LXXXIII. Rozprawy ciąg dalszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Wzywam na świadka Sophie Restaud! — Rozległ się głos sędziego. 

Camille spojrzała na swoją służącą zmierzającą ku miejscu dla świadków. Szczupła dziewczyna o pociągłej twarzy drżała. Kiedy stanęła na podeście, wzięła głęboki oddech. W eleganckiej czarnej sukni wyglądała jak pogrążona w żałobie.

Sędzia spojrzał na nią z ciekawością. Wzrok oskarżyciela z kolei pełen był kpiny. Camille również na nią patrzyła. W jej oczach lśniła nadzieja na to, że zeznania Sophie ją uratują. 

— Proszę opisać relację łączącą oskarżoną z mężem — zaczął po przydługim wstępie sędzia. 

— Pan baron bardzo dbał o panią baronową. Zawsze dawał jej to, o co go poprosiła. Nawet nie pytał, na co jej pieniądze czy nowa suknia. 

— A jak był traktowany przez małżonkę?

— Och, pani baronowa zawsze obchodziła się z nim z największym szacunkiem. 

Sędzia stropił się. Camille posłała dziewczynie ośmielający uśmiech. Sophie wyprostowała się i spojrzała na pracodawczynię pokrzepiająco, z niemą obietnicą pomocy. 

— A co rzekłaby pani na temat romansu swej chlebodawczyni z pewnym mężczyzną, którego poznała w Nicei?

— Widzi pan, wysoki sądzie, nie wiem zbyt wiele, bowiem w tej kwestii starałam się nie podglądać mej pani ani nie wywiadywać się zbyt wiele o szczegółach, ale... Ten człowiek... Bardzo bogaty arystokrata... Uwiódł moją panią. Ona bardzo długo się mu opierała. 

— Czy wspominali kiedykolwiek o małżeństwie?

— Nie, wysoki sądzie. Lord miał żonę, więc i tak nie mógłby poślubić mojej pani. 

— A czy jednak jeśli planowaliby małżeństwo, to pieniądze barona de Lacroixa mogłyby im się przydać?

— Uważam to za wątpliwe. Lord Ash... — Urwała. Camille pokręciła głową. Miała nadzieję, że nikt się nie spostrzeże, a już tym bardziej, że nie będzie dociekał, jak brzmiało pełne nazwisko jej kochanka. — To bogaty człowiek. Myślę, że może nawet bogatszy od barona de Lacroixa. Gdyby chciał poślubić moją panią, nie musiałby się martwić o pieniądze. 

Camille odetchnęła z ulgą. James przecież nie chciałby pieniędzy należących do innego mężczyzny. Uznałby to za ujmę na swym honorze. 

— Proszę teraz rzec, co stało się tamtego wieczoru, po powrocie baronowej z balu. Czy uderzyła Armanda Gautiera?

— Cóż... Nie widziałam tego, słyszałam jedynie krzyki mojej pani, które były tak straszne, że aż mnie zmroziło. Nie mogę rzec tego na pewno, lecz brzmiała tak, jakby się broniła. Zeszłam z piętra dla służby i obserwowałam korytarz. Widziałam, jak moja pani zmierza gniewnie do swego pokoju. Później przebiegł przez niego siostrzeniec pana barona i wszedł do jego pokoju. Potem usłyszałam krzyki i trzask... Wtedy pani baronowa poszła do sypialni męża. Po chwili wyszedł z niej monsieur Gautier. Zdawało mi się, że miał na koszuli krew, ale nie mogę potwierdzić. 

— Dziękuję pani. — Głos sędziego był tak pozbawiony emocji, że zmroził Camille krew w żyłach. 

Oblicze Armanda wyrażało zdumienie i złość. Widziała, jak zagryza wargi, gniecie w dłoniach rękawiczkę i tupie nogą. Widok ten wzbudził w niej swego rodzaju satysfakcję. 

Jej serce wypełniła nadzieja. Hugo w czarnej todze i bezkształtnym kapeluszu uśmiechał się do niej blado, Jean zaś zupełnie się nie hamował i posyłał jej szerokie uśmiechy. Oczy błyszczały mu ze szczęścia. Obawiała się, że ich radość jest przedwczesna, ale z całego serca pragnęła wierzyć w to, że się jej uda. 

Po chwili poproszono pana Carnego, starego kamerdynera, z którym Pierre niemal nigdy się nie rozstawał. Na jego widok Camille zadrżała. Wiedziała, że mężczyzna nigdy jej nie lubił. Miała nadzieję, że nie rzeknie nic, co by mogło ją zdyskredytować. 

— Co może pan powiedzieć o stosunkach łączących małżonków? — zapytał sędzia. 

Camille miała już dość tego pytania. Zadawano je każdemu świadkowi, co ogromnie jej uwłaczało. Przecież miała dobre relacje z mężem. Nie było między nimi namiętności czy choćby czułości, chowała do niego ogromną urazę, ale szanowała go i darzyła sympatią, a on traktował ją jak siostrę. Nie miała nic do zarzucenia żadnej ze stron, jeśli by nie liczyć jego kłamstw. 

— Niewiele. W gruncie rzeczy żyli raczej obok siebie, ale nie widziałem nigdy, by się kłócili. Pan baron zawsze bardzo się cieszył, kiedy otrzymywał listy od żony. 

Mówił jeszcze trochę o wspólnym życiu swych pracodawców, lecz jego słowa nie wniosły już niczego nowego, bo i wnieść nie mogły. Camille wiedziała, że temat został wyczerpany. 

Kolejne pytanie dotyczyło przebiegu wydarzeń tamtego wieczoru. Znów większość zeznań starego pana pokrywała się z relacją Sophie. Hugo uśmiechał się pod nosem, pewien, że sprawa zakończy się pomyślnie. 

— A co pan rzeknie na temat siostrzeńca zamordowanego? Wyszedł z pokoju, tak?

— Tak — odparł spokojnie pan Carne. — Słyszałem, jak pani baronowa mu złorzeczy. On tylko się śmiał. Potem wyszedł z domu i wrócił po kilku godzinach z policją. W czasie, kiedy go nie było, próbowałem otworzyć drzwi, ale zabrał klucz. 

— Czy klucz zawsze był w drzwiach?

— Tak, wysoki sądzie. 

— Dziękujemy. Proszę o ponowne zeznanie Armanda Gautiera. 

Armand prychnął i podszedł na wyznaczone miejsce. Spojrzał na Camille ze złością. Odwróciła głowę, nie mogąc znieść jego świdrującego spojrzenia. Miała dość. Dość Armanda, sądu, zeznań. Chciała już tylko, by się to skończyło. 

— Dlaczego nie przyszedł pan z policją od razu, skoro podejrzewał pan morderstwo, a dopiero po czasie?

— Byłem w szoku. Musiałem otrzeźwieć — odparł chłodno.

— A co z testamentem? — zapytał nagle Hugo. — Z tego, co nam wiadomo, denat przepisał wszystko żonie, a panu nie zostawił niczego. Czy wiedział pan o tym? 

— Sprzeciw, jakie to ma znaczenie dla sprawy? — odezwał się ostro Sechard. 

Sędzia przyznał mu rację, co Camille przyjęła z rozczarowaniem. Miała nadzieję na to, że może na jaw wyjdą fakty, które jej pomogą, a sędzia odbierał jej tę szansę. Ale może nie wszystko było jeszcze stracone. Tym razem na scenę wkraczał Jean, ostatni ze świadków. Na jego widok serce Camille przyśpieszyło. Obawiała się, że mężczyzna nie wytrzyma napięcia nerwowego. 

On jednak był całkowicie opanowany. Nie obchodziły go plotki, jeśli tylko mógł przyczynić się do uratowania Camille. Był pewien, że wszystko potoczy się po jego myśli.

— Znał pan oskarżoną od kilku lat, czyż nie? — zapytał sędzia 

— Tak. Od sześciu.

— Znał pan też jej męża?

— Tak — potwierdził z opanowaniem.

— Czy mógłby pan opisać łączące ich relacje?

Jean odkaszlnął. Myślał, że sędzia dowiedział się już wszystkiego ze słów służby. Najwyraźniej jednak uważał ich słowa za niewystarczające i potrzebował potwierdzenia z ust kogoś o szlachetnym pochodzeniu, co według Jeana było obrzydliwe. 

Monsieur de Lacroix był bardzo oddany żonie i chciał, żeby była szczęśliwa. Był świadom tego, że madame go nie kocha, ale zachowywał się wobec niej bez zarzutu, dawał jej pieniądze, dbał, by niczego jej nie brakło, nie stosował wobec niej przemocy, chociaż, o ile mi wiadomo, nie okazywał jej wystarczającej czułości. Ona była rozgoryczona tym małżeństwem. De Lacroix o tym wiedział i chciał się z nią rozwieść, byle przez niego dłużej nie cierpiała.

Po pomieszczeniu rozeszły się szmery. Słowa de Beauforta miały stać się tematem ploteczek na najbliższe kilka tygodni. Nic nie interesowało dam z wyższych sfer bardziej niż pożycie małżeńskie de Lacroixów.

— Skąd pan o tym wie? — Sechard uniósł podejrzliwie brew.

— Rozmawiałem z nim na ten temat.

Widział, jak Camille zadrżała. Chciał posłać jej uśmiech, lecz zdawało mu się to w tej chwili zbyt ryzykowne. 

Monsieur le comte, proszę mi powiedzieć, czy łączy pana z oskarżoną romans?

— Sprzeciw! — krzyknął Hugo. 

— Uważam, że może to mieć znaczenie dla sprawy — rzekł sędzia. 

Wśród widzów znów dało słyszeć się szepty. De Beaufort był powszechnie znany i szanowany. Wybaczono mu w towarzystwie jego rzekomy romans z Cécile Charny po tym, jak pojął ją za żonę. Miał opinię przykładnego męża i ojca. Teraz oskarżano go o kolejną miłostkę. Dla większości starszych dam zgromadzonych na sali sądowej te pomówienia były tak gorszące, że zaczynały udawać omdlenia. Żadna jednak nie wyszła, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej.

— Powtórzę więc pytanie, czy miał pan romans z oskarżoną?

— Nie — oświadczył pewnie mężczyzna.

Sechard spojrzał na niego ze sceptycyzmem.

— Proszę nie kłamać, monsieur le comte. 

— Nie — powtórzył stanowczo.

— Był pan widziany w celi madame de Lacroix w jednoznacznej sytuacji. Jak pan to wyjaśni? Co pana łączy z oskarżoną?

— Kocham ją. Od sześciu lat. Nigdy nie przestałem.

— Czyli łączy was romans.

— Nie! — zaprotestował. — Miłość nie oznacza od razu... — urwał, nie wiedząc, jakiego słowa użyć. — Czy nie potrafi pan pojąć, że istnieje coś takiego jak związek dwóch dusz? Uczucie nie musi się od razu wyrażać w pełnych namiętności gestach. 

— Proszę nie kłamać, monsieur le comte. — Posłał mu gniewne spojrzenie prokurator. — Wszyscy wiemy o tym, co łączyło pana i pana zmarłą małżonkę. Czy mamy uwierzyć, że powstrzymywał się pan od czułostek z oskarżoną, kiedy z Cécile Charny miał pan nieślubne dziecko?

— Jestem uczciwym człowiekiem, monsieur — wycedził przez zęby.

Zawsze miał się za opanowanego człowieka. Nawet gdy ojciec obrzucał go najgorszymi inwektywami, znosił to z godnością. Teraz miał ochotę złapać Secharda za kołnierz fraka, wywlec go za drzwi i tam dokończyć dzieła. Żerowanie na tragedii Camille uważał za podłe.

— Proszę więc określić charakter pańskiej relacji z Camille de Lacroix. Skoro całował ją pan w celi więziennej, musi was łączyć coś doprawdy wyjątkowego — zakpił Sechard.

Jean spłonął szkarłatem. Codziennie przed snem wspominał chwilę, której po miesiącach rozłąki ponownie zetknął swoje wargami z ustami Camille, przechowywał ją w pamięci jako jeden z najpiękniejszych momentów, a teraz to wspomnienie zostało publicznie obnażone, odarte z jego intymności i podniosłości.

Miał ochotę uderzyć w pięścią w stół i wyjść, zbyt oburzony zadanymi mu pytaniami, lecz powstrzymał się przed tym. Musiał walczyć do końca i znieść każde poniżenie, byle uratować Camille. 

— Kocham ją, monsieur, i zawsze będę ją kochał — zaczął, wbijając wzrok w Camille. — Kiedy przy mnie jest, czuję, że mam po co żyć. 

— Nie melodramatyzujmy, monsieur le comte — stwierdził oschle. — Nie mam więcej pytań. 

Jean odetchnął z ulgą i odwrócił się do Hugona. Wiedział, że ten przynajmniej zada mu pytania, które go nie zaskoczą i nie będą go krępowały. 

De La Roche poprawił swoje nakrycie głowy i spojrzał poważnie na de Beauforta. Ten mimo wszystko zadrżał. 

Monsieur le comte, proszę powiedzieć mi, czy uważa pan oskarżoną za zdolną do popełnienia zbrodni w afekcie? Czy jest osobą na tyle porywczą?

— Nie. Madame de Lacroix co prawda szybko wpada w gniew, lecz nie byłaby zdolna do zabicia męża, przynajmniej nie tak. Jest inteligentną osobą i pozbyłaby się małżonka w bardziej wyrafinowany sposób, jeśli zostałaby doprowadzona do ostateczności.

— Czy pana zdaniem byłaby na tyle silna, by zadać mężowi taki cios?

— Nie. To delikatna kobieta, nie dźwignęłaby narzędzia zbrodni, a nawet jeśli już, to nie zamachnęłaby się nim z taką siłą. Tak przynajmniej mi się zdaje.

— Dziękuję panu. Nie mam więcej pytań.

Jean skinął głową i opuścił podwyższenie dla świadków. Zajął miejsce z przodu widowni i uśmiechnął się do zdenerwowanej kobiety. 

— Teraz głos zabierze oskarżenie — rzekł sędzia. 

Sechard powstał z miejsca. Camille wbiła w niego pełne napięcia spojrzenie. Jej los był w jego pomarszczonych, zaciskających się mocno pięściach. 

Mężczyzna odchrząknął i wbił spojrzenie w Camille, jakby chciał patrzeć jej w oczy w chwili, w której wyda na nią wyrok śmierci. 

— Moim zdaniem nie ulega wątpliwości, że to Camille de Lacroix jest morderczynią męża. Mamy ustną relację świadka oraz wyraźny motyw, jakim było otrzymanie pieniędzy męża na własność. Czy chcemy pozwolić, by taka okrutna zbrodnia uszła tej odrażającej morderczyni na sucho? Zastanówmy się. Czy nasze społeczeństwo powinno tolerować tak okrutne wynaturzenia? Jeśli ta kobieta ujdzie wymiarowi sprawiedliwości, potencjalne mężobójczynie poczują się bezkarne. Jedyne, na co zasługuje ta obrzydliwa zbrodniarka, to śmierć. Jeśli nie zostanie na nią skazana, będzie to oznaczało, że cofnęliśmy się w ewolucji moralnej. Pamiętajcie, kara dla Camille de Lacroix będzie moralnym zwycięstwem nas wszystkich!

Zgromadzeni zaczęli bić Sechardowi brawa. Odbijały się głośnym echem w jej głowie, sprawiając, że przechodziły ją dreszcze. Niemal czuła już ostrze na swej szyi. 

Kobieta przygryzła wargi. Jeśli wcześniej sądziła, że istniał jeszcze jakiś złudny promyczek nadziei, że wygrają proces, teraz utraciła to przekonanie. Nawet gdy Hugo podniósł się z miejsca, nie odzyskała nadziei. 

Monsieur de La Roche, teraz pana kolej.

— Nie będę dużo mówił, gdyż chciałbym zaraz oddać głos oskarżonej — przemówił poważnie. — Nie rozumiem, dlaczego oskarżenie tak ślepo wierzy Armandowi Gautierowi. Mamy jego słowo przeciw słowu madame de Lacroix. Komu powinniśmy wierzyć? Kobiecie, która w swym życiu nie zrobiła nic złego poza zdradzeniem zaniedbującego ją męża, czy mężczyźnie, który znany jest w szemranym towarzystwie jako wyborny oszust i karciarz? Pragnę jeszcze zwrócić uwagę na pewien szczegół, któremu dotąd nie poświęciliśmy zbyt dużo czasu, a o który pytałem monsieur de Beauforta. Otóż Pierre de Lacroix zabity został ciężkim, mosiężnym świecznikiem, przypominającym nieco te, które widujemy w kościele. Zadano tylko jeden cios, musiał więc on być bardzo mocny, skoro zdołał go uśmiercić. Czy uważają państwo, że kobieta tak wątła jak madame de Lacroix byłaby w stanie zabić męża jednym uderzeniem? Czy w ogóle zdołałaby unieść tak ciężki przedmiot i zamachnąć się nim? Zwróćmy też uwagę na słowa służby. Nikt nie potwierdza wersji Gautiera, zaś zeznania pokrywają się z tym, co rzekła madame de Lacroix. Bardzo ciekawe. Czy jesteście państwo pewni, że powinniśmy skazać kobietę, która najprawdopodobniej jest niewinna, tylko dlatego, że padła ofiarą spisku? Zostawiam to waszej decyzji, panowie przysięgli. Pamiętajcie jedynie, że macie w swych dłoniach życie, tak samo cenne jak to, które zostało odebrane przez sprawcę tej zbrodni. Nie roztrwońcie go na darmo. 

Po tych słowach zapadła jedynie przerażająca cisza. Camille słyszała coraz głośniejsze bicie własnego serca. 

— Zarządzam przerwę! — ogłosił sędzia. — Musimy dać chwilę przysięgłym.

Mężczyźni, którzy do tej pory jedynie przysłuchiwali się rozprawie, wyszli z sali. Camille czuła, że zaraz rozstrzygnie się jej los. Do tej pory zdawało się jej, że wszystko jej obojętne, lecz im dłużej trwała rozprawa, tym bardziej drżała. Była już naprawdę blisko rozprawienia się ze wszystkimi swoimi kłopotami. Tylko kilkanaście minut i parę słów wyrzeczonych z ust sędziego dzieliły ją od tego, by wyjść na wolność, raz na zawsze zmyć z siebie smród więzienia i żyć w warunkach, do jakich przywykła. O małżeństwie z Jeanem chyba już się nie ośmielała myśleć.

Spojrzała na brata w todze i adwokackiej czapce. W innym wypadku zapewne śmiałaby się z tego, w jaki sposób wygląda jej brat, lecz teraz potrafiła jedynie ronić łzy. 

Minuty dzielące ją od ogłoszenia wyroku były najbardziej nerwowymi w jej życiu. Była bliska omdlenia. Serce biło jak oszalałe, ręce drżały z podniecenia. Wciąż myślała o tym, czy dane jej będzie żyć, czy może były to jej ostatnie chwile przed tym, jak zostanie wrzucona do ciemnej celi, z której było tylko jedno wyjście — na miejsce egzekucji. 

W emocjach nie zauważyła nawet, że przysięgli weszli już do pomieszczenia i wrócili na swe miejsca. 

— Proszę powstać. — Rozległo się nagle, na co przeszedł ją dreszcz. 

Ludzie przebywający na widowni uczynili, jak im kazano. Wszystkie spojrzenia skierowane były na kruchą, bladą kobietkę oczekującą na wyrok. Niektórzy dziwili się, że miała w sobie tyle sił, by wytrzymać te wszystkie zniewagi, inni śmiali się z niej pod nosem, wszyscy jednak byli niezmiernie ciekawi, jakie ta cała awantura będzie miała zakończenie.

— Co uzgodnili przysięgli? — zapytał. 

Camille zesztywniała. Czuła, że zaraz serce wyskoczy jej z piersi. Przygryzła wargę i zacisnęła pięści. Wzrok wbiła w przysięgłych. 

— Niewinna — rzekł jeden z mężczyzn. 

— Ogłaszam Camille de Lacroix niewinną zarzucanego jej morderstwa Pierre'a de Lacroixa — oświadczył głośno sędzia, lecz ona już nie zwracała na to uwagi. 

Opadła na miejsce z niedowierzaniem. Rozłożyła ręce i odetchnęła głęboko. Nie wierzyła w to, co przed chwilą usłyszała. Była wolna. Zupełnie wolna. 

Łzy szczęścia spłynęły po jej policzkach, a gardła wydobywał się ni to śmiech, ni szloch. Naprawdę była wolna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro