Przepowiednia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„A to będzie twoją pasją i udręką, marą nawiedzającą cię każdej nocy".

Słowa bogini rozbrzmiewały w mojej głowie. Wpatrywałam się w bezkresne pole bitwy przed sobą, skąpane zarówno w czerwieni wschodzącego słońca jak i we krwi moich towarzyszy. Każdy skrawek ciała emanował ostrym bólem, ale nawet on nie potrafił odwrócić uwagi od rozległej rany w mojej duszy.

„Dopiero gdy staniesz na stosie swych poległych towarzyszy, zrozumiesz, jak bardzo zaślepiona byłaś".

Pierwszy raz miecz w dłoni wydawał się taki ciężki, jakby na nim również spoczywało brzemię winy. Dotychczas stalowe przedłużenie mojej ręki okazało się kolejną zawadą. Nie byłam już godna dzierżenia tak wspaniałej broni. Pot, krew i łzy płynęły strużkami po moich policzkach. Powieki stały się ciężkie, ale nie potrafiłam zamknąć oczu. Mój wzrok wędrował po zastygłych w agonii wyrazach twarzy.

„Gdy przekroczysz próg drugiego świata, twoim śladem wyruszy zguba. Nim odszukasz podobnych do siebie, ona już dawno otoczy cię w uścisku swoich ramion".

Bezwładne ciała kobiet i mężczyzn wydawały się matowe względem noszonych przez nich lśniących zbroi, które odbijały blask wschodzącego słońca. Podobno świt przynosi nadzieję, mnie dziś obdarzył obrazem, który zatruje każdą następną noc, gdy tylko zapadnę w sen.

Nie zwrócę już tych żyć.

„Pierwszego dnia będziesz pić z nimi wino z jednego kielicha. Drugiego zaś ich krew zmiesza się z twoją".

Podciągnęłam się na nogi, które dygotały pod ciężarem mojego ciała. Teraz miecz nie posłużył jako broń, ale jako laska skierowana ostrzem do miękkiej gleby. Kuśtykając, ruszyłam na poszukiwania ocalałych, jednocześnie uważając, by nie nadepnąć na żadnego poległego. Panika zaczęła wnikać we mnie warstwami, gdy klękałam przy zmasakrowanych ciałach i łudziłam się, że chociaż jeden z pobratymców odwzajemni moje spojrzenie, zaciśnie dłoń na pobliźnionym nadgarstku, odpowie chociażby szeptem.

– Wybaczcie – wyjąkałam chrapliwym od krzyku głosem.

Ponownie spojrzałam na bezchmurne niebo, które roztaczało się przede mną w wielu barwach. Czerwień i pomarańcz nadal zmagały się granatem nocy. Wschodzące znad horyzontu słońce oplatało pokrytą krwią dolinę pierwszymi promieniami. Te zaczepnie muskały moje policzki, jakby chciały się o siebie upomnieć, dać znać o swojej obecności.

O ich obecności.

Wiedziałam, że patrzą. Bacznie przyglądali się mojej wędrówce między światami, a teraz z satysfakcją oglądają porażkę. Ich cała nieśmiertelna świta czeka na dopełnienie ostatnich słów przepowiedni. Chcą oglądać dalej, podziwiać moje cierpienie.

„I gdy sprowadzisz boski gniew, nie ostanie się żaden z nich. Poza tobą".

Przemierzałam światy, by znaleźć podobnych do siebie. I gdy podróż w końcu dobiegła końca... znowu zostałam sama. Bogowie dotrzymali obietnicy, a ja łudziłam się, że oszukam przeznaczenie.

I tak sprowadziłam zniszczenie na tę czarującą krainę. Zielone trawy pokryły się popiołem, a szumy okolicznych drzew zastąpiła martwa cisza, choć w mojej głowie nadal rozbrzmiewały odgłosy brzdęku stali i krzyków moich towarzyszy.

Przestałam się łudzić, że chociażby ostatni warunek przepowiedni nie zostanie spełniony. Kroczyłam dalej oślepiona promieniami budzącego się słońca. Bogowie patrzyli. I z pewnością na ich nieskalanych twarzach malował się uśmiech satysfakcji.

*

Ze snu wyrwał go ostry ból w nodze. Wraz z odzyskaniem świadomości w ustach poczuł znajomy, metaliczny posmak. Ale dopiero gdy otworzył oczy, przypomniał sobie, jakie piekło rozpętało się tutaj w nocy. Był przekonany, że takowa będzie jego ostatnią. Ale oddychał, czuł ból, po prostu nadal żył.

W przeciwieństwie do jego towarzyszy leżących kilka stóp dalej.

Ciało protestowało, gdy próbował podźwignąć się na nogi, ale usiłował nie zważać na ból. Na tle morza trupów zobaczył postać. Powoli snuła się po okolicy ze spuszczoną głową. A promienie budzącego się słońca w dziwny sposób okalały jej sylwetkę. I kiedy miał już pewność, że widziana przez niego istota nie jest wynikiem zmęczenia czy utraty krwi, zaczął biec w jej stronę.

Nie był sam. Ktoś jeszcze przeżył. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro