dbam teraz o maniery i jakieś pieprzone fanaberie.

- A powinieneś, bo jesteś Brytyjczykiem, prawda? Czy nie z tego słyniecie? Każdy z was jest wizytówką swojego kraju...

- Zamknij się, bo przysięgam, że zaraz skoczę - Jane powstrzymała mnie gestem ręki.

- Mieliśmy skakać razem.

- A więc się na to umówiliście? - Spytał facet szczerze zainteresowany. Ton jego głosu doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Miałem ochotę zepchnąć go z tego mostu i bardzo walczyłem ze sobą by tego nie zrobić.

- Spotkaliśmy się tutaj wczoraj z Harrym, ale przeszkodzili nam policjanci.

- Jakie to szczęście, że udało się wam uciec! - Zawołał. Jakoś przez ten gest i ruch jego dłoni wiedziałem, że jest gejem. Na szczęście, gówno mnie to obchodziło.

- O tak! - Odparła równie radośnie Jane. No nie wierzę. Nie wierzę. - Uciekaliśmy przez całą długość mostu, by potem schować się w krzakach, prawda Harry? - Spojrzała na mnie. Bardzo mocno pociągnąłem z prawie pustej piersiówki. Zabijcie mnie. Błagam.

- Słyszałem, że często ludzie popełniają tutaj samobójstwo. To jakieś kultowe miejsce. To dlatego tutaj przyszedłem. Pomyślałem, jak mam się zabić, to tutaj. I jak was zobaczyłem, stwierdziłem, że warto spędzić ostatnie chwile życia, rozmawiając z kimś.

- Też tak sądzę - Jane pokiwała głową z pełnym zaangażowaniem. Musiałem w myślach policzyć do 3 by nie zacząć krzyczeć. - Nie ma to jak dobra rozmowa na tematy filozoficzne...

W tym momencie po naszej prawie usłyszeliśmy kolejne odchrząknięcie. Co do...

- Dobry wieczór, czy nie zechcieliby państwo porozmawiać o Jezusie i odsunąć się od tej przepaści.

- Kurwa! - Jęknąłem i wlazłem ponownie na most. Co za noc. Z pewnością miałem o niej pamiętać do końca swojego życia. Ruszyłem przed siebie nawet się za sobą nie oglądając, klnąc tak szpetnie, że aż sam się skrzywiłem.

- Harry! - Jane ruszyła za mną biegiem. - Harry! Gdzie idziesz?

- Jak najdalej stąd.

- Jesteś zły? - Spytała szczerze zmartwiona. Chyba była skończoną idiotką. Piękną, ale nadal idiotką.

- Zły? Jane! - Krzyknąłem głośniej niż zamierzałem. - To jakaś chora komedia - Wskazałem na faceta, który teraz z ożywieniem rozmawiał ze starą kobietą, trzymającą Biblię w dłoni. - Spójrz na to. Mieliśmy dzisiaj to skończyć a znowu jest to samo. Mogłem po prostu przyjść później i byłoby po wszystkim.

- Obiecałeś, że zrobimy to razem.

- Powiedz mi, do czego ja jestem w tym tobie potrzebny - Patrzyłem na nią wściekły.

- Nie wiem, ok? Ale czuję, że musisz przy tym być. Obiecaj mi Harry. Proszę.

Patrzeliśmy na siebie intensywnie. Zastanawiałem się, jakim cudem się w to wszystko wpakowałem i dlaczego. Może niebiosa starały się mi coś przekazać przed śmiercią? Może to, że świat jest bardziej popieprzony, niż mi się kiedykolwiek wydawało. Jej oczy patrzyły na mnie błagalnie. Zacząłem mięknąć. Widząc to, podeszła do mnie i ujęła moją dłoń w swoje małe.

-Obiecaj mi, że nie zrobisz tego sam - Westchnąłem zrezygnowany. Dlaczego ta wkurzająca kobieta tak na mnie działała?

-Dobrze - Rzuciłem na wydechu całkowicie zrezygnowany. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie. Chłodny, wilgotny wiatr targał moimi włosami. Opatuliłem się mocniej szalem i spojrzałem na miasto, które tak kochałem i nienawidziłem za razem. Oto ja, Harry Styles, stojący na Moście Brooklińskim, w otoczeniu szaleńców z mostu, do których swoją drogą, należałem.

--------------------

All the love!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro