27. Words.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Patrzyłem spokojnie na swoje splecione na kolanach dłonie. Były bledsze niż zazwyczaj. Zazwyczaj też się nie trzęsły. Teraz było jednak inaczej. Trzymałem je razem, by nie okazać jak bardzo byłem zestresowany sytuacją w jakiej się znalazłem. Zapach moich własnych perfum mnie dusił i doprowadzał mnie do jeszcze większych mdłości. Niewygodne pokazowe ubrania wpijały się boleśnie w moje ciało przy każdym ruchu, ale nie miałem nawet prawa pisnąć na ten temat słówkiem. Nie mogłem będąc w sali nagraniowej jednego z najważniejszych programów telewizyjnych w Ameryce. Zdecydowanie nie, gdy zostaliśmy zmuszeni do udzielenia wywiadu, by wyjaśnić sprawę związaną z ostatnim skandalem. I absolutnie i niezaprzeczalnie nie, gdy na widowni przede mną siedział tak ogromny tłum ludzi, a obiektywy tuzina kamer skierowane były wprost na moją twarz. Choć czułem, że po moich plecach spływają strumyczki zimnego potu, zachowałem spokój. Może nazbyt wielki, biorąc pod uwagę szambo, w które się wpakowałem. Przepraszam, zostałem wpakowany.

Uniosłem nieznacznie twarz, by spojrzeć na mężczyznę, który przeprowadzał z nami rozmowę. Aktualnie przysłuchiwałem się z uwagą wypowiedziom Nialla i Zayna na temat naszej nowej trasy. Spijałem słowa z ich ust, starając się w ten sposób uspokoić. Raz po raz słyszałem w uchu komendy naszych managerów, starających się mieć nad nami całkowitą kontrolę. Nakazano mi ostrym tonem bym się wyprostował i szeroko uśmiechał do rozmówcy. Przysięgam, że nie potrafiłem się do tego zmusić. Narzuciłbym na siebie wtedy jakąś popapraną groteskową maskę. Postąpiłem więc trochę inaczej. Odchyliłem się do tyłu i oparłem wygodnie na kanapie, zarzucając ramię na jej oparcie. Pozycja przyjmowana przez pewne siebie, wyluzowane osoby. To małe kłamstwo musiało zostać mi wybaczone. Mój wzrok spokojnie kierował się od rozmówcy do rozmówcy, prześlizgiwał się po twarzach osób zebranych na widowni. Patrzyli na nas jak na zjawisko nie z tej ziemi. Z błyszczącymi oczami, wypiekami na policzkach i pragnieniami, które jedynie mnie przerażały.

- A ty Harry? Jak wyglądają twoje przygotowania przed trasą? - prowadzący skierował na mnie swoją uwagę ze szczerym zainteresowaniem na twarzy. Odchrząknąłem i odrzucając włosy z twarzy do tyłu, zacząłem powoli mówić.

- Podobnie jak reszty zespołu – uśmiechnąłem się na tyle szeroko, by dołeczkami w policzkach odwrócić uwagę od swoich przestraszonych oczu. - Dużo odpoczywam. Staram się pracować nad swoją formą, by być gotowym do szaleństw na scenie. Spędzam wiele czasu z przyjaciółmi.

- Jeśli już zacząłeś temat przyjaciół... - zaczął, a ja doskonale wiedziałem do czego zmierza. Każdy z nas to wiedział. Każde zdanie było perfekcyjnie wyreżyserowane. Poczułem jak siedzący obok mnie Zayn cały się spiął. Louis oczywiście siedział jak najdalej ode mnie. Poprzez samo siedzenie obok siebie, narazilibyśmy się na niepotrzebne spekulacje. Dość było problemów na ten moment. Mimo to, wiedziałem, że jego tak bliska obecność, by tylko mi pomogła. - Kim jest młoda kobieta, z którą tak często cię ostatnio widywano?

- Wolałbym nie ujawniać jej tożsamości.

- A wasz wspólny znajomy? - drążył dalej, a ja zacząłem się powoli irytować. - Odwiedzaliście go ostatnio w szpitalu.

- To samo tyczy się i jego. To nie są osoby publiczne i niech tak zostanie. Nie widzę potrzeby mówienia światu o każdej możliwej znajomości, którą zawieram.

- Czy zechciałbyś wyjaśnić nam znaczenie słynnego nagrania zrobionego tobie i twoim znajomym na sali szpitalnej? - patrzyłem na niego walcząc z rosnącą wściekłością. Słuchawka w uchu nakazywała mi spokój i profesjonalizm. Miałem ochotę wyrwać ją sobie z ucha i cisnąć prosto w twarz tego cholernego dziennikarza.

- Nagrywanie filmików na telefon w szpitalu i to w dodatku na prywatnej sali pacjenta jest niedopuszczalne. Naruszyło to nie tylko moją prywatność, ale także pokazało jak niewiele fani mają szacunku do mojej osoby. A jeśli muszę skomentować nagranie, które nie powinno nigdy powstać, to powiem jedynie, że zostało ono wyrwane z kontekstu. Sens prowadzonej rozmowy pomiędzy mną, a przyjaciółmi był zupełnie inny – przerwałem swój spokojny i chłodny monolog. Magiczna słuchawka w uchu mówiła mi co dalej.

- Mówiliście w nim o samobójstwie. Niedoszłym samobójstwie twoim i przyjaciół.

- Czy nikt nie wziął pod uwagę faktu, że to mogły być żarty? Rodzaj naszej prywatnej, trochę czarnej anegdotki? Przenośni? Nie twierdzę, że temat nadaje się i powinien stanowić temat do śmiechu, jednak proszę się nie zapędzać.

- Nie wyglądaliście jakbyście żartowali.

- To nazywa się sarkazmem – odparłem i widząc minę Louisa kątem oka wiedziałem, że posunąłem się o krok za daleko w swoim opryskliwym tonie. - Przepraszam, ale nie chcę już więcej rozmawiać o mojej prywatnej rozmowie przeprowadzanej z innymi osobami. Nie rozumiem dlaczego w ogóle muszę się z czegokolwiek tłumaczyć – słuchawka w uchu, aż pulsowała od ilości nakazów i wyzwisk pod moim adresem. Nie tak to miało wyglądać. Nie tym tonem miałem się odzywać. Jak dobrze, że trzymałem się jeszcze ustalonej wersji wypowiedzi. W przeciwnym razie pewnie ochroniarze wlecieliby na salę w połowie nagrań i wynieśli mnie z niej siłą. Nawet mnie ta wizja rozbawiła.

- Powód jest bardzo prosty. Owe nagranie doprowadziło do skandalu, a skandal do fali samobójstw.

- Ma Pan rację – odparłem. - Jednak to nie ja źle zinterpretowałem wypowiedziane słowa. To co stało się później jest niezwykle tragiczne i smutne i chciałbym jedynie przeprosić za wszystko co ta afera spowodowała i powiedzieć poszkodowanym rodzinom, że łączę się z nimi w bólu i ślę im najszczersze kondolencje – mówiąc to mówiłem prosto do kamery, chcąc by rodziny zdały sobie sprawę z tego, że naprawdę żałowałem. Choć nie było to moją winą.

- Oskarża się ciebie o te tragedie – westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy po raz setny w tej rozmowie.

- To nie ja je spowodowałem. To nie ja byłem tym, który sprawił, że targnęli się na własne życie. Zrobiło to otoczenie, tragiczne przeżycia lub sytuacja życiowa. Te osoby najwidoczniej już od dłuższego czasu o tym myślały. Nagrana rozmowa stała się prawdopodobnie potrzebną im iskrą do podjęcia decyzji. Stałem się groteskowym symbolem upadku człowieka. Bo skoro ja, bogaty, naszczycie i w blasku fleszy, usiłowałem według nich to uczynić, to co powstrzymywało ich przed zrobieniem tego samego? To nie moja wina, że najbliższe tym osobom ludzie nie dostrzegli niepokojących sygnałów. Powtarzam, to nie moja wina i nikt nie ma prawa oskarżać mnie za żadną z tragedii.

- Czy usiłowałeś popełnić samobójstwo? - spytał czytając pytanie z kartek.

- Nie. Gdyby tak było, nie siedziałbym tutaj z wami, tylko w szpitalu intensywnie się lecząc.

- Ale leczysz się z depresji – pytania stały się coraz bardziej krępujące.

- Nigdy tego nie ukrywałem. Życie jakie prowadzę bywa przytłaczające. Ważne jednak, by zdać sobie sprawę z własnego problemu i podjąć walkę, by go zwalczyć.

- Ale raz już się poddałeś – powiedział z wrednym uśmiechem. - wiemy to od anonimowego informatora – informatora? Kto mógłby o tym wiedzieć i użyć to przeciwko...Nadine. Kurwa. Odszukałem wzrokiem Jane i Michaela w tłumie widzów i starałem się uspokoić. Szło mi to co raz gorzej.

- Tak. Ale znowu podjąłem walkę i myślę, że nareszcie wychodzę na prostą.

- Dlaczego przestałeś się leczyć? - spytał i tylko patrzył na moją reakcję. Moją i reszty zespołu, który niestety nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia, smutku i po części złości. Oczywiście, że o tym nie wiedzieli. Bo po co? Po co miałbym ich dołować?

- Miałem swoje powody.

- Nie zdradzisz ich?

- A czy mam prawo zachować cokolwiek z mojego prywatnego życia dla siebie? - odbiłem zręcznie piłeczkę. - Czy widownia i oglądającymi na to pozwolą? - spytałem patrząc w kamerę z ironią rozciągającą moje usta w szeroki uśmiech. - Pozwolicie, proszę? - złożyłem dłonie w błagalnym geście. Aż kipiałem ze złości. Cynizm. Cholerny cynizm mnie kiedyś zgubi. Widziałem jak Jane i Michael reagują na moje słowa. Byli spięci. Czekali na mój wybuch i gotowi byli do natychmiastowego odwrotu. I chwała im za to. Wiedziałem bowiem, że jak wybuchnę to pozostawię po sobie jedynie ruinę i płonące szczątki swojego dawnego ja. Byłem tego bliski i o dziwo pragnąłem tego. Całym sobą. Od tak dawna.

- Wiedziałeś na co się piszesz, wykonując pracę, której się podjąłeś.

- Nikt tak naprawdę nie wie na co się pisze. Nikt o tym otwarcie nie mówi. Pisałem się na śpiew przed tysiącami fanów. Pisałem się na naruszanie mojej prywatności, nie jestem głupi, wiedziałem jak to będzie wyglądało. Sęk w tym, że nie spodziewałem się, że wszyscy zechcą obedrzeć mnie żywcem ze skóry, by dostać choć jej skrawek dla samego siebie – na sali zapadła martwa cisza. Przerywana przyspieszonymi oddechami. Nerwowym wierceniem się na kanapach. - Wiecie dlaczego młodzi artyści popełniają samobójstwa? - kontynuowałem patrząc prosto na widownię. - Bo nie daliście im żadnej innej alternatywy. Żadnego innego wyjścia. Zmiażdżyliście ich. Stłamsiliście. Zadusiliście i przytłoczyliście. To są przecież tylko ludzie – urwałem i spojrzałem na prowadzącego, na którego twarzy malował się szok, ale i o dziwo zrozumienie. - Ja nadal jestem tylko i wyłącznie człowiekiem. Takim jak każdy z was. Mam tylko dwadzieścia pięć lat. Poszczęściło mi się w życiu, bo ktoś dostrzegł mój talent. Czy to nie jest jednak przesadą, bym za taki przebłysk szczęścia płacił tak wielką cenę? - mój głos stawał się coraz wyższy. Wiedziałem, że już teraz nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Wyciągnąłem słuchawkę ze swojego ucha i położyłem ją obok na kanapę. Niall położył mi dłoń na kolanie. Chciał mnie powstrzymać. Już było jednak na to zbyt późno. Zbyt późno. - Kto dał wam pozwolenie na ocenianie innych? Kto dał wam prawo, by wygadywać takie rzeczy pod adresem moim lub innych ludzi? Myślicie, że to do nas nie dociera? Dociera. Ze zdwojoną siłą.

- Harry... - Niall odezwał się cicho u mojego boku.

- Sprawiliście, że to co kiedyś uważałem za swoje marzenie, może nawet przeznaczenie, stało się moim koszmarem, z którego nie ma ucieczki. Wiecie co sprawiło, że ci ludzie skoczyli? Wy. I wasze chore i nienawistne umysły. Nienawidzę swojej pracy i nie mogę doczekać się, gdy to wreszcie się skończy. Ta męczarnia po prostu dobiegnie końca. Doprowadziliście do mojego wielokrotnego upadku. To przez was się leczę i to przez was nie mam siły na to, by rano wstać i walczyć dalej. Bo nie ważne co bym uczynił, to nigdy nie ulegnie zmianie. Nie zmieni się ta cała chora sytuacja. Mam nadzieję, że jesteście z siebie dumni.

Wstałem, a twarze błyszczące w mroku jedynie na mnie patrzyły. Poprawiłem swoją marynarkę. Spojrzałem kolejno na każdego z moich przyjaciół. Patrząc w oczy każdego z nich, żegnałem się. To był ten moment. Ten magiczny moment w moim życiu, gdzie zdałem sobie sprawę, że jak teraz nie odpuszczę, nie rzucę wszystkiego, to po prostu upadnę i już się nie podniosę. To było w moim przypadku kwestią przetrwania. Byłem zbyt słaby psychicznie, by to kontynuować. Wóz albo przewóz. Sława albo życie. Krzyki fanów, a noc bez koszmarów. Blask fleszy, albo... Wybrałem. Wybrałem siebie. Swoje życie. Nareszcie wybrałem. I tym razem nie obchodziło mnie to, jak zostanę zapamiętany.

Rozwiązywałem swój krawat. Zrzuciłem marynarkę z ramion i wysiadałem z gorącego samochodu stojącego w niekończącym się korku. Trzaskałem metalowymi drzwiami i szedłem przed siebie. Wolny. Po raz pierwszy wolny.

- Skłamałem mówiąc, że nie usiłowałem popełnić samobójstwa. Usiłowałem i to wielokrotnie. Myślę, że powinniście o tym wiedzieć. Przepraszam – spojrzałem na Louisa, Liama, Nialla i Zayna. - Nie dam rady tego kontynuować. Odchodzę. A was – rozpostarłem ramiona na całą widownię i osoby siedzące przed telewizorami. - niech was wszystkich szlag.

Zszedłem szybkim krokiem z podestu i ruszyłem w stronę widowni, a dokładniej Michaela i Jane, którzy poderwali się ze swoich miejsc i zaczęli iść w moim kierunku. Słyszałem ryk całej widowni. Za sobą czułem ruch setek rąk. Wyrwałem spod ubrania swój mikrofon i rzuciłem go na ziemię. To samo uczyniłem z tą cholerną marynarką. Widownia skandowała moje imię, równie mocno mnie przeklinając. Mój zespół wstał ze swojego miejsca i jedynie patrzył na moją coraz bardziej oddalającą się sylwetkę. Ochroniarze dopadli do mnie, chcąc mnie powstrzymać.

- Nie chcecie bym wam pozwał – odparłem jedynie lodowatym tonem. Pomogło. Ruszyli u moich boków w stronę wyjścia. Gdy byłem bliski wąskiego korytarza pod trybunami, dopadła do mnie Jane z Harrisonem. Jane chwyciła mocno moją dłoń, a Michael stanął po mojej drugiej stronie, zupełnie tak jakby chciał ochronić mnie swoim własnym ciałem, przed tym co się działo.

Zanim wyszedłem, obróciłem się i spojrzałem za siebie ten ostatni raz. 

Blask reflektorów oślepiający ludzi otulanych jego blaskiem. Zamieszanie. Koszmarne zamieszanie i fala ludzi wpływająca na scenę. Nie miałem czego żałować. Naprawdę. Bo czym było to wszystko, skoro pozbawiało cię to twojego własnego ja i resztek tego czym kiedykolwiek byłeś? Wypudrowane twarze i idealnie ułożone włosy nie były jedynie ładną oprawą dla wyjątkowego człowieka. Były jego maską, pod którą kuliła się przestraszona dusza. Wiedziałem to lepiej od innych.

- I co teraz? - cichy głos Jane sprowadził mnie na ziemię. Biegliśmy niekończącymi się betonowymi korytarzami, a ludzie uskakiwali nam z drogi.

 -Czas bym wrócił do domu. A wy, wraz ze mną.

- Domu?

- Tak – pchnąłem drzwi i wypadłem wraz z nimi wprost na świeże, nocne powietrze. - Wracam do Wielkiej Brytanii. Nareszcie.

Nareszcie.

Tak długo na to czekałem.

--------------------------------------

Piosenka: James Arthur - Recovery

Kolejny rozdział będzie magiczny pod wieloma względami. Najważniejsza będzie w nim nie tylko treść, ale także moja notka. 

Potem zwalniam tempo swoich publikacji.

All the love! S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro