CXV. Radości i smutki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Policja, gdy tylko znalazła zwłoki hrabiego, podjęła próby jego identyfikacji. Szybko ustalono, że to François de La Roche został ofiarą tragicznej zbrodni. Umożliwił to zegarek z wygrawerowanym na kopercie nazwiskiem, który hrabia miał w kieszeni, a którego jakimś cudem mu nie ukradziono. 

Młody de La Roche, jako człowiek często współpracujący z policją, dobrze więc w tym środowisku znany, od razu został wezwany na posterunek policji, by dokonać identyfikacji. Przeraził się, gdy pokazano mu zwłoki bez głowy. Czaszkę ujrzał później. Wszędzie poznałby te przeszywające, błękitne oczy, mocno zarysowaną szczękę i ciemne włosy.

Na ten przerażający widok wybuchnął płaczem. Śmierć córeczki wstrząsnęła nim dogłębnie, a teraz, gdy widział tego, dzięki któremu był na tym świecie, który go przez tyle lat utrzymywał, zamordowanego w tak bestialski i nieludzki sposób, wezbrał w nim tak ogromny żal, że nie mógł się powstrzymać przed szlochem.

Do końca życia wyrzucał sobie, że to on był winien śmierci ojca. W końcu to po jego emocjonalnej, pozbawionej szacunku przemowie François wyszedł na spotkanie śmierci. Próbował to sobie tłumaczyć roztrzęsieniem po zgonie małej Cathy, jednak sumienie wciąż go dręczyło.

Gdy Hugo powiedział o morderstwie papy swej młodszej siostrze, Camille zemdlała. Ocucił ją dopiero po piętnastu minutach. Zdawało jej się, że śni się jej jakiś koszmar, z którego zaraz się wybudzi i wszystko będzie jak dawniej.

Ojciec, chociaż zadał jej tyle krzywd i cierpień, przez wiele lat stanowił jej wzór, najważniejszą osobę w życiu. Gdy była małą dziewczynką, opowiadał jej o dawno minionej chwale de La Roche'ów, trzymając ją na kolanach i bawiąc się jej długimi, gęstymi włosami, całował ją i przytulał. Kochała te drobne czułostki pomiędzy ojcem i córką.

Dopiero gdy poznała Jeana, ich relacja, dotąd pełna ciepła i miłości, uległa znacznemu pogorszeniu. Nigdy nie zrozumiała, dlaczego hrabia nie potrafił zaakceptować jako jej męża mężczyzny, który choć miał poglądy polityczne sprzeczne z jego własnymi, kochał ją całym sercem i któremu zawdzięczała najpiękniejsze momenty w swoim życiu.

Gdyby to wszystko wydarzyło się kilka lat wcześniej, zapewne zbytnio nie przejęłaby się zgonem ojcem, nawet tak tragicznym, teraz jednak, gdy dopiero co straciła męża, śmierć ojca była dla niej ciosem, który tylko wzmógł jej ból.

Nie wzięła udziału w pogrzebie hrabiego. Nie zajęła się nawet jego organizacją, zbytnio wyczerpana psychicznie ostatnimi wydarzeniami. Ustaliła jedynie z Hugonem, że zainwestują w grobowiec rodzinny na Père-Lachaise, gdzie spocznie zarówno hrabia, jak i mała Catherine. Camille zdecydowała się pokryć koszty pochówku za pieniądze, którymi zarządzała po śmierci męża. Gdyby hrabia za życia wiedział, że jego ciało zostanie złożone do grobu postawionego za pieniądze znienawidzonego zięcia, byłby chyba własnoręcznie udusił Jeana i spalił jego majątek, byle do tego nie doszło.

Danielle, którą powiadomiono o śmierci ojca, również się nie pojawiła. Nie zdążyłaby wrócić ze Stanów, była jednak ogromnie przybita i zrozpaczona, że właśnie została sierotą. Na szczęście miała przy swym boku Philippe'a, teraz już jej małżonka, który dzielnie ją wspierał, oraz Claudine.

Hugo i Delphine nie mogli patrzeć na małą trumienkę spuszczaną do grobu. Nigdy nie mieli pogodzić się z tym, że ich dziecinki nie ma już na tym świecie. Hrabina de La Roche później wielokrotnie snuła domysły, jaka przyszłość czekałaby jej Cathy, gdyby jednak żyła. Niestety, nie dane jej się było tego dowiedzieć.

Chociaż od wiadomości o jego zgonie minęły już trzy miesiące, Camille wciąż nie mogła pogodzić się ze śmiercią Jeana. Kiedy patrzyła na swoje dzieci, gorzko płakała, że nigdy nie ujrzą ojca. Jean byłby dla nich najlepszym rodzicem, jakiego mogłyby mieć... Wciąż zadawała sobie pytanie, dlaczego akurat on musiał zginąć. Czy nie było ludzi, którzy bardziej zasługiwali na śmierć? Tak bardzo za nim tęskniła! Nie potrafiła zasnąć, kiedy nie czuła jego ramion wokół swojego ciała, jego ciepłego oddechu na swoim karku, zapachu wody kolońskiej, której używał.

Przez miesiąc po powrocie Fransa schudła więcej niż po urodzeniu dzieci. Nie mogła jeść, kiedy Jean leżał gdzieś w Rosji, martwy. Nic jej nie cieszyło, nawet Alexandre i Diane. Kiedy na nich patrzyła, od razu przypominała sobie o mężu. Mimo to starała się spędzać z nimi tyle czasu, ile się dało. W końcu Jean nie chciałby, by jego dzieci wychowywały się bez krzty rodzicielskiej miłości, jak on sam.

Zamartwiała się też o to, co będzie dalej z jej żywotem. Czas płynął, a Jean nie wracał i choć nie pojawiła się żadna oficjalna informacja, która mogłaby potwierdzić jego śmierć, to czuła, że za jakiś czas trzeba będzie uznać go za zmarłego i podzielić majątek. Nie wiedziała, czy zostawił testament, ale czuła, że nawet jeśli tak uczynił, niczego nie zostawił ani jej, ani dzieciom. Gdyby zaś nie spisał stosownego dokumentu, chociaż część pieniędzy przeszłaby na bliźnięta. Nie wiedziała już, co byłoby gorsze. 

Któregoś dnia przyszli do niej Potoccy. Camille krajało się serce, kiedy patrzyła na tulącą się do ojca Anulkę. Wyobrażała sobie na ich miejscu Jeana i Diane. Mały Janek, syn chrzestny de Beauforta, niemal przyprawiał ją o płacz. 

Antoinette starała się pocieszyć siostrę. Wciąż z nią siedziała, wspominała dawne czasy, rozprawiała na różne trywialne tematy, chwaliła jej dzieci, lecz nie wpłynęło to na zmianę nastroju Camille.

Również Franciszek chciał jej pomóc. Nie mógł znieść myśli, że Jean zginął, a jego dzieci wychowują się bez ojca i nawet go nie poznały. Przychodził do de Beaufortów i pomagał młodej matce w banku, na ile mógł, chociaż miał o tym jeszcze mniejsze pojęcie niż Camille.

Tego dnia Potoccy chcieli zawiadomić Camille o pewnej bardzo ważnej rzeczy, jednak żadne z nich nie miało pojęcia, jak to uczynić. Nowina była radosna, obawiali się więc, jak młoda wdowa zareaguje.

Frans przez całą wizytę był spięty. Ręce splótł za plecami, wargi przygryzł, a oczy wbił w sufit. Antoinette zajmowała się Anulką, starając się jakoś odgonić nieprzyjemne myśli. Za nic nie chciała sprawić Camille przykrości. Najchętniej by tu nie przychodziła, ale czuła się do tego zobowiązana. Raz po raz zerkała na męża, mając nadzieję, że to Franciszek zacznie rozmowę. Czuła, że ta wiadomość z jego ust mogła wyrządzić Camille mniej szkód, iż gdyby to ona ją przekazała. W końcu jednak zebrała się na odwagę, widząc, że jej małżonek ani myśli odezwać się jako pierwszy.

— Cami — zaczęła. — Muszę powiedzieć ci o czymś bardzo ważnym.

Hrabina de Beaufort posłała jej zdziwione spojrzenie. Nie miała pojęcia, czym też może się denerwować jej siostra. Zazwyczaj była przecież oazą spokoju. Dłonie Antoinette drżały. Camille obawiała się, że czekają ją kolejne złe wieści. Chociaż co mogło być gorsze od śmierci Jeana? 

— Ja i Frans będziemy mieli dziecko — wydusiła w końcu Antoinette. 

Oczy zaszły jej łzami. Sama była szczęśliwa, wiedziała jednak, jak bardzo zrani tym wyznaniem siostrę. Wedle jej mniemania Camille na pewno pragnęła kolejnego dziecka z ukochanym mężczyzną.

Camille poczuła, jakby ktoś ukłuł ją w serce. Zazdrościła siostrze. Tak bardzo chciałaby, by to ona teraz nosiła pod sercem dziecko ukochanego! Nie przejmowałaby się już swoją unicestwioną figurą, mdłościami i innymi przypadłościami. Cieszyłaby się, że obdarzy męża kolejnym dzieckiem. Ale nie miało już jej to być dane, a tak przynajmniej była przekonana. W końcu Jean nie żył, a ona nie miała już zamiaru nigdy kogoś pokochać.

— To... cudownie, kochani. Bardzo się cieszę — wydukała. 

Antoinette spojrzała na nią ze współczuciem, co sprawiło, że Camille zalała fala złości. Litość była ostatnim, czego potrzebowała. Wyszła z pokoju, nie bacząc na zdumienie krewnych, i przyłożyła rozgrzaną głowę do chłodnej ściany. Miała nadzieję, że przyniesie jej to ulgę, lecz tak się nie stało. Chyba już nic nie miało jej pomóc. 

James Ashworth dość szybko uzyskał rozwód, jako że Jane nie zamierzała mu tego utrudniać. W marcu 1813 roku była już lady Morland, jej córka, Lizzy, szykowała się do ślubu ze swym wybrankiem, James zaś powrócił na kontynent z małą Belle. 

Słyszał już od swych znajomych z Paryża o zgonie de Beauforta. Wiedział, że oto nadszedł czas do działania, jeśli chciał uczynić Camille swą małżonką. A pragnął tego całym sercem. Czuł, że nie wytrzyma już dłużej z dala od niej. Nigdy jeszcze żadna kobieta nie wywarła na nim takiego wrażenia. Już gdy ujrzał ją po raz pierwszy, wiedział, że Camille zmieni jego życie. Z tego, że czuje do niej coś więcej niż zwierzęce pożądanie, zdał sobie sprawę tamtego dnia na nicejskiej plaży, gdy uratował ją przed morską falą. 

Córeczka chociaż trochę wynagradzała mu brak Camille u jego boku. Prócz noska, który miała prosty jak ojciec, urodę odziedziczyła po matce i zupełnie podobnie jak ona Belle sprawiała, że miał ochotę spełniać każdą jej zachciankę, nawet jeśli zamarzyłaby się jej podróż do Chin.

Odpowiednio wcześniej zawiadomił Camille o swym przybyciu, wysyłając liścik z wiadomością, że chce umożliwić jej widzenie się z córką. W innym wypadku na pewno nie pozwoliłaby mu przyjść. Gdy Isabelle, wystrojona w uroczą, błękitną sukienkę, z wstążkami w gęstych, czarnych włosach, wbiegła do bawialni, tuptając wesoło nóżkami, Camille podniosła się z fotela i podeszła do córeczki. Mała wpadła prosto w jej ramiona.

— Moje najdroższe kochanie — wyszeptała, tuląc ją do siebie. 

Kiedy znów została matką i spędzała całe dnie na opiece nad bliźniętami, zaczęła jeszcze bardziej tęsknić za Belle. Ona też zasługiwała na czułość, którymi obdarzała jej młodsze rodzeństwo, na poczucie bezpieczeństwa i bezgraniczną miłość. Żałowała, że tak okrutnie obeszła się z Belle, ale była gotowa naprawić swój błąd, nawet za cenę skalania swego nazwiska lub okłamywania ludzi, że to dziecko jej zmarłej krewnej, a nie jej własne. 

Good morning, my dear — przywitał się James, wchodząc do pokoju.

Usiadł na sofie i spojrzał znacząco na kobietę, ona jednak nie zwróciła na to uwagi, pochłonięta tuleniem córeczki. Isabelle wyraźnie odpowiadało odbieranie czułości od matki, wciąż bowiem radośnie szczebiotała.

— Pięknie razem wyglądacie... — westchnął Anglik.

Camille nie zwróciła uwagi na jego słowa, zbyt zajęta Isabelle. Mała dziewczynka, tak rozkoszna, za każdym razem sprawiała, że kochała ją jeszcze bardziej i chciała naprawić swoje błędy. Usiadła na fotelu i posadziła sobie Belle, która tuliła się teraz do matczynej piersi, na kolana. 

— Kocham cię, maman — zaszczebiotała dziewczynka, przyprawiając Camille o kilka łez wzruszenia, wiedziała bowiem, że nie zasługiwała na takie wyrazy miłości ze strony córeczki.

Ashworth wpatrywał się w nie bez słowa, kobieta dostrzegła jednak tkliwość w jego spojrzeniu. Zaczęła się teraz zastanawiać, czy Anglik zgodziłby się na zostawienie Belle pod jej opieką, przynajmniej na jakiś czas. W końcu dziewczynka powinna mieć kontakt z matką.

— Jamesie... — wyjąkała w końcu, zbierając się na odwagę. Głos jej drżał z obawy przed tym, co Ashworth jej odrzeknie. 

Yes, my dear?

— Bo... tak się zastanawiałam... — Taki styl wypowiedzi nie przystawał arystokratce, była jednak tak zdenerwowana, że język zaczął się jej plątać. — Może mógłbyś mi zostawić Isabelle na jakiś czas? Chciałabym mieć z nią kontakt, w końcu... W końcu miała zostać we Włoszech, a ty nagle uznałeś, że ją zabierzesz, nie pytając mnie o zdanie... A w mojej ówczesnej sytuacji nie dało się zrobić niczego innego. I teraz jestem tą złą matką... A ja naprawdę ją kocham, tylko... To wszystko było tak nagłe... Nie myślałam przecież, że będę miała z tobą dziecko...

I understand my dear, but I have a better offer for you. Much better. It's too good to refuse. — Spojrzał na nią znacząco. Zawsze, gdy się denerwował, mówił w swoim ojczystym języku, jakby zapomniał francuskiego. 

— Nie chcę żadnych twoich ofert. Chcę dziecka. To ja ją urodziłam, prawie przy tym umierając, i należy mi się spędzenie z nią chociaż trzech miesięcy w roku, bo na sześć zapewne mi nie pozwolisz. 

— Nawet nie wysłuchałaś, co mam ci do powiedzenia — prychnął.

— Co więc takiego chciałeś mi zaproponować?

— Wyjdź za mnie. 

Camille zamarła. Gdyby w tej chwili trzymała w dłoni filiżankę, zapewne upuściłaby ją z hukiem na podłogę, gdzie porcelana roztrzaskałaby się w drobny mak, na szczęście ręce miała teraz wplecione we włosy córeczki. 

— Przecież... Ty masz żonę... — wyjąkała, nie potrafiąc zdobyć się na nic więcej.

Not any longer — odrzekł z cwanym uśmieszkiem na ustach, jakby od niechcenia wysuwając w jej kierunku lewą dłoń, na której zawsze, mimo trybu życia, jaki wiódł, nosił obrączkę. — Rozwiodłem się z Jane. Jest teraz małżonką lorda Morlanda. Obydwoje jesteśmy teraz wolni, Camille, więc dlaczego by w końcu nie doprowadzić do tego, co powinno się stać już dawno?

Wbiła wzrok w podłogę. Małżeństwo z Jamesem nie wydawało się jej całkiem złym wyborem. Zapewne jeździliby po Europie, może zamieszkaliby we Włoszech, gdzie było im tak dobrze razem, miałaby Isabelle na co dzień. Ale jakaś część niej nie potrafiła zostawić tego wszystkiego, co tutaj miała, domu Jeana, banku, Louisa, Antoinette i Fransa... I dzieci.

— A co by się stało z dziećmi moimi i Jeana?

— Oczywiście wychowywalibyśmy je wspólnie. Mógłbym je nawet uznać za swoje, jeśli tego byś chciała. W końcu czułyby się dziwnie, mając inne nazwisko. A tego swojego pasierba wysłałabyś do szkoły. Jest już na tyle duży, że powinien tam pójść. Albo zostawisz go u rodziny. Masz siostrę, that little soldier of yours chyba też...

— Jesteś bezczelny — przerwała mu — okropnie bezczelny, jeśli sądzisz, że chciałabym, żeby dzieci Jeana nosiły twoje nazwisko. Nigdy bym na to nie pozwoliła.

— No dobrze, mogą zatrzymać swoje, jeśli chcesz im utrudnić życie, nie moja sprawa — prychnął. Zaczynał już tracić cierpliwość, która nigdy zresztą nie była jego mocną stroną. Wyraz swej irytacji dał, stukając obcasem o podłogę. — To jak będzie? Wyjdziesz za mnie?

Madame de Beaufort jęła analizować wszystkie konsekwencje zostania żoną Ashwortha. Miałaby u swego boku kogoś, kto może po jakimś czasie ukoiłby jej ból po stracie męża. Kogoś, kto troszczyłby się o jej dzieci, zwłaszcza o małą Belle. Lecz co z Louisem i bankiem? Czy Jean poparłby jej decyzję o posłaniu go do szkoły z internatem? O zostawieniu banku na pastwę losu? Przecież Edmond sam by sobie nie poradził z wszystkimi formalnościami, a nim Lou przejąłby interesy, minęłoby kilka dobrych lat, które mogły przynieść straty nie do odrobienia. Nie mogła zważać tylko na siebie.

— Nie — odrzekła, patrząc mu w oczy. Starała się zabrzmieć jak najsurowiej.

James, chociaż przez moment coś ścisnęło go za serce, zachował kamienną twarz. Nie mógł pozwolić, by wiedziała, jak bardzo bolała go jej odpowiedź. W końcu zawsze był tym cynicznym arogantem, nie nudziarzem o gołębim sercu, jak ten okropny żołnierzyk.

— Przemyśl to, my dear, to świetna propozycja. Wrócę tu za tydzień, by poznać twoje ostateczne zdanie. A teraz wybacz, chcę wrócić do domu, muszę zabrać Belle.

— Tak szybko? — zdziwiła się. — Przecież minęło tylko pół godziny! Ograniczasz mi widzenia z nią! 

— Jako moja żona nie będziesz miała żadnych ograniczeń w kontakcie z dzieckiem, ale teraz, cóż, inaczej być nie może. Good bye, my dear, see you next week. Isabelle, come, my child.

Dziewczynka zeskoczyła z kolan matki i podążyła za ojcem. Camille patrzyła przez moment, jak jej córeczka odchodzi, po czym wybuchnęła szlochem. Znów odbierał jej córkę. W tamtym momencie nienawidziła dawnego kochanka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro