X. W operze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wizyta w Theater an der Wien miała być ostatnim ciekawym wydarzeniem w czasie pobytu de Beaufortów w Wiedniu. Następnego dnia mieli wyjechać do Paryża. Najbardziej cieszyło to Diane, która pragnęła ujrzeć już swoje dzieci. Jej matka również chciała już wrócić. Wiedeń ogromnie się jej podobał, lecz tęskniła za mężem i młodszymi pociechami. Jedynie Alexandre'owi wyjazd był nie w smak, oznaczał on bowiem koniec jego romansu z Amalie i spotkań w domu von Hochbergów z różnymi pięknymi damami. 

W dniu premiery wszyscy byli ogromnie zestresowani, zwłaszcza Friedrich. Wiedział, że nieudany debiut nie przekreśla jego szans na wielką karierę, lecz powoduje spore trudności. Miał nadzieję, że mu się powiedzie. Nie zamierzał się poddawać, jeśli jednak by mu się nie udało, lecz nie ukrywał, że marzyły mu się przynajmniej dobre recenzje.

Jego pierwszym wystawionym dziełem miał zostać „Tytus Andronikus", którego napisał krótko po ślubie z Isabelle, gdy czytał dramat Szekspira. Friedrich nikomu się do tego nie przyznał, lecz fascynowała go brutalność sztuki. Zazwyczaj brzydził się przemocą, lecz okrucieństwa ukazane w renesansowym dziele pociągały go w jakiś dziwny sposób. To właśnie dlatego zdecydował się na stworzenie operowej wersji „Tytusa".

Przez cały ranek włóczył się po domu, próbując pozbyć się ucisku w żołądku. Miał wrażenie, że nie wytrzyma do wieczora i zaraz zemdleje. Nie potrafił nic przełknąć, jednocześnie będąc ogromnie głodnym. Nie wiedział już, co się z nim działo. Zdawało mu się, że zaraz postrada zmysły. Wciąż zastanawiał się, czy aby wszystko zostało odpowiednio przygotowane. Czy libretto było odpowiednie? Czy nie przesadził z brutalnością? Czy publiczność nie będzie zgorszona? Czy śpiewacy sobie poradzą?

— Friedrichu, wszystko z tobą dobrze? — zapytała zatroskana Diane, gdy została go nad porcelanowym talerzem pełnym nietkniętych przez niego rogalików z dżemem.

— Sam już nie wiem... Całe moje życie zmierzało do tego dnia, a teraz dopadły mnie wątpliwości, czy jestem dostatecznie dobry, by pokazać moje dzieło przed tak ogromną publicznością. Co, jeśli im się nie spodoba? Wszystko jest takie... niedopracowane... Muzyka mi się podoba, ale libretto niekoniecznie. Musiałem sam je napisać, bo nie znalazłem nikogo, kto byłby w stanie to zrobić. Nikt nie chciał podjąć się przerobienia „Tytusa Andronikusa" na operę. Szkoda, że Schikaneder już nie żyje, on mógłby pomóc mi w uczynieniu tego czegoś arcydziełem! — zaśmiał się gorzko. 

— Przepraszam, ale kto? — Diane zarumieniła się. 

— Emanuel Schikaneder. Napisał libretto do „Czarodziejskiego fletu". Jest naprawdę przepiękny, mimo że to dzieło Mozarta. Do tego napisać operę po niemiecku pod koniec poprzedniego wieku... To wymagało nie lada odwagi! Ale ja wybrałem angielski, żebym mógł swobodnie cytować Szekspira. 

— Och, jestem pewna, że to będzie naprawdę piękne. Twoja muzyka jest wspaniała. Nie obawiaj się. — Uśmiechnęła się do niego szeroko, von Altenburg jednak wcale nie miał takiej pewności. 

W końcu zjadł rogale i udał się do opery, gdzie odbywała się próba generalna. Gdy było po wszystkim, uznał, że wyszło znośnie, lecz taki stan rzeczy go nie zadowalał. W rolach głównych występowali mało znani śpiewacy, jeszcze niedoświadczeni w swym fachu, bowiem dla części z nich ten występ miał być debiutem. Denerwowali się tak samo jak on. Obawiał się, że któryś z nich całkiem zepsuje występ. 

Gdy zegar wybił dwudziestą, serce Friedricha na chwilę się zatrzymało. Właśnie nadszedł jego sądny dzień. Teraz miało się okazać, czy dzieło, nad którym tyle pracował, okaże się coś warte. Przeżegnał się i spojrzał w kierunku loży należącej do jego rodziny. Dostrzegł tam rodziców, żonę oraz de Beaufortów, a przynajmniej tak mu się zdawało, bowiem nie mógł dojrzeć wyraźnie ich twarzy. 

Nie omylił się. Jego bliscy z niecierpliwością oczekiwali na rozpoczęcie się przedstawienia. Camille rozmawiała szeptem z Annelise, Belle i Alexandre chichotali z nieprzyzwoitych żartów, a Otton milczał, podobnie jak Diane. Potocka wpatrywała się z obawą w scenę, mając nadzieję, że Friedrichowi się powiedzie. Obawiała się, jaki wpływ może na niego wywrzeć porażka. 

Gdy kurtyna się rozsunęła, przeszył ją dreszcz. Czuła się tak, jakby to jej własne dzieło było właśnie wystawiane. Modliła się cicho za przyjaciela, mając nadzieję na jego ogromny sukces. Znała sztukę Szekspira i wiedziała o jej brutalności, więc nieco obawiała się reakcji publiki na dzieło Friedricha. Pamiętała, jak płakała, czytając o okaleczeniu Lawinii. Obawiała się, jak ta scena zostanie przedstawiona w operze. 

Wtem rozpoczął się spektakl pełen porywającej muzyki, na dźwięk której przeszywały ją dreszcze, bogatych kostiumów i dekoracji, a przede wszystkim wielu emocji. Diane zdawało się, że współodczuwa wszystko wraz z bohaterami. Przedstawienie tak ją porwało, że gdy ogłoszono antrakt, poczuła głębokie rozczarowanie. Chciała jak najdłużej siedzieć tutaj i podziwiać dzieło Friedricha. Pierwszy akt utwierdził ją w przekonaniu, że ma do czynienia z prawdziwym muzycznym geniuszem godnym samego Mozarta. 

Drugi akt jednak nie był już tak wspaniały. Diane wciąż uważała muzykę za przepiękną, lecz była oburzona brutalnością niektórych scen. W najważniejszych momentach na jej ciele za sprawą podniosłej, patetycznej muzyki pojawiała się gęsia skórka, a do oczu cisnęły się łzy, lecz ledwo mogła patrzeć na to, co czyniły postacie. Chociaż gwałt na córce Tytusa został jedynie zasugerowany, Diane nie mogła patrzeć na to, jak jej oprawca łapie kobietę w pasie i niesie ją za scenę. 

Gdy przedstawienie dobiegło końca, nie miała pojęcia, co powinna myśleć. Warstwa muzyczna zdobyła jej serce, lecz zupełnie nie podobała się jej zbyt brutalna inscenizacja. Miała wrażenie, że przez całą noc będzie śniła o okropnościach, których była świadkiem. 

Publiczność zaczęła bić brawa, nie były one jednak zbyt entuzjastyczne. Diane ze smutkiem pomyślała, że większość ludzi klaskała jedynie z grzeczności, gdyż opera nie była na tyle zła, by ją wygwizdać, lecz nikogo nie zachwyciła. Gdy Friedrich wyszedł na scenę, by przemówić, wiele osób już opuściło widownię. Diane miała ochotę jak najszybciej pobiec do przyjaciela i pogratulować mu, lecz wiedziała, że takie zachowanie mogłoby zostać źle przyjęte. 

Na szczęście Friedrich zjawił się w ich loży chwilę po tym, jak zszedł ze sceny. Alexandre, Isabelle i Otton zdążyli już co prawda wyjść, lecz reszta towarzystwa czekała na debiutującego kompozytora. Matka niemal od razu rzuciła się mu na szyję i wycałowała swego pierworodnego, niewiele przejmując się patrzącymi na nich ze zdegustowaniem ludźmi. 

— Jestem z ciebie taka dumna, kochanie!  

— Cieszę się, mamo... — wydusił z siebie Friedrich, który nie dość, że wstydził się doznawać takich czułości od matki, to jeszcze czuł, że zaczynało mu brakować powietrza. — Mamo... — jęknął. 

Annelise zaśmiała się i wypuściła syna z objęć. Wtedy zbliżyła się do niego Diane. Uścisnęła dłoń Friedricha i uśmiechnęła się doń szeroko. Ten odpowiedział jej tym samym. 

— Diane, powiedz mi, tylko szczerze, jak ci się podobało. — Spojrzał na nią poważnie. 

— Cóż... Muzyka była cudowna, zakochałam się! Dla mnie to wszystko było nieco okropne, ale jestem bardzo wrażliwa, więc nie powinieneś się sugerować mą opinią. Mam nadzieję, że recenzje będą cudowne. 

Następnego ranka, gdy Friedrich przeczytał już wszystkie opinie krytyków w prasie, słowa Diane wydały mu się okrutnym żartem. Kilku recenzentów pochwaliło jego muzykę, lecz większość z nich zgodnie twierdziła, że „Tytus Andronikus" był niesmacznym spektaklem przepełnionym zbytnią agresją, a śpiewacy niemożebnie fałszowali. Gdy przeczytał dziesiątą z rzędu podobną opinię, wydał z siebie pełen wściekłości ryk i podarł gazetę. 

Wszystkiego się spodziewał, lecz nie tego, że zostanie tak okrutnie potraktowany przez krytyków. Miał świadomość, że jego dzieło nie należało do wybitnych, lecz recenzje uznał za co najmniej krzywdzące. Nie rozumiał, jak można było tak okrutnie obchodzić się z debiutantem. 

„Czy ci ludzie mają na celu tylko pokazać nam, artystom, że jesteśmy nic niewarci, że nic nie umiemy?" — myślał. — „Może rzeczywiście się do tego nie nadaję? Może te wszystkie lata ćwiczeń nie były nic warte i zmarnowałem życie na coś bezsensownego? Nie, Friedrichu, nawet tak nie myśl. Nie jesteś wirtuozem jak Mozart czy Beethoven, ale znasz swoją wartość. Nie możesz pozwolić tym podłym gryzipiórkom, którzy zupełnie nie znają się na muzyce, by cię zaszczuli i sprawili, że przestaniesz pisać. Masz talent, pamiętaj o tym. Nie poddasz się". 

Chciał wierzyć, że wszystko jeszcze się ułoży i zdobędzie ogromną sławę oraz stworzy dzieło życia. 

Myśli o karierze musiał jednak odepchnąć na bok, bowiem za chwilę de Beaufortowie mieli odjechać do domu. Ogromnie zasmucała go perspektywa powrotu do szarej rzeczywistości, w której nie chodził z Diane i jej matką na spacery, w czasie których pokazywał im swe ukochane miasto, nie prowadził ze szwagierką dysput na najróżniejsze tematy i nie musiał znosić utyskiwań Belle znikającej na całe dnie z bratem w różnych podejrzanych miejscach. Póki miał przy sobie Diane i Camille, nie odczuwał tak dogłębnie samotności. Myśl, że znów będzie musiał powrócić do świata, w którym Isabelle ciągle prycha i narzeka na to, jak okropnym jest mężem, nie interesuje się ich dziećmi i upokarza go, była mu wstrętna. 

Przez ten czas, który razem spędzili, naprawdę zaprzyjaźnił się z Diane. Żałował, że nie mogła zostać w Wiedniu i uprzyjemniać mu dni rozmową. Nic więcej od niej nie chciał. Nie myślał o niej w kategoriach romantycznych, a jedynie jako o przyjaciółce, która dała mu poczucie, że nie jest tak okropnym, bezużytecznym człowiekiem, jak wmawiał mu to ojciec, że ktoś go potrzebował. 

Diane również przykro było opuszczać Friedricha. To za jego sprawą na jej twarzy po raz pierwszy od śmierci Janka zagościł uśmiech. Wcześniej posyłała go jedynie dzieciom, tych sytuacji jednak nie liczyła. W towarzystwie jeszcze się nie śmiała. Miała wrażenie, że naprawdę ją rozumiał, do tego nie próbował jej na siłę pocieszyć. Zdała sobie sprawę, że w jego obecności niemal bez przerwy się uśmiechała, co nie zdarzało się jej od dawna. 

Gdy powóz stanął przed domem von Altenburgów, Diane poczuła ucisk w sercu. Z jednej strony ogromnie cieszyła się z powrotu do dzieci, lecz myśl, że miała opuścić jedną z niewielu osób, które potrafiły ją rozbawić, była przygniatająca.

Jej matka żegnała się z rodzicami Fritza, gdy młodzieniec do niej podszedł. W jego oczach dostrzegła smutek. Nieco pocieszyła ją świadomość, że ich sympatia jest wzajemna i nie tylko jej będzie go brakowało. 

— Mam nadzieję, że twoja następna opera zbierze lepsze recenzje i pokażesz im wszystkim, kto jest najlepszym kompozytorem naszych czasów. — Uśmiechnęła się do niego ciepło. 

Friedrich zarumienił się na takie słowa i spojrzał na nią z wdzięcznością. 

— A ty koniecznie pisz do mnie o tym, co wystawiają w Paryżu. Muszę się nieco inspirować! — zaśmiał się. 

— Oczywiście! Będzie mi cię ogromnie brakowało... Mam nadzieję, że niedługo zjawisz się w naszym mieście i pokażesz coś w La Salle de Pelieter. Przyniosę ci wtedy ogromny bukiet kwiatów, a potem podejmę najlepszym trunkiem z piwniczki dziadka Damiena w Szampanii! 

— Trzymam cię za słowo — zachichotał. 

Mimo usilnych starań obojga, w ich głosach czuć było smutek. Diane czuła się tak, jakby miała już nigdy go nie ujrzeć. Nie znali się zbyt długo, ale czuła, że Friedrich naprawdę ją rozumie i nie musi się przy nim z niczym kryć. Podobne odczucia ogarniały ją jedynie w towarzystwie Ani, ojca i... Janka. 

Ogarnięta nagłym przypływem tkliwości, objęła go delikatnie, mając nadzieję, że nikt nie zwróci na to uwagi. Poczuła się naprawdę bezpiecznie. Zaraz jednak wyswobodziła się z jego uścisku i spłonęła rumieńcem. Posłała mu ostatnie spojrzenie i skierowała się do jego rodziców. 

Isabelle z kolei nie potrafiła rozstać się z Alexandre'em. Brakowało jej kogoś takiego, jak jej brat. Przy nim mogła po prostu być sobą i nie kryć się z dziką stroną swej natury. Alexandre nie oceniał jej postępków, nie karcił za to, że nie potrafiła zająć się dziećmi i nie prawił morałów na temat tego, co przystoi mężatce. Stanowił idealnego kompana do miejskich eskapad. Stał się jej bliższy niż matka. 

— Przyjedź do mnie jeszcze, Alex, nawet sam — rzekła, tuląc młodszego brata do siebie. — Bez ciebie będzie tu nudno. 

— A ty jak najszybciej przybywaj do Paryża, siostrzyczko. — Posłał jej łobuzerskie spojrzenie, po czym dodał, już ciszej: — I powodzenia z Albertem. Możesz przekazać Amalie, że już dawno nie bawiłem się tak dobrze w towarzystwie kobiety. 

— Oczywiście — zaśmiała się Belle i podeszła do matki. 

Z jej twarzy wyzierał ogromny smutek. Przycisnęła córkę do piersi i zaszlochała gorzko. Isabelle poczuła, jak ją samą ogarnia rozpacz. W czasie tej wizyty nie spędzała z nią tyle czasu, ile powinna, nie zmieniało to jednak faktu, że naprawdę kochała matkę. 

— Nie płacz, maman, proszę... — wyszeptała.

— Wybacz, córeczko... Po prostu pomyślałam, że nie wytrzymam, jeśli znów nie będę cię widziała przez pięć lat...

— Spokojnie. Przyjedziemy z Fritzem i dziećmi jak najszybciej się da. 

— Obiecujesz? — Spojrzała na nią z nadzieją Camille. 

— Tak — odparła zdumiona jej sentymentalizmem Belle. 

— W takim razie możemy jechać — odparła hrabina de Beaufort.

Wyściskała córkę jeszcze raz i udała się do powozu. Gdy już wszyscy de Beaufortowie wygodnie się w nim usadowili, ruszyli ku Paryżowi, gdzie czekali na nich ojciec, rodzeństwo i... kłopoty.  


Z dedykacją dla Love_In_Night_Dream <3 Zapraszam Was do niej na romans historyczny Francuskie nici, bardzo przyjemna lektura! 

PS. Nie wiem, czy rozdział we wtorek mi się czasem nie przesunie o dzień, bo w Heliosie puszczają Deszczową piosenkę, a ja nie mogę sobie odpuścić ujrzenia Gene'a Kelly'ego na dużym ekranie, mimo że od sześciu lat ciągle katuję ten film na DVD i płytkę z soundtrackiem, więc moje pisanie trochę ucierpi xDDD 

PS2. Ostatnio miałam trochę zawirowań w życiu prywatnym i zapomniałam pododawać dedykacje w poprzednich rozdziałach, ale jeszcze dziś to naprawię. Miłego dnia! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro