21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Spojrzała na mnie, jakby rozkoszowała się świadomością, że nadal tam jestem. A ja uświadomiłem sobie, że robię to samo. Świat się rozpadał, a ja myślałem jedynie o tym, że ona żyje." 

R. Riordan "Ostatni Olimpijczyk"

~~~

Joshua

~~~

-Gwen!- krzyknąłem przeraźliwie, kiedy widziałem blondynkę, stojącą na skraju mostu.- Nie zostawiaj mnie! 

-Josh, to się nie uda za wszelkie czasy. Jestem zombie. Jestem zainfekowana. Wiesz doskonale, że to się nie uda. Muszę to zrobić- mówiła nadzwyczajnie spokojnie. 

Pamiętałem, że zawsze bała się śmierci. 

-Gwen! Nie możesz, proszę, skarbie, nie rób tego.- Podchodziłem coraz bliżej, łapiąc większe oddechy i połykając własne, słone łzy. -Przecież doskonale wiesz, że nie poradzę sobie bez ciebie. Jesteś dla mnie najważniejsza. Nie pokonam Enzo bez ciebie. 

-Enzo pokonał sam siebie, jak zakochał się we mnie. Ty podobnie. Jesteście obaj przegranymi. Z tym, że ty jesteś tym mniejszym przegranym, bo to w tobie się zakochałam. Kocham cię Josh- powiedziała spokojnie, patrząc wprost na mnie. 

Mówiła to z takim spokojem, tak cicho i czysto, a słyszałem dokładnie każde słowo. Rejestrowałem dokładnie każdy jej najmniejszy ruch. Stała na jednej nodze na moście, drugą nogę miała zwieszoną. Trzymała się jedną ręką za konstrukcję mostu. Ktoś z boku mógłby pomyśleć, że nagrywamy jakiś romantyczny film czy że robimy jakąś okładkę dla książkowego romansidła. Ale tak nie było. Nie produkowano już filmów, nie pisano książek. Bynajmniej w Ameryce. Chciałem uratować moje słoneczko przed samobójstwem, bo zaczęła tracić zmysły przez zombie. 

-Za bardzo cię kocham, żebym miał cię stracić, Gwen Collins- powiedziałem.- Straciłem już zbyt wiele dla mnie ważnych osób, bym miał stracić także i ciebie. 

-Nie przejmuj się przeszłością. Żyj chwilą. Niech to cię trzyma przy życiu Joshua. Kocham cię. Zapomnij mnie szybko. 

Po tych słowach, zwinnie odepchnęła się ręką od konstrukcji mostu. 

Obudziłem się zlany potem. Usiadłem na skraju łóżka. Od tygodnia męczą mnie koszmary, gdzie pieprzona Gwen Collins jest moją, o zgrozo, dziewczyną i popełnia samobójstwo. A co w tym wszystkim jest najlepsze? Że darzymy się obaj jakimś uczuciem. 

Sprawdziłem godzinę na telefonie. Piąta rano. O czwartej przyszedł do mnie sms. Od Gwen. No oczywiście, bo od kogo innego? Od babci? Od operatora sieci? 

Wszystko jest ok. Alex, Adam, Riley, James i Carter robią wszystko, by wkurzyć Enzo. Udaję, że trzymam jego stronę, ale równocześnie ratuję chłopaków, by nie dostali kar. Enzo wierzy we wszystko, co mu powiem. Nie, nie przespałam się z nim i nie mam żadnych podobnych sytuacji, co sprzed tygodnia. Trzymaj się. Jesteśmy w kontakcie. G. 

Czy ta dziewczyna serio nie umie pisać krótkich smsów? Co mnie obchodzi to, że się z nim nie przespała? Jej ciało, niech sobie decyduje o nim sama. Nie mogła napisać, że chłopacy go wkurzają, tylko po kolei się rozpisuje. No i oczywiście- co za ironia losu, to ja mam się trzymać, a nie ona. Ta dziewczyna jest... po prostu niezrozumiała, ale w pewnym sensie ciekawa. 

W końcu coś musiało mnie pchnąć do tego, że to nią się zaciekawiłem, a nie na przykład Alexem. Prawda? 

Wstałem z łóżka i zacząłem się rozciągać. Zamierzałem iść pobiegać. Albo się zabić. Nie wiem. Nigdy nie potrafiłem się zdecydować. 

Przebrałem się i wyszedłem z budynku, który należał do May. Ruszyłem truchtem przez las. 

Byłem zmieszany. Rozmyślałem o Gwen, o tych koszmarach i o tych wizjach  z Nathanem. Od tygodnia ich nie mieliśmy i z tego co wiedziałem, to Collins z Wrightem też nie. 

Nie zauważyłem, kiedy znalazłem się przy lasku koło rezydencji Wrighta. Kucnąłem za krzakiem, przyglądając się ludziom walczącym. Może czas na konfrontację? 

Widziałem dwie dziewczyny od Harper, jakiegoś chłopaka, Enzo, Harper i Gwen. Gwen biła się z Enzo. A może to ona go biła, a on był bierny? Wokół nich pojawił się tłumek rodziny, przyjaciół? Nie wiedziałem jak ich określać. Krzyczeli coś, ale nie byłem w stanie złożyć zdań czy odróżnić wyrazy. 

-Nie podglądaj tak. 

Usłyszałem nad sobą i momentalnie wstałem. Przestraszyłem się, przyznaję. 

-Nie strasz mnie Franco- warknąłem.- Jak idą sprawy? 

-Wszystko odbywa się tutaj rodzinnie- splunął.- Teraz Gwen założyła się z gnojem, że ten kto wygra idzie na obchód. Ale mnie tutaj ludzie irytują- warknął, wyciągając papierosa zza ucha. 

-Skąd masz fajki?- spytałem. 

Kiedy wybuchła epidemia HvEvR, ogólne używki stały się prawie niedostępne na terenach. Wstrzymano produkcję, dostawy. Sprzedawcy sprzedawali tylko to, co mieli na magazynie. I wszystko wyprzedało się w ciągu, bo ja wiem?, tygodnia. Oczywiście byli tacy, co dostarczali produkty, ale były to takie gówniane przetwory, że aż bolało, jak się brało. 

Tak między innymi skończyłem z whiskey. 

-Gnój hoduje swój tytoń i konopie. Czaisz to, jak on się ustawił? Praktycznie każda laska stąd daje mu dupy na zawołanie, jedynie Gwen mu się stawia. Razem z chłopakami wkurwiamy go niemiłosiernie. Ja i James podbieramy mu tytoń i gilzy, a Riley z Carterem zioło z bibułkami. Alex się czai na to, aż sobie coś skręci i jak odchodzi bierze cokolwiek i ucieka. On doskonale wie, że to my, ale nic nie zrobi, bo Gwen za nami stoi murem. Szmaciarz.- Ponownie splunął, a następnie zaciągnął się papierosem. -Chcesz?- spytał, wyciągając w moją stronę dłoń z używką. 

-Nie palę. 

-Spoko, czaję- odpowiedział.- Ja też nie, ale wolę wkurwiać gnoja śmierdząc fajkami. Zaraz piszczy jak panienka, a Gwen udaje, że ją to nie bawi. Te wszystkie laski, Boże, mają mnie dość. Dwie z nich się łasiły do mnie przez pierwsze dwa dni, ale jak gnój im powiedział, co robię, to zaraz mnie nie lubiły. A mogłem zamoczyć- zaśmiał się gorzko.- Tu się nie da żyć. Jest tu zbyt spokojnie. Potrzebuję jakichś dram. Nie wiem, jakaś niechciana ciąża czy coś. 

-Nie kracz lepiej- zaśmiałem się.- Chciałem tam podejść i trochę mu podnieść ciśnienie. W ogóle która jest już godzina?

-Jak wychodziłem do ciebie to była ósma trzydzieści.- Wzruszył ramionami.

-Wkurwienie z rana jak śmietana.- Uśmiechnąłem się do siebie.- Idziemy Franco, czas na jakąś akcję. 

Wyszedłem z lasu z oklaskami. Akurat wszyscy cieszyli się, że Gwen wygrała z Wrightem. W sumie ja też. Umiem idealnie wchodzić w moment. 

-Gratulacje Collins. Pokonałaś wielkiego mistrza Wrighta- zaśmiałem się, ospale klaszcząc.

-Co tutaj, kurwa, robisz Black?- warknął do mnie Enzo. 

-Nie gadam z tobą konusie. Mówię do Gwen. Możemy porozmawiać? 

Wszyscy wpatrywali się we mnie w niedowierzaniu. Niespodzianka, przyszedłem do Wrighta. Szok i niedowierzanie. 

-Zróbcie zdjęcie, będzie na dłużej- zaśmiałem się, puszczając oczko do dziewczyn. 

Skośna miała zdecydowanie do mnie jakiś pociąg. Może seksualny, a może towarowy. Cholera ją wie. 

Widziałem, jak Gwen biła się z myślami. Aktorka czy prawda. Aktorka. Prawda. Nie wiem, ale jako opiekun widać takie rzeczy. I ten debil powinien to widzieć. 

-Gwen, chyba nie zamierzasz...- zaczął najmądrzejszy, ale blondynka mu przerwała.

-Tak. Chodźmy stąd, bo nie chcę cię zabijać przy ludziach- warknęła i pociągnęła mnie za dół koszulki, niebezpiecznie dotykając kawałek spodenek. 

Nie wiem, ale może Skośna prawie zemdlała przez ten widok, bo koszulka mi się podniosła lekko, a może też dlatego, że puściłem tylko do niej oczko. Nie wnikam tak szczerze. 

Chciałem porozmawiać z Gwen. I musiałem. 

~~~

nie wiedziałam czy podołam zadaniu napisania całego rozdziału ze strony Josha 

a tu się okazuje, że nie było trudne 

złodziejaszki chłopaszki no beka 

Franco bandyta 

ale przystojny bandyta yay 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro