II. Przed balem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przygotowania do balu trwały od samego ranka. Camille wstała bladym świtem, by zdążyć porządnie się wyszorować, ułożyć odpowiednio włosy i wspaniale się wystroić. Z okazji przyjęcia ojciec podarował jej przepiękną, szafirową suknię podkreślającą barwę jej oczu. Hrabia niemało oszczędzał przez ostatni czas, by móc ją kupić, był jednak w stanie uczynić wszystko, byle tylko ukochana córka przyciągnęła wszystkie spojrzenia na balu i przyniosła swej rodzinie zaszczyt. Camille planowała założyć do olśniewającej toalety stare, ale bardzo wygodne pantofelki z safianu i srebrną kolię z błękitnymi kamieniami odziedziczoną po jakiejś żyjącej dwieście lat wcześniej krewnej. Włosy chciała ułożyć w loczki i spiąć z tyłu spinką z diamentowym motylem.

Dziewczęta miały szczęście, że hrabiemu udało się ocalić z pożogi rodowe klejnoty, które stanowiły jego największą dumę. „Posiadłości można zburzyć, pieniądze roztrwonić, a suknie i meble spalić, ale kamienie nigdy nie stracą wartości ani pięknego wyglądu, dlatego to one są najcenniejsze" — zwykł mawiać de La Roche. Gdy nikt nie patrzył, wyjmował swe skarby z kasetek i czule je gładził, wspominając czasy dawnej świetności.

Dla Danielle na ten wieczór przygotowana była ciemnoróżowa suknia z nieco bardziej niż u siostry wyciętym dekoltem oraz idealnie pasujące srebrne kolczyki z różowymi kamieniami i skromny wisior. Hrabia wiedział, że dwudziestojednoletnia dziewczyna powinna sobie jak najszybciej znaleźć męża, jeśli nie chciała zyskać opinii starej panny, a uwodzicielskie odzienie miało jej ten cel ułatwić.

Dla Antoinette ojciec zawsze wybierał dość skromne suknie — nie posiadała dających się podkreślić walorów kobiecej urody, w opinii hrabiego nie potrzebowała więc pięknego stroju — lecz tym razem w skąpstwie przeszedł samego siebie. Stwierdził, że skoro dzisiaj miały zostać ogłoszone jej zaręczyny i nie musi już szukać narzeczonego, wystarczy jej prosta, żółta toaleta bez żadnych ozdób, z zabudowaną górą i długimi do łokci rękawami. Uznał, że ewentualne braki stroju zrekompensuje córce jakiś wielki, ordynarny klejnot z jego kolekcji rodowej. Antoinette kompletnie nie przejęła się tą ewidentną zniewagą uczynioną jej przez ojca, lecz jej matka była zdegustowana postępowaniem męża.

Renardowie, do których wybierali się de La Roche'owie, byli najznakomitszymi przedstawicielami paryskiej burżuazji. Mieszkali w ogromnej posiadłości w sercu Paryża. Henri Renard od przeszło trzydziestu czterech lat parał się pożyczaniem pieniędzy. W wieku lat dwudziestu pięciu został właścicielem wielkiego banku. Później stał się człowiekiem biznesu: handlował wszystkim, co tylko można było sprzedać. Fortuna zbita na mniej lub bardziej legalnych transakcjach i pożyczkach na horrendalnie wysoki procent pozwalała mu wieść wystawne, pozbawione trosk życie. 

Jako trzydziestolatek ożenił się z córką markiza d'Illy, Marianne, która w posagu wniosła mu ogromną fortunę i wspaniałe rodowe zastawy stołowe. Niedługo później obdarzyła go trzema synami. Najstarszy z nich, Jacques, ożenił się poprzedniej wiosny, a jego żona oczekiwała właśnie potomstwa. Młodsi, Vincent i Lucien, studiowali: Vincent miał zostać księdzem, a Lucien sędzią. 

Powszechne były plotki o domniemanej miłości najmłodszego z Renardów do pięknej Camille de La Roche, ją jednak odstręczał drobny, jasnowłosy, zniewieściały młodzieniec o kobiecych wręcz rysach twarzy. Jej ojciec również nie chciał, by Camille została żoną Luciena: jako najmłodszy syn mógł liczyć na spadek tylko w razie śmierci obu starszych braci, a i to byłoby uwarunkowane nieposiadaniem męskiego potomka przez żadnego z nich. Ambicje de La Roche'a sięgały dużo dalej, wszak jego ulubiona córka musiała zostać żoną kogoś wyjątkowego.

Renardowie zawsze pod koniec czerwca urządzali wielki bal, na który spraszano wszystkie liczące się zarówno w przeszłości jak i w porewolucyjnej rzeczywistości nazwiska. Tylko tu można było zobaczyć flamandzkiego kupca gaworzącego wesoło ze zubożałym markizem czy syna napoleońskiego dostojnika adorującego młodą wdówkę po zajadłym przeciwniku Bonapartego. U Renarda wszyscy bawili się wyśmienicie, bowiem ten deklarował bezwzględną apolityczność dopóty, dopóki rząd nie zakaże pożyczania pieniędzy na procent. 

François zawsze dbał, by jego córki na przyjęciu u Renardów prezentowały się z jak najlepszej strony. Cały rok oszczędzał, by sprawić pociechom nowe, oszałamiające toalety, wszak bal był dobrą okazją, by olśnić jakiegoś bogatego, prominentnego kawalera. W zeszłym roku udało się to Danielle, w której zakochał się Paul Corbet, jednak okazało się to dla niego zgubne. Hrabia miał nadzieję, że w tym roku średnia z jego córek złapie innego młodzieńca w swoją sieć i problem z niechętnym do małżeństwa z Antoinette Corbetem zniknie. Na razie było to jednak tylko jego pobożne życzenie.

Poranek upłynął dziewczętom na wesołej krzątaninie, w przeciwieństwie do hrabiego, który, o dziwo, miał wyrzuty sumienia, że nie poinformował żony o przypieczętowaniu zaręczyn z Corbetem. Zazwyczaj lekceważył Jeanette, czuł jednak, że postąpiłby niewłaściwie, zatajając ten fakt przed żoną. Postanowił, że zmierzy się z problemem, gdy dziewczęta będą szykować się do wyjścia w swoich pokojach. Madame nigdy nie uczestniczyła w wydarzeniach towarzyskich z powodu słabego zdrowia — lekarz stwierdził u niej odziedziczoną po matce gruźlicę — dlatego François uznał, że będzie to najdogodniejszy moment na rozmowę.

Nim de La Roche'owie udali się na bal, czekał ich skromny, domowy obiad, który zjedli w piątkę, Hugo bowiem wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie pojawił się jeszcze w domu. Jak zwykle zaserwowano ziemniaki. Nikt nie lubił ich jeść, François jednak uznał, iż absurdem jest wydawanie cennych pieniędzy na żywność, która i tak przecież zaraz znika, i oszczędzał na niej, jak mógł. Jego córki zawsze krzywiły się, gdy musiały posilać się tym „jedzeniem dla plebsu", dziś jednak bunt był jeszcze większy niż zazwyczaj.

— Nie będę tego jadła, ojcze. Najem się u Renardów — prychnęła Camille, ostentacyjnie odsuwając od siebie talerz.

Matka posłała jej pełne oburzenia spojrzenie.

— Camille, twego ojca nie stać na nic lepszego, prosiłabym jednak, żebyś zjadła posiłek. Nie pójdziesz głodna do Renardów.

— Ja również tego nie zjem. Skoro wieczorem czeka nas uczta, nie rozumiem, po co miałybyśmy raczyć się ziemniakami — wtrąciła się Danielle.

— Powiedziałam już, macie to zjeść. Nie pozwolę, byście głodne udały się na bal.

— A właściwie dlaczego nie? Przecież idziemy tam po to, by dobrze się bawić i nareszcie się najeść! Wolę zjeść pyszne ciasta Renardów niż to coś — burknęła Camille.

— Cami, przyznaję to niechętnie, ale obawiam się, że twoja matka ma rację — odezwał się ojciec rodziny. — Rozumiem, że chcecie spróbować wszystkich tych pyszności, które stary Henri serwuje swoim gościom, wiedz jednak, że dobrze wychowane młode damy jedzą jak ptaszki. Nikt nie zwróci uwagi na dziewczynę, która ma nienasycony apetyt i pochłania wszystko, co znajdzie się na jej talerzu. To nie działa na mężczyzn, a pamiętaj, że wybieracie się tam, by zauroczyć jakiegoś majętnego kawalera. Szczególnie ty, Danielle. — Spojrzał znacząco na średnią ze swych córek. — Pamiętajcie, nie możecie przynieść mi wstydu.

— François, mówisz to za każdym razem, gdy gdzieś się wybieracie. To staje się irytujące — ofuknęła go małżonka.

— Mów, co chcesz, Jeanette, ale prawda jest taka, że dobre imię to rzecz najważniejsza w świecie. Dziewczęta nie mogą splamić honoru naszego rodu — syknął rozjuszony wypowiedzią żony François. — Pamiętajcie, moje drogie, przede wszystkim bądźcie uprzejme, roztaczajcie wokół swój urok i prezentujcie się od jak najlepszej strony. — Uśmiechnął się sztucznie.

Dziewczęta spojrzały po sobie. Obie miały usta pełne jedzenia. Na swój widok wybuchły śmiechem. Ojciec popatrzył na nie z zażenowaniem.

— To jest właśnie przykład tego, jak nie powinnyście się zachowywać — rzucił ostro.

— Ależ papo, przecież to oczywiste, że nie będziemy tak postępować w towarzystwie. To byłby skandal! — zaśmiała się rezolutnie Camille, po chwili jednak spoważniała. — Zastanawia mnie, gdzie też podziewa się Hugo. Powinien już tu chyba być.

Wszyscy machinalnie rozejrzeli się po pokoju, jakby chcieli sprawdzić, czy jedyny męski potomek de La Roche'ów nie skrył się w którymś kącie, Hugona jednak nigdzie nie było.

— François, przypominam ci, że miałeś dopilnować, by ten łajdak zjawił się na obiedzie. Jak zamierzasz wytłumaczyć jego nieobecność? — zapytała oburzona Jeanette, mąż jednak nic sobie nie robił z jej wrogości.

— Moja droga, oświadczam ci, iż do niczego takiego się nie zobowiązałem. Hugo jest dorosły i w pełni odpowiada za swoje czyny. Jeśli go tu nie ma, znaczy, że nie ma zamiaru pojawić się na balu — powiedział gniewnie, w głębi serca był jednak zaniepokojony. Obawiał się, że Hugo znów się upił i dlatego nie zjawił się jeszcze w domu.

— Papo, czy możemy już iść? — przerwała mu rozmyślania Danielle. — Ja i Camille mamy jeszcze dużo do zrobienia, musimy się ubrać i uczesać, a jak wiesz, na to potrzeba dużo czasu.

— Oczywiście, moje drogie. Zostawcie już te ziemniaki, Antoinette chętnie za was dokończy. Wszak nic nie może się zmarnować, prawda? — zwrócił się do najstarszej ze swych potomków. Dziewczyna siedziała skulona obok matki i do tej pory nie odzywała się.

— Tak, papo. — Skinęła potulnie głową.

— Dobra dziewczynka.

— François, to okrutne — oburzyła się na to Jeanette. — Jeśli Camille i Danielle mogą już iść, Antoinette również może to zrobić.

— Życzyłbym sobie, abyś nie podważała mojego autorytetu przy dzieciach — odrzekł wściekle.

Ostatecznie jednak wszystkie dziewczęta udały się do swoich pokoi. Brzydka, obklejona starą, tanią i wyblakłą już tapetą w kwiatki, które niegdyś były fioletowe, i zapełniona mnóstwem źle wykonanych, odrapanych mebli alkowa Antoinette znajdowała się na końcu korytarza. Obok niej swój ascetycznie wręcz urządzony pokój miał Hugo, który przyjeżdżał do domu raz lub dwa w miesiącu, zaś Danielle i Camille dzieliły dużą sypialnię znajdującą się na wprost schodów prowadzących do małej bawialni.

Antoinette przez chwilę leżała w łóżku, jednak po chwili udała się do matki. Nie mogła znieść myśli, że miała opuścić ukochaną matkę po to, by zostać żoną mężczyzny, którego nienawidziła. 

Jeanette siedziała w swoim pokoju i czytała książkę. Gdy córka weszła do pokoju, wyciągnęła ku niej ramiona i przycisnęła ją do piersi. Na myśl, że te czułości zostaną jej odebrane, Antoinette wybuchła gorzkim szlochem. 

Maman, ja tak bardzo nie chcę wychodzić za mąż... Nie za Corbeta... 

— Cichutko, córeczko — wyszeptała matka. — Nie pozwolę na to. Nie wiem jeszcze, co uczynię, by temu zapobiec, ale nie wyjdziesz za niego. Nie zasłużyłaś na to, by podzielić mój los. Będzie dobrze, dziecinko...

— Kocham cię, maman

— Ja ciebie też — odparła Jeanette i ucałowała ją. 

Tymczasem Camille i Danielle stroiły się w swojej sypialni. Pokój dziewcząt urządzony był skromnie: znajdowały się w nim dwa solidne, drewniane łoża, wielka, dębowa szafa, dwie małe komódki i biurko, na którym stało stare lustro w srebrnej ramie. Świeżo uprasowane suknie wisiały zaczepione na parawanie. Była czternasta. Na balu miały zjawić się dokładnie o osiemnastej. Siostry były podekscytowane tym, że już niedługo miały przemienić się w królowe zabawy i ochoczo zabrały się do przygotowań.

— Założę się, że Lucien Renard znów przez cały wieczór będzie ci nadskakiwał — powiedziała z prowokującym uśmieszkiem Danielle, podczas gdy siostra zapinała jej suknię.

Camille mocno uszczypnęła siostrę, aż ta zawyła z bólu.

— Uważaj lepiej, by nie całować Corbeta za zasłoną w pokoju brydżowym. Wszak dzisiaj mają zostać ogłoszone jego zaręczyny z twoją siostrą — odcięła się.

Strzał został wymierzony celnie. Danielle przez dłuższą chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Nie potrafiła gniewać się na swoją „najcudowniejszą i najukochańszą siostrzyczkę", jak ironicznie nazywała Camille, jednak poczuła się dotknięta. Młodsza z hrabianek skończyła zapinanie toalety siostry i dziewczęta zamieniły się miejscami.

— Przynajmniej nie jestem cnotliwą córeczką papy, która o północy ma już dość i chce wracać do domu — prychnęła.

— Przynajmniej nie przymilam się do każdego mężczyzny w wieku od szesnastu do sześćdziesięciu lat obecnego na przyjęciu — odcięła się Camille.

— O ty mała świętoszko, ja ci zaraz dam! — Siostra ukłuła ją w plecy szpilką do włosów, udając złość i oburzenie, w rzeczywistości jednak była rozbawiona.

Uwielbiała dogryzać młodszej dziewczynie. Camille nie pozostawała jej dłużna. Umiała uderzyć w czuły punkt każdego, a słabostki Danielle znała szczególnie dobrze. Siostry dzieliły wszystkie swoje dole i niedole, solidarnie trzymając się razem.

Gdy skończyły zapinać suknie, przyszedł czas na układanie włosów, pudrowanie nosków i ubieranie biżuterii. O szesnastej były gotowe do wyjścia. Do małych, nieco wysłużonych torebeczek włożyły małe lustereczka i zapasowe szpilki do włosów i doszły do schodów, kiedy nagle usłyszały dochodzące z buduaru podniesione głosy.

Pokój madame znajdował się naprzeciwko sypialni Antoinette i zazwyczaj przez cały dzień, poza wieczorem, kiedy to hrabia osobiście zanosił tam tacę z wodą, herbatą i lekarstwami, pozostawał świątynią samotności Jeanette, siostry były więc zdziwione, że ktoś raczył zaszczycić matkę swą obecnością. Danielle bardzo chciała usłyszeć choć część kłótni, jaka niewątpliwie szykowała się w buduarze, jednak dyskretna Camille zaciągnęła ją z powrotem do pokoju, mówiąc, że matka ma prawo do zachowania swoich sekretów dla siebie.

Nie wiedziały, że w środku przebywa hrabia, który właśnie stracił zimną krew i zaraz zacznie wydobywać z siebie zwierzęce wrzaski wściekłości. Cała awantura zaczęła się, gdy po obiedzie François, przyodziawszy się uprzednio w swój najlepszy frak pamiętający jeszcze obchody dwudziestolecia małżeństwa de La Roche'ów, wszedł do buduaru, w którym zazwyczaj przepędzała dzień jego żona. Stanął naprzeciw fotela, w którym siedziała jego małżonka i nieznoszącym sprzeciwu tonem oświadczył, że na dzisiejszym balu ma zamiar ogłosić zaręczyny Antoinette z Corbetem. Jeanette zaczęła otwierać usta, by zaprotestować, lecz mąż brutalnie jej przerwał.

— Zanim coś powiesz — powiedział lekceważąco — racz wysłuchać argumentów, które przemawiają za oddaniem ręki Antoinette Paulowi Corbetowi. Najistotniejsze jest to, że Corbet zgodził się poślubić ją bez posagu, co dla nas, jak wiesz, jest sporym odciążeniem finansowym. Po drugie, Corbetowie mają fortunę, więc Antoinette będzie żyła w takich warunkach, w jakich powinna żyć córka hrabiego. Po trzecie, są szanowaną rodziną z tradycjami i nie popierają Bonapartego.

— Mój drogi mężu — odezwała się protekcjonalnie Jeanette. — Pozwól, że teraz ja przedstawię swoje racje. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie interesują mnie pieniądze i polityka, więc powodujące tobą przesłanki są dla mnie bez znaczenia. Najważniejsze jest to, że Antoinette nie kocha Corbeta i nie chce tego małżeństwa. Nie skażę mojego dziecka na taki sam los, jaki mnie zgotowali moi rodzice — zamążpójście dla pozycji i pieniędzy.

— Mam więc rozumieć, że ślub Antoinette odbędzie się bez twojej aprobaty. Cóż, przykro mi, że ma matkę, która w ogóle nie dba o jej przyszłość. Ty miałaś to szczęście — prychnął, chcąc zagrać na uczuciach małżonki.

— Jeśli uważasz, że codziennie dziękuję mojej matce za to, że wydała mnie za ciebie za mąż, to jesteś w błędzie — odpowiedziała lodowato. — Nie zezwalam na ślub Antoinette z Corbetem i proszę, żeby moje zdanie zostało uszanowane. Jeśli tak bardzo zależy ci na wprowadzeniu którejś z naszych dziewcząt do rodziny Corbetów, możesz im oddać Danielle. Ale od mojej Antoinette trzymaj się z daleka! — Gdy wymawiała te słowa, jej twarz przybrała wyraz dzikiej kotki broniącej swoich młodych przed drapieżnikiem.

Jeanette de La Roche była kobietą słabego ciała, lecz w chwilach próby okazywała się nieugięta. François zaczął się coraz bardziej denerwować. Ułożył wszystko tak wyśmienicie, a teraz niechęć jego żony do rozstania się z najstarszą córką miała zniweczyć jego misterny plan!

— Posłuchaj mnie, Jeanette. Ja też wolałbym, by to Danielle została madame Corbet, wszak los obdarzył ją znacznie większymi zaletami ciała i umysłu niż Antoinette i nie mam wątpliwości, że nie przyniosłaby wstydu swojemu mężowi, ale tradycja rodzinna nakazuje, aby to najstarsza córka została wydana za mąż jako pierwsza i ja się tej tradycji muszę podporządkować. A ty nie masz prawa do dyskusji, bo tradycje są święte! — Ostatnie zdanie hrabia wykrzyczał w przypływie szału. To właśnie ten krzyk usłyszały dziewczęta.

— Nie obchodzą mnie tradycje twojej rodziny! Antoinette nie wyjdzie za żadnego Corbeta, a jeśli będziesz usilnie nalegał na ten mariaż, wyślę ją do klasztoru! Nie oddam ci jej! Nie oddam, słyszysz! — Madame de La Roche, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi na kategoryczne stwierdzenie męża, w jednej chwili straciła całą swoją stanowczość. Wpadła w histerię i zaczęła płakać.

— To ja jestem jej ojcem i pozwól, że to ja będę o tym decydował! — Tupnął nogą.

— Nie, François, nie ty jesteś jej ojcem! — odpowiedziała mu łamiącym się głosem.

Twarz mężczyzny poczerwieniała ze złości. Ogarnęły go wściekłość, poniżenie, nienawiść, wstręt do żony, ale przeważającym uczuciem, jakie w niego wstąpiło, była urażona duma, rana, która już nigdy nie miała się do końca zabliźnić. François wpadł w szał. W furiackim obłędzie chwycił żonę za starą, połataną podomkę z jedwabiu, którą miała na sobie, i wykrzyczał jej prosto w twarz:

— Ty żmijo! Czyli ludzie mówili prawdę, tak?! — Z piersi hrabiego dobył się prawie zwierzęcy wrzask. — Wszyscy to podejrzewali, ale ja byłem na tyle wspaniałomyślny, by uwierzyć twoim słowom! Co za wstyd! Co za hańba! Żona François de La Roche urodziła dziecko nędznikowi nieumiejącemu nawet wydać prostego polecenia swoim podwładnym! A wiesz, że w mojej obecności obłapiał nasze służące?! Wiedziałaś?! Tak! Raz nawet nakryłem go z jedną z pokojówek! Był ci tak samo wierny, jak i mnie! Żałosny de Boulard! Żeby spłodzić dziecko z żoną najlepszego przyjaciela, który wydobył go z nędzy! Toż to trzeba być nikczemnikiem bez honoru!

— Przestań, proszę cię!

— Nie wiem tylko, co takiego znalazłaś u niego, czego ja nie mogłem ci dać. Miałaś wszystko! Pieniądze, piękną posiadłość, służbę, suknie, klejnoty! A ty, niewdzięcznico, w zamian za całą moją dobroć skazałaś mnie na wychowywanie dziecka tego łotra! Zarządcy mojego majątku! Czego ci brakowało!?

— Jeśli myślisz, że te nędzne podarunki mogły mnie uszczęśliwić, to głęboko się mylisz! Potrzebowałam czułości i miłości, a od ciebie dostałam jedynie ból i cierpienie, wieczne awantury, zdrady, obelgi, brutalność i pijackie burdy poprzetykane krótkotrwałą skruchą spowodowaną chwilową trzeźwością! — przerwała na chwilę, by złapać oddech. — A twoje dzieci... Zrobiłeś z nich potwory! Są niczym ty: przebiegłe, kapryśne, niepokorne, gwałtowne i rozpustne! Ach, nieszczęśni ci, którzy zostaną małżonkami naszych dzieci. Czeka ich taki sam los, jaki spotkał mnie: życie z de La Roche'em! A to najsromotniejsza rzecz, jaka może się przytrafić, gorsza nawet od śmierci! — Teatralnie wykrzywiła twarz, co nadało jej słowom wręcz komiczny wydźwięk.

— Nie będę dłużej tolerował tych zniewag! — wrzasnął i uderzył żonę w twarz. — I nie będę przejmował się twoją opinią co do małżeństwa Antoinette! Wciąż pozostaję jej żywicielem, więc mam prawo decydować o jej życiu! Chciałbym ogłosić światu, że to nie moja córka, chciałbym wydać Danielle za Corbeta i poniżyć cię, mówiąc wszystkim, że oddasz się każdemu mężczyźnie, który szepnie ci kilka miłych słówek, ale nie zrobię tego, bo zszargałbym dobre imię mojego rodu!

— Właśnie, dobre imię rodu! Tylko to zawsze cię interesowało! Gdy ludzie patrzą, jesteś świętym z obrazu, chodzącym ideałem, przykładnym mężem i ojcem, ale duma nie przeszkadza ci znęcać się nad żoną w domowym zaciszu ani zabić człowieka, który był winien tylko to, że dbał o twoją kobietę bardziej niż ty sam!

— Dość! Tak, zabiłem go i to samo zrobię z tobą, gdy wrócę od Renardów! — Oczy de La Roche'a dziko błysnęły. — Teraz jednak panią żegnam! — oświadczył, po czym wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.

Zszedł po schodach do kuchni, gdzie już czekała przygotowana dla madame popołudniowa herbata. Spędziwszy kilka lat na wychowaniu u angielskiej ciotki, Jeanette przejęła sporo brytyjskich zwyczajów, wśród nich zwyczaj picia aromatycznego naparu. François wyciągnął z kieszeni tabakierę, której jednak nie wypełniał tytoniowy proszek, lecz dziwna, biała substancja, wsypał nieco jej zawartości do herbaty i zamieszał. Następnie wrócił do buduaru żony. Bez słowa postawił tacę na małym stoliku, po czym wyszedł. Skierował się ku pokojom dziewcząt. Zapukał w drzwi obu sypialni, krzycząc do córek.

— Dziewczęta, natychmiast zejdźcie na dół! Odjeżdżamy! — Po czym skierował się do małego przedsionka, założył płaszcz i wyszedł.

Camille, Danielle i Antoinette prawie natychmiast zjawiły się na dole. Ubrały się, po czym wyszły na zewnątrz i wsiadły do małego, skromnego powozu. Woźnica trzasnął z bicza i de La Roche'owie ruszyli na bal.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro