XI. Wizyta w Paryżu i co z niej wynikło

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

François de La Roche nie przejął się zbytnio wiadomością o śmierci Antoinette. Zwykle ignorował dziewczynę, lecz gdy dowiedział się o tym, że nie jest ona jego córką, obecność Antoinette stale przypominała mu o tym, że żona przyprawiła mu rogi. Nie zarządził nawet poszukiwań ciała, ograniczył się jedynie do zapalenia symbolicznej świecy na stole. Nie przejmował się okazywaniem żałoby po śmierci Jeanette, której ciało chociaż zostało pogrzebane, nie widział więc potrzeby, by rozpaczać za Antoinette. Był zajęty czymś innym. 

Między hrabią a Corbetem trwała gorączkowa wymiana korespondencji dotyczącej mariażu Paula i Danielle. Ustalono już pewne kwestie, inne formalności wymagały jednak obecności mademoiselle de La Roche w Paryżu, dlatego François postanowił niezwłocznie wysłać ją do miasta. Danielle zdecydowała się zabrać ze sobą młodszą siostrę, wiedząc, jak bardzo Camille ubóstwia eskapady do Paryża. Południowym dyliżansem dotarły do stolicy, gdzie się rozdzieliły. Starsza siostra podążyła ku domostwu Corbetów, młodsza zaś wybrała się na spacer po Cite, zakończony wizytą w ogrodach Luksemburga. Tam miały się spotkać, gdy Danielle rozmówi się już z Corbetem. Camille miała jednak jeszcze inne plany... 

Ogród Luksemburski, mimo iż zazwyczaj pełen ludzi, był dla Camille jedynym miejscem, w którym mogła się w pełni skoncentrować i oddać rozmyślaniom. Gdy tylko przebywała w Paryżu, zawsze starała się go odwiedzić. Jedynie wśród zielonych krzewów i żwirowych alejek umiała się wyciszyć. Przechadzała się po nim, czekając na tego, z którym się tu umówiła, i myślała. 

Ostatnie wydarzenia odcisnęły na jej psychice spory ślad. Nie wiedziała już, co powinna myśleć o ojcu, swoim dotychczasowym wzorze postępowania, ucieleśnieniu cnót wszelakich. O matce, która nagle zaczęła wzbudzać w niej litość i współczucie. O siostrze, dotąd traktowanej z pogardą, której pomogła uciec przed ojcowskimi intrygami. Wciąż nie mogła zrozumieć, co dokładnie popchnęło ją do tego postępku. Czy to list matki sprawił, że Camille nagle zaczęła współczuć Antoinette? A może to wizyta de Beauforta i jego sprzeciw wobec ojca tak na nią podziałały?

Na myśl o mężczyźnie spłonęła rumieńcem. Nigdy żaden kawaler nie działał na nią w taki sposób. Dla innych potrafiła być oschła, sarkastyczna, pogardliwa, nie mając przy tym wyrzutów sumienia. Gdy zachowywała się tak wobec de Beauforta, zaraz dopadało ją poczucie winy. Jego przenikliwe spojrzenie wprawiało ją w zakłopotanie i choć nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, nie potrafiła być w stosunku do niego tak bezczelna, jak wobec innych młodzieńców. W jego obecności nie umiała zachowywać się tak dłużej niż przez krótki czas, co niemożliwie ją irytowało. Źle się czuła, tracąc właściwy sobie rezon. 

O ile jeszcze nim doszło do rozmowy w powozie, była zdolna udawać, że jest jej obojętny, teraz było to niemożliwe. Nieważne, jak bardzo by się starała, nie potrafiła posłać mu tego śmiałego spojrzenia, które kłopotało wielu przed nim.

Zamyśliwszy się, nie zauważyła, że stanęła na nierównym terenie. Runęła w przód i wpadła na jakiegoś nieszczęśnika. Jej twarz, znalazłszy się między klapami czyjegoś fraka, mimowolnie spłonęła rumieńcem. Natychmiast odskoczyła od mężczyzny, który został właśnie ofiarą jej nieuwagi. Gdy tylko ujrzała jego twarz, przeszył ją dreszcz.

— Bonjour, mademoiselle  —  odezwał się młodzieniec. — Ostatnimi czasy zbyt często pani na mnie wpada.

Nie brzmiał jednak złośliwie czy ironicznie; przeciwnie, w tonie jego głosu dało się wyczuć łagodność i rozbawienie.

— Dobrze, że zawsze jest pan w pobliżu, monsieur de Beaufort — odpowiedziała, uśmiechając się z zakłopotaniem. — Inaczej zapewne byłoby ze mną kiepsko.

— Na szczęście niebiosa zawsze sprawiają, że znajduje się w odpowiednim miejscu i czasie, by panią wyratować. Może usiądziemy?

— Z przyjemnością.

Ucieszyło ją, że w końcu się zjawił. Umówili się już kilka dni wcześniej, że tego dnia znów się spotkają. Camille chciała pomówić z nim na różne tematy dotyczące głównie kultury i sztuki, lecz gdy usiadł obok niej na ławeczce, zapomniała, jak otwierać usta, nie mówiąc już o wyrzeczeniu czegokolwiek, co można by uznać za elokwentne. 

Nagle zrobiło się jej dziwnie gorąco. Gromiła się w myślach za tę nieprzystającą tak dumnej pannie reakcję. Przecież tak zachowują się tylko pensjonarki! „Opanuj się, Camille, to tylko mężczyzna!"

— Mam nadzieję, że nie ma pani przeze mnie kłopotów z ojcem — odezwał się.

— Papa zdążył już o panu zapomnieć. Skarcił mnie zaraz po pana wyjściu, ale następnego dnia już słowem o panu nie wspomniał.

— To znakomicie — odetchnął z ulgą Jean. — Nie wybaczyłbym sobie, gdyby przeze mnie pani relacje z ojcem uległy pogorszeniu.

Camille nieświadomie przysunęła się do młodzieńca. Dzieliło ich już tylko kilka cali.  

— To bardzo uprzejme z pana strony, ale zapewniam, nie musi się pan tym martwić. Papa nie potrafi się na mnie długo gniewać.

— Wcale mu się nie dziwię. Na panią nie da się gniewać. — Uśmiechnął się, powodując u dziewczyny szybsze bicie serca.

Wciągnęła ze świstem powietrze, chcąc odpędzić zalewające ją fale gorąca. „Nie daj się, Camille. Pozostań opanowana"— zaklinała się. Nie rozumiała, dlaczego tak reaguje na jego obecność. Gdzie się podziała ta oschła, wyniosła hrabianka, która jednym spojrzeniem potrafiła sprawić, że młodzieńcy padali do jej stóp? 

— Wszystko w porządku, mademoiselle? — zaniepokoił się. Dziewczyna zaklęła w myślach. Nie chciała, żeby zauważył jej zmieszanie. — Wygląda pani, jakby miała zaraz zemdleć z duchoty. Mamy już początek września, nie powinno być pani zbyt gorąco, ale może lepiej byłoby, gdyby zdjęła pani ten szal? — Wskazał na oplatający jej ramiona zgodnie z najświeższą modą pas materiału.

— Nie, niech się pan o mnie nie martwi. To tylko... — urwała, zdawszy sobie sprawę, że właśnie ma zamiar zdradzić mężczyźnie, że to on jest przyczyną jej napadów gorąca.

De Beaufort jednak nie dociekał, co mademoiselle de La Roche miała zamiar powiedzieć. Uznał, że skoro panna nie chce się z nim podzielić tym, co ją trapi, nie będzie nalegał. Sam cenił sobie milczenie. Zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko przez ich miarowe oddechy. Rozmowy spacerujących po Luksemburgu ludzi zdawały się być odległe, stłumione, jakby dochodziły z innego świata. Nie patrzyli na siebie. Błądzili wzrokiem po ogrodach, unikając swego spojrzenia, odwracając od siebie głowy, nieświadomie jednak ich palce splotły się w delikatnym uścisku.

— Camille, tutaj jesteś! — wykrzyknęła jakaś kobieta. — Szukałam cię wszędzie!

Przed nimi pojawiła się Danielle, wracająca od Corbetów. Jean i Camille gwałtownie odsunęli się od siebie, jakby starsza mademoiselle de La Roche przyłapała ich na czymś zdrożnym.

— Wybacz mi, Danielle — jęknęła zawstydzona dziewczyna. 

— Widzę, że nie próżnowałaś, gdy mnie nie było. — Uśmiechnęła się złośliwie, opierając dłoń na biodrze. — Nie przedstawisz mnie?

— Ach, oczywiście. Danielle, przed tobą monsieur de Beaufort. To moja starsza siostra, monsieur. Przepraszam za nią, czasami bywa uszczypliwa — zachichotała.

Mężczyzna wstał i zgodnie z przyjętym ceremoniałem ucałował dłoń damy.

— Czy to ten dżentelmen, który gościł u nas kilka dni temu, a którego nie miałam wówczas okazji poznać? — zapytała niewinnie Danielle, wdzięcząc się do młodzieńca.

„Jak ona śmie tak się zachowywać! Zalecać się do innego mężczyzny, mając narzeczonego!" — bulwersowała się w myślach Camille. Zapewne jej oburzenie byłoby mniejsze, gdyby tym mężczyzną nie był Jean de Beaufort, ale fakt pozostawał faktem. Danielle zachowywała się skandalicznie. A Camille po raz pierwszy w życiu była naprawdę zazdrosna.

— Tak, mademoiselle — odparł uprzejmie, na jego ustach nie pojawił się jednak ten uśmiech, który gościł na nich, gdy rozmawiał z jej młodszą siostrą. 

Danielle de La Roche nie zrobiła na nim najlepszego wrażenia. Słyszał o niej różne, zazwyczaj złe, opinie i musiał im teraz przyznać rację. Była to dziewczyna niewątpliwie urodziwa, choć w nieco wulgarny sposób, rozflirtowana i nieznająca zahamowań. Nie miała tej nutki tajemniczości, którą posiadała jej siostra, a która niezwykle oddziaływała na młodego de Beauforta.

— Papa urządził Camille całkiem sporą awanturę z pańskiego powodu — kontynuowała dziewczyna, kusząco wydymając przy tym usta. 

Jej zachowanie wzbudziło niesmak u de Beauforta i jeszcze większe zgorszenie u jej siostry. Camille nie przyszło na myśl, że to wszystko jest tylko grą, którą Danielle obmyśliła na poczekaniu, by zachęcić mężczyznę do jej siostry. Starsza z sióstr uznała, że jeśli będzie zachowywała się w nieco nachalny sposób, młodzieniec szybko dostrzeże, jak wielką zaletą jest powściągliwe postępowanie Camille.

— Wiem o tym, mademoiselle, i bardzo mi z tego powodu przykro.

— Może powinien pan jakoś to zrekompensować mojej siostrze? — dodała z niewinną minką.

— Danielle! — fuknęła oburzona Camille.

Owładnęła nią złość. Tym razem jej siostra zdecydowanie przekroczyła granicę dobrego smaku. Drżała ze złości. Ręce zacisnęła w piąstki, by przypadkiem nie uderzyć siostry w twarz. 

— Pani siostra ma rację, mademoiselle — odezwał się de Beaufort. — Zresztą, obiecałem pani obiad. Nie mam nic przeciwko temu, by ugościć i pani siostrę.

— Nie chcemy pana kłopotać, monsieur. 

Obawiała się, jak będzie zachowywała się jej siostra. Dobrze znała jej niewybredne komentarze, zalotne spojrzenia i wydymanie warg. Nie chciała narażać de Beauforta na tak skandaliczny widok.

— Nalegam, mademoiselle.

Dziewczyna, mimo świadomości tego, jak zareaguje jej ojciec, nie mogła oprzeć się pokusie spędzenia z de Beaufortem popołudnia, a jego uśmiech przeważył szalę zwycięstwa na jego korzyść. Papa i jego zdanie przestały ją interesować, kiedy mogła zjeść coś innego niż przeklęte ziemniaki.

— Cóż, jeśli pan sobie tego życzy, możemy iść. 

— Ach, mademoiselle, tak mi przykro, że spotykają was ostatnio same tragedie. Najpierw matka, później siostra... — zawiesił głos de Beaufort.

Camille popatrzyła na niego ze smutkiem. Przez moment panowała cisza. Przyglądała się twarzy gospodarza, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Jaśniejące wewnętrznym światłem niebieskie oczy. Paskudną bliznę na lewym policzku. Mocno zarysowaną szczękę. Nie widziała chyba nigdy tak pięknego mężczyzny, który emanowałby taką siłą, a jednocześnie spokojem. Trzeba jednak nadmienić, że Camille w ogóle nie miała zbyt wielkiego doświadczenia z mężczyznami, a jedynie z młodymi chłopcami, którzy adorowali ją na balach. 

On zaś nie mógł nasycić oczu widokiem jej symetrycznych rysów twarzy, jej czerwonych usteczek, wielkich, błękitnych oczu spoglądających na niego z dziecięcą niemal ufnością, rumianych policzków. Nawet nie przypuszczał, że to z jego powodu tak się czerwienią.

— Niestety... — westchnęła w końcu. — Ale nie mówmy o tym teraz. Czytał pan może Rousseau? Papa zabrania mi nawet myślenia o jego dziełach, a ja tak bardzo chciałabym się dowiedzieć, co takiego tam jest!

— Och, niewiele pani straciła. A co ojciec przyzwala pani czytać?

— Daje mi sporo literatury antycznej, bo sam się na niej wychował, czasem przeglądam też jakieś romanse. Jeśli idzie o żyjących twórców, to papa bardzo ceni madame de Staël. 

Wolała nie przyznawać się, że ojciec darzy pisarkę uznaniem tylko dlatego, że ta nienawidziła Napoleona, z wzajemnością zresztą. 

— Och, zdumiewa mnie to! Pani ojciec sprawia wrażenie człowieka bardzo zachowawczego, jeśli idzie o kwestie moralności, a przecież „Delphine" to skandaliczna powieść. Zaś co do Rousseau... Cóż... Czytałem jakieś dwa lata temu „Emila", wie mademoiselle, ten traktat o wychowaniu dzieci. Chciałem skonfrontować poglądy Rousseau z tym, jak wychowywał mnie mój ojciec. Przyznam szczerze, że nie dziwi mnie fakt, iż nasz parlament uznał ją za niemoralną i nakazał spalić. O ile jeszcze poglądy, że dziecko winno być wychowywane blisko natury, jestem w stanie zrozumieć, gdyż są całkiem mądre, o tyle sposób, w jaki Rousseau potraktował religię... Okropieństwo! 

— A cóż rzecze na temat religii? — zaciekawiła się Camille.

Sama, o ile miała jeszcze jakieś pojęcie o historii czy polityce, na temat religii nie wiedziała nic. Ojciec co tydzień zabierał je do kościoła, czynił to jednak jedynie po to, by nie wzbudzić plotek. Hrabianki nie rozumiały zbytnio, na czym polegają kościelne misteria, nie pojmowały wagi chrystusowego cierpienia i nie rozmyślały nad sprawami religii, dlatego też głodna wiedzy Camille lubiła słuchać wypowiedzi innych na ten temat. Miała nadzieję, że może w końcu coś zrozumie. 

— Chce, by dziecko samo wybierało religię, kiedy dorośnie. Przecież to irracjonalne! 

— Tak pan sądzi? 

— Oczywiście, że tak! Jeśli człowiek od urodzenia wychowuje się w danej religii, zakorzenia się w niej, poznaje pewne zasady moralne, których winien przestrzegać. Potrafi zaufać Bogu, budując z nim więź od samego początku. Dorosły człowiek nie potrafi tak ślepo powierzyć komuś swego zaufania. A tak? Ma wybrać, które wierzenie bardziej mu się podoba? 

— Cóż... Uważam, że to wcale nie taki najgłupszy pomysł... W chwili obecnej dziecko poniekąd zostaje zmuszone do przyjęcia wiary rodzica, który też został w niej wychowany przez własnego ojca, a jeśli ta wiara mu się nie podoba, trudno mu ją zmienić. Z kolei zaś gdyby człowiek wybierał władzę jako dorosły, mógłby wybrać tę religię, która najbardziej mu odpowiada.  

— Tak, aczkolwiek wtedy nie zostanie zbudowana odpowiednia więź z Bogiem, przynajmniej w większości przypadków, istnieje też możliwość, że żadna się nie wykształci, bo skoro człowiek przez tyle lat nie wyznawał żadnej religii, dlaczego miałby zacząć nagle czcić Boga? Do tego religia w dużej mierze kształtuje postawy moralne, dzięki niej dziecko wie, co jest nieodpowiednie, a co może czynić bez obaw. 

Camille spojrzała na niego ze zdumieniem. Jego argumenty były naprawdę logiczne i nie potrafiła podjąć dalszej dyskusji, z drugiej jednak strony nie zamierzała się też tak łatwo poddać. Tylko co mogła mu odrzec?

— Przepraszam, monsieur — odchrząknęła Danielle, ratując siostrę z opresji.

— Tak, mademoiselle?

— Myślę, że powinnyśmy już wracać. Moja siostra chyba zatraciła poczucie czasu, ale nie ja. Za godzinę odjeżdża nasz dyliżans. Musimy już iść. — Posłała siostrze wymowne spojrzenie.

— Ależ odwiozę was, mademoiselle — obruszył się mężczyzna, urażony tym, że Danielle śmiała chociażby pomyśleć, że każe im rozbijać się pełnym plugawych person dyliżansem.

Camille nagle posmutniała. Nie chciała, by ojciec zauważył, że pod dom podjeżdża powóz, z którego wysiadają ona i Danielle. Niechybnie byłyby w opałach, a tego w żadnym wypadku sobie nie życzyła. 

De Beaufort niemal od razu zorientował się, że Camille obawia się reakcji hrabiego. W jego głowie zdążyła się już zrodzić drobna intryga mająca na celu oszukanie mężczyzny.

— Proszę się nie martwić, wysadzę panie wcześniej, tak by panienek ojciec mnie nie widział. 

Na twarzy młodszej z dziewcząt natychmiast pojawił się szeroki uśmiech.

— W takim razie zgadzam się na wszystko, co pan zaproponuje.

— Pójdę jeszcze po tę książkę, o którą mnie pani ostatnio poprosiła i rozkażę zaprzęgać. A teraz proszę mi wybaczyć, zostawię was na chwile same.

Podróż powozem z Paryża do podmiejskiej posiadłości hrabiego trwała niewiele krócej niż dyliżansem. Tym razem Camille nie usiadła obok de Beauforta. W towarzystwie siostry było to zbyt ryzykowne. Z naprzeciwka mogła jednak łatwiej przyglądać się mu z nadzieją, że ani Jean, ani Danielle tego nie zauważą. 

On zaś był wielce uradowany, że mademoiselle de La Roche nie umościła się tuż obok niego. Choć Camille nie miała o tym pojęcia, de Beaufort musiał w jej towarzystwie zdobywać się na wielką odwagę, by nieśmiała część jego natury nie dała o sobie znać. Gdy siedziała po drugiej stronie powozu, mógł łatwiej zebrać myśli niż wtedy, gdy miał z nią fizyczny kontakt. Uśmiechał się do niej nieznacznie, a ona odpowiadała spojrzeniem pełnym igrających iskierek i... Zaraz zaraz? Czyżby mademoiselle de La Roche rumieniła się, gdy tak na nią spoglądał? De Beaufort zawsze uważał za niemożliwe, by jakaś dama miała kiedykolwiek zaczerwienić się za jego sprawą, jednak jego urocza towarzyszka naprawdę spąsowiała. Wytłumaczył to sobie panującym w powozie chłodem. Co prawda był dopiero wrzesień, ale tak drobnej kobietce mogło być zimno wieczorną porą! Tak, to było dla niego jedyne logiczne wytłumaczenie. Jego siostra wyglądała podobnie, kiedy było jej chłodno.

— Nie jest pani zimno, mademoiselle? — zapytał, powodowany obawą, że dziewczyna się przez niego przeziębi.

— Ależ nie, monsieur — odparła z nieznacznym uśmiechem, jeszcze bardziej się rumieniąc.

W myślach przeklinała te czerwieniejące policzki. Obawiała się, że zostanie wzięta za trzpiotkę, która nigdy jeszcze nie miała do czynienia z mężczyznami. Przynajmniej Danielle nie próbowała już wdzięczyć się do de Beauforta.

W końcu Camille ujrzała znajomy przystanek dyliżansów. Usłyszała, jak mężczyzna wydaje woźnicy polecenie zatrzymania się. Powóz gwałtownie stanął. Dziewczęta spojrzały na niego ze zdziwieniem, szczególnie starsza z sióstr.

— Proszę tak na mnie nie patrzeć, moje panie — obruszył się de Beaufort. — W końcu musimy jakoś przechytrzyć monsieur de La Roche'a, czyż nie? Zostawimy powóz tutaj, a ja panie odprowadzę pod furtkę — dodał, a jego oblicze rozpromienił uśmiech.

— Nie trzeba, monsieur, naprawdę — próbowała oponować Camille, w głębi serca jednak wolała, by nie zmieniał zdania. Jej opór był jedynie wyrazem dobrego wychowania.

— Nie po to oszczędziłem wam podróży tym okropnym dyliżansem, byście teraz miały nocą spacerować po drodze bez męskiej opieki. To się nie godzi. Jeszcze mogłaby się paniom stać krzywda — stwierdził poważnie i nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi i wyszedł.

Dziewczęta opuściły powóz po nim.

— Proszę więc prowadzić mnie do waszego domu. Jest zbyt ciemno, bym mógł odnaleźć się wśród tych pól — rzekł, gdy już wszyscy stanęli na zewnątrz.

Danielle odwróciła się do siostry, jakby chciała coś z nią uzgodnić, i szepnęła tak, by de Beaufort jej nie usłyszał:

— Pójdę pierwsza. Zostawiam go w twoich rękach. Nie zmarnuj tego.

Camille prychnęła tylko, zezwoliła jednak siostrze na przewodzenie pochodowi. Wolała być z tyłu z Jeanem, za nic jednak nie przyznałaby się do tego Danielle.

— Proszę za mną, monsieur — powiedziała jeszcze starsza z hrabianek i ruszyła.

Camille i Jean poszli w jej ślady. W ciemnościach czuli się skrępowani, bali się odezwać, jednak żadne nie chciało pozbawić się towarzystwa drugiej osoby. Wędrowali w milczeniu, rozkoszując się wieczornym niebem i panującą ciszą. Camille nie mogła się powstrzymać od zerkania na młodzieńca. Co jakiś odwracała głowę, by ze zdumieniem zauważyć, że de Beaufort wciąż się w nią wpatruje. Gdyby był to inny mężczyzna, zapewne napawałoby ją to dumą, teraz jednak czuła się nieco onieśmielona.

— Bardzo panu dziękuję w imieniu swoim i siostry — odezwała się w końcu.

— To drobnostka. Każdy przyzwoity mężczyzna powinien się tak zachować.

— Mimo wszystko dziękuję — odrzekła, próbując w ciemnościach odczytać wyraz jego twarzy.

Nie było to jednak możliwe. Zapatrzywszy się w jego lico, nie zauważyła wystającego konaru. Nagle zahaczyła o coś stopą. Nim spostrzegła, co się dzieje, leżała już na ziemi z pulsującą bólem kostką.

— Mademoiselle, co się stało?! — dopadł do niej oszołomiony de Beaufort.

Był na siebie wściekły, że nie zdążył zareagować. Gdyby okazał się szybszy, być może teraz mademoiselle nie leżałaby na ziemi, a on nie musiałby się martwić.

— Moja kostka — syknęła tylko.

— Bardzo boli? Może pani wstać? 

Schylił się, by móc sprawdzić, co stało się ze stopą mademoiselle de Le Roche. Pokręcił głową, widząc, pod jakim kątem wykręcona jest jej kostka. Czuł, że tak paskudny uraz jeszcze długo będzie o sobie dawał znać.

— Obawiam się, że nie dam rady dojść do domu. Czy to coś poważnego?

— Wydaje mi się, że tak — odparł, wciąż wyrzucając sobie brak reakcji. — Proszę się nie ruszać.

— Niech pan coś szybko wymyśli. Ta ziemia jest przerażająco zimna — rzuciła oschle.

Teraz mogła skupić się jedynie na tym, że było jej zimno, uprzejmość czy sentymenty nie miały dla niej znaczenia. Niedługo szykowało się wesele Danielle i Camille miała zamiar na nim tańczyć, a póki co zapowiadało się na to, że spędzi je w łóżku z przeziębieniem i bolącą kostką. Nagle poczuła oplatające ją w talii ramię. Drugie znalazło się pod jej kolanami. Nim się spostrzegła, była w ramionach de Beauforta.

— Przepraszam, mademoiselle, ale w chwili obecnej nie jestem w stanie znaleźć innego rozwiązania. Mam nadzieję, że się pani na mnie nie gniewa — powiedział przepraszająco.

Nie, nie gniewała się. Więcej. Tkwienie w jego ramionach sprawiało jej przyjemność, nawet jeśli trzymał ją w ten sposób, w jaki ojciec trzyma niesforną córkę, która zignorowała jego zakaz i przez to nabawiła się urazu.

— Ależ nie, monsieur. Zdaję sobie sprawę z faktu, że w zaistniałej sytuacji to jedyne możliwe rozwiązanie — rzekła, oplatając rękoma jego szyję.

W tej chwili zjawiła się przy nich Danielle. Była wściekle nasrożona, lecz gdy tylko zobaczyła syczącą z bólu siostrę w ramionach mężczyzny, na jej twarz wpełzł pełen troski wyraz. 

— Och, Cami! Co się stało? To dlatego tyle was nie było?

— Tak... Chyba skręciłam kostkę... Ale monsieur de Beaufort zaoferował się, że mi pomoże. Nie masz nic przeciwko, prawda?

— Nie, nie, ważne, by ci się nic nie stało, kwestie poprawności obyczajowej nie mają teraz tak wielkiego znaczenia — rzekła i popatrzyła znacząco na mężczyznę. 

Jean nie odpowiedział. Ruszył za niknącą w ciemnościach sylwetką Danielle. Nie znał drogi do domostwa de La Roche'ów na tyle dobrze, by samodzielnie dotrzeć do niego w ciemnościach. Chciał jak najdłużej przebywać z mademoiselle, zdawał sobie jednak sprawę z tego, że musi jak najszybciej dotrzeć do celu. 

Ona również pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie. Nigdy nie czuła się tak bezpiecznie, jak w jego uścisku. Jego dłoń, mocno trzymająca ją w talii, by nie upadła, upewniała ją, że młodzieniec dołoży wszelkich starań, by nie stała się jej już żadna krzywda. Dopiero gdy dotarli niemal do furtki, ogarnął ją lęk. Bała się, że ojciec ujrzy ją w ramionach de Beauforta i wywoła karczemną awanturę.

— Monsieur, bardzo dziękuję panu za pomoc, ale chyba zdaje pan sobie sprawę z faktu, że nie może mnie pan zanieść na sam próg. Gdyby mój ojciec...

— Tak, rozumiem.

Starał się zabrzmieć obojętnie, nie mógł jednak ukryć przebijającego przez jego głos smutku. Camille natychmiast dostrzegła ten fakt. Spojrzała mu w oczy i trwaliby tak jeszcze długo, gdy przerwał im poirytowany głos Danielle:

— Ojciec czeka, no już, Cami.

Camille i Jean spłonęli rumieńcami, zawstydzeni sytuacją, w jakiej zastała ich kobieta. Gdyby nie to, że była bliską im osobą, na pewno nazajutrz rozpuściłaby plotki o domniemanym romansie Camille de La Roche i Jeana de Beauforta.

— Przepraszam, mademoiselle, pani siostra... 

— Tak, tak, wiem, jest śliczna i nie może pan oderwać od niej spojrzenia, ale musimy już iść — przerwała mu. — Bardzo dziękuję panu za pomoc mojej drogiej siostrzyczce. A teraz niech pan pomoże jej bezpiecznie stanąć na ziemi, a ja wezmę ją pod ramię i zaprowadzę do domu. Od drzwi dzieli nas zaledwie kilkadziesiąt metrów, Camille poradzi sobie bez pańskiej pomocy.

— Tak jest, mademoiselle — padła z jego ust krótka odpowiedź, wciąż jednak nie chciał jej wypuścić ze swych objęć.

— Może mnie pan już postawić na ziemi. — Uśmiechnęła się sztucznie Camille. Wcale nie miała na to ochoty.

De Beaufort delikatnie zabrał podtrzymującą jej nogi rękę i wypuścił ją, uważając, by nic się jej nie stało. Drugą dłoń wciąż trzymał na jej talii. Nie chciał jeszcze się z nią rozstawać. Ona również pragnęła całym sercem zatrzymać czas i pobyć z nim jeszcze przez chwilę. 

— Dziękuję, monsieur. Musimy już iść. Niech pan do mnie napisze. Dobranoc — wyszeptała.

— Dobranoc — odparł i pomógł jej złapać się siostry, skinął Danielle na pożegnanie i odszedł.

Camille spoglądała tęsknie w jego stronę, póki nie zniknął całkowicie w ciemnościach.

Droga do drzwi nie była długa, dziewczynie zdawała się jednak wiecznością. Gdy wreszcie dotarły do wejścia, odetchnęła z ulgą. Ku jej zdziwieniu otworzył im ojciec, który widział je przez okno. Na szczęście dla Camille nie dojrzał towarzyszącego im Jeana de Beauforta.

— Moja droga, co się stało? — zapytał, nim dziewczęta zdążyły zareagować.

— Camille potknęła się o konar i najprawdopodobniej skręciła kostkę — odparła trzeźwo Danielle.

François spojrzał na młodszą z córek. Camille przedstawiała żałosny widok. Miała zabrudzoną, pomiętą suknię, czerwone policzki i zmierzwione włosy, usta wygięte w grymas pełen bólu, a jej umysł błądził gdzieś po znanych tylko jej ścieżkach.

— Cami, córeczko, chodź do mnie. Zaniosę cię do pokoju, a rano wezwiemy Bazina. No już —powiedział zachęcająco i nim dziewczyna zdążyła zareagować, podszedł do córki i podniósł ją w ten sam sposób, w jaki jeszcze przed chwilą trzymał ją de Beaufort. 

Jego uścisk był jednak zimny, jakby pozbawiony uczuć. Camille nie czuła się przy nim tak bezpiecznie jak przy Jeanie. Przeciwnie, odczuwała dziwne obrzydzenie, gdy ojciec niósł ją do sypialni. Dopiero gdy położył ją na łóżku, ucałował w czoło i wyszedł, ogarnęła ją dziwna ulga, że już go przy niej nie ma. Zaraz jednak pojawiła się Danielle, która pomogła się jej przebrać. Gdy sama ubrała się już w koszulę nocną, rzuciła się na swoje łóżko i z przebiegłym wyrazem twarzy spojrzała na siostrę.

— Camille, zakochałaś się! — wykrzyknęła figlarnie.

Dziewczyna posłała jej pełne pogardy spojrzenie.

— Niby w kim?

— W naszym wspaniałym monsieur de Beauforcie rzecz jasna.

Camille milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nigdy nie rozmyślała nad tym, czy kocha de Beauforta. Owszem, czuła dziwne przyciąganie pomiędzy nią a mężczyzną, czy to jednak była miłość? Nie wiedziała. Mimo tylu przeczytanych lektur nie była do końca pewna, jak czuje się osoba zakochana.

— To nie jest takie proste, siostrzyczko... — odezwała się wreszcie. — Ja... nie jestem pewna, czy coś do niego czuję.

Starsza siostra spojrzała na nią z politowaniem. 

— Camille, czy twoje serce przyśpiesza, kiedy go widzisz?

— Tak — odparła bez wahania.

— Czy przeszywają cię dreszcze, gdy zbliża się do ciebie?

— Tak.

— Czy twoje myśli krążą nieustannie wokół niego?

— Tak — potwierdziła po raz kolejny.

— W takim razie kochasz go. Już ja o tym dobrze wiem. Poza tym widziałam, w jaki sposób na niego patrzysz.

— Jak? — zdziwiła się Camille. Nie miała pojęcia, o czym mówi Danielle.

— Jakby był świętym obrazkiem. Doprawdy, siostrzyczko, nigdy nie widziałam, byś patrzyła na kogoś z takim podziwem. On zresztą nie pozostaje ci dłużny.

Dziewczyna spojrzała na nią z powątpiewaniem. Wcale nie była pewna co do tego, że de Beaufort darzy ją jakimkolwiek uczuciem poza szczerą sympatią.

— Przesadzasz.

— Nie doceniasz się, Cami. Jest zapatrzony w ciebie niczym w królową.

Camille nie odpowiedziała. Rozmyślała nad słowami siostry. Przypomniała sobie jego pełne podziwu spojrzenie, gdy spotkała go ostatnim razem w Paryżu, intymną rozmowę o przeszłości, to jak szybko sobie zaufali, swoje reakcje, gdy tylko szepnął jej jakiś komplement, i ten przyjemny dreszcz, który przeszywał ją, kiedy otrzymywała kolejny list od niego. Tak, kochała go. Jeśli to nie była miłość, to Camille nie wiedziała, co nią jest.

— Tak, wydaje mi się, że go kocham, Danielle — odparła w końcu.

— Wiedziałam! Ostatnio zatraciłaś swą słynną wyniosłość, przynajmniej w stosunku do naszego panicza. To było podejrzane, uwierz mi.

Camille spuściła ze wstydem wzrok. Nie wiedziała, że było to aż tak widoczne. 

— Ach, jaka szkoda, że papa nie zezwoli wam na małżeństwo... Taka z was urocza para... —  westchnęła z rozmarzeniem Danielle. — Ale cóż, zawsze możesz zostać jego kochanką.

— Danielle! — ofuknęła ją. — Przecież ja... nie mogłabym! Sama dobrze wiesz, czym to się kończy!

— Ach, siostrzyczko. — Pokręciła głową starsza.  — Nawet nie wiesz, jak wielu ludzi, których uważasz za przyzwoitych, romansuje ze sobą i ma nieślubne dzieci. I to nie tylko kawalerowie i panny. Mężatki również...

— Ale ja mam swój honor. Zapadłabym się pod ziemię, gdybym miała oczekiwać nieślubnego potomka. Jeśli nie masz mi nic ciekawszego do powiedzenia, pozwól, że udam się na spoczynek. Poza tym, Jean nie jest typem mężczyzny, który wziąłby sobie kochankę.

— Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna, w końcu jest żołnierzem...

— Jesteś okropna!

Nie wyobrażała sobie, by ktoś tak szarmancki i pełen dobroci jak monsieur de Beaufort mógł zachowywać się w tak okropny sposób. Mimo tego, że wychowywała się w tak zdemoralizowanej rodzinie, były cnoty, które naprawdę ceniła. Czystość była jedną z tych niewielu, które jeszcze miały dla niej znaczenie. 

— Nie, teraz wydaje mi się, że akurat on nie posunąłby się do czegoś takiego... Chociaż, kto wie...

— Idę spać. Mam dość twoich insynuacji — odparła Camille, odwróciła się tyłem do siostry i szczelnie przykryła się kołdrą.

Myślała, że zaraz zaśnie, kiedy nagle przypomniała sobie o książce, którą pożyczyć miał jej Jean. Zapomniał o niej! Będzie musiała powiedzieć mu o tym przy następnym spotkaniu. A ono na pewno będzie rychłe, taką przynajmniej miała nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro