2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  "Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają zasługuje na życie. Czy możesz ich nim obdarzyć? Nie bądź więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci, nawet bowiem najmądrzejszy nie wszystko wie." 

J.R.R. Tolkien "Władca Pierścieni" 

~~~

Zaczęłam słyszeć głosy dochodzące z pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Poczułam miękkość materaca i zapach moich perfum. Byłam u siebie w pokoju. Serce mi się ścisnęło, kiedy zaczęłam rozróżniać głosy. To nie był nikt z moich znajomych. Głowa zaczęła mi pulsować. Szybko wstałam, gdy poczułam, że ktoś trzyma dłoń na moim kolanie. 

-Wow, księżniczko, nie tak szybko- powiedział chłopak. Miał niski głos i niezwykle niebieskie oczy. Spojrzałam na jego dłoń.- O, wybacz, ale miałaś jakieś drgawki i cię trzymałem, żebyś nie uciekła przez sen.- Uśmiechnął się krzywo. 

Jego uśmiech schodził trochę w dół. Tak krzywo.

-Gdzie moje maniery. Joshua jestem. Nawet nie próbuj zdrabniać mojego imienia do Josh czy coś w tym stylu. Po prostu tego nie lubię.- Wzruszył ramionami. 

Wstałam, patrząc na niego podejrzliwie. Ruszyłam w stronę windy. 

-Nie radziłbym. Jak wyjdziesz to cię zabiję, a następnie resztę twoich przyjaciół- rzucił beznamiętnie. 

-To mnie zabijaj, no trudno- prychnęłam.

-O, księżniczka umie mówić, fajnie. To co? Zostaniesz?- spytał z tym swoim irytującym uśmiechem. 

Znałam kolesia od jakichś dwóch minut, a już potrafił działać mi na nerwy. 

-A jesteś zarażony?- spytałam, podnosząc brew. 

-Zainfekowany- rzucił, podnosząc wyżej głowę. Nie spuszczał ze mnie swojego wzroku. 

-Zostanę, jeśli nie będziesz mnie dotykał i gryzł- mruknęłam, siadając na drugi koniec łóżka. 

Ten się jedynie uśmiechnął i coś mruknął. Nie odzywaliśmy się do siebie. Próbowałam sobie przypomnieć co się wydarzyło. Dojechaliśmy, było pełno zakrwawionych ludzi i... Benjamin.

-Ben- szepnęłam, otwierając szerzej oczy. Spojrzałam na Joshuę.- Benjamin. Co z Benjaminem?- zaczęłam pytać. 

Zaczęłam panikować. Serce ponownie mi się ścisnęło.

-On... Zaraził się wirusem HvErV. Przykro mi- powiedział bez emocji. 

Zagryzłam wargę i zaczęłam płakać. Tylko nie Benjamin. Wszyscy byle nie Ben. Potrzebowałam go. Potrzebowałam się do kogoś przytulić, dlatego przybliżyłam się do chłopaka i przytuliłam go. Poczułam jak między nami przechodzi prąd. Zaczęłam się czuć nieswojo w rezydencji Enza. Joshua momentalnie mnie odsunął. 

-Co się stało?- spytałam spanikowana. 

Czułam się coraz gorzej. 

-Enzo nie tłumaczył ci zasad?- spytał, omijając moje pytanie. Spojrzałam na niego niezrozumiale.- Właśnie zmieniłaś opiekuna, gratulacje.- Uśmiechnął się i wstał.- Sophia! Pilnuj jej!- krzyknął. 

Z łazienki wyszła wysoka blondynka. Była prześliczna. Skinęła do mnie głową. Chłopak wstał i skierował się do windy, by zjechać na dół. Kiedy wszedł do środka klatki, puścił mi oczko przed zamknięciem metalowych drzwi. 

Blondyna patrzyła się na mnie, a ja na nią. Czułam się żałośnie. Niczego nie rozumiałam.

-Nie uciekniesz- mruknęła, siadając na krześle przy drzwiach do łazienki. 

-Dlaczego? Gdzie poszedł Joshua?- spytałam.

-Nie uciekniesz, bo nie możesz. A co do Joshua, to walczy z Enzem- rzuciła. -Na podwórku, sprawdź sobie jak mi nie wierzysz- prychnęła, przyglądając się swoim paznokciom. 

Rzuciłam się w stronę okna. Enzo zacięcie walczył z Joshuem. Jednak to bardziej  Enz* musiał więcej razy dostać. Z mojej piersi wydarł się krzyk. 

Podeszłam do dziewczyny. 

-Wypuść mnie. 

-Chyba cię coś boli dziewczynko- prychnęła.- Siadaj, bo zrobisz sobie krzywdę.- Uśmiechnęła się z wyższością.

Spojrzałam na nią niedowierzająco. Powiedziałam, że idę do łazienki. Weszłam do pomieszczenia i szukałam jakiejś broni. Na moje nieszczęście pistolet został mi odebrany, a na dół nie miałam jak zejść, ponieważ nigdzie nie było przejścia w łazience. Enz zawsze mówił, że łazienki zostały stworzone jako schron w razie jakiegoś napadu. Poczułam łzy na policzkach, które otarłam. 

Dość. Nie będę więcej płakać. Będę spokojna. 

Rozejrzałam się spokojnie po pomieszczeniu. Nie wiem czy zrobili już tutaj przeszukanie. Zawsze trzymałam jakiegoś kija w szafie z ręcznikami. Podeszłam do mebla i sprawdziłam. Leżał przełamany. Chwyciłam obie końcówki i sprawdziłam ich stan. Nadawały się do mocnego uderzenia. Położyłam je przy drzwiach. Sięgnęłam za ową szafkę i wyciągnęłam awaryjne plecaki. Były tam sucha żywność, cztery litry wody, jakieś ubrania na zmianę. Przepakowałam wszystko do jednego plecaka. 

-Ej, ty, żyjesz tam?- usłyszałam dziewczynę pod drzwiami. 

-Tak, już idę. 

Spuściłam wodę w toalecie i założyłam plecak. Chwyciłam dwie końcówki kija i wyszłam, uderzając blondynkę kijem w potylicę, ponieważ stała tyłem do drzwi. 

Starałam się jej nie dotknąć, kiedy ją zamroczyło. Szybko przeszłam obok niej, niecierpliwie wołając windę. Musiałam stąd uciec. Nie mogłam tam zostać ani chwili dłużej. Słyszałam, że dziewczyna idzie w moją stronę, a wtedy szybko odwróciłam się i rzuciłam w nią jedną połówką drewna. Drasnęło ją w bok, a ona odskoczyła. 

-Ty suko- warknęła, kiedy drzwi windy otworzyły się. 

Wpadłam do środka i nerwowo zaczęłam naciskać przycisk na piętro "0". Ruszyła w moją stronę, ponownie, kiedy klatka zaczęła się zamykać. Na pożegnanie pomachałam jej i modliłam się, żeby winda zjechała jak najszybciej. Kiedy się zatrzymała na drugim piętrze, myślałam, że dostanę ataku paniki. Drzwi otwierały się powoli, jakby wydawały powolny wyrok śmierci. Stał tam Alex- nastolatek o burzy brązowych loków. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się. 

-Akurat do ciebie miałem jechać- zaczął. 

-Właź do kurwy nędzy- warknęłam i szarpnęłam go za bluzkę. -Nie widziałeś mnie, jasne? Muszę stąd uciec. Nie należę już do was- mówiłam, trzymając przyjaciela za ramię i patrząc mu prosto w oczy. Winda ruszyła.- Przypadkowo zmieniłam opiekuna. Przepraszam, ja... Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy- powiedziałam, mając łzy w oczach. Siła i spokój. -Bądź silny, braciszku.

Pocałowałam chłopaka w policzek, a kiedy winda się zatrzymała i otworzyła, wybiegłam z niej, nie zważając na pytania bruneta. Gdy wybiegłam z rezydencji zauważyłam istne pobojowisko. Było pełno martwych ciał. Na szczęście nigdzie nie widziałam wśród nich przyjaciół. Przebiegłam przez tych nieżyjących ludzi, powalając przy tym jednego, który magicznie ożył za sprawą wirusa HvErV. 

Wbiegłam w ścianę lasu niezauważona. Znaczy tak myślałam, ale kiedy obejrzałam się za siebie, zauważyłam moich przyjaciół stojących w drzwiach. Moje serce rozleciało się na kawałki. Patrzyli się na mnie. Dziewczyny płakały, a chłopacy mieli wykrzywioną twarz w grymasie. Nie chciałam. Za bardzo ich kochałam. Ale jak miałam żyć wśród nich z wiedzą, że nie jestem jednym z nich, bo zmieniłam opiekuna przez moją niewiedzę? Nie płakałam. Spojrzałam na nich. Pomachałam im z lekkim uśmiechem i odbiegłam stamtąd, ale chciałam wrócić. 

Ale jak miałam żyć wśród nich z wiedzą, że nie jestem jednym z nich? 

~~~

Także jestem i ja z kolejnym rozdziałem! 

jak wrażenia? 

pierwsza wtopa Gwen, ale ostrzegam, że nie ostatnia ;) 

jaki uroczy Joshua, prawda? 

końcówka mi się nawet podoba, bo pisałam to ze łzami w oczach, a dlaczego?

przekonacie się w kolejnych rozdziałach ;) 

*Enz to skrót od Enzo, także spokojnie, nie zapomniałam "o" ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro