VIII. Listy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jak co dzień rano Martha roznosiła domownikom listy. Dwudziestego siódmego czerwca do domu de La Roche'ów dostarczono dwie epistoły. Służąca wyjęła je ze skrzynki i odczytała nazwiska adresatów. Jeden list przeznaczony był dla Camille, drugi zaś dla Antoinette. Wzbudził on podejrzenia Marthy. Wyglądał identycznie jak ten, który wczoraj wieczorem hrabia kazał zanieść jej na pocztę. „Że też nie sprawdziłam, do kogo on tak pilnie pisze!" — pomyślała ciekawska kobieta.

Idąc do pokojów panienek, z przyzwyczajenia zajrzała do sypialni pani domu. Ciało Jeanette de La Roche zostało już zabrane do kostnicy, lecz poza tym w pomieszczeniu wszystko było ułożone tak, jak w dniu śmierci madame. Kobieta zauważyła leżącą na biureczku kopertę. Widniał na niej napis „Otworzyć w razie mojej śmierci"

Przez głowę Marthy przebiegła myśl, że może to być coś ważnego, postanowiła więc ją zabrać i pokazać hrabiemu. Wyszła z sypialni, delikatnie zamknęła drzwi i udała się do pokoju pana domu. Lekko zapukała. Po chwili drzwi uchyliły się, a w szczelinie pomiędzy nimi a futryną ukazała się twarz hrabiego.

— Czego chcesz, Martho? — zapytał, wyraźnie niezadowolony, że przerwano mu samotne celebrowanie poranka.

— Monsieur, znalazłam to w pokoju pani. — Skinęła potulnie głową, po czym wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała kopertę. 

De La Roche obejrzał ją jakby od niechcenia, po czym oddał list z powrotem w ręce służącej.

— Proszę dać to którejś z moich córek. Nie interesuje mnie, co za głupoty powypisywała moja żona — stwierdził oschle i zamknął kobiecie drzwi przed nosem.

Martha odeszła od drzwi hrabiego, wyraźnie zdumiona jego zachowaniem, i skierowała się do pokoju Camille i Danielle. Zapukała delikatnie i wyprostowała się, oczekując, aż ktoś jej otworzy.

— Jakieś listy do mnie, Martho? — Usłyszała głos najmłodszej z sióstr.

— Tak, mademoiselle.

— Już idę.

Camille otworzyła gwałtownie drzwi, spojrzała z pogardą na służącą i wyrwała jej koperty, które ta jej podała. Zaraz potem zatrzasnęła jej drzwi przed nosem, dając kobiecie do zrozumienia, że może odmaszerować. Usadowiła się wygodnie na łóżku i postanowiła odpieczętować pierwszy list. Nazwisko odbiorcy napisane było pochyłymi, wyraźnymi literami. Nie spotkała się jeszcze z tym pismem, szybko więc rozerwała kopertę, chciwa informacji o nadawcy epistoły.

Paryż, 26 VI 1805

Droga Mademoiselle de La Roche!

Jest mi dogłębnie przykro, że przez moją wizytę będzie Pani miała kłopoty. Nie było moją intencją wywołanie gniewu Pani ojca. Pamiętam, że przykazała mi Pani, bym nie przejmował się monsieur de La Roche'em, nie mogę jednak pozbyć się poczucia winy. Ogromnie żałuję, że uniosłem się gniewem, sprowadzając na Panią wściekłość ojca, a przecież Pani dobro jest ważniejsze niźli mój honor. Wczorajsza sytuacja sprawiła również, że zacząłem się zastanawiać, czy nasza znajomość powinna być kontynuowana. Proszę nie poczytać sobie tego za obrazę. Nie chcę, by przeze mnie miała Pani złe relacje z ojcem. Jeśli zdecyduje się Pani na zerwanie tej znajomości, choć będzie mi przykro, zrozumiem Pani decyzję. Jeśli jednak nie ma Pani nic przeciwko naszym dalszym spotkaniom, zapraszam Panią na obiad przy okazji Pani kolejnej wizyty w Paryżu. Jeszcze raz przepraszam za sprawiony kłopot i proszę o wybaczenie.

Wielce Pani zobowiązany

Jean de Beaufort

Camille przeczytała list z wypiekami na twarzy. Poczuła dziwne skręcanie w żołądku. De Beaufort był pierwszym mężczyzną, w którego towarzystwie czuła się w ten sposób. List od niego sprawił jej dużo radości. Z ciepłem wzbierającym w jej sercu położyła się na łóżku i zaczęła marzyć. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Wyobrażając sobie kolejne spotkanie z mężczyzną, zaczęła chichotać. Czyniony przez nią hałas obudził śpiącą do tej pory Danielle.

— Camille, przypominam ci, że jest ranek. Może ty wolisz inaczej spożytkować swój czas, ale ja zamierzam zażyć snu — mruknęła dziewczyna, zła, że siostra przerywa jej wypoczynek.

Niestety, wyrzuty starszej z hrabianek odniosły skutek przeciwny do zamierzonego. Camille zaczęła jeszcze głośniej chichotać, zupełnie nie przejmując się tym, czego pragnęła jej siostra. 

 — Co cię tak rozśmieszyło, że nie możesz przestać się śmiać, trzpiocie? — jęknęła zrezygnowana Danielle.

Wciąż chichocząc, Camille podała jej otrzymany list.

— Sama zobacz.

Im dłużej Danielle czytała, tym większy uśmiech pojawiał się na jej twarzy. Po skończonej lekturze leżała obok siostry, zwijając się ze śmiechu.

— Ten de Beaufort oszalał na twoim punkcie — rzuciła jakby od niechcenia. — W towarzystwie ma opinię szorstkiego gbura. Cóż, zauroczenie robi z ludźmi dziwne rzeczy.

Camille dźgnęła siostrę w żebro.

— Chyba mi nie powiesz, że człowiek przy zdrowych zmysłach napisałby coś takiego! — powiedziała z wyrzutem Danielle. — I jeszcze ten jego przesadnie uniżony ton wypowiedzi! Zauroczyłaś go!

— Cóż, nie dziwię się, że napisał list w takim tonie. Słyszałaś, jaką awanturę urządził z jego powodu papa? Każdy człowiek miałby po czymś takim wyrzuty sumienia, a że monsieur de Beaufort jest mężczyzną dobrze wychowanym, postanowił mnie przeprosić. — Uśmiechnęła się rozmarzona dziewczyna.

— Ty też się w nim zakochałaś, siostrzyczko. — Na twarzy Danielle zagościł przebiegły uśmieszek. — Widać to po tobie.

Camille wiedziała, że jej siostra ma rację. Wciąż myślała o swoim nowym znajomym, nie miała jednak zamiaru się do tego przyznać. Danielle nie pozwoliłaby jej spokojnie egzystować przez najbliższe kilka tygodni, dokuczając swej młodszej siostrze w związku z jej zauroczeniem. Dobrym pomysłem wydała się jej zmiana tematu.

— Jak tam Paul? Wie już o tym, że powiedziałaś ojcu o waszym sekreciku?

— Jesteś okrutna! — krzyknęła Danielle, a w jej oczach stanęły łzy. 

Jej twarz wykrzywił tak paskudny grymas, że Camille nie wiedziała już, czy siostra jest na nią wściekła, czy może zaraz się rozszlocha. Chciała jej coś rzec, lecz Danielle wstała z łóżka, zarzuciła na siebie podomkę i wyszła z obrażoną miną, trzaskając drzwiami. Camille opadła na łóżko z wyrzutami sumienia. Wzięła drugi list, rozerwała kopertę, zupełnie ignorując widniejący na niej napis, i zaczęła czytać.

25 VI 1805

Najdroższa Antoinette!

Na chwilę przerwała. Czy powinna czytać list, który napisano do jej siostry? Nigdy nie darzyła Antoinette choćby sympatią, lecz sama nie chciałaby, by ktokolwiek przeglądał jej prywatną korespondencję. 

Zastanawiało ją też, kto mógłby napisać do jej siostry. Antoinette nie miała przecież żadnych adoratorów. Dopiero przyjrzawszy się bliżej pismu nadawcy, pojęła, że to matka była autorem listu. 

Przeszył ją dreszcz. Umarli przecież nie piszą listów. Czyżby miała więc przed sobą epistołę napisaną przez matkę tuż przed śmiercią? Czy w takim razie popełniła samobójstwo? A może przeczuwała, że niedługo odejdzie z tego świata?

Musiała się wszystkiego dowiedzieć. Ona też była córką Jeanette i zasługiwała na to, by wszystkiego się dowiedzieć, nawet jeśli nigdy nie darzyły się z matką zbyt ciepłymi uczuciami. 

Ten list napisałam już dawno temu, na wszelki wypadek. Gdy przeczytasz moje słowa, nie będzie mnie już na tym padole łez. Nie wiem, dlaczego odejdę z tego świata, jestem jednak pewna, że stanie się to za przyczyną mego męża.

Camille jęknęła. Ojciec? Co prawda kłócił się z matką, kiedy tylko zaistniały ku temu najmniejsze podstawy, do tego nigdy nie darzył jej chociażby szacunkiem, ale... Nie mógłby chyba doprowadzić do jej śmierci. 

Jak zapewne wiesz, córeczko, pochodzę z bardzo bogatej rodziny. Mój ojciec, Olivier Possony, ciężko pracował w młodości i dorobił się fortuny, handlując mąką. Miał wszystko, oprócz jednego: tytułu szlacheckiego, co w tamtych czasach zamykało mu drzwi do wielu domostw. Jego życiowym celem, do którego obsesyjnie dążył, zwłaszcza po tym, kiedy mój brat Joseph zaciągnął się do wojska, stało się wydanie mnie za arystokratę. Nie chciał jednak, by poślubił mnie szlachcic bez majątku. Uznał, że małżeństwo z zamożnym hrabią czy chociażby baronetem będzie dla mnie bezpieczniejszym wyborem — majątek męża według mojego ojca miał gwarantować jego miłość i bezinteresowność. Byłam bardzo urodziwa, toteż wielu ubiegało się o moją rękę, ojciec jednak czekał na pojawienie się wystarczająco zamożnego kandydata. 

Któregoś wieczoru, podczas balu, poznałam osławionego hrabiego de La Roche'a. Prawdą było to, co wcześniej miałam okazję o nim usłyszeć. Był bardzo przystojny i kurtuazyjny, nie zawładnął jednak moim sercem. Był zbyt idealny, jak kukła. Przerażało mnie to, gdyż nie wróżyło to niczego dobrego. 

Coś we mnie musiało spodobać się hrabiemu, bowiem już następnego dnia pojawił się niezapowiedziany w domu mojego ojca. Od tamtej pory przychodził bardzo często. 

Ojciec tylko czekał, aż François oświadczy mi się, i kategorycznie zabronił mi opierać się jego zabiegom. Był wprost wniebowzięty, że wreszcie znalazł się majętny arystokrata pokładający we mnie zainteresowanie. Po trzech miesiącach zalotów de La Roche poprosił o moją rękę, a ja byłam zmuszona go przyjąć. Po kolejnych dwóch byliśmy już małżeństwem. 

Broniłam się przed tym, jak mogłam, miałam tylko siedemnaście lat i chciałam żyć, bawić się i cieszyć młodością, lecz ojciec zagroził, że jeżeli nie wyjdę za François, wyrzuci mnie z domu. A musisz wiedzieć, że mój rodziciel nigdy nie żartował i zawsze dotrzymywał danej obietnicy. 

Zostałam więc hrabiną de La Roche. Na początku wiodłam beztroski żywot. François spełniał wszystkie moje zachcianki, kupował mi wspaniałe suknie i cudowne klejnoty, zabierał mnie w najpiękniejsze zakątki Francji i mówił, że jestem największym szczęściem jego życia. Taki stan rzeczy trwał jednak bardzo krótko. 

Zarządcą majątku mego męża był jego przyjaciel z czasów dzieciństwa, Antoine de Boulard, dość niski, mocno zbudowany blondyn o zielonych oczach. Był synem średnio zamożnego baroneta, jednak po śmierci jego ojca okazało się, że majątek jest zadłużony na horrendalną sumę. Antoine stracił wszystko. Wtedy de La Roche wyciągnął do niego pomocną rękę, dając mu posadę zarządcy swojego majątku. 

Gdy François nie było w domu, co zdarzało się często, siadywaliśmy razem i rozmawialiśmy na najróżniejsze tematy. Stał się moim powiernikiem, jednak póki hrabia traktował mnie godnie, widziałam w de Boulardzie jedynie przyjaciela. 

Po dwóch miesiącach małżeństwa byłam przy nadziei. Gdy urodziłam martwego chłopca, François zaczął traktować mnie niczym swoją własność, bezwartościową rzecz, która jedynie mu zawadza. 

Któregoś dnia, krótko po tej tragedii, mieliśmy udać się na wielkie przyjęcie. Przyszykowałam się na bal, wystroiłam się w swoją najlepszą suknię i zeszłam na dół. De La Roche, ku mojemu zdziwieniu, ostro oświadczył, że nigdzie się nie wybieramy. Gdy zapytałam go o powód tej decyzji, wpadł w szał, zaczął niemiłosiernie krzyczeć, po czym z furią wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. Wrócił nad ranem, mocno wstawiony, z rozpiętą koszulą, zmierzwionymi włosami i unoszącą się za nim wonią tanich perfum. Gdy zapytałam, gdzie spędził noc, nie odpowiedział, lecz uderzył mnie w twarz. 

Odtąd codziennie upijał się do nieprzytomności w szynku znajdującym się niedaleko naszego majątku, spotykał się z pannami lekkich obyczajów i wszczynał burdy, by po powrocie do domu w późnych godzinach nocnych bić mnie i zmuszać do różnych świństw. Wśród ludzi zachowywał się jednak wzorowo. Nie mogłam znieść życia w ciągłym zakłamaniu. Niedługo potem okazało się, że znów będę miała dziecko. Radość ponownie zagościła w moim życiu, a François poprawił swoje zachowanie. Liczył na to, że urodzę mu dziedzica. Traktował mnie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. W dniu Bożego Narodzenia powiłam kolejnego martwego chłopca. 

Od tamtego dnia de La Roche znów mną pomiatał. Chciałam skończyć z tym piekłem, ale po tym wszystkim Antoine wyznał mi miłość. Znów miałam siłę żyć. W 1779 roku interesy wezwały François do miasta. Nie było go przez dwa miesiące. Wtedy to ja i Antoine przestaliśmy udawać. To z nim spędziłam jedyne szczęśliwe chwile w moim życiu. Gdy François powrócił, kontynuowaliśmy schadzki. 

Nasze szczęście trwało cztery lata. Któregoś dnia mój mąż wrócił do domu wcześniej, niż zapowiedział. Przyłapał nas... Wiedziałam, że zaraz wybuchnie wielka awantura. François przypominał rozjuszone zwierzę. Siłą oderwał ode mnie Antoine'a i wyszedł z nim na zewnątrz. Nie wiem, co stało się później, dość, że kolejnego dnia jego ciało znaleziono porzucone przy drodze. Nikt nie wiedział, jaką śmiercią zginął, ja również, byłam jednak pewna, że stała za tym ta krwiożercza bestia. 

Dwa miesiące po tym wydarzeniu okazało się, że oczekuję dziecka. Miałam wątpliwości co do tożsamości jego ojca, ale gdy wiosną 1783 roku powiłam złotowłosą dziewczynkę, wszystko stało się jasne, przynajmniej dla mnie. François nie był pewien co do swojego ojcostwa, jednak uznał dziecko za swoje. Bał się plotek. Obsesyjnie myślał o tym, co pomyślą ludzie. Nie mógł pozwolić na to, by wszyscy dowiedzieli się o tym, że jego żona przyprawiła mu rogi. 

Kolejne lata były pełne bólu i cierpienia. Gdy w następnym roku oczekiwałam dziecka, liczyłam na to, że urodzi się syn, a wtedy François przestanie się nade mną znęcać. Znów urodziła się dziewczynka — Danielle. 

Kolejna brzemienność przebiegała ciężko, ale nareszcie urodziłam chłopca. De La Roche miał dziedzica. Niestety, nasz mały Hugo był bardzo chorowity. François nieustannie drżał o jego życie, dlatego koniecznie chciał mieć drugiego syna. Rok w rok byłam w błogosławionym stanie, jednak każde kolejne dziecko rodziło się martwe lub w ogóle nie doczekiwało porodu. 

Miało to niebagatelny wpływ na moją sylwetkę. François wciąż mnie wyśmiewał. Nie mogłam już znieść jego kpin, więc niemal przestałam jeść. Osłabłam i nie dane mi było donosić kolejnych dzieci. 

Przestałam go pociągać, co uznałam za błogosławieństwo, lecz wcale nie oznaczało to końca mojego cierpienia. W mojej obecności bezwstydnie obłapiał młode służki o bujnych kształtach, wszystko, byle tylko mnie poniżyć. Wreszcie pośród tych cierpień na świat przyszła Camille. Była prześlicznym dzieckiem. François nieprzytomnie się w niej zakochał, była jego największym skarbem. 

Niedługo potem wybuchła rewolucja. Straciliśmy większą część majątku, a nasza posiadłość została spalona. Ocaliliśmy z pożogi rodowe diamenty i nieco pieniędzy. Reszta naszego majątku przepadła. Zamieszkaliśmy w starym, niewielkim i zimnym domu pod Paryżem, który odziedziczył po swojej matce. 

Po przeprowadzce moje życie zamieniło się w prawdziwe piekło. François nie zmienił swojego zachowania, a dodatkowo nastawiał Camille, Danielle i Hugona przeciwko mnie. Rzadko przychodzili do nas goście, jeśli jednak jacyś już się zjawili, François opiewał przy nich moje rzekome zalety. W domu mogły dziać się najokropniejsze rzeczy, ale dla świata mieliśmy pozostać małżeństwem jak z obrazka.

Stałam się zgorzkniała, nic mnie nie cieszyło. Przyzwyczaiłam się do tego monotonnego, męczącego życia. Przynajmniej miałam Ciebie, która zawsze byłaś chętna pomóc czy poprawić nastrój nieszczęśliwej matce. Nie dziw się więc, że od kiedy wypłynęła kwestia Twojego małżeństwa z Corbetem, nieustannie kłóciłam się z François. Twierdził, że jako najstarsza córka musisz wyjść za mąż jako pierwsza. Nie chciałam pozwolić mu na wywiezienie Ciebie, mojej jedynej pociechy, do Gaskonii. Ach, Antoinette... Chcę Ci jeszcze przekazać jedną rzecz: Nie pozwól na ślub z Corbetem. Uciekaj, maleńka. Tylko tak uchronisz się przed losem, jaki stał się moim udziałem. Wszyscy mężczyźni to dranie, a zwłaszcza ci, którzy mają pieniądze.

Kocham Cię, Córeczko

Twoja matka

Jeanette

Camille westchnęła ciężko. W jej umyśle toczyła się właśnie walka między miłością i przywiązaniem do ojca a tym, co podpowiadał jej rozum. Ojciec byłby zdolny do części z tych czynów, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Wiedziała przecież, jak de La Roche traktował swą żonę. Mimo to chciała wierzyć, że jej papa jest niewinny. Nie dowierzała, by ojciec zdolny był pozbawić kogoś życia, a jeśli nawet, matka i jej kochanek ogromnie mu zawinili i należała im się kara. Nie myślała przy tym o pokucie dla ojca za złe obchodzenie się z żoną.

Z zamyślenia wyrwał ją dochodzący zza ściany krzyk rozpaczy. „To Antoinette" — pomyślała. Jęk był tak przerażający, że Camille po raz kolejny przeszył dreszcz. Co mogło się stać? Zerwała się z łóżka i pobiegła do pokoju siostry. 

Gdy otworzyła drzwi, jej oczom ukazał się żałosny widok. Antoinette, ubrana w starą, przykrótką koszulę nocną, leżała skulona na łóżku i gorzko płakała, a obok niej spoczywała zamoczona łzami kartka papieru. Widniały na niej grube, drukowane litery, które składały się w następujące słowa:

JEŚLI NIE CHCESZ, BY SPOTKAŁO CIĘ COŚ ZŁEGO, NIE WYCHODŹ ZA PAULA CORBETA, A ANI TOBIE, ANI TWOIM BLISKIM NIC SIĘ NIE STANIE.

Dziewczyna przez chwilę stała, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Płacz siostry stawał się coraz głośniejszy. W nieczułym dotychczas na cierpienia innych sercu dziewczyny wezbrała litość. Antoinette, mimo swej niezdarności, nie była złą osobą i nie zasługiwała na coś tak przerażającego. Wspomniała na list matki. Jeśli Jeanette mówiła prawdę, najstarsza z jej córek była nieślubnym dzieckiem, w dodatku sierotą. Należała się jej chociażby odrobina współczucia. Podeszła do łóżka siostry, usiadła obok dziewczyny i objęła ją delikatnie ramieniem.

— Antoinette, nie płacz. To na pewno jakiś głupi kawał — próbowała pocieszyć siostrę, jej wysiłki nie przynosiły jednak skutku. Szloch dziewczyny był coraz donośniejszy. — Idź z tym do ojca.

Starsza siostra odsunęła się od niej z nieufnością. Nie rozumiała, co spowodowało nagłą dobroć Camille, która zawsze była wobec niej tak okrutna. Nawet ona, mimo iż posiadała prosty umysł, była w stanie pojąć, że tak nagła zmiana nastawienia nie oznacza niczego pomyślnego.

— Co się stało, że jesteś dla mnie taka miła? 

— Jesteś moją siostrą, czyż nie? — Uśmiechnęła się nieznacznie Camille, gładząc ją po dłoni.

Antoinette wciąż nie czuła się przekonana, wiedziała jednak, że młodsza siostra nie odpuści tak łatwo.

— Dobrze, Camille. Udam się z tym do ojca. Ale ty pójdziesz ze mną.

— Oczywiście, moja droga. 

Jean de Beaufort już od trzech dni czekał na odpowiedź od mademoiselle de La Roche. Gdy dzień po wysłaniu przeprosin list nie nadszedł, nie przejął się tym zbytnio, wiedział bowiem, że jeśli panna napisała go zaraz po otrzymaniu jego wiadomości, epistoła powinna zostać dostarczona z jutrzejszą pocztą. 

Jednak kolejnego ranka list również nie nadszedł. Jean zaczął się niepokoić. „Czy mój list był na pewno odpowiednio napisany? A może mademoiselle obraziła się na mnie i nie chce kontynuować naszej znajomości?" — zastanawiał się. Jego katusze trwały do następnego ranka, gdy wreszcie doczekał się upragnionej epistoły. Gdy tylko zauważył zaadresowany nieznanym mu charakterem pisma list, natychmiast chwycił go, rozdarł kopertę i chciwie zabrał się za lekturę.

29 VI 1805

Szanowny Monsieur de Beaufort!

Na samym wstępie chciałam Pana serdecznie przeprosić, że dopiero dziś odpisuję na Pański list, jednak przygotowania do pogrzebu matki tak zaprzątnęły mą głowę, że zapomniałam o innych rzeczach. Nie ukrywam, że mój ojciec nie jest zadowolony z naszej znajomości, nie mam jednak zamiaru przejmować się jego humorami. Papa ma obsesję na punkcie Napoleona, jakobinów, rewolucjonistów i wszelakich innych, jak to on nazywa, kanalii, które są przeciwnikami monarchii. Nie musi się Pan nim przejmować, papa ma już swoje lata i jak to człowiek w jego wieku ma swoje dziwactwa. Proszę też nie zapominać, że dopiero co stracił żonę, ma więc prawo do przesadnie emocjonalnych reakcji. Z chęcią będę kontynuowała naszą znajomość i nie omieszkam skorzystać z Pańskiego zaproszenia. Proszę sobie nie wyrzucać zachowania mego ojca, to nie Pańska wina. Nie gniewam się za to na Pana, a nawet jeśli byłabym zła, to czy kiedy otrzymuje się tak ujmujące i urocze przeprosiny, można chować urazę? Oczywiście, że nie. Może Pan spać spokojnie.

Z pozdrowieniami

Camille de La Roche

Przeczytawszy list, Jean odetchnął z ulgą. Było lepiej, niż się spodziewał. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro