LII. Blaski i cienie małżeństwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od czasu wyjazdu siostry do Paryża Danielle czuła się ogromnie osamotniona. Camille sporo do niej pisała, lecz jako że przebywała daleko od niej, nie mogły się spotykać i zawierzać sobie swoich smutków i trosk. Danielle została więc sama z dzieckiem w domu pełnym wrogów. 

Mała Claudine była jej ogromnym szczęściem, lecz Danielle mimo wszystko nie czuła się w pełni usatysfakcjonowana życiem. Miała tylko córeczkę, dla której robiła na drutach czapeczki albo haftowała kołnierzyki jej sukieneczek. Czasem wychodziła na bale lub spotykała się z przyjaciółmi, lecz w Bordeaux miała ich niewiele. 

Coraz częściej sięgała więc po książki, gdyż nie pozostawało jej nic lepszego do robienia. Z początku nie mogła się przekonać do lektury, lecz po jakimś czasie dała się porwać rozprawom historycznym. Z zapałem przeglądała też codzienną prasę. Powieści nie zdobyły jej uznania, bowiem większość przedstawiała kobietę w sposób przedmiotowy, jako własność mężczyzny, a z tym Danielle nie mogła się pogodzić. 

W dzieciństwie i młodości ojciec przyzwalał jej na całkiem sporą swobodę jak na panienkę. Dopiero w małżeństwie poznała, jak większość mężczyzn traktowała kobiety. Ojciec, mimo swego wybuchowego charakteru, był naprawdę porządnym mężczyzną. 

Dobijała ją świadomość, że niewiele może uczynić, by jej los się polepszył. Rozwodu zażądać nie mogła, gdyż nie miała ku temu żadnych podstaw. Z goryczą przestudiowała kodeks cywilny, by dowiedzieć się, że niemal nie miała szans na rozwód, chyba że mąż dopuściłby się zdrady w ich własnym domu. Na to jednak się nie zanosiło, bowiem Paul zachowywał się przy niej przyzwoicie. Nie wykazywał żadnego zainteresowania rodziną, lecz też nie czynił niczego nieprzyzwoitego. Zapewne po wyjściu do miasta zmieniał się w niemoralną bestię, jak to przypuszczała. 

Tego dnia Danielle miała odwiedzić jej przyjaciółka, baronowa de Praslin. Była jedną z niewielu dam w Bordeaux, z którą madame Corbet mogła pomówić. Z tego, co wiedziała, baronowa liczyła sobie dokładnie tyle lat, co ona sama, a do tego należała do dość wyzwolonych kobiet. Już krótko po przyjeździe nawiązały znajomość, a po wyjeździe Camille bardzo się do siebie zbliżyły. Danielle właściwie nie miała drugiej tak bliskiej przyjaciółki. 

Uśmiechnęła się szeroko do baronowej, gdy tylko ta została wprowadzona do małej bawialenki pozostawionej do dyspozycji pani domu. Był to pokój urządzony zdecydowanie kobieco, w przeciwieństwie do pozostałej części domu, pozbawionej jakichkolwiek ozdób, które Auguste Corbet uważał za zbędne. Danielle ogromnie się to nie podobało, lecz cieszyła się, że mogła chociaż urządzić swoje pokoje tak, jak tego pragnęła. 

Wstała i przywitała kobietę, po czym zasiadła na sofce, na której stał spory kosz wyścielany delikatnym prześcieradłem. W nim, na stosiku poduszeczek, spała Claudine. 

— Bardzo cieszy mnie, że przyszłaś — zaczęła z uśmiechem. 

Olympe poprawiła upięcie z rudych loków, które przez drogę uległo znacznej dewastacji, i uniosła kąciki ust. 

— Ja również. Mam już dość tego starego pryka. Do niczego się nie nadaje! Pomówić się z nim nie da, bo zupełnie nie ogląda się na to, że ja też mam swoje zdanie i chciałabym coś rzec, a na bal nie pójdzie, bo zaraz bolą go kości! Gdyby nie pieniądze, nigdy bym za niego nie wyszła!

Danielle westchnęła ciężko. Gdyby nie jej błogosławiony stan i chęć ratowania reputacji, sama dwa razy zastanowiłaby się, czy na pewno chce zostać żoną Paula. Nie wiedziała już, czy lepiej byłoby dla niej, gdyby choć przez jakiś czas pozostała panienką. Może Antoinette wciąż by żyła...

Nie, nie powinna obarczać się winą za jej śmierć. Siostra odebrała sobie życie z rozpaczy po zgonie matki, nie przez nią. Zresztą nigdy zbytnio się nią nie przejmowała, więc dlaczego myśli na jej temat musiały ją wciąż nawiedzać?

Musiała się opanować. Spojrzała na pogrążoną we śnie twarzyczkę córki. Gdyby nie romans z Paulem, nie miałaby swojej ukochanej Claudine, a ona była warta znoszenia tych cierpień. 

— Cóż, Olympe, nie chcę być okrutna, lecz sama wiedziałaś, na co się skazujesz, kiedy wychodziłaś za tego człowieka. 

— Wiem... Ale cóż, życie na dobrym poziomie jest ceną za to poświęcenie. Przynajmniej nie ma dzieci, więc dostanę wszystkie jego pieniądze. 

— A nie widzisz dla siebie innej drogi do spełnienia i bogactwa niż czekanie na zgon męża? 

— A jaka jest inna droga do bogactwa w tym świecie, Danielle? — zapytała. 

Madame Corbet nic nie odrzekła, bo też nie wiedziała, co mogłaby jej powiedzieć. Nie widziała innego sposobu na to, by kobieta wyrwała się z biedy, a przynajmniej jeszcze go nie widziała. 

— Właśnie. Nie ma jej — orzekła Olympe po chwili milczenia. — Kobieta w swym życiu ma tylko jedną ścieżkę — małżeństwo, a później macierzyństwo. Jedyną rzeczą, która nie jest pewna w życiu kobiety, jest jej małżonek. Ty masz to szczęście, że trafił ci się bogaty i młody mężczyzna, powinnaś dziękować za to Bogu, losowi czy w kogo jeszcze wierzysz. Ja musiałam wyjść za starego pryka. Nawet nie wiesz, jak ohydne jest to wszystko. 

— Wiem, że większości z nas przeznaczona jest rola żony i matki, lecz czy nie chciałabyś sięgnąć po więcej, Olympe? Czy nie chciałabyś się spełniać nie tylko jako małżonka, nie tylko jako rodzicielka, ale jako polityk, pisarka, pianistka? Jako kobieta, która przede wszystkim jest sobą, a nie tylko żoną jakiegoś mężczyzny?

— To wzniosłe idee, moja droga, lecz niemożliwe do spełnienia. Nie mam pojęcia, co by się musiało wydarzyć, by świat aż tak radykalnie zmienił swe oblicze.

Danielle też nie miała pojęcia, lecz czuła, ze musi coś w związku z tym uczynić. Może i świat potrzebował na to wielu lat, lecz ktoś musiał wprawić machinę dziejów w ruch. Czuła, że nawet jeśli ona nie wywalczyłaby wolności dla swej córeczki, to może jej starania pociągnęłyby za sobą kolejne pokolenia, by Claudine lub jej córka mogły żyć godnie. Tylko jak miała to zrobić?

Hugo westchnął ciężko, wchodząc do swojego małego mieszkanka. Praca od jakiegoś czasu ogromnie go męczyła. Sprawa, którą właśnie prowadził, nie należała do najłatwiejszych, a wcale nie miał dostać za nią tylu pieniędzy, ile by potrzebował. 

Nie mógł jednak nastawiać się na zbyt wiele. Jako początkujący adwokat nie liczył na to, że ktoś przyjdzie do niego z naprawdę głośną sprawą, której wygranie przyniosłoby mu rozgłos w stolicy, a do tego jeszcze sowicie zapłaci. Marzyło mu się jednak, by dostawać nieco więcej. I to wcale nie dlatego, że był chciwy...

Z małego pokoiku, który służył im za sypialnię i gabinet pana domu, wychynęła Delphine, uśmiechając się szeroko. Jasne loki spięła w ciasny kok, na co Hugo pokręcił głową z niezadowoleniem. Podszedł do żony i wysunął kilka pasemek z jej upięcia. Opadły na czoło, dodając jej filuterności. 

— No, taka podobasz mi się dużo bardziej — orzekł, gładząc ją po policzku. — Jak się czują dzisiaj moje skarby? — Spojrzał z czułością na jej spory brzuch i pogładził go czule. 

— Całkiem przyzwoicie. Nie męczą mnie jeszcze mdłości...

— To bardzo dobrze. Chodź, usiądziemy, musisz o siebie dbać. Co z obiadem?

— Anne już go gotuje. 

Wtem, jakby na zawołanie, z kuchni dobiegł go zapach zupy. Wolał mięsiwo, lecz z uwagi na gusta swej małżonki często ograniczał się do zup. Nie były wcale takie złe, a skoro Delphine tak je lubiła, nie widział powodów, by jej nie dogodzić. 

Nie mógł jej zresztą zapewnić wiele. Skromna pensja starczała na opłatę za mieszkanie, lecz już nie na wyszukane potrawy. W najbliższym czasie szykowały mu się też spore krawieckie inwestycje, musiał więc nieco zaoszczędzić, by Delphine w błogosławionym stanie mogła sobie pozwolić na eleganckie kreacje. Pocieszał się myślą, że przy następnym dziecku raczej nie trzeba będzie kupować kolejnych. 

Rozsiedli się na małej sofce w drugim pokoju służącym im za bawialnię. Poza tym nie mieli już więcej pomieszczeń, nie licząc kuchni, lecz na razie tyle im starczało. Hugo uważał, że tak małe mieszkanko było przytulne i pełne uroku. Może koronkowe firanki, które Delphine wywiesiła we wszystkich oknach, niezbyt przypadły mu do gustu, lecz za najważniejszy uznawał fakt, że to mieszkanko było ich własnym. 

Otoczył Delphine ramieniem i przycisnął ją do piersi, zanurzając nos w jej złotych włosach. Nie mógł przestać rozkoszować się ich miękkością. Przypominały mu zawsze jedwabistą pościel. Chciałby kiedyś w takiej spać. Na razie pozostawało mu tylko oszczędzać pieniądze, by kiedyś móc zapewnić takie luksusy swej ukochanej. 

— Dobrze ci ze mną, Delphine? — zapytał, patrząc na nią czule. — Nie żałujesz naszego ślubu? 

— Dlaczego miałabym żałować? Cieszę się, że jesteśmy małżeństwem, nawet nie wiesz, jak bardzo! Z papą też było mi cudownie, ale... To inne uczucie, dużo piękniejsze i pełniejsze. Kiedy byłam mała, zdawało mi się, że wychodzi się za mąż dla zabawy, żeby mąż rozpieszczał swą żonę czułościami i podarunkami, żeby oboje mieli nieco rozrywki... Ale teraz widzę, że to przede wszystkim ciężka praca, wspólna walka o to, by każdy dzień był lepszy od poprzedniego, poświęcenie się dla drugiej osoby. To trudne i wydaje mi się, że nie jestem jeszcze odpowiednio dojrzała, by temu sprostać, ale chcę być z każdym dniem lepsza, dla ciebie i dla naszego dziecka.

Hugo spojrzał na nią z czułością i musnął jej czoło ustami. Wiedział, że znalazł kobietę, z którą chciał spędzić resztę swych dni. Tylko czy będzie w stanie zapewnić jej życie na odpowiednim poziomie? Tego nie był już taki pewien. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro