I. Wiedeńskie spotkania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok 1832 nie należał do udanych ani we Francji, ani w Królestwie Polskim. Po przegranym powstaniu w marionetkowym kraiku zawieszono konstytucję oraz zlikwidowano rząd i armię, a większość Polaków, którzy zaangażowani byli w działania zbrojne tudzież pragnęli swobodnie działać na rzecz swego państwa, wyemigrowała, głównie do Francji. 

W państwie Burbonów sytuacja ekonomiczna wciąż się pogarszała, a coraz więcej ludzi żyło w nędzy. Spowodowało to wybuch powstania. Szósty czerwca dla przeciwników rządów Ludwika Filipa I na zawsze pozostał dniem krwawej masakry i ogromnej tragedii. Dla Jamesa Ashwortha jednak szósty czerwca 1832 roku był dniem triumfu — wtedy to uzyskał w końcu unieważnienie swego małżeństwa z Jane, zawartego jeszcze w poprzednim stuleciu.

Kolejne cztery miesiące James i Catalina poświęcili na przygotowania do ślubu. Ashworthowi marzyło się wesele z prawdziwego zdarzenia. Zaprosił na nie tylu gości, że sam nie potrafił ich zliczyć. Wystosował nawet zaproszenie do Camille i jej męża, gdyż odkąd zaręczył się z Cataliną, nie odczuwał już gorejącej nienawiści do de Beauforta. Owszem, wciąż był do niego wrogo nastawiony, lecz pogodził się z tym, że Camille nigdy nie będzie jego, bo kocha tylko Jeana. Tak, jak on miłował Catalinę. Dopiero dzięki uczuciu do pięknej Hiszpanki pojął, że dawna ukochana oddała swe serce de Beaufortowi i nigdy go nie kochała. 

Ashworth wiedział, że Belle bardzo tęskni za Camille, ostatnimi czasy ogromnie zajętą własnym życiem w Paryżu, uznał więc, że zaproszenie jej na ślub będzie idealną okazją do spotkania matki z córką, które nie widziały się od przeszło pięciu lat. Przez ten czas Belle zdążyła powić aż trójkę dzieci. Oczywiście wymieniały ze sobą korespondencję, lecz nie mogła ona zastąpić prawdziwej rozmowy. 

Camille przybyła do Wiednia w środku października, tydzień przed ślubem Jamesa i Cataliny. Towarzyszyli jej Diane i Alexandre. Córka ogromnie nie chciała nigdzie jechać, lecz Camille uparła się, że zabierze ją do Austrii, by nieco podnieść dziewczynę na duchu. 

De Beaufortowie ulokowali się w wynajętym pałacu i nieco odpoczęli po podróży, by później udać się do posiadłości von Altenburgów. Camille nie mogła się doczekać, aż znów ujrzy córkę. Diane i Alexandre byli mniej podekscytowani. Obydwoje woleliby zostać w domu, lecz matka nie chciała im odpuścić wizyty u siostry.

Wysiedli przed sporym pałacem zbudowanym w stylu rokoko. Camille wprost uwielbiała takie budowle. Fasada posiadłości pełna była wymyślnych, złoconych zdobień. Najbardziej podobały się jej płaskorzeźby przedstawiające różne zwierzęta, którymi udekorowano ściany.

Willa von Altenburgów zawsze bardzo się jej podobała, w przeciwieństwie do domu, w którym mieszkał James. Teraz jednak Ashworth, który powoli odbudowywał majątek, sprzedał swój pałac i zamieszkał z Cataliną. Nie chciał, by cokolwiek przypominało mu o latach, które zmarnował u boku Liz. 

De Beaufortów w przedsionku powitał James, który cały był w skowronkach. Camille pomyślała, że dawno nie widziała go tak szczęśliwego. Na widok jego błyszczących radością oczu usta same układały się jej w uśmiech. 

— Dzień dobry, Jamesie. Nie spodziewałam się ciebie tutaj — zaczęła. 

— Och, my dear, jak zawsze zgryźliwa! — zaśmiał się. — A to pewnie twoje bliźniaki, tak? Och, ostatnio widziałem je, kiedy miały jakieś trzy lata, ale ten czas upłynął!

— Cóż, po tobie widać to jeszcze bardziej niż po nich — rzuciła zgryźliwie Camille. Uśmiechnęła się z dziką satysfakcją, widząc jego oburzenie. — Ale tak, to Diane i Alexandre. Reszta została w domu. 

— Ach, nie chciałaś ich poddawać memu demoralizującemu wpływowi! Bardzo mądrze, bardzo mądrze. 

Camille prychnęła tylko na te słowa. James niewiele się zmienił, odkąd widziała go pięć lat temu na ślubie Belle. Jedynie jego włosy nieco posiwiały, nie było jednak czemu się dziwić, wszak miał już pięćdziesiąt siedem lat. 

— Gdzie jest Belle? Chciałabym się z nią już zobaczyć — rzekła wyniośle. 

— Czeka w bawialni razem z Fritzem, zaprowadzę was — oznajmił James i podążył przez korytarz.

Młodzi von Altenburgowie siedzieli w ogromnym pomieszczeniu przeładowanym empirowymi meblami, z którymi nie chciał rozstać się Otton. Przez trzydzieści lat zmieniono tu tylko tapetę. Teraz była jasnozielona, przez co doskonale uzupełniała się z meblami o takiejże tapicerce. 

Gdy Camille weszła do pokoju, Belle zerwała się z miejsca i objęła matkę. Ta ucałowała ją w policzki i przycisnęła do siebie. 

— Tak się cieszę, córeczko! W końcu się widzimy! Obiecuję ci, już nigdy nie rozstaniemy się na tak długo.

— Też się cieszę, maman. Brakowało mi cię! Kocham tatusia, ale czasem potrafi doprowadzić mnie do szaleństwa!

Obie były przeszczęśliwe, że w końcu się ujrzały. Chociaż w teorii wiodły osobne żywoty w zupełnie innych państwach, w których nie było miejsca dla tej drugiej, ogromnie za sobą tęskniły. Camille dawała córce poczucie bycia kochaną i wypełniała jej potrzebę posiadania matki, Belle zaś sprawiała, że hrabina de Beaufort nie odczuwała wyrzutów sumienia, które towarzyszyły jej niemal przez cały czas.

W tym samym czasie Friedrich podszedł do bliźniąt i przywitał się z rodzeństwem żony. Skłonił się przed Diane i ucałował jej dłoń, po czym rzekł kurtuazyjnie:

— Friedrich von Altenburg. Jestem bardzo rad powitać panią w Wiedniu.

— Diane Potocka, ale może mi pan mówić de Beaufort, jeśli panu łatwiej, to moje panieńskie nazwisko. — Uśmiechnęła się smutno. 

— Oczywiście. — Friedrich również posmutniał, jakby wyczuwając jej nastrój. 

Nie zdążył powitać odpowiednio Alexandre'a, gdy rzuciła się ku niemu Camille. Jeśli kogoś przez ostatni czas jej brakowało, to zięcia, którego uważała za niezmiernie uroczego młodzieńca. 

— Och, Fritzu, tak bardzo się cieszę! — wykrzyknęła.

— Ja również, madame — odparł i ucałował jej dłoń. 

Camille wybuchnęła śmiechem. 

— Och, mówiłam ci już przecież, żebyś mówił mi maman! Mam nadzieję, że oprowadzisz mnie i Diane po Wiedniu! Diane wprost uwielbia sztukę i architekturę, oczywiście musisz nas też zabrać do opery i może na jakiś balet? Moja najmłodsza córka pobiera lekcje tańca i wręcz błagała, żebyśmy poszły na jakieś przedstawienie i zdały jej szczegółową relację!

— Oczywiście, zrobimy to wszystko w stosownym czasie... maman... — Uśmiechnął się blado. 

— Doskonale! A gdzie moje wnuki? Belle, pokaż mi je w końcu! Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę je ujrzeć! Tak mi przykro, że nie byłam w stanie przyjechać wcześniej... — westchnęła Camille. 

Wciąż wyrzucała sobie, że nie widziała jeszcze dzieci Belle. Ludwig miał już w końcu cztery latka. Od wesela najstarszej córki w jej życiu wydarzyło się tyle — śmierć brata, utrata dziecka, ślub Diane, narodziny jej potomków, a w końcu zgon Janka — że nie była w stanie znaleźć czasu na przyjazd do Wiednia. Zamierzała nadrobić stracone chwile. 

Isabelle westchnęła i dała matce znak, by podążyła za nią. Camille uśmiechała się, przemierzając schody. Nie mogła się doczekać, aż oceni, czy jej wnuki wdały się w Belle czy we Fritza, a może w nią samą. Nie zauważyła męczeńskiego wyrazu twarzy Belle. 

Niegdyś myśl o tym, że będzie babcią, ogromnie ją przerażała. Gdy Belle napisała do niej, że urodziła synka, długo wypierała ten fakt ze świadomości, lecz po tym, jak na świat przyszły dzieci Diane, zaczęła naprawdę lubić bycie babcią. Nie chciała jedynie, by dzieci zwracały się do niej w ten sposób. 

Gdy weszły do pokoju do zabaw, oczom Camille ukazała się trójka małych dzieci siedzących na kolorowym dywanie i bawiących się drewnianymi figurkami przedstawiającymi zwierzątka. Pilnowała ich bona. 

Hrabina de Beaufort uśmiechnęła się na ich widok. Chciała podbiec do dzieci i wszystkie je wyściskać, lecz Belle ją przed powstrzymała. 

— Spokojnie, maman, przestraszysz je — powiedziała i sama podeszła do swoich pociech. 

Przyklękła obok nich i zaczęła coś do szeptać. Camille nie słyszała jej słów. Dopiero po chwili Isabelle dała jej znak, by się do nich zbliżyła. 

— Dzieci, to jest wasza babcia. — Wskazała na matkę. — Niestety, nie mogła do was wcześniej przyjechać, bo mieszka daleko, ale kocha was tak samo, jak babcia Annelise. 

— A gdzie babcia mieszka? — zapytał największy chłopiec, który wyglądem przypominał Camille Friedricha. 

— W Paryżu, kochanie — odparła mu hrabina de Beaufort. — Ale mów mi Camille, nie babciu. 

— We Francji? — Chłopczyk otworzył usta ze zdumienia. 

— Tak — zaśmiała się. Naiwność i niewinność dzieci szczerze ją bawiły. Tęskniła za urokiem kilkuletnich maleństw. Czasem żałowała, że nie ma już malutkich pociech. — Ty pewnie jesteś Ludwig, kochanie? — Spojrzała na chłopca, który uśmiechnął się do niej nieśmiało. 

— Tak! A to Elisabeth i Franz. — Wskazał drobnym paluszkiem na rodzeństwo. 

Camille posłała im szerokie uśmiechy. Zawsze roztkliwiały ją małe dzieci. Przypominały się jej czasy, gdy sama była matką takiej gromadki maluchów. Żałowała, że już przeminęły. Czuła się jeszcze młoda, a świadomość, że była już babcią nieco ją dobijała, lecz patrząc na urocze maleństwa, myślała, że warto było mieć wnuki, nawet jeśli czuła się przez to staro.

— Zostawię cię tu z nimi, maman, chcę pomówić z Diane — szepnęła Belle i wyszła z pokoju.

Kiedy zeszła do bawialni, zastała męża rozmawiającego z Diane. Twarz jej siostry była zalana łzami, Friedrich zaś wyglądał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać. Poczuła, jak na widok siostry ściska się jej serce. Sama nigdy nie przeżyła tak wielkiej straty, lecz potrafiła sobie wyobrazić, jak ogromnie musiała ją boleć utrata ukochanego męża. 

Zajęła miejsce obok niej i objęła siostrę. Diane nie przejmowała się już niczym. Wtuliła się w pierś Isabelle, jakby ta była jej matką, i pozwoliła łzom swobodnie spływać po swoich policzkach. Czuła się nieco lepiej ze świadomością, że i siostra wspiera ją w jej rozpaczy. 

— Och, Diane, biedna, nie mam pojęcia, co ci rzec... — westchnęła Belle. — Naprawdę, chciałabym cię podnieść na duchu, lecz zdaje mi się, że czegokolwiek nie rzeknę, jedynie jeszcze bardziej pogrążę cię w żalu. 

—  Nic się nie dzieje, Belle, naprawdę. —  Diane posłała jej blady uśmiech. —  Ja... To jest okropne... I wiem, że nie da się mnie pocieszyć, po prostu... Jean... Och, on nie zobaczył nawet naszej Claire... To takie straszne! —  jęknęła z żałością. 

Wszyscy powtarzali jej, że to okropne poczucie pustki nigdy nie zniknie, ale z czasem przestanie powodować takie cierpienie. Ciocia Delphine jakoś radziła sobie ze śmiercią wujka Hugona. Podobnie rzekła jej nawet matka, która przecież poradziła sobie z rzekomą śmiercią męża. 

Diane czuła jednak, że jej serce nigdy nie przestanie krwawić z tęsknoty za Jankiem. Nie była tak silna jak Camille, a Janek, w przeciwieństwie do Hugona, który zdążył odchować swoje dzieci i doczekał się nawet wnuków, miał ledwo dwadzieścia lat i dopiero co został ojcem. Uważała jego śmierć za niesprawiedliwą. 

Nim się spostrzegła, Friedrich wstał z fotela i usiadł przy fortepianie, który od niepamiętnych czasów stał w bawialni, i rozprostował palce. Ułożył je na klawiszach i zaczął wygrywać radosną melodię i posyłać Diane szerokie uśmiechy. 

Ból w jej piersi się nie zmniejszył, lecz poczuła, że ktoś chce ją wspierać, że nie jest w tym wszystkim sama. Uśmiechnęła się do Friedricha przez łzy i starła je z policzków. 

— Dziękuję — wyszeptała do von Altenburga. 

Ten wstał od fortepianu i usiadł obok Diane. Kąciki jego ust wciąż były uniesione, choć oczy wyrażały smutek. 

— Mam nadzieję, że ten krótki utwór chociaż odrobinę podniósł panią na duchu. 

— Tak, bardzo mi pomógł. Ale nie mów do mnie w ten sposób, przecież jesteś moim bratem. Co to za utwór? Nie słyszałam go nigdy.

— To mój własny, jeszcze nie ma tytułu, dopiero przedwczoraj go napisałem. Ale mogę go nazwać „Na otarcie łez Diane". 

— Ależ to głupia nazwa — zachichotała. 

— Ale trafna. 

— Temu nie mogę zaprzeczyć. 

Poczuła, jak robi się jej ciepło na sercu. Dobroć Friedricha zaskoczyła ją i poruszyła. Słyszała co prawda od matki, że mąż Belle to uroczy, bardzo grzeczny i uprzejmy młodzieniec, lecz nie myślała, że był aż tak pełen empatii. 

Zrobił na niej doskonałe wręcz wrażenie. Spokojny, grzeczny, z oczyma błyszczącymi trudną do uchwycenia enigmatycznością, budził jej sympatię. Do tego, mimo że znała go zaledwie od kilku chwil, czuła się przy nim swobodnie, jakby byli przyjaciółmi. 

— Belle wspominała, że masz dwójkę dzieci. Muszą być przeurocze — rzekł Friedrich. 

Diane poczuła, jak coś kłuje ją w serce na słowa o dzieciach, zaraz jednak powiedziała sobie, że przecież Friedrich chce jedynie ją pocieszyć, a rozmowa o jej pociechach zdawała się idealna, by ten cel osiągnąć. Nie mógł przecież wiedzieć, że gdy tylko myślała o Józefie i Klarze, zaraz dopadała ją to przeklęta świadomość, że jej biedne maleństwa nigdy nie zobaczą swojego ojca. 

— Tak, bardzo je kocham. Nie chciałam ich tutaj zabierać, bo są malutkie, więc zostały u dziadków. Trudno było mi się z nimi rozstać, ale maman uznała, że wyjazd tutaj dobrze mi zrobi. A papa i moi teściowie doskonale się nimi zajmą. 

— Duże już są?

— Dwa latka i roczek. — Diane uśmiechnęła się blado na wspomnienie o dzieciach. 

Mimo iż zostawiła je pod opieką Potockich ledwo kilka dni temu, już ogromnie za nimi tęskniła. Nie mogła się doczekać, aż wróci do domu i przytuli do siebie Klarcię, a później ucałuje Józia. Dzieci były jej największym skarbem i czuła, że musi dać im wszystko, co najlepsze, skoro nie było już z nimi Janka. 

— Och, to maleństwa. 

— Jeśli kiedyś odwiedzicie nas w Paryżu, na pewno wam je pokażę. A jak już maman się nimi nacieszy, musisz mi koniecznie przedstawić swoje dzieciątka... — Diane uśmiechnęła się do siostry, Belle jednak wcale nie cieszyła się tak z perspektywy przedstawienia siostrze swoich dzieci. 

Diane dostrzegła smutny wyraz jej oczu. Zasiał on w jej sercu ziarno wątpliwości co do tego, czy Belle i Friedrich faktycznie są tak zakochani, jak rzekła jej kiedyś matka. Postanowiła bliżej im się przyjrzeć. 

Jak pierwsze wrażenia? Zaczęło się spokojnie, bo chcę teraz trochę Was wprowadzić, a akcja rozpędzi się po ślubie Jamesa, bo, cóż, dwie panny odwaliły coś głupiego. 

Rozdział z dedykacją dla kochanej jodoform-  <3 Jest jedną z osób, które są ze mną niemal od początku, zawsze rozwala system swoimi komentarzami i daje mi mnóstwo miłości do tych wariatów <3 Chciałabym każdemu, kto czyta, dać ładny dedyk w którymś rozdziale, jako odwdzięczenie się za to, że czytacie <3 

A poniżej edit od chimchimbunnymochi. DLR na Netfliksie, co o tym myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro