LX. Widmo wojny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszy rok małżeństwa dłużył się Jeanowi niemiłosiernie. Nie myślał, że będzie tak bardzo cierpiał, codziennie patrząc w oczy kobiecie, której nie kochał. Starał się jak mógł, by okazywać Cécile czułość, jednak czuł się z tym źle. Wiedział, że w jego gestach nigdy nie będzie tej miłości, z którą czynił je wobec Camille. A Cécile na to zasługiwała. Była przecież naprawdę cudowną kobietą. Powinien się dla niej starać, lecz czasem brakowało mu już chęci. 

Każdy poranek zaczynał od modlitwy. Zawsze pamiętał, by poprosić Boga o łaski dla Camille. Któregoś dnia znalazł wśród swoich rzeczy medalion z podobizną narzeczonej, który niegdyś od niej otrzymał. Spędził pół dnia na wpatrywaniu się w błyskotkę i rozpamiętywaniu minionych chwil. Cécile zastała go później we łzach, czego ogromnie się wstydził. Nie przystało, by tak dojrzały i poważny mężczyzna jak on, w dodatku żołnierz, płakał przez takie drobnostki. 

Jedyną pociechą był dla niego Louis, dziecko z natury dobre i pełne współczucia. Od razu pokochał swego „ojca". Jean również się do niego przywiązał. Jego matka radowała się, że znalazł się mężczyzna, który byłby dla Louisa autorytetem. Mimo iż większą część dnia Jean spędzał w banku, zawsze znajdował czas, by porozmawiać z chłopcem, zabrać go na spacer czy opowiedzieć mu o królach z zamierzchłych czasów. Wychowanie go zostawił matce i guwernerowi, który dla niego najął. Louis był bardzo zadowolony z monsieur Ramberta, który szybko stał się dla niego przyjacielem. Najbardziej kochał jednak małego, białego pieska, Okruszka, którego ojciec sprezentował mu krótko po tym, jak mały Lou wprowadził się do jego domu. 

Większość czasu Jean spędzał w pracy. Właściwie z niej nie wychodził. Cyfry i liczenie zdawały mu się najlepszym lekarstwem na zapomnienie o tym okropnym życiu, jakie wiódł. Przynajmniej nie musiał walczyć w Hiszpanii. Rozgrywały się tam dantejskie sceny, o których ledwo mógł czytać. Przerażało go to, co stało się ze światem. Jego żona widziała, jak bardzo był przemęczony. Kazała mu więcej odpoczywać, on jednak nie chciał jej słuchać.

Którejś nocy Cécile nie mogła spać. Rzadko jej się to zdarzało, dziś jednak raz po razie przewracała się na drugą stronę łóżka i wzdychała ciężko. W końcu wstała z łóżka. Najwyraźniej jej umysł domagał się większego zmęczenia, które pozwoliłoby mu na odpoczynek. Po omacku znalazła świecę, którą zapaliła. Zarzuciła na siebie peniuar i, uznawszy, że pójdzie do biblioteki i znajdzie sobie tam coś do czytania, wyszła z pokoju.

Dom Jeana, który ten odziedziczył po matce, nie był zbyt duży. Znajdowały się tu tylko bawialnia, mały salonik, sporych rozmiarów biblioteka, jadalnia, kilka sypialni, gabinet pana domu i pomieszczenia dla służby. Burżujska włość była na tyle spora, by ugościć najbliższą rodzinę i przyjaciół, nie nadawała się jednak do wyprawiania wielkich bali czy spotkań towarzyskich. Brakowało tu palarni, w której mogliby przesiadywać panowie, pokoiku muzycznego, w którym mogłyby zabawiać się damy, a przede wszystkim sali balowej. Wszystko to znajdowało się w posiadłości, którą Jean dostał w spadku po ojcu, nie chciał jednak się tam przenosić. Wolał spokój i ciszę, które miał tutaj. Wielki dom Damiena stał pusty.

Cécile zeszła po schodach z rzeźbioną balustradą i skręciła w prawo. Po chwili znalazła się w bibliotece. Pomieszczenie należało do największych w całym domu. Pełne było wysokich, oszklonych szafek na książki. Pośrodku stał wielki stół, na którym zawsze rozłożone były wielkie księgi z portretami władców, które oglądał Louis, najróżniejsze gazety przeglądane przez Jeana  przy śniadaniu oraz romanse, czytywane okazjonalnie przez Cécile. Wokół rzeźbionego, marmurowego kominka ustawiono fotele. 

Kobieta zdziwiła się, że świeca stojąca na stoliczku obok jednego z foteli wciąż się paliła. Uznawszy to za niedopatrzenie służącej, podeszła bliżej, by ją zgasić. Zamarła, gdy ujrzała śpiącego w fotelu Jeana. Nie spodziewała się go tu ujrzeć. Na jego kolanach leżała otwarta książka. Wzięła wolumin — jak się okazało, ulubioną książkę Jeana, „Odyseję" — i odłożyła go na stół. Cieszyła się, że wreszcie spokojnie zasnął, pamiętała bowiem dni, gdy tułał się po domu, gdyż śnili mu się zabici na polu bitwy żołnierze. Nie chciała go budzić, a że w pomieszczeniu panował chłód, poszła po pled, po czym własnoręcznie okryła nim męża. Zdawało się jej, że widziała, jak się uśmiechnął, gdy to czyniła, zaraz jednak zaczął się szamotać i szeptać jedno słowo, a właściwie imię. Camille. Cécile domyśliła się, że tak nazywała się owa tajemnicza kobieta, którą tak kochał jej mąż. Takich wieczorów było jeszcze kilka. Tę zdawałoby się rodzinną sielankę przerwała kolejna wojna.

De Beaufort z chęcią powitał perspektywę rychłej walki i wyrwania się chociażby na chwilę z domu, w którym nie czuł się szczęśliwy. Martwiło go jedynie to, że będzie musiał porzucić na jakiś czas interesy.

Westchnął ciężko, spoglądając żonie w oczy. Był zdenerwowany czekającą go trudną rozmową. Kobieta nie wiedziała jeszcze o jego wyjeździe. Obawiał się zostawić ją samą z wszystkimi obowiązkami, nie widział jednak innego rozwiązania.

— Cécile, będzie kolejna wojna — oświadczył bez ogródek. — Muszę jechać na front, ale mam wątpliwości. Żal mi zostawiać bank, kiedy interesy idą tak świetnie...

— Wojna? — westchnęła cichutko. — Przecież walczą już w Hiszpanii. 

— Tak, ale szykuje się nam walka na dwa fronty. W Austrii. Brakuje żołnierzy, bo wszyscy są w Hiszpanii, więc szukają nowych rekrutów. Nie ma kto nimi dowodzić, więc chcą, żebym wrócił. Zgodziłem się. 

— Och... Nie myślałam, że będziesz brał w niej udział, lecz jeśli tego pragniesz... A co do banku, poproś Madeleine o pomoc.

— Nie chcę powierzać jej pieczy nad interesami. Lękam się, że Eugène zacznie się wtrącać i wszystko zniszczy, byle doprowadzić mnie do ruiny. Zawsze darzył mnie nienawiścią. Nie mogę na to pozwolić. Muszę zapewnić wam godne życie.

— W takim razie ja mogę się tym zająć, ale twoja siostra będzie musiała udzielić mi pomocy. Nie znam się na tych wszystkich zawiłościach — odparła niepewnie, nie do końca świadoma, czego właśnie się podjęła.

Jean odetchnął z ulgą. Najgorsze było już za nim, a przynajmniej tak mu się zdawało.

— Dziękuję, jesteś wspaniała — powiedział i pocałował ją w czoło.

Małżonka odsunęła się od niego ze wstrętem.

— Jeanie, darujmy sobie tę farsę. Obydwoje dobrze wiemy, że to małżeństwo nie ma sensu.

— Cécile... — wydukał, zdziwiony jej reakcją.

Nigdy nie dała mu poznać, że dla niej bycie jego małżonką również jest męką. Zawsze cicha i posłuszna, na nic się nie skarżyła. Zupełne przeciwieństwo Camille, która od razu robiła wielkie przedstawienie, gdy coś jej nie odpowiadało. 

— Nie próbuj zaprzeczać. Gdyby chociaż jedno z nas nie było zranione... Wtedy mielibyśmy jakąś szansę. Ale ja wciąż kocham Louisa, a ty nie uwolniłeś się od tej kobiety, o której nigdy mi nie opowiadałeś, poza tym jednym razem, a o której wiem niemal wszystko. Nie znam tylko jej nazwiska — odparła gorzko.

— Kochanie...

— Nie, Jeanie, nie nazywaj mnie tak. Nie ukryjesz przede mną swoich uczuć — rzekła, patrząc mu głęboko w oczy. — Za każdym razem, kiedy okazujesz mi czułość, widzę, że robisz to pod przymusem. Twoje pocałunki są zimne, pozbawione tego żaru, które nadaje im prawdziwa miłość. Nie czuję się bezpiecznie w twoich ramionach. Słyszę, jak przez sen wzywasz jej imienia. Camille, prawda?

Jean skinął głową na potwierdzenie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Cécile aż tak odczuwa jego niechęć do ich małżeństwa. Musiał ją tak bardzo ranić! A tego nie chciał. Była przecież najlepszą, najczulszą, najbardziej oddaną innym kobietą, jaką znał. Starał się z całych sił, bo naprawdę zasługiwała na jego miłość, lecz najwyraźniej mu nie wychodziło. 

Rozdzierało mu to serce. Miał nadzieję, że Cécile nie widzi jego dyskomfortu, że jego pocałunki są wystarczająco chętne, by myślała, że czuł do niej coś więcej, ale najwyraźniej zmuszanie się tylko pogarszało sprawę. Naprawdę chciał wyrzucić Camille z serca i zrobić w nim miejsce dla Cécile, lecz nie potrafił. 

— Nie mogę znieść tej sytuacji, bo jestem świadoma tego, że ja również nie daję ci nic od siebie i czuję się winna, bo zasługujesz na więcej, niż mam ci do zaoferowania, szczególnie po tym, co zrobiłeś dla mnie i małego Louisa. Nie znam mężczyzny, który gotów byłby uznać cudze dziecko za swoje. To było bardzo szlachetne z twojej strony, ale widzę, jak wiele to od ciebie wymagało. Męczymy się ze sobą. Odeszłabym już dawno, ale kiedy patrzę na przepełnione miłością spojrzenie Louisa... On tak na ciebie patrzy... Kocha cię, Jeanie, i nie chcę mu cię odbierać, nie teraz, kiedy oddał ci swoje serce. Dopiero co cię zyskał... Dlatego nie daj się zabić. Nie dla mnie. Dla Louisa. Chłopcu potrzebny jest ojciec — dokończyła ze łzami w oczach.

— Wrócę, przyrzekam. Nie zostawię was samych — wyszeptał, ujmując jej dłoń.

Nie przypuszczał, że Cécile uważała go za herosa. Przecież był jej winien to wszystko, co dla niej uczynił. Zaraz jednak przypomniał sobie, że jego żona nie znała przecież prawdy o Louisie. Nikt jej nie znał. 

— Jeszcze jedno, Jeanie. Jeśli będziesz chciał wrócić do tej kobiety, Camille, nie stanę wam na przeszkodzie. Możesz się ze mną rozwieść albo uczynić ją swoją kochanką, jeśli chcesz, nie robi mi to różnicy. Dzisiaj wiem, że nasze małżeństwo było błędem. Łudziłam się, że przy tobie zapomnę o Louisie, jednak zbyt mocno go kochałam. Maddie też miała nadzieję, że wspomnienie o tej kobiecie uleci z twego umysłu. Jak widać, obie się myliłyśmy.

— Cécile, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Nie rozwiodę się z tobą, bo wtedy zgodnie z prawem Louis musiałby zostać ze mną, a tego ci nie zrobię.

— Zawsze pozostaje ci romans — odparła cicho.

— Nie chcę poniżać kobiety, którą kocham, czyniąc ją kochanką, a Camille jest na to zbyt dumna. Woli męczyć się z de Lacroixem.

— De Lacroixem? — zapytała Cécile, gwałtownie łapiąc powietrze. — Czyli jego żona, ta dumna, niedostępna, rozgoryczona piękność...

— To moja Camille.

— Dlaczego cię dla niego opuściła, skoro jest z nim tak nieszczęśliwa?

— To długa historia, Cécile... — odparł, a w jego oczach zaszkliły się łzy.

Nie chciał do tego wracać. Starczyło mu to, że co noc widział we snach jej twarz. Te urocze usteczka, zalotnie uśmiechające się do niego na balu u Renardów. Oczy patrzące na niego z uwielbieniem. Mały nosek, który tak zabawnie marszczyła, kiedy się złościła. Wiotką sylwetkę, która tak pięknie wirowała w tańcu. Drobne dłonie, które tyle razy gładziły jego policzek. Wąską kibić, którą tyle razy obejmował. Chudziutkie ramiona, które tyle razy go oplatały. Tyle razy we śnie stała przed nim jak żywa, by zaraz ulecieć! 

— Nigdy mi o niej nie opowiadałeś. Nie sądzisz, że powinnam wiedzieć, co was łączyło?

Jean przez chwilę milczał, nie wiedząc, co robić. Powrót do przeszłości byłby dla niego bolesny, zbyt bolesny. Ale Cécile zasługiwała na poznanie prawdy. Choć tyle mógł dla niej zrobić. 

— Pojechałem walczyć. — Rozłożył bezradnie ręce. — Kiedy wróciłem, była już zamężna. Myślała, że zginąłem. Dostała list z zawiadomieniem o mojej śmierci. Błagała na kolanach, żebym wrócił, ale ja ją odrzuciłem. Obiecywała, że się rozwiedzie i będziemy szczęśliwi, a ja... Odszedłem. Porzuciłem ją, bo popełniła błąd, z którym ja bałem się zmierzyć. Głupiec ze mnie. I tchórz. Tak bardzo żałuję — wyszeptał.

— Tak mi przykro... Musiałeś tyle wycierpieć... — odparła cichutko, ocierając z jego policzka łzę, której nie zdołał powstrzymać.

— Źle się stało, że Louis umarł. Miałby tak piękną, oddaną żonę i cudownego synka... Jakże żałuję, że nie miał szansy poznać małego...

— Sama już nie wiem, czy by tego pragnął. 

— Co?

Zdawało mu się, że Louisa musiała ogarnąć niewyobrażalna radość, gdy dowiedział się, że zostanie ojcem dziecka tak cudownej kobiety. On sam na pewno by się z tego cieszył, nawet jeśli dziecko nie zrodziło się w związku. Louis nie mógł odrzucić swojego dziecka. To do niego nie pasowało...

— Kiedy powiedziałam o wszystkim Louisowi, był zrozpaczony — westchnęła kobieta. — Nie pragnął dziecka. Uważał, że nie jest gotowy na bycie ojcem, że to zbyt duża odpowiedzialność. Przez chwilę miał zamiar zostawić mnie z tym samą, ale ubłagałam go, by został. Powiedział, że stchórzył, ale uświadomił sobie, że kocha mnie ponad wszystko. Poszliśmy do waszego ojca, by powiedzieć mu, że się kochamy, że chcemy się pobrać, że jestem przy nadziei. Wpadł w szał. Oznajmił Louisowi, że go wydziedziczy za romans z biedną dziewczyną, a cały majątek dostanie się tobie. Nieszczęśnik popadł w melancholię. A potem przyszła wojna. 

Przez chwilę mężczyzna nic nie mówił, pusto patrząc w przestrzeń. Stało się dla niego jasne, dlaczego tamtego dnia na polu bitwy brat uratował mu życie. Louis wcale go nie kochał. Po prostu nie mógł pogodzić się z tym, że ojciec stracił do niego szacunek i zaufanie.

— Więc dlatego zasłonił mnie przed pociskiem... — wyjąkał w końcu.

— Louis cię uratował?

— Tak. Dlatego się z tobą ożeniłem. By spłacić zaciągnięty u niego dług wdzięczności. Byłem głupi, łudząc się, że zrobił to z miłości do mnie. Zbyt wielbił ojca, by móc znieść popadnięcie w jego niełaskę. Po prostu nie chciał już żyć, a ja uwierzyłem, że może... — załamał głos.

Zbyt dużo złych wydarzeń miało miejsce w jego życiu, by kolejną taką wiadomość znieść spokojnie. Odarcie ze złudzeń było bolesne. Zbyt bolesne, by nie płakał. 

— Louis cię kochał. Naprawdę — przerwała jego zawodzenie Cécile. — Wiele razy zwierzał mi się, że serce mu się kraje, kiedy ojciec tobą pomiata i że żałuje, że zamiast mu się przeciwstawić i stanąć w twojej obronie, milcząco na to przyzwala. Uważał się za tchórza.

Jean nie potrafił jej uwierzyć. Jej słowa były tak dziwne, tak zdumiewające! I tak bardzo nie pasowały do Louisa... On był wielkim żołnierzem, wspaniałym, nieugiętym wojownikiem, nie tchórzem. I na pewno nie przejmował się smutnym losem brata. 

— Naprawdę tak mówił? Czy po prostu chcesz, bym przestał się obwiniać?

— Nie potrafię łgać i nie mam powodów, by cię okłamywać — odparła, wyraźnie urażona jego insynuacjami.

— Przepraszam, Cécile. Nie miałem zamiaru oskarżyć cię o kłamstwo. Ja po prostu...

— Rozumiem. Moje wyznanie zburzyło obraz Louisa, który przez lata ukształtował się w twojej głowie. Potrzebujesz czasu, żeby się z tym oswoić. Źle zrobiłam, mówiąc ci o tym teraz, kiedy wyruszasz na wojnę.

— Nie, wręcz przeciwnie. Bardzo doceniam, że wyznałaś mi całą prawdę. Będę miał o czym rozmyślać wieczorami, zwłaszcza teraz, kiedy nie będzie przy mnie Fransa. Dziękuję — wyszeptał.

Ostatnie dni marca 1809 roku były dla Franciszka najszczęśliwszymi w jego dotychczasowym życiu. Wreszcie zakochał się w kobiecie, która nie porzuciłaby go dla innego, bogatszego od niego mężczyzny. Była piękna, skromna, urocza i pełna ciepła, chociaż nie grzeszyła intelektem. Odbył nawet poważną rozmowę z jej wujem, który wyraził zgodę na ich ewentualne zaręczyny. Teraz pozostawało mu już tylko zapytać o zdanie Antoinette. Zwlekał z tym, obawiając się, że dziewczyna go odrzuci. Nie przeżyłby chyba, gdyby tak się zdarzyło, zwłaszcza że rana po tym, jak cztery lata temu porzuciła go Lise, jeszcze się nie zabliźniła.

Jego szczęście zburzone zostało czternastego kwietnia, kiedy arcyksiążę d'Este wydał odezwę, w której zapowiedział, że za jutrzejszego ranka przekroczy granicę Księstwa Warszawskiego. Potocki obawiał się, że tym razem, kiedy nie będzie z nim jego najlepszego przyjaciela, który zważałby, by nie stała mu się krzywda, zginie. 

Natychmiast pobiegł do ukochanej, chcąc wykorzystać pozostały mu czas. Czuł, że jeśli kiedyś należało podjąć poważną decyzję, to właśnie teraz. Tak musiał uczynić. 

Uśmiechnął się, gdy dopadł do domu Possonych. Połowa zadania była już za nim. Mademoiselle de La Roche siedziała w bawialni, czytając powieść, kiedy do pomieszczenia wpadł zdyszany Franciszek.

— Fransie, kochany, co się dzieje? — zapytała, odkładając książkę na bok. 

Na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Nie rozumiała, dlaczego był taki dziwnie podniecony. Czyżby wydarzyła się jakaś tragedia?

Wstała z krzesła i ujęła dłonie ukochanego. Ten patrzył na nią z rozgorączkowaniem i przerażeniem. Przesunęła po policzku Franciszka, mając nadzieję, że nieco go to uspokoi, lecz on wciąż zdawał się jej niespokojny.

— No powiedz mi, kochany! 

— Muszę iść na wojnę — powiedział brutalnie. — Austriacy mają jutro przekroczyć granicę, d'Este to zapowiedział. Nie wiem, czy wrócę.

— Ach, Fransie, nawet tak nie mów... — jęknęła. 

Przecież jej drogi Frans nie mógł umrzeć i zostawić jej tutaj samej! Był najlepszym, co spotkało ją w życiu. Wiedziała, że drugiego takiego mężczyzny już nie znajdzie, jeśli coś mu się stanie.

— Nie mów tak, będzie dobrze... — odparła. 

Chciała go pocałować, lecz na myśl, że w istocie Franciszek może zginąć, zdjął ją strach. Potocki skierował na nią spojrzenie, lecz na nią nie patrzył, jakby wcale nie widział, że tu stała. 

— Antoinette, nie zostało nam dużo czasu. Czy zostaniesz moją żoną?

To pytanie wypowiedział tak słabowicie, a jednocześnie tak desperacko, że nie wiedziała, czy mówił poważnie, czy jedynie coś sobie ubzdurał. 

Położył dłoń na jej ręce i zacisnął mocno palce, jakby chciał ją zmusić do odpowiedzi. Posłał jej spojrzenie tak pełne błagania o litość, że aż się wzdrygnęła. 

— Ale jak? Teraz? — zdumiała się.

O niczym innym nie marzyła, lecz myśl, że wieczorem miałaby być już jego żoną, zdawała się jej nieco przerażającą. Kochała Franciszka, ale to wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Tylko czy w razie jego śmierci nie będzie żałowała, że mu odmówiła?

— Tak, zaraz pójdę do księdza i ubłagam go o udzielenie nam ślubu. No już, Antoinette, nie ma czasu do stracenia — naglił ją.

— Jesteś szalony... Czy rozmawiałeś na ten temat z wujem?

— Dzisiaj nie, ale już kiedyś powiedział mi, że zgadza się na nasze małżeństwo — odparł, spoglądając na zegar, jakby bał się, że braknie mu czasu i nie zdąży zostać mężem swojej Antoinette.

— Czy nie znamy się zbyt krótko? — wahała się. — Rok i kwartał to niezbyt długo...

— Do kaduka, Antoinette, tak czy nie?! — krzyknął poirytowany mężczyzna.

— Tak, kochany, tak! — wykrzyknęła.

To rzekłszy, rzuciła mu się na szyję, ogarnięta błogim szczęściem. On złożył na jej ustach pośpieszny pocałunek, po czym wybiegł z domu, krzycząc, by przygotowała sobie jakąś suknię, i pobiegł do księdza, a później do ministerstwa.

Antoinette zaś kręciła się po pokoju, nerwowo potupując butami. Co powie wujek, kiedy się dowie? Co pomyśli ciocia? Czy zgodzą się na jej ślub, jeśli niedługo mogła zostać wdową?

Wtem usłyszała głos otwieranych drzwi. Po chwili stanął przed nią wuj. 

— Co się stało, moje dziecko? — zapytał. 

— Wychodzę za mąż, wuju. Za Fransa. Za chwilę po mnie przyjdzie — oświadczyła dumnie.

— Że co? Czy on postradał rozum? Chce się żenić tak szybko, bez żadnych przygotowań? 

— To znaczy, że nie masz nic przeciwko naszemu małżeństwu? — zapytała przerażona dziewczyna.

— Ależ nie, moje dziecko, bardzo się cieszę, że w końcu ci się oświadczył, miałem już dość jego zwlekania. Przytul starego wuja, Antoinette. Jestem taki szczęśliwy — powiedział i objął mademoiselle de La Roche.

Jeszcze tego samego dnia Antoinette i Franciszek zostali małżeństwem. Rano żołnierz długo żegnał swą świeżo poślubioną małżonkę, w końcu jednak, po wielu pocałunkach, uściskach i łzach, opuścił ją. Czekała go teraz wojna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro