11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Każdy człowiek jest jak Księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu." 

M. Twain 

~~~

Nie mogłam w to uwierzyć. Benjamin White zakończył swoje życie na moich oczach. Po raz drugi. 

Stałam wtulona w Joshuę. Chłopak nic nie mówił, tylko tępo patrzył przed siebie. Gdybym była na jego miejscu też nie wiedziałabym jak się zachować. 

-Chodźmy stąd- mruknęłam płaczliwym głosem. 

A może i nawet zachrypniętym od płaczu. Sama myśl o tym, że patrzyłam na ponowną śmierć ukochanego...

-Zgadzam się- powiedział, obejmując mnie w pasie. 

Ruszyliśmy lasem. Nie wiedziałam gdzie idziemy. I w pewnym sensie nie obchodziło mnie to. Wiedziałam, że będąc z Joshuą nic poważnego mi się nie stanie. 

-Nie chcesz wiedzieć gdzie idziemy?- zagadał. 

Jedynie cicho westchnęłam. 

-Joshua, zdaję się na ciebie. Nie mam siły. 

-Wow, Gwen nie ma siły? Co się z tobą stało? Rozumiem, widziałaś samobójstwo chłopaka, ale hej, dobrze zrobił. Chciałaś, żeby zabił go ktoś z zabójców czy z opiekunów? Chciałaś patrzeć jak się zmienia w zombie? Już się zmieniał, nie widziałaś tego w jego oczach? Jego zmianę nastrojów? Nie widziałaś tego? To działo się już jak przyszedł do was, wtedy gdy zabił tam trzech czy tam ilu. Już wtedy umierał z każdym dniem. A wtedy nie było żadnego meczu, rozumiesz? Enzo to upozorował. Chciał ci pokazać, że jesteś bezpieczna tylko i wyłącznie w tej pieprzonej rezydencji! On go wydał na pewną śmierć!- mówił nerwowo, zatrzymując się.- I cholera, gdyby nie ja, to może i ciebie też już tu nie było. Przecież ty z nim żyłaś, a z każdym kolejnym dniem zarażałaś się bardziej. Nie wiem, dałbym ci wtedy tydzień tam i byłabyś tam razem z tamtą zgrają!- krzyczał. Nie wiem dlaczego, ale się przestraszyłam.- I na miłość Boską, weź tak nie sraj w gacie, bo to było do przewidzenia! Wiem, zaraz rzucisz, że skąd mogłem wiedzieć, skoro nie utrzymywałem z wami kontaktu. Kurwa mać. Każdy wiedział. Oprócz ciebie. Bo Enzo Wright jest cholernie zakochany w tobie, ale nie chciał ci tego pokazywać. I ja pierdolę, nie udawaj, że nie wiedziałaś tego. Nie wysyłał cię na bitwy, bo bał się ciebie stracić. Już teraz jest pieprzonym wrakiem, jeszcze gorzej niż podczas szkolenia, kiedy stracił swoje dwie młodsze siostry, które rzekomo kochał... 

-Zamknij kurwa ryj, ja pierdolę, zamknij się!- przerwałam mu, krzycząc. 

Nie mogłam tego słuchać. Za dużo jak na jeden raz. Nie mogłam słuchać takich głupot. I ja... To niemożliwe, żeby Benjamin już wtedy był zarażony. To było zbyt trudne do zrozumienia. 

-Gówno wiesz, więc proszę cię, nie wypowiadaj się na temat, o którym nic nie wiesz i Jezu, zamknij się!- krzyczałam. 

Nie powinnam krzyczeć, wiem o tym. Mogłam sprowadzić do nas zombie. 

Kiedy wygłaszałam krzykiem kolejną mantrę, poczułam na swoich ustach usta Joshua. Na chwilę zabrakło mi tchu, a następnie odepchnęłam chłopaka od siebie. Pokręciłam przecząco głową i odbiegłam od niego w przeciwną stronę. 

Musiałam odnaleźć domek dla zabójców z moim Adamem. 

~~~

Joshua

~~~

Kiedy zobaczyłem, że Gwen otaczają zombie, nie mogłem pozwolić, by ją dotknęły. Odbezpieczyłem broń, po którą się cofnąłem po rozmowie z Alexem. Nie strzelałem. Warknąłem do nich, że zginą, jeśli tylko ją dotkną i zacząłem się przedzierać przez ich tłum. Stanąłem przed nią. Nie mogła być zarażona. Nie teraz ani nigdy. Strzeliłem raz w górę i kazałem im spadać. 

Jeden z nich został. Poznałem White'a, więc zostawiłem ich "na solo". Jednak nadal miałem na widoku blondynkę. Oni rozmawiali, a ja najpierw zabezpieczyłem broń, następnie rozglądałem się po okolicy, zastanawiając się gdzie moglibyśmy pójść. Chciałem iść z nią do Sophii. Niedaleko ma ode mnie swoje lokum, więc jedną noc mogliśmy u niej koczować. 

Zauważyłem, że Benjamin zbliża się w moją stronę, a Gwen za nim krzyczy. Płakała. Przez chwilę zrobiło mi się jej żal, ale jednak później skojarzyłem, że to zakochana gówniara, także jakoś mi przeszło. No znaczy nie gówniara, bo w końcu była to dziewiętnastolatka, ale dla mnie nadal była młoda. 

Po ich krótkiej wymianie krzyków zrozumiałem, że brunet chce popełnić samobójstwo. W sumie to już drugi raz, więc jakoś się nie dziwię. Prychnąłem pod nosem. 

Kiedy on poszedł na środek mostu, podszedłem do Gwen i ją przytuliłem, jak na dobrego opiekuna przystało. Nie wiem dlaczego, ale chciałem by mi zaufała. Gdy White się zrzucił z mostu, zaproponowała, żebyśmy już poszli, na co się zgodziłem. 

Nie miałem jakoś ochoty, by tam zostawać. 

Ruszyliśmy w stronę lokum May. Musieliśmy przejść tylko las, który sam w sobie był dość mały. Starałem się zagadać Gwen, bo szła biedulka załamana stratą kochanego Bena. 

Gdyby koleś ją naprawdę kochał, to powiedziałby jej prawdę, a nie okłamywał od początku. W sumie z Enzem było tak samo. Też ją okłamywał, bądź nie mówił jej całej prawdy. 

-Nie chcesz wiedzieć gdzie idziemy?- mruknąłem. 

Ta jedynie westchnęła i powiedziała, że zdaje się na mnie. Zirytowało mnie to. Po pierwszej stracie ubolewałbym bardziej niż nad tą drugą. Niewiele myśląc zacząłem rzucać w nią dość mocnymi słowami.  

-Wow, Gwen nie m siły? Co się z tobą stało? Rozumiem, widziałaś samobójstwo chłopaka, ale hej, dobrze zrobił. Chciałaś, żeby zabił go ktoś z zabójców czy z opiekunów? Chciałaś patrzeć jak się zmienia w zombie? Już się zmieniał, nie widziałaś tego w jego oczach? Jego zmianę nastrojów? Nie widziałaś tego? To działo się już jak przyszedł do was, wtedy gdy zabił tam trzech czy tam ilu. Już wtedy umierał z każdym dniem. A wtedy nie było żadnego meczu, rozumiesz? Enzo to upozorował. Chciał ci pokazać, że jesteś bezpieczna tylko i wyłącznie w tej pieprzonej rezydencji! On go wydał na pewną śmierć!- Zatrzymałem się w miejscu. Nie chciałem iść i się kłócić.- I cholera, gdyby nie ja, to może i ciebie też już tu nie było. Przecież ty z nim żyłaś, a z każdym kolejnym dniem zarażałaś się bardziej. Nie wiem, dałbym ci wtedy tydzień tam i byłabyś tam razem z tamtą zgrają! I na miłość Boską, weź tak nie sraj w gacie, bo to było do przewidzenia! Wiem, zaraz rzucisz, że skąd mogłem wiedzieć, skoro nie utrzymywałem z wami kontaktu. Kurwa mać. Każdy wiedział. Oprócz ciebie. Bo Enzo Wright jest cholernie zakochany w tobie, ale nie chciał ci tego pokazywać. I ja pierdolę, nie udawaj, że nie wiedziałaś tego. Nie wysyłał cię na bitwy, bo bał się ciebie stracić. Już teraz jest pieprzonym wrakiem, jeszcze gorzej niż podczas szkolenia, kiedy stracił swoje dwie młodsze siostry, które rzekomo kochał...   

 -Zamknij kurwa ryj, ja pierdolę, zamknij się!- przerwała mi, również krzycząc. 

Skąd ona nabrała takiej siły, to ja nie wiem. Krzyczała na mnie, a co drugim słowem było przekleństwem. Nie wiedziałem jak ją zamknąć. Ogłuszyć jej nie chciałem, bo wiedziałem, że nie dałbym rady. A zwykłe "zamknij się" by na nią nie podziałało. Dlatego ją pocałowałem. 

Był to krótki pocałunek, nic nie znaczący. Szybko mnie odepchnęła i zanim zdążyłem mrugnąć, nie było jej. 

Miałem nadzieję, że ten krótki pocałunek nic nie znaczył. Chciałem tak myśleć. Ale poczułem coś dziwnego. 

Z resztą byłem zdziwiony, że miała na tyle otwarty umysł, że zgodziła się na niego nieświadomie. Jako opiekun nie mogę jej dotykać w żaden sposób, kiedy nie ma się pozwolenia. 

Oblizałem usta i ruszyłem za nią w pogoń. 

~~~ 

ram pa pa pam 

jestem i ja z nowym rozdziałem 

przymknijmy proszę oko na moje wybryki pisarskie, okej? 

jakoś nie są mega super ;---) 

szczególnie ten nie powala na kolana

ale pamiętajcie 

ja was kocham 

i ps. minął równy rok od dodania pierwszego rozdziału, świętujmy to razem pls 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro