21. Znajdę cię w greckiej jaskini.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*czytajcie aż do mojej notki. Jeśli nie widzicie notki to znaczy, że to nie koniec :)*


Długie godziny spędzone na niewygodnej kanapie. Rozmowy. To robiłem w ostatnich tygodniach. Rozmawiałem tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Otwarcie. Szczerze. Nieznośnie filozoficznie. Dr Kent nie kłamała mówiąc, że chce mi pomóc. Ona naprawdę zamierzała to zrobić. Pierwszym krokiem było przyniesienie do niej całej dokumentacji lekarskiej wraz z listą leków jakie mi przepisano. Na wszelki wypadek miałem także przynieść do jej gabinetu wszystkie leki jakie miałem w domu. Zrobiłem to bez mrugnięcia okiem. Na moich oczach wyrzuciła je do śmietnika i zalała jakimś śmierdzącym płynem, żeby nie przyszło mi do głowy ich ratowanie. Potem zaczęły się godzinne pogawędki na temat tego dlaczego zaprzestałem leczenia. Choć wyznanie tak intymnej dla mnie sfery życia było bardzo trudne, przełamałem się i ani trochę tego nie pożałowałem. Jak się okazało mój przypadek nie był tak beznadziejny na jaki wyglądał.


- Harry... - Zaczęła wypisując receptę. - Niektóre składniki chemiczne, jak sam wiesz, wywołują szereg skutków ubocznych. Te, które mi opisałeś wiążą się głównie z jednym z nich i jego wszelkimi odpowiednikami. Mogłeś znaleźć je we wszystkich podawanych tobie lekach. Po serii badań i naszych rozmów postanowiłam przepisać tobie coś nowego. - Podała w moją stronę świstek papieru. - To leki oparte na składnikach naturalnych i wyciągach z ziół. Nie są tak mocne jak chemiczne leki. Zalecę tobie większą ich dawkę i zobaczymy jak będziesz się po nich czuł, dobrze? Do tego chciałabym byś dołączył drugi zapisany specyfik. - Tłumaczyła wszystko spokojnym i uprzejmym tonem. - Połączone razem dadzą efekt prawie identyczny z tym co osiągałeś przy innych lekacg, ale obiecuję ci, że nie będziesz taki ospały i nie powinieneś mieć już więcej koszmarów. Gdy jednak się pojawią...odstaw je natychmiast i przyjdź do mnie następnego dnia i coś razem wymyślimy. - Po prostu na nią patrzyłem. Skoro to było takie proste dlaczego żaden inny lekarz wcześniej na to nie wpadł? Lekarka jakby wyczytując pytanie z moich zaskoczonych oczu, zaczęła kolejne tłumaczenia.


- Lekarze uważali, że jesteś o wiele bardziej chory, niż jest to w rzeczywistości. Łatwo jest zapisać pacjentowi antydepresanty i odesłać go do domu. Otumaniony nie będzie przecież już z niczym dyskutował i nie będzie sprawiał kłopotów. Trudniej po prostu z nim porozmawiać i dociec gdzie leży problem. Twój leży w pracy i w życiu na jakie zostałeś skazany. Nie możesz uleczyć tego czym się zajmujesz. Nie możesz także uleczyć świata, który postanowił zwrócić swoje oczy na twoją osobę. Możesz za to polepszyć swoje samopoczucie z małą pomocą. - Roześmiała się przyjemnie, a ja po prostu się do niej uśmiechnąłem. - Możesz spożywać leki, które pomogą tobie ze stresem. Sęk tkwi w tym byś zdystansował się do tego czym się zajmujesz na tyle, na ile jest to możliwe. Byś spędzał więcej czasu z przyjaciółmi i tymi, których kochasz. Byś częściej odpoczywał i otaczał się rodziną. Żaden lek tobie tego nie zastąpi. Może jedynie pomóc, a to usiłuję zrobić. Pomóc ci. Bo choć zmagasz się z depresją, jest z niej wyjście. Cały czas powtarzałeś, że jesteś chory i to dostrzegłeś. Nie jesteś chory. Po prostu przytłoczony. Mało jaki człowiek by nie był na twoim miejscu. Jesteś zmęczony, zagubiony i zestresowany, co prowadzi do smutku. Utknąłeś w pewnym punkcie swojego życia i nie możesz z niego ruszyć. To musi być frustrujące.


- Może ma Pani rację. - Odpowiedziałem jedynie patrząc na swoje dłonie.

- I o to właśnie mi chodzi. - Usłyszałem jak krzesło od jej biurka się odsuwa. - Mam dla ciebie zadanie do wykonania. - Podniosłem na nią wzrok unosząc jedną brew w oznace zainteresowania. - Będziesz grzecznie brał leki oraz na nowo skupisz się na przyjaciołach i rodzinie. Wyjdź z nimi gdzieś w tym tygodniu. Zadzwoń do mamy. Zobacz jak się z tym poczujesz. - Stanęła naprzeciw mnie i uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. - Zobaczysz, że oni cały czas tam dla ciebie są. Po prostu chyba zapomniałeś jak to jest być z nimi, prawda?

- Chyba tak. Byłem zbyt skupiony na sobie i swoich problemach, by to dostrzec. Nie chciałem ich niepotrzebnymi ciężarami.

- Każdy tak robi. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie stawiaj sobie poprzeczki wyżej niż możesz doskoczyć.

- Dziękuję. - Odparłem wstając i chowając receptę do kieszeni od kurtki.

- Nie dziękuj tylko działaj. Widzimy się w przyszłym tygodniu. Postaraj się żebym mogła być z ciebie dumna. - Tym razem to ja się roześmiałem.

- Tak jest. - Zasalutowałem jej i opuściłem gabinet po raz setny w ostatnich dniach.


Idąc zatłoczonymi ulicami Nowego Jorku patrzyłem przed siebie z zupełnie nowym uczuciem w sercu. Ludzie mijali się patrząc tępo w wyświetlacze swoich telefonów, zapominając o tym w jak pięknym są mieście. Spojrzałem w górę i nie mogłem pojąc jakim cudem człowiek był w stanie zbudować tak przytłaczające piękno i ogrom. Wystarczy dać człowiekowi kartkę i papier a odmieni całe twoje życie, prawda? Napisze opowieść, która trafi prosto w twoje serce. Namaluje obraz, który ukaże najmroczniejsze zakamarki twojej duszy. Zaprojektuje budynek, o którym będzie mówiło się przez stulecia.


Odszukałem dłonią swój telefon i wykręciłem numer do swojej mamy. Może Kent miała rację. Może wystarczy wrócić na swój dawny tor?

- Cześć Mamo. Co tam u ciebie?


* * *


- Gdzie ona jest?! - Kate patrzyła na mnie zszokowana. Jej twarz ubrudzona była mąką, a ona sama wyglądała jakby przeprowadziła poważną walkę z...ciastem?

- Nie ma jej w domu. - Odparła. - Przychodzisz tutaj od miesiąca. I za każdym razem odpowiadam tobie tak samo. Nie ma jej. Przynajmniej nie dla ciebie.

- Nadal będę tutaj przychodził. Muszę z nią porozmawiać.

- Nie mam zamiaru tego tobie ułatwiać. - Powiedziała patrząc na mnie ze złością. Drzwi, za które trzymała prawie zatrzasnęły się przed moim nosem, ale włożyłem but pomiędzy framugę w ostatnim momencie. - Styles! - Jęknęła przeciągle.

- Popełniłem błąd. - Zacząłem mówić szybko podczas gdy ona siłowała się z moją stopą. - Mam problemy. I to duże. Obarczyłem nimi Jane, a ona nie potrafiła tego udźwignąć. Wyznałem jej, że ją kocham, a ona nie umiała mi na to odpowiedzieć. Nigdy wcześniej nie byłem zakochany. Spanikowałem. Spieprzyłem. Pozwól mi jej to wynagrodzić. Przysięgam, że tym razem zrobię wszystko dobrze. Kocham ją Kate. Proszę. - Zamarła w bezruchu i po prostu patrzyła na swoje stopy. Stałem z obolałą stopą o krok od niej i czekałem, aż podejmie swoją decyzję. Miałem ogromną nadzieję, że mi pomoże. Musiała. Błagam.


- Obiecałam, że nic tobie nie powiem. - Powiedziała cicho i podniosła na mnie wzrok. - Ale widziałam jak na nią działasz. Widziałam jaka była przy tobie szczęśliwa. Wierzę, że będąc razem jesteście swoimi lepszymi wersjami. Dlatego... - Zrobiła krok w moją stronę z poważną miną. - powiem ci byś przypomniał sobie co dzieje się każdego pierwszego dnia miesiąca o północy w pewnym miejscu. - Otworzyłem oczy szeroko ze zdumienia. Nigdy bym na to nie wpadł. To było przecież tak dawno temu. W czasach gdy wszyscy szliśmy razem, ramię w ramię w stronę światła, pijani własnymi okruchami szczęścia. Był wtedy z nami James. Tamta noc była magiczna. Tak cholernie piękna i niezapomniana. - Walcz o nią.

- Tak też zrobię. - Odparłem jedynie i mocno przytuliłem do siebie tą drobną, zadziorną brunetkę w podzięce.

- Jeśli ją zranisz to cię znajdę Harry Stylesie i zabiję.

- Wtedy ja sam do ciebie przyjdę. - Powiedziałem jedynie całując ją w oba policzki. Choć jęknęła z obrzydzeniem widziałem jak jej twarz pokrywa się spektakularnym rumieńcem. Odwróciłem się na pięcie i zbiegłem po schodach w dół. Już dokładnie wiedziałem gdzie mam się udać.


* * *


Biegłem przed siebie tracąc dech. Tracąc resztki uzbieranej ciężką pracą energii. Biegłem jakby gonił mnie sam diabeł. Pędziłem wąskimi, ciemnymi i oślizgłymi z wilgoci uliczkami tylko w jednym, jedynym celu. By ją odnaleźć. By ją zobaczyć. Musiałem to uczynić. Bez niej się dusiłem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego jak szybko ta szalona dziewczyna stała się moim powietrzem. Widząc w oddali znane mi metalowe drzwi przystanąłem na chwilę i zgiąłem się w pół by choć na chwilę uspokoić oddech. Zbliżała się północ i to była moja ostatnia chwila na to by wejść. Nie miałem pojęcia czy zostanę wpuszczony. Nie wiedziałem także co zastanę w środku. To miejsce nigdy nie wyglądało dwa razy tak samo. Byłem wykończony ciągłymi poszukiwaniami. Nie potrafiłem już dłużej tak żyć. Najgorsze było jednak w tym to, że nie miałem pojęcia co miałbym powiedzieć Jane. Czy istnieje jakaś fraza, jakiś gotowy scenariusz dopasowany do takiej chwili? Z Jane? Nigdy.


Ruszyłem niepewnie przed siebie i zapukałem dwa razy w metalowe, łuszczące się od farby drzwi. Za ich powierzchnią usłyszałem jedynie ciszę. Gdy już myślałem, że się spóźniłem, pomyliłem dzień, albo po prostu znalazłem się w nieodpowiednim miejscu drzwi się rozsunęły, a w nich stanęła dziewczyna o czerwonych włosach zaplecionych w małe warkoczyki, ubrana w zwiewne ubrania o fantazyjnych kolorach. Gdy się poruszała wokół niej unosił się cudowny dźwięk dzwoneczków.


- Witaj. - Powiedziała ciepłym głosem. - Płaszcz możesz odwiesić na jednym z wieszaków. Po prawej znajdziesz słuchawki. Baw się dobrze. - Puściła mi oko i zniknęła za czarną błyszczącą kotarą.

- Dziękuję. - Szybko zrobiłem co mi kazała i pochwyciłem w dłonie wskazane czarne słuchawki bezprzewodowe. Za mną do pomieszczenia weszło kilka nowych osób. Spojrzeliśmy na siebie z niewyraźnymi minami i równocześnie założyliśmy na uszy te tajemnicze przedmioty. Moje uszy natychmiast zalała fala muzyki elektronicznej. Kliknąłem na guzik u podstawy słuchawek i nagle muzyka zmieniła się na spokojniejszą i pełniejszą o cudownie miękkich dźwiękach gitary. Nagrałem powietrza do płuc i wszedłem na zasłoniętą kotarami salę z własną duszą na ramieniu. Dziwicie mi się? W tym miejscy nie byłoby dziwnym napotkanie na dzikiego nosorożca lub jeszcze inne dziwactwo. Nie to jednak ujrzałem. Po kilku krokach przystanąłem i po prostu patrzyłem przed siebie z szeroko otwartymi ustami. Z resztą nie ja sam. Po raz kolejny widok zaparł mi dech w piersi.


Wiecie jak wygląda podwodny świat, widziany w bajkach dla dzieci? Gdzie wszystko wydawało się falować od spokojnych fal oceanu? Gdzie każdy nawet najmniejszy szczegół zapierał dech w piersi swoim fantastycznym wzorem? Czy widzieliście kiedyś ludzi falujących do muzyki w idealnie harmonijnym rytmie pomimo faktu, iż każdy słuchał czegoś innego? Otulał nas przytłumiony blask niebieskich i zielonych świateł, rzucających na nas blask spotykany tylko i wyłącznie na dnie samego oceanu. Widziałem tylko zieleń, błękit, turkus i kobalt. Wokół nas panował mrok rozświetlany przez obrazy namalowane na suficie, ścianach i nawet samych tańczących. Była to fluorescencyjna farba o zielonawym odcieniu. Obrazy ukazywały morskie stworzenia zarówno z naszego świata jak i z samych najszczerszych fantazji. Znalazłem się na dnie samego oceanu i nie potrafiłem wydobyć z siebie ani słowa. Wiecie co było w tym wszystkim najbardziej magiczne? Że wokół nas panowała całkowita cisza. To w naszych uszach rozbrzmiewała muzyka, podczas gdy sala w której byliśmy wydawała się być jedynie miejscem, w którym raz po raz dało się słyszeć szurnięcie butem. Głośniejsze westchnienie. Cichy śmiech. To myśmy tworzyli magię, tylko i wyłącznie my i nasza wyobraźnia.


Po jakimś czasie zdjąłem słuchawki z uszu z mocnym postanowieniem odnalezienia Jane, której jak na razie nie zlokalizowałem. Ruszyłem w stronę wejścia do kolejnej sali. Odłożyłem słuchawki do jednego z wielkich koszy i po raz ostatni obejrzałem się za siebie. Rozwieszone pod sufitem zwiewne materiały falowały niczym glony targane przez prądy morskie, a ja po prostu nie mogłem uwierzyć, że człowiek może stworzyć coś tak pięknego. Odkrywanie ludzkiego potencjału z dnia na dzień coraz bardziej mnie zachwycało. Mogliśmy przecież wszystko. Ograniczała nas jedynie wyobraźnia. A skoro o wyobraźni mowa. Wiecie co zastałem w kolejnej sali? Najprawdziwszy labirynt. Nie to jednak mnie zaskoczyło. Zaskoczył mnie mężczyzna przebrany za Minotaura, witający mnie u samego wejścia.


- Witaj w moim labiryncie śmiertelniku. - Uśmiechnąłem się do niego szeroko.

- Szukam Jane Fry. Wiesz może gdzie ją odnajdę Minotaurze? - Tym razem to on szeroko się do mnie uśmiechnął.

- Znajduje się w sali fresków i mozaik. - Odetchnąłem z ulgą. Czyli jednak tutaj była.

- Tematyka tej nocy jest inspirowana mitami greckimi? - Spytałem patrząc jak w oddali ludzie szli przed siebie z małymi lampionami w rękach. I tutaj panował mrok, a ja obawiałem się czy uda mi się pokonać ten labirynt na czas.

- Tak. Wcześniejsza sala poświęcona jest Posejdonowi i jego dworowi.

- Efekt jest spektakularny.

- To prawda. Masz jakąś ważną sprawę do Jane?

- Tak. - Odparłem bardzo szybko. - Zależy mi na jej szybkim odnalezieniu.

- Jane to moja dobra znajoma. Pomogę ci pokonać labirynt, ale wiedz, że złamię dla ciebie zasady.

- Bardzo to doceniam. - Powiedziałem patrząc na niego z wdzięcznością. Przytuliłbym go, gdyby nie fakt, że był półnagi, pokryty sztuczną sierścią i miał rogi. Rogi i kopyta. Obserwowałem rozbawiony jak idzie powoli przed siebie walcząc z obcisłymi, skórzanymi spodniami. Za każdym razem gdy na mnie spoglądał musiałem odwracać wzrok by się nie roześmiać. Gdy podobna sytuacja wydarzyła się po raz trzeci nie wytrzymałem i się i wybuchnąłem śmiechem.

- Zastanawiałem się ile wytrzymasz. - Odparł jedynie odgarniając dla mnie zwisający bluszcz. Szliśmy już tym labiryntem dobre dziesięć minut. Byłem pod ogromnym wrażeniem jego organizacji i wykończeniom artystycznym. Labirynt wyglądał jak prawdziwy. Nawet panujący w nim chłód był realistyczny. Na nasze głowy kapała woda, a w oddali dało się słyszeć świsty wiatru i ciche szepty innych zwiedzających. Gdyby nie mój towarzysz po paru minutach nie tylko bym się zgubił, ale także zacząłbym panikować.

- Czy te kolczyki w sutkach i nosie są prawdziwe? - Spytałem dusząc się ze śmiechu.

- W sutkach są prawdziwe. W nosie to atrapy. - Dobrze wiedzieć, pomyślałem rozbawiony. I wtedy znaleźliśmy się po drugiej stronie labiryntu.

- Dziękuję tobie za pomoc.

- Przyjemność po mojej stronie. Chociaż mogłem rozruszać swoje ścierpnięte kopyta. - Odparł równie walcząc z wesołością. Pożegnaliśmy się ze sobą jak dobrzy przyjaciele, po czym ruszyłem dalej w swoje poszukiwania. Kolejna sala, która otworzyła się przede mną otworem okazała się być Hadesem. W sali panowała ciemność, a światło docierało do mnie jedynie z kominków w których wysoko tańczył ogień i z poszczególnych pochodni przymocowanych przy ścianach. Mijały mnie postacie ubrane w czarne szaty z dużymi kapturami, pijące wino ze złotych kielichów. Byłem pewien, że w pewnym momencie minął mnie nawet Cerber, pies o trzech głowach, ale kto mógł to wiedzieć. To miejsce było tak szalone i niezwykłe, że wszystko było możliwe. Musiałem raz po raz przeskakiwać nad strumieniami wody, które z pewnością miały przypominać Styks. Były nawet przygotowane łodzie. Magia.


Zmusiłem się do szybkiego przejścia przez salę, by po przejściu przez kotarę z najprawdziwszych roślin dostać się do jaskini w której znajdowały się białe posągi bogiń i masa kolumn stylizowanych na epokę jońską. Pod ścianami stały postacie ubrane w białe togi. Na ich głowach znajdowały się tiary z bluszczu. Dłońmi malowały freski na ścianach i układały bajkowe mozaiki. Wiedziałem, że trafiłem do odpowiedniego miejsca. Czy przez to poczułem się szczęśliwszy? I tak i nie. Odczułem ulgę, bo na reszcie znalazłem się w tym samym pomieszczeniu co Jane. Po tak długich tygodniach mogłem w reszcie spojrzeć jej prosto w oczy. Z drugiej strony bałem się. Bałem się jej reakcji. Jej odrzucenia (które byłoby całkowicie uzasadnione). Przerażała mnie myśl, że dzisiejsze spotkanie mogłoby okazać się tym ostatnim. Nie wiem jakbym to zniósł. Chyba po prostu musiałbym.


Zrobiłem kilka kroków do przodu by dotrzeć do pierwszego fresku przedstawiającego delfiny inne morskie stworzenia. Patrzyłem na niego jak urzeczony podziwiając każdą krzywiznę, każdy cień i każdą barwę naniesioną za pomocą palców. Małych opuszek palców, które zdawałem się znać na pamięć. Nie wiedzieć dlaczego, po prostu wiedziałem, gdzieś w głębi siebie, że to ona to namalowała. Wlała w ten tak niepozorny obraz samą siebie, a ja potrafiłbym dostrzec to nawet z odległości 10 metrów. Wyciągnąłem dłoń by dotknąć namalowanego przede mną obrazu, gdy usłyszałem za sobą głos o którym śniłem od tygodni.

- Nie wolno dotykać obrazów. Są jeszcze mokre. - Poczułem dreszcz pełznący po długości całych moich pleców. Obróciłem się do niej twarzą i spojrzałem jej prosto w oczy. - Harry?


------

Wybaczcie za długą nieobecność!

Chciałabym powiedzieć jedynie, że nie znam się na metodach leczenia depresji ani na innych medycznych zwrotach, więc przepraszam jeśli coś tutaj się nie będzie zgadzało.

Piosenka: Iron and Wine - Cinder and Smoke

+ Na koniec opowiadania opublikuję osobno listę wszystkich piosenek dołączonych do opowiadania, gdyż zauważyłam, że BARDZO często o to pytacie.


Zapraszam was do mojego nowego opowiadania: "Powrót Złośnicy" :)

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro