LXIII. Wypadek nad morzem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwudziestego trzeciego maja Camille jak zwykle została obudzona przez swą pokojówkę, Sophie, o szóstej. Ranek upłynął jej na lekturze Wergiliusza oraz prasy. Później pojawiła się na śniadaniu. Jej głowę zaprzątały wieści o przegranej Napoleona pod Aspern, pierwszej w jego cesarskiej karierze, o której dowiedziała się z gazety. Nie mogła przestać myśleć o Jeanie. Głowiła się, czy aby nie został ranny, czy ma się dobrze, czy jego żona o niego dba. Nie mogła przełknąć omletu, poniekąd wybornego, który leżał przed nią na talerzu. Dumając nad losem Jeana, nawet nie zauważyła, kiedy przysiedli się do niej James i Valérie. Kobieta była jak zawsze odziana w oszałamiającą kreację, jej towarzysz zaś miał w dłoni nieodłączną szklankę ze szkocką.

— Ach, Camille, ciągle jesteś zgaszona, jakby nic w życiu cię nie cieszyło — westchnęła kobieta. — Należy przedsięwziąć środki, by wyciągnąć cię z tej rozpaczy.

— Odpowiada mi moja rozpacz — odparła najgrzeczniej, jak potrafiła, chcąc ukryć rozdrażnienie.

Było jej wygodnie nosić żałobę po utraconej miłości. Nie ubierała się co prawda na czarno, bo też ten kolor zbytnio ją postarzał, lecz jej zachowanie niczym nie różniło się od zachowania młodej wdowy, bardzo kochającej swego zmarłego męża. 

— Żadnej kobiecie nie jest do twarzy z rozpaczą, a zwłaszcza tak pięknej jak ty — wtrącił się James. 

Na jego ustach igrał szelmowski uśmiech. Wzrok wbił w jej dekolt. Camille spojrzała na niego z ukosa. Nie rozumiała, dlaczego ten człowiek tak jej się narzucał, a tym bardziej czego od niej mógł chcieć, skoro znali się tak krótko.

— Niech pan przestanie — syknęła w jego stronę. — Wcale mnie to nie bawi.

But Camille! I am a gentleman! I am not making fun of you! — wykrzyknął.

— Nie kłopocz się nim, Camille. Zawsze, kiedy jest wzburzony, mruczy coś po angielsku. Nie znam tego języka, więc nie wiem nawet, co mówi. Lepiej dla mnie — wtrąciła się księżna.

— Za to ja znam angielski, więc jeśli pan powie coś obraźliwego, wszystko zrozumiem, dlatego proszę mieć się na baczności.

Of course, my dear — odparł. — Bynajmniej nie mam zamiaru obrażać tak pięknej kobiety.

Fuknęła z odrazą. Znali się tak krótko, a ona już miała go dosyć! Był gorszy niż Lucien Renard, Blaise Benoit, Armand Gautier i wszyscy mężczyźni, którzy kiedykolwiek się jej narzucali, razem wzięci!

— Co powiedzielibyście na mały spacer po śniadaniu? — zapytała Val, widząc nienawistne spojrzenia posyłane przez Camille w stronę Anglika.

— Byłbym zaszczycony móc towarzyszyć dwóm tak pięknym damom — odrzekł Ashworth.

— A ty, Camille?

— Cóż, i tak nie mam żadnego zajęcia na dziś, poza czytaniem książki, myślę więc, że mogę z wami pójść. — Uśmiechnęła się nieznacznie.

— Doskonale. Przyjdę po was o jedenastej, my ladies.

Złoty piasek rozciągał się wzdłuż brzegu morza. Woda przybrała jasnobłękitną barwę. Słońce schowało się za chmurami, lecz mimo to Camille i Valérie zasłaniały się parasolkami, by przez zasłonę pierzastych obłoków czasem nie dosięgło alabastrowej cery którejś z nich. Przyjemny wietrzyk orzeźwiał ich twarze, zapowiadając rychłe nadejście cieplejszych dni. 

Madame de Lacroix nie była zbyt przychylnie nastawiona do spaceru w towarzystwie księżnej de Tourville i lorda Ashwortha, zwłaszcza tego ostatniego, nie znalazła jednak dobrej wymówki, która umożliwiłaby jej spędzenie przedpołudnia w hotelu. Nie chciała również urazić Valérie, która zdawała się jej jedyną osobą w Nicei, która choć trochę ją rozumiała. Skoro miała tu zabawić dłużej, potrzebowała sojuszniczki.

Na całe szczęście choroba nie dawała się jej zbytnio we znaki. Owszem, były dni, kiedy odczuwała nieco uciążliwe kłucie w płucach i kaszlała krwią, jednak jej ogólny stan był dobry. Lekarz, z którym konsultowała się w Paryżu, był zdania, że po pół roku w ciepłym klimacie objawy ustaną całkowicie. Z początku niezbyt była przekonana do przyjazdu tutaj, jednak teraz go nie żałowała. Mogła zapomnieć o swoim nieudanym małżeństwie, złych zamiarach Armanda wobec jej osoby czy konflikcie z ojcem. Jedynie wspomnienia o Jeanie wciąż dawały o sobie znać.

— Camille, jak ci się podoba Nicea? — zagadnęła księżna.

— Jestem nią oczarowana. Wspaniale się tu czuję.

Mówiła prawdę. Wcześniej nigdy nie była nad morzem. Rzadko kiedy wyjeżdżali z ojcem dalej niż do Paryża, raz tylko byli w Normandii u zmarłej niedawno ciotki Clotilde. Bordeaux co prawda nie leżało zbyt daleko od oceanu, jednak Pierre nigdy nie przejawiał chęci, by się tam wybrać, a jego małżonka na to nie naciskała.

— Tak, Morze Śródziemne jest niezwykłe — stwierdził Ashworth. — Uwielbiam południe naszego kontynentu. Ale gdybyś widziała angielskie plaże, my dear! Same skały i klify, wieczny ziąb, świszczący wiatr i deszcz padający co pół godziny. Brr! Okropieństwo!

— Mniemam, że to z tego powodu zdecydował się pan zostawić żonę i dzieci w Anglii i przyjechać tutaj.

Not exactly, my dear. Miałem dość mojej żony, nie wstydzę się do tego przyznać. Ojciec ożenił mnie z nią, kiedy byłem osiemnastolatkiem. Uznał, że tak będzie lepiej. Kiedy urodził się nam syn, zostawiłem ją w Brytanii, a sam przyjechałem na kontynent. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaką była okropną kobietą.

— Mam więc rozumieć, że chełpi się pan tym, że porzucił małżonkę i dzieci, by móc oddawać się rozpuście?

— Ach, Camille, przejrzałaś mnie — powiedział teatralnie. — Wiesz, dlaczego się tym chwalę? Bo wielu mężczyzn, kobiet zresztą też, nie ma odwagi porzucić swych poślubionych wbrew własnej woli małżonków i męczy się z nimi przez całe życie. Może i postąpiłem jak drań, zostawiając własne dzieci bez ojca, lecz nie byłbym dla nich dobrym rodzicem, a tak przynajmniej nie dręczy mnie ich matka. Niewielu ma odwagę sprzeciwić się tym skostniałym staruszkom, które kształtują opinię publiczną. Ja to uczyniłem i napawa mnie to dumą.

Kobieta uczuła, jakby te słowa były wyrzeczone do niej, jakby James wiedział o jej nieudanym małżeństwie i przeznaczył je tylko dla jej uszu. Ashworth był draniem. Zostawił własne dzieci bez ojca. Ale postąpił zgodnie z samym sobą. Nie tak, jak kazała mu opinia publiczna, rodzice czy małżonka. Dlaczego i ona nie powinna tak uczynić? Porzucić Pierre'a na zawsze i zwiedzać Europę? Nie mieli potomków, nie zostawiłaby więc we Francji nikogo. 

Nikogo poza Jeanem. Nawet jeśli był mężem innej kobiety, ona wciąż potrzebowała tej podnoszącej na duchu świadomości, że ten, którego kocha, jest blisko niej. Ale czy był tego wart, jeśli ją oszukał?

Nieoczekiwanie zerwał się wiatr. Suknie pań zaczęły łopotać niby skrzydła gołębi szykujących się do lotu. Zdawało się, że morze chce je porwać w swe objęcia. Woda przybrała odcienie granatu, niebo zakryły chmury. Wichura wyrwała parasolkę z rąk księżnej. Zanosiło się na sztorm.

My ladies, we'd better go. Jeszcze coś wam się stanie, a tego sobie nie wybaczę — powiedział nieco zaniepokojony obecnym stanem aury lord.

Camille jednak nie chciała iść. Pociągał ją widok wzburzonych fal. Patrzyła na nie niczym zahipnotyzowana i podchodziła coraz bliżej, oddając parasolkę przyjaciółce. Coś kusiło ją, by zanurzyć rękę w wodzie. Piasek przyjemnie skrzypiał pod stopami. Nie zwracała uwagi na to, że ubrudzi suknię. Przyciągające ją morze okazało się silniejsze. Była coraz bliżej. 

Podwinęła nieco swą toaletę, by jej nie zamoczyć i schyliła się. Dłoń, z której ściągnęła uprzednio rękawiczkę, zetknęła się z taflą wody. Poczuła orzeźwiający chłód. Poczuła się, jakby wszystkie jej troski nagle uleciały. Zimna woda wysysała z niej wszystkie złe uczucia, otrzeźwiała umysł i sprawiała, że czuła się błogo. 

Wtem przybrzeżna fala przewróciła Camille. Upadła i dała się porwać morzu. Nie umiała pływać. Czuła, jak traci panowanie nad swoim ciałem, a w płuca wlewa się jej woda. Brakowało jej tchu. Próbowała machać rękoma, by wydostać się na powierzchnię, lecz nie miała wystarczająco siły. Camille zdawało się, że jej klatka piersiowa zaraz zostanie rozerwana na strzępy. Krzyknęła, lecz wtedy w jej usta wlało się jeszcze więcej wody. Myśl, że zaraz umrze, oplatała ją swymi mackami coraz ciaśniej i ciągnie ją na dno. 

Wtem czyjeś ręce oplotły ją w talii, wyciągając ją z wody. Po krótkiej chwili, która zdała się jej wiecznością, znów poczuła na swej twarzy powiew wiatru. Gwałtownie łapała powietrze, jednocześnie kaszląc, by pozbyć się wody z płuc. Wybawiciel postawił ją na ziemi. Spojrzała mu w oczy. James Ashworth. A któż by inny? Kogo mogła się spodziewać na tej bezludnej plaży? Mimo to poczuła się rozczarowana.

— Camille, biedaczko! — wykrzyknęła Valérie i podbiegła do kobiety. — Dlaczego to zrobiłaś?

— Ja... chciałam tylko dotknąć wody... Ja naprawdę nie chciałam się zabić...

— Nigdy bym o tym nie pomyślała! Chodź, musisz się przebrać. Jesteś cała mokra i drżysz.

Madame de Lacroix spojrzała na swoją suknię. Biały materiał, ubrudzony mułem, lepił się do jej ciała, eksponując wdzięki. Widziała wzrok Jamesa wbity w jej dekolt, który prezentował się teraz nadzwyczaj kusząco mimo swych niewielkich rozmiarów.

— Następnym razem bardziej uważaj, Camille — zakpił, zaraz jednak na powrót stał się kurtuazyjnym, choć nazbyt bezpośrednim dżentelmenem. Ściągnął płaszcz i otulił nim kobietę, nie omieszkując przy tym niby przypadkowo musnąć dłońmi jej klatki piersiowej. — Będzie ci teraz cieplej, my dear. Zaręczam.

— Jest pan dla mnie zbyt dobry. Najpierw mnie pan wyratował, teraz oddaje mi swe okrycie. To zbyt wiele dla takiej prowincjuszki jak ja — dodała z przesadną afektacją, myśląc, że wyznaniem o wsi zniechęci go do siebie.

— Ty prowincjuszką? Czyż twój ojciec nie jest hrabią?

— Skąd pan o tym wie? — zdumiała się.

— Różne ploteczki chodzą po Nicei. — Uśmiechnął się szatańsko i wziął ją pod rękę.

Camille chciała zaprotestować. Próbowała wyrwać się z jego uścisku, on jednak tylko go wzmacniał. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowała, że jej opór sprawia mu pewną przyjemność, zaprzestała więc prób uwolnienia się od jego towarzystwa. Valérie szła po jej drugiej stronie i wciąż pytała, czy wszystko z nią dobrze. Madame de Lacroix tylko kiwała głową na znak potwierdzenia. Nie miała sił, by mówić.

Na szczęście hotel nie znajdował się zbyt daleko od plaży i już wkrótce się w nim znaleźli. Wszyscy goście spędzający czas w części wspólnej, znajdującej się na najniższym piętrze, ze zdziwieniem przyglądali się ociekającej wodą kobiecie. Gdyby miała choć trochę sił, zapewne zmierzyłaby ich surowym spojrzeniem, mówiącym, by nie zwracali na nią uwagi, była jednak zbyt przerażona i wyczerpana, by się tym przejmować. Przynajmniej płaszcz Jamesa zasłaniał jej nazbyt wulgarny w tej chwili dekolt.

— Zostawiam was same, my ladies. Gdybyście czegoś potrzebowały, wiecie, gdzie mnie znaleźć — rzekł Ashworth, gdy stali już pod drzwiami pokoju Camille.

— Dziękuję panu za ratunek — odparła kobieta, zdobywając się na uśmiech. — Do zobaczenia.

Gdy Valérie i Camille weszły do pokoju, księżna natychmiast zaczęła szukać w bagażach madame de Lacroix sukni z grubego materiału, o długich rękawach. Sophie, szczupła blondyneczka o cichym usposobieniu, zdjęła z Camille mokre ubrania, które później rozwiesiła, by wyschły, i pomogła jej przyodziać się w te wyjęte z garderoby przez księżną de Tourville.

— Cieplej pani? — zapytała pokojówka, podając Camille szal, którym ta chętnie się opatuliła.

— Tak. 

— Camille, biedaczko, co cię podkusiło? — wtrąciła się księżna, która do tej pory ze współczuciem przyglądała się dygoczącej przyjaciółce.

— Ach, Valérie... Morze jest tak piękne! Nie spodziewałam się czegoś takiego...

— To było głupiutkie, ale nie mogę cię o to winić. W końcu po raz pierwszy widzisz morze, a ja zaproponowałam ci spacer po plaży...

— Już nigdy tego nie zrobię. I nie obwiniaj się o ten wypadek. To wszystko moja wina — odparła Camille. — Miałam szczęście, że James mnie uratował. Gdyby nie on...

— Zaczęłaś więc cieplej o nim myśleć. Niezwykle mnie to cieszy. — Uśmiechnęła się księżna.

— Nie... Po prostu jestem mu wdzięczna.

— Jeszcze się przekonamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro