3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  "Ciemność nie zawsze oznacza zło, tak jak światło nie zawsze oznacza dobro"

K. Cast "Zdradzona"

~~~  

Każdy ma swoje bezpieczne miejsce. I ja również takie miałam. Szłam twardo przed siebie, trzymając połówkę kija. Oddychałam ciężko. Przeszłam prawie pięć kilometrów, patrząc tępo przed siebie. Nie chciałam myśleć o tamtych. O moich przyjaciołach. Z każdym z nich posiadałam jakieś wspomnienie. Ale to jednak Benjamin został "tym jedynym", z którym miałam być na zawsze. 

A tymczasem co? 

Ben jest zarażony wirus HvEvR, potocznie zwanym wirusem zombie. Świetnie. 

Może gdybym powiedziała, że nie chcę jechać na mecz, to chłopak zostałby ze mną i to by nie zaszło? Może gdybym ten jeden raz posłuchała Enza i wróciła do jeepa, to nadal mieszkałabym tam razem z nimi? 

Czasu niestety nie mogłam już cofnąć. Moje życie toczy się dalej. 

Ale Benjamin już umarł. 

Enzo i Harper opowiadali, ale przeważnie nikt w to nie wierzył, że ci, którzy zostaną zarażeni, giną. W środku, w swoim umyśle. Chodzi pogłoska, że tylko martwi zostaną zombie. Ale czy Benjamin mógł umrzeć dosłownie dwie minuty przed naszym przyjazdem? Może on po prostu udawał, by zostać  ich szpiegiem? Może on po prostu był już zombie, gdy przyszedł po walce? Może on... 

-O, Gwen, nasza bogini!- usłyszałam. 

Podniosłam głowę i zauważyłam znajomych zabójców, z którymi często dzieliłam "bezpieczną przystań". 

-Skłaniajcie ku mnie czoła- wymamrotałam, wchodząc do domku. 

Rzuciłam plecak przy drzwiach, a obok niego oparłam kij. Wszyscy patrzyli na mnie zniecierpliwieni. 

-Co?- warknęłam. 

-Po co go przyprowadziłaś?- warknął Adam. 

On był w pewnym sensie moim ochroniarzem, kiedy tu przebywałam. Był wysoki, dobrze zbudowany. Miał ciemne włosy i oczy, posiadał również brodę. Czułam się przy nim bezpiecznie.

Odwróciłam się i prawie dostałam zawału. Joshua stał ze mną twarzą w twarz, a dzielił nas jedynie próg. 

-Co ty tu robisz?- warknęłam.

Starałam się nie ukazywać swojego lęku przed chłopakiem. W sumie to mężczyzną. 

-Jestem twoim opiekunem, który cię nie zna. A to niestety oznacza, że muszę za tobą chodzić, bo prędzej czy później będę musiał ci ratować dupę- mruknął, wchodząc do środka. Patrzyłam na niego otwartymi oczyma. -Co? Aa, no tak. Nikt nie musiał mnie zapraszać do środka. Nie jestem wampirem.- Uśmiechnął się. Nadal patrzyłam na niego zdziwiona.- Nie mów, że nie oglądałaś "Pamiętników Wampirów".- Wywrócił oczami. -Dobra, wracając. Albo idziesz ze mną, albo cię zabiję. Nie pamiętasz tego, co ci powiedziałem? 

-Nie tkniesz mnie- warknęłam, zadzierając podbródek do góry. 

-Och, doprawdy?- zaśmiał się i tknął moje ramię swoim palcem. 

-Odejdź od niej- powiedział Adam, stając obok mnie. 

-A to co? Twój obrońca? Kolejny zabójca, który, no cóż, nigdy nie walczył?- zadrwił. Spojrzał się na mój kij przy plecaku.- Poważnie? Szłaś na zombie z tym kijem?- Podniósł brwi, a następnie skierował swój wzrok, ponownie, na mnie. -Nieźle, musisz mieć dużą siłę.- Uśmiechnął się. 

-Na twoją Sophię podziałało- warknęłam, a następnie uśmiechnęłam się zwycięsko, kiedy jego uśmieszek zniknął.- Co do Adama to on umie walczyć. Sama go nauczyłam- pochwaliłam się.

Przez chwilę panowała cisza. Joshua przyglądał mi się w skupieniu, a ja studiowałam jego twarz. Był przystojny, nie miałam co się okłamywać. 

-Idziesz ze mną, by być bezpieczna czy zostajesz tu i narażasz swojego Adasia i siebie na pewną śmierć, bo naślę na was zarażonych?- spytał, przekrzywiając głowę lekko w prawo. 

-Wychodzisz stąd, żebym przypadkowo cię nie zabiła czy zostajesz tutaj i narażasz swoją piękną buźkę na lekkie uszkodzenie, a następnie na zatrzymanie czynności twojego serca?- odcięłam się, przekrzywiając głowę również w prawo. 

W całym pomieszczeniu panowała cisza. Jedyną osobą, która stała obok mnie był Adam. Zacisnęłam dłonie w pięść. 

-Słuchaj, mała Gwen. Mała niewinna Gwen. Musisz iść ze mną- powiedział, nakładając nacisk na "musisz". 

-Niby dlaczego?- spytałam, zakładając ramiona na piersi, prostując głowę. 

Miałam dość. Jedyne o czym marzyłam to o tym, by się położyć, odpocząć. 

-Jak nie pójdziesz to i tak tu wrócę. Taka moja rola opiekuna. Kiedyś na pewno tu wrócisz, tylko po prostu... Musisz iść ze mną, by wyjaśnić kilka spraw. Nauczę cię nowych rzeczy. Ochronię cię. Tutaj jedyną ochroną jest twój kij i twoja siła- powiedział, patrząc prosto w moje oczy. 

Czułam się z tym niekomfortowo. Nigdy nie byłam w takie sytuacji, od początku moim opiekunem był Enzo i to on się mną zajmował. Nie musiałam wybierać. 

-Dodatkowo, zapoznałbym cię z zasadami, których nie znasz- mruknął.

-Ona z tobą nie pójdzie- warknął Adam. 

-A od kiedy ty mówisz za nią?- spytał Joshua, zwracając swoją uwagę na niego. 

-A od kiedy ty decydujesz o jej losach? 

-Zamknąć japy- wtrącił się Aaron. Szef w moim bezpiecznym miejscu. -Decyzja należy do Gwen, nie do ciebie ani do ciebie- mówił, patrząc raz na jednego, a raz na drugiego.- I nie drzyjcie się tak. Dla twojej informacji, pięknisiu, jest to bezpieczna sfera dla zabójców. I ten oto koleś jest głównym zabójcą tutaj, zaraz po Gwen, jeśli się tu pojawia.- Uśmiechnął się do mnie.- Dlatego Gwen, proszę cię, wybierz teraz. Pamiętaj, że jesteśmy tu dla ciebie ciągle. 

Wahałam się. W sumie to nic mi nie było do stracenia. Umiałam walczyć i się sama obronić. Ale jeżeli spotkam na swojej drodze Benjamina? Kto mnie wtedy obroni? Kto wtedy obroni moją psychikę? Kto wtedy się mną zaopiekuje? 

-Gwen?- z zamyślenia wyrwał mnie Aaron, stojący obok Adama. 

-Joshua- rzuciłam. 

Po pomieszczeniu przeszedł cichy pomruk niezadowolenia. Wiedziałam, że ich zawiodłam. 

-Przepraszam. Będę was odwiedzać- szepnęłam, kiedy zaczęłam się żegnać z każdym. 

Ciemnowłosy wziął mój plecak, a ja kija, którego ze sobą przytaszczyłam. Odchodząc, pomachałam do Adama, który stał w drzwiach. Był poirytowany. Zrobiło mi się szkoda, ale przyzwyczaiłam się, że podejmuję złe decyzje. 

Gdy robiliśmy, na moje oko, trzeci kilometr to moje nogi odmówiły kompletnego posłuszeństwa. Położyłam się na ziemi, a Joshua stanął nade mną. 

-Ty, bogini, ruszaj się.- Lekko dotknął mnie swoim butem. 

Spojrzałam się na niego jak na idiotę, który właśnie nie trafił w piłkę plażową na bezwietrznej plaży. Halo, przeszłam ponad osiem kilometrów w ciągu krótkiego czasu, potrzebuję czasami pieprzonego odpoczynku. 

-Przeszłam osiem kilometrów, daj mi spokój- warknęłam, zamykając oczy. 

-Poniosę cię- zaoferował. 

Usiadł obok mnie, a ja podniosłam się do pozycji siedzącej. 

-Wolę już się wymęczyć na śmierć niż być noszona przez ciebie- mruknęłam, wstając. 

Gdy wyprostowałam swoją sylwetkę, zachwiałam się i wpadłam na Joshuę, przygniatając go. Leżałam na nim tyłem, a on obejmował mnie w pasie. 

-Wow, wiedziałem, że cię w jakiś sposób przyciągam, ale na Boga, nie tak szybko dziewczyno- zaśmiał się. 

Wywróciłam oczami. Próbowałam wstać, ale nie miałam sił. 

Nie chciałam zamykać oczu. Nie chciałam tracić sił. Nie miałam ochoty walczyć z mięśniami. Przegrałam walkę i zamknęłam oczy. Momentalnie zasnęłam. 

Czułam tylko jak Joshua odkłada mnie na bok, następnie podnosi moje ciało. Więcej nic nie czułam. 

Poza swoją głupotą. Może akurat tego potrzebowałam? Ciemności?

~~~

słabo mi to wyszło, ale no... 

Joshua jakoś musiał znaleźć  Gwen 

w ogóle... 

myślicie, że Gwen dokonała słusznego wyboru? 

chyba w kolejnym będę pisała trochę ze strony Joshua, bo chciałabym opisać jego odczucia

i tak, pozmieniałam im imiona, jednak wizerunek pozostał 

kto jest kim widać w zakładce "obsada" czy coś 

kocham was


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro