LXVIII. Życiowa klęska

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Diane, musimy pomówić — rzekł Friedrich i usiadł na fotelu w jej sypialni.

Widział pełne zdumienia spojrzenie Diane, jej wykrzywione usta i zmarszczone brwi. Widział zaciśnięte z gniewu dłonie, czerwieniejące czoło i policzki, unoszącą się  szybko pierś. Widział to wszystko, ale zignorował to. Ostatni tydzień spędzony w domu de Beaufortów w towarzystwie zarówno Diane, jak i Isabelle tak niszczył go psychicznie, że musiał położyć temu kres. 

— Na jaki temat? — Uniosła lekceważąco brew. 

Nie podobało mu się to. 

— Mojej... to znaczy naszej... opery.

Odetchnął z ulgą na to, że zdążył się poprawić. Inaczej Diane chyba zamordowałaby go spojrzeniem. 

— Miło, że pamiętasz jeszcze o moim współudziale w tworzeniu jej — prychnęła i przełożyła nogę przez nogę. — Cóż więc z naszą operą?

— Jak dobrze wiesz, tydzień temu miała premierę...

— Wiem — przerwała mi gniewnie.

Friedrich cofnął się o krok, mimo że i tak był na tyle daleko, że nie mogłaby go dosięgnąć dłonią. Nie podobała mu się ta brutalna wersja Diane. Wolał ją, gdy była słodka i urocza. 

— Dostałem dzisiaj list od dyrektora Theater an der Wien. Napisał, że skoro odnoszę takie sukcesy w Paryżu, najwyraźniej wyrobiłem już swój styl i mam zadatki na wielkiego artystę. Chce mi zaproponować kontrakt, będę mógł tam wszystko wystawiać.

— I co w związku z tym?

— No jak to, Diane! Wyjedziemy do Wiednia!

— Ty wyjedziesz — odparła bezlitośnie.

Nie mogła uwierzyć w jego bezczelność. Myślała, że miałby jeszcze na tyle przyzwoitości, by zapytać ją o zdanie w tak ważnej kwestii, lecz najwyraźniej rację miał ten, kto napisał w Piśmie, że kto będzie wiernym w rzeczach małych, wiernym będzie i w rzeczach wielkich. Mogła przywołać tę naukę już dawno temu i nie łudzić się, że Friedrich zachowa się jak na dorosłego mężczyznę przystało.

Próbowała stłumić w sobie złość. Próbowała. Próbowała, ale nie potrafiła powstrzymać rozdzierającego jej ciało krzyku, który po chwili wydarł się z jej klatki piersiowej. Zbyt długo tłumiła w sobie wszelkie złe uczucia wobec Friedricha. Wybuch musiał nastąpić. Czara goryczy się przelała.

— Diane, na litość boską, nie krzycz tak! — oburzył się Friedrich, lecz ona nie zwróciła na to już uwagi.

— Będę, bo mam serdecznie dość tego, w co mnie wplątałeś! Mówiłeś, że mnie kochasz...

— Bo kocham — przerwał jej.

— Nie. To nie jest miłość, tylko samolubna chęć zawłaszczenia sobie mojej osoby. Na początku byłeś taki dobry i czuły, kochałeś mnie, a teraz co? Wyładowujesz na mnie swą złość, traktujesz mnie jak śmiecia, zupełnie nie obchodzisz się moją osobą, bo liczy się tylko to, czego ty chcesz.

— To ty nie szanujesz moich potrzeb, tylko każesz mi żyć w celibacie! — wrzasnął mężczyzna.

Diane poczuła, jak jej ciało przeszywa fala obrzydzenia. Jeszcze niedawno zapomniał ją o tym, że zostanie z nią bez względu na wszystko, że powstrzyma swe cielesne zapędy, byle jej było łatwiej, a teraz... Nie wierzyła w to, że przed nią stał ten Friedrich, którego kiedyś kochała. 

— Nic ci nie każę! Mówiłam, że ja nie jestem do tego zdolna, ale ty możesz czynić, co ci się żywnie podoba. Nie jesteśmy małżeństwem, a żonę już i tak zdradziłeś.

— Bo ona jako pierwsza zdradziła mnie. Dlatego nie uważam jej za swą żonę. Jest jedynie poślubioną mi wbrew mej woli pijawką.

— Jesteś potworem — wycedziła przez łzy.

Próbowała się powstrzymać od szlochu, ale nie potrafiła. Chciała grać przed nim silną, a w rozpacz wpaść dopiero po tym, jak wyjdzie, ale brakowało jej już sił.

Nie rozumiała, co się stało z Friedrichem. Kiedy stał się takim potworem? Kiedy ogarnęło go przeświadczenie o swej nieomylności i wielkości? I gdzie podział się ten słodki, uroczy młodzieniec, który tak ją urzekł wtedy w Wiedniu?

Zdawało się jej, że ktoś go zamienił albo że po prostu zrzucił maskę, którą przywdział wtedy, gdy była w Wiedniu. Czyżby tylko udawał uroczego, wrażliwego mężczyznę, by ją do siebie przekonać, a potem zrobiło mu się niewygodnie w narzuconej sobie roli i ukazał prawdziwe oblicze? Ale nie wzięli ślubu, więc mogła w każdej chwili odejść... Gdyby jego celem było doprowadzenie do małżeństwa z nią, wciąż by grał, by w końcu doszło do ślubu. Najwyraźniej więc po prostu ta miłość zupełnie przewróciła mu w głowie i sprawiła, że przestał rozumieć jej sens.

— Dlaczego niby jestem potworem?

— Bo mówisz z takim okrucieństwem o własnej żonie! To nie jej wina, że pochodzi z rodziny, z jakiej pochodzi, i przez to, że ojciec izolował ją od matki, nie potrafi tworzyć relacji z ludźmi! Powinieneś jej pomóc, zaopiekować się nią, a ty myślisz tylko o sobie!

— Jakoś nie myślałaś o tym, żeby jej pomóc, kiedy się ze mną zabawiałaś — odparł ostro.

Diane poczuła się tak, jakby uderzył ją w twarz. Zapiekły ją oczy, ale nie pozwoliła sobie na płacz. Nie mogła.

Nie spodziewała się, że wytoczy wobec niej taki argument. Przecież sam doskonale wiedział, jak czuła się w związku z ich romansem, jak miłość walczyła w niej z poczuciem lojalności wobec siostry i moralnością.

Była jednak jedna zaleta tych słów.

Udowodnił jej, że był zwykłym łajdakiem, i utwierdził w przekonaniu, że nie chce z nim spędzić ani chwili dłużej.

— Nie chcę cię w moim życiu. Możesz sobie jechać do Wiednia i już nigdy nie wracać.

— Czy ty... Nie... Diane, spokojnie, przemyśl to!

Nie spodziewał się po niej takich słów. Myślał, że Diane zawsze pójdzie za nim, dokądkolwiek się nie uda, gdziekolwiek nie pojedzie, czegokolwiek nie uczyni. Była jego słodką, uroczą towarzyszką, zawsze posłuszną kobietą. A dziś pokazała mu stronę, o której nie miał najmniejszego pojęcia...

— Ja już wszystko przemyślałam. Możesz zrobić, co chcesz, ale ja z tobą nie zostanę. Wracaj do Wiednia.

— Wrócę tylko z tobą.

— Nie. Wrócisz sam albo z Isabelle. Ja i Rose zostaniemy tutaj. Nie martw się, nie jestem jak twój teść, pozwolę ci widywać się z małą, kiedy tylko będziesz chciał. I nie błagaj mnie, bym się jeszcze zastanowiła, bo mam dość.

— Diane...

— Nie. Nie kocham cię już, zostaw mnie.

— Jak sobie życzysz — odparł z goryczą.

Czuł, że już ją stracił i nie było sposobu na to, by odzyskać jej uczucie i zaufanie.

*

Gisèle nie mogła doczekać się premiery tak bardzo, że niemal nie spała. Budziła się co noc, pełna radości i podekscytowania, i zastanawiała się nad tym, co niedługo ją czeka. W myślach widziała już siebie u boku Marka na scenie, wielce entuzjastyczne recenzje w gazetach i  ją samą noszoną na ramionach przez wszystkich współpracowników, szczęśliwych, że to właśnie z nią pracowali i że zapewniła im sukces.

Próby były intensywne i wyczerpywały jej ciało, ale ona nie ustawała w stawaniu się lepszą. Zdzierała pantofelki, pociła się i krwawiła, ale nie poddawała się. Musiała osiągnąć sukces. 

Wbrew pozorom najtrudniejsze wcale nie były próby, a unikanie Roberta. Brat stał się wyjątkowo czujny, zwłaszcza że Bianca już wyjechała i ciągle tylko zadręczał się jej losem. Może było to z jej strony okrutne, ale uważała, że brat zasłużył sobie na wyrzuty sumienia. Na miejscu Bianki chyba wydrapałaby mu oczy.

Aż nadszedł dzień premiery, dla niej również dzień wielkiej próby, która miała pokazać, czy nadaje się na wielką tancerkę, czy przeciwnie, nie ma szans zaistnieć na scenie baletowej.

Od rana była niezwykle podekscytowana. Próba generalna udała się jej nadzwyczaj wyśmienicie, co tylko dodało jej pewności siebie. Gisèle miała nadzieję, że to zapowiedź wspaniałego występu wieczorem.

Bo przecież musiało być cudownie. Nie dopuszczała do siebie innej myśli. Musiała osiągnąć sukces. Po prostu musiała. Innego rozwiązania nie widziała. 

Po próbie siedziała w garderobie, przebierając niecierpliwie drobnymi stopami. Miała wrażenie, że pot oblewa całe jej ciało cienką warstwą i przykleja ją do siedzenia. Próbowała się poruszać, ale jej mięśnie coraz bardziej tężały. Obawiała się, że nie będzie mogła nimi poruszać, gdy przyjdzie jej stanąć na scenie. 

Drgnęła, gdy ktoś wszedł do jej garderoby. Myślała, że to Mark, ale przed nią stanęła Gianna. Uśmiechnęła się do niej promiennie i podeszła. Gisèle zadrżała. Obawiała się, że Gianna chciała jej coś zrobić, żeby sama mogła przejąć jej rolę. 

— Jak się czujesz, kochanie? — zapytała, na co Gigi zadrżała. 

— Czego ode mnie chcesz?

— Ja tylko przyszłam życzyć ci powodzenia. I pamiętaj, jeśli Mark będzie chciał coś po premierze... To nie idź z nim. Proszę. Naprawdę. Posłuchaj mnie. 

— Dziękuję za radę — odparła grzecznie, mając nadzieję, że dziewczyna zaraz odejdzie. 

Ta w istocie skinęła jej głową i wyszła. Gigi odetchnęła z ulgą. Liczyła na to, że może Mark zjawi się zaraz w pokoju, ale on nie przyszedł już do niej przed premierą. Sprawiło to, że jej serce wypełnił dojmujący żal. Tak bardzo na niego liczyła, a tymczasem on...

Nawet kiedy stanęła na scenie tuż obok niego, odczuwała ogromny smutek. Dlaczego nie zjawił się wcześniej, by rzeknąć jej, jak bardzo ją kocha? By powiedzieć, że nie może się doczekać, aż z nią zatańczy, i że wszystko na pewno będzie dobrze?

Spojrzała na niego ze złością i rozczarowaniem, lecz on nic sobie z tego nie robił. Uznała więc, że nie należy już więcej zwracać na niego uwagi. Oderwała od niego spojrzenie i skoncentrowała się na tym, że za chwilę miała wejść na scenę i odegrać swoją rolę. To było teraz najważniejsze. 

Kiedy wkroczyła na scenę zwinnie i lekko niczym motyl, jej obawy pierzchły. Mięśnie zupełnie się rozluźniły, a oczy niosły ją przed siebie. Gigi wykręcała kolejne piruety, robiła plié i fouetté, wszystkie arabeski i inne małe kroczki, patrzyła na Marka z taką miłością, jakby był dla niej tak ważny niczym powietrze, jakby oddychała tylko dla niego. 

Muzyka przepływała przez całe jej ciało, wprawiając je w przyjemne drżenie i potęgując emocje wypływające z jej wnętrza. Każdy ruch pełen był precyzji i dokładności, miłości i tęsknoty. Stąpała tak lekko jak prawdziwa nimfa. 

Wtem jej spojrzenie padło na widownię. W pierwszym rzędzie siedział mężczyzna, który zdawał się jej dziwnie znajomy. Po chwili pojęła, skąd zna te błękitne oczy i mocno zarysowaną szczękę. Przed sobą miała Roberta. 

Zakręciło się jej w głowie, a kolana się pod nią ugięły. Robert wiedział. Wiedział o wszystkim i zapewne napisze do ojca, żeby ją stąd zabrał. Wszystko będzie skończone... Świat dookoła niej zawirował. Zaczęła desperacko łapać powietrze w płuca, nie mogąc się nim nasycić. Po chwili leżała zemdlona na scenie. 


O matko, coś nie mogłam tego rozdziału, straszny jest XD Ja w ogóle mam tu jeszcze 2 rozdziały, a potem 20 rozdziałów II księgi jakby, bo będzie time skip. Mam wrażenie, że to jest okropne i piszę trochę na siłę, żeby skończyć. Czuję, że potrzebuję tu zmienić fabułę, więc jeśli uważacie, że można coś fajnie zmienić, to przyjmę pomysły! Następny powinien być w środę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro