XL. Najsmutniejsza panna młoda we Francji

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przygotowania do zamążpójścia mademoiselle de La Roche ruszyły pełną parą następnego dnia po jej zaręczynach z monsieur de Lacroixem i były bardzo intensywne. Blanche i François zajęli się wszystkim w imieniu młodej pary, której zdanie kompletnie ich nie interesowało. To Blanche wybrała suknię dla swej przyszłej szwagierki, to ona postanowiła, że odbędzie się tylko ceremonia cywilna i to ona przygotowała menu dla gości, hrabia zaś zajął się rozsyłaniem zaproszeń, kupnem wyprawy ślubnej dla córki (za pieniądze jej przyszłego męża), a nawet urządzeniem jej sypialni w paryskiej posiadłości de Lacroixa. Pierre i Camille milcząco wyrażali na to wszystko zgodę. Żadne z nich nie chciało tego małżeństwa i oprawa uroczystości była im obojętna, szczególnie dziewczynie. Datę uroczystości wyznaczono na ósmego lutego.

Gdy nadszedł ów dzień, Camille zaspała. Zerwała się z łóżka dopiero o dziesiątej. Ceremonia miała mieć miejsce ledwo za półtorej godziny. Rozejrzała się po pokoju z przerażeniem. Ogarnął ją strach. 

Dopiero w tej chwili z całą mocą uświadomiła sobie, co czeka ją w roli żony. Lubiła Pierre'a i wierzyła, że zapewni jej on dobre życie, ale nie chciała dzielić z nim łoża ani rodzić mu dzieci. 

Wtem do jej pokoju wtargnął ojciec. Widząc ją w koszuli nocnej, zmarszczył gniewnie brwi. 

— Dziecko, wstawaj! — krzyknął. 

— Muszę? Nie chcę wychodzić za mąż... — jęknęła. 

— Tak, musisz. Nie zamierzam narażać się na skandal i odwoływać ślubu w ostatnim dniu, bo ty nagle masz kaprysy! Wstawaj! 

Camille wymamrotała coś pod nosem i zwlekła się z łóżka. Zachowanie ojca uświadomiło jej, że wolała już życie z de Lacroixem niż z nim. Musiała znieść wszelkie małżeńskie niedogodności, byle znaleźć się jak najdalej od ojca. 

Gdy była już wyszykowana, wsiadła wraz z ojcem do powozu i pojechała do ratusza. De La Roche dziwił się nieco, że de Lacroixowie nie chcieli ceremonii kościelnej, jednak jako że sam nie wierzył w Boga, nie naciskał na zawarcie sakramentu. Od czasu rewolucji zresztą nie patrzono już tak nieprzychylnie na ateistów. To hrabia uważał za jedyny jej pozytywny aspekt, choć sam uczęszczał do kościoła, nie chcąc, by ktoś wziął go za stronnika rewolucjonistów. 

Ratusz pełen był ciekawskiej gawiedzi, którą zaprosił hrabia. Camille nie mogła patrzeć na ludzi, którzy przyglądali się jej tak, jakby była wystawową kukłą. Pierre posłał jej pocieszający uśmiech i wyciągnął ku niej dłoń. Kiedy obok niego stanęła, nieco się uspokoiła, wciąż jednak nie czuła się zbyt dobrze. 

Przez całą ceremonię nerwowo łypała oczyma po sali niczym spłoszona sarna uciekająca przed myśliwym. Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej. Zdawało się jej, że zaraz zemdleje. Blada cera dziewczyny tak kontrastowała z jej bordową suknią i ciemnymi włosami, że Camille przypominała upiora. 

Kiedy zbliżał się moment złożenia przysięgi małżeńskiej, Camille zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością. Nie słyszała już słów urzędnika. Twarze zgromadzonych zlały się w bezkształtną masę. Poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Przed oczyma stanęła jej twarz ukochanego. Ukochanego, który powinien teraz stać u jej boku w miejsce de Lacroixa i ślubować jej wieczną miłość. 

Nie tak miał wyglądać ten dzień. Wyobrażała go sobie jako najszczęśliwszy w życiu moment, w którym w końcu pierzchną wszystkie jej troski. Miała zostać żoną Jeana i wieść szczęśliwe życie u jego boku do końca swych dni. To z nim miała dzielić wszystkie radości i troski, wychowywać dzieci i cieszyć się dniami, które mieli przed sobą. 

Naraz przypomniała sobie o obowiązku małżeńskim, który miała wypełnić tej nocy. Z jej piersi wydobył się pełen obrzydzenia jęk, tak głośny, że Pierre spojrzał na nią, by upewnić się, że nic jej nie jest. Ona posłała mu tylko kwaśny uśmiech, sugerujący, że nic się jej nie dzieje. 

Gdy się odwrócił, ponownie wróciła myślami do tego, co miało ją czekać po weselu. Musiała przyznać, że de Lacroix był doprawdy atrakcyjnym mężczyzną, jednak kochanie się z nim wydawało się jej wstrętnym. 

Zapewne zostałaby uznana za hipokrytkę, przyznając się do swych obecnych uczuć oraz do próby uwiedzenia Jeana sprzed nieco ponad roku. De Beaufort w końcu nie był jej mężem, w przeciwieństwie do de Lacroixa. Istniał jednak jeden istotny szczegół, który ich różnił: Jeana kochała, Pierre'a darzyła tylko sympatią, a nie chciała oddawać się mężczyźnie, którego nie miłowała. Czuła się jak towar, który można sprzedać dowolnemu mężczyźnie, a który po użyciu staje się zbędny. Wiedziała, że to częsta praktyka wśród arystokracji, lecz brzydziło ją to. Była jednak istotna różnica między nią a większością szlachcianek — większość z nich sprzedali rodzice, ona transakcji dobiła sama, z własnej i nieprzymuszonej woli. 

Nagle usłyszała, jak de Lacroix wypowiada słowa przysięgi. Otrząsnęła się ze swych ponurych rozważań i zaczęła się mu przysłuchiwać. Nie wierzyła w to, że będzie jej wierny, w końcu był poetą, a oni inaczej pojmowali moralność, przynajmniej wedle tego, co mówił jej ojciec. A już na pewno nie będzie jej kochał.

— Proszę powtarzać słowa przysięgi za mną, mademoiselle — rzekł do niej urzędnik.

Westchnęła ciężko i ze zrezygnowaniem wyrecytowała formułkę dyktowaną jej przez mężczyznę. Gdy skończyła, odetchnęła jeszcze ciężej, jakby wiedziała już, jak nieszczęśliwe życie ją teraz czeka. Jej smutny los został przypieczętowany. Dobiła targu. 

Po zakończonej uroczystości goście udali się do domostwa de Lacroixa. Camille ubolewała nad tym, że wśród zaproszonych nie było jej siostry ani brata. Danielle bardzo źle znosiła swój błogosławiony stan, dlatego zrezygnowała z przyjazdu do Paryża, a Hugona ojciec nie zaprosił w obawie przed kolejnym skandalem. 

Do nowego domu jechała jedynie w towarzystwie męża. Wpatrywała się tępo w szybę, unikając jego wzroku. Pierre jednak nie miał ochoty na rozmowę i spoglądał na swoje błyszczące, świeżo wypolerowane buty. 

Wesele dziewczyna spędziła, wbijając wzrok w talerz, nic nawet nie jedząc, mimo iż serwowane dania były doprawdy wyborne, i nie pląsając. Poproszono tylko młodych o rozpoczęcie zabawy. Po pierwszym tańcu obydwoje usiedli i już więcej nie wstali. Pierre wymawiał się brakiem talentu, Camille brakiem sił. Nie umiała się cieszyć, wirując w tańcu z mężem bądź też innymi gośćmi, wiedząc, że jej życie właśnie dobiegło końca. Nie oczekiwała od tego małżeństwa niczego, poza wyzwoleniem się od ojca, a i to zdawało się jej teraz wątpliwym.

Zdawało się jej, że jest marionetką w marnym teatrzyku, a ojciec pociąga za kierujące nią sznurki. Pierre również był lalką sterowaną przez siostrę. Oboje przyjmowali życzenia przyszłego szczęścia ze sztucznie doklejonymi uśmiechami, niezgrabnie kłaniali się zaproszonym i prowadzili rozmowy pozbawione głębszego sensu, zupełnie powierzchowne, a wszystko po to, by zadowolić ojca i Blanche. 

Gdy wybiła północ, poczuła, że nie ma już siły dłużej sztucznie się uśmiechać i udawać, że jest najszczęśliwszą kobietą obecną na przyjęciu. Jedyne, o czym marzyła, to sen pod ciepłą pierzyną.

— Pierze, boli mnie głowa. Nie dam rady dłużej się bawić. Czy mógłbyś zaprowadzić mnie do sypialni? — zapytała niemrawo siedzącego obok niej męża.

— Ależ oczywiście, moja droga — odparł z uśmiechem, podnosząc się z krzesła. Ujął ją pod ramię i zaprowadził do drzwi.

Camille przez całą drogę do sypialni czuła, jak paraliżuje ją obezwładniający strach przed tym, co miało zaraz nadejść. Każdy krok stawiała z coraz większą trudnością. Dotyk męża palił ją niemiłosiernie, jakby w jej ręce miała powstać ogromna dziura. Nie śmiała mu spojrzeć w oczy. Gdy Pierre otworzył drzwi prowadzące do sypialni, mimowolnie zadrżała.

— Dobranoc, moja droga — powiedział, po czym ucałował ją w czoło i odszedł w sobie tylko znanym kierunku.

Camille z niepokojem przekroczyła próg pokoju. Pośpiesznie ściągnęła z siebie suknię, założyła koszulę nocną i zamknęła się na klucz, obawiając się, że Pierre zaraz wróci, by skonsumować ich małżeństwo. Czekała w napięciu, aż usłyszy płukanie do drzwi i prośby męża, by mu otworzyła, nic takiego jednak się nie wydarzyło. Całą noc spędziła, drżąc, czy mężczyzna zaraz nie zacznie dobijać się do jej drzwi. Nic takiego nie miało miejsca.

Minęły trzy tygodnie od masakry pod Pruską Iławą. Jean wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku, jakiego doznał po tym starciu. Jeszcze nigdy nie widział tyle cierpienia na raz. W Prusach panowała surowa zima, dlatego też ci, którzy upadali, a jeszcze żyli, umierali z wychłodzenia, niezdolni, by się podnieść. Ciała poległych ludzi i zwierząt leżały wszędzie, pokryte szronem. Niektórzy z tych żołnierzy, którzy przeżyli, mieli tak odmrożone palce, że trzeba było je amputować. Zima dała się wojskom Napoleona we znaki. 

Wciąż czuł duszący zapach krwi, który unosił się nad polem bitwy po walce. Ogromne plamy brunatnej krwi na białym śniegu i rozszarpane fragmenty zwłok nawiedzały go w koszmarach. Najbardziej bolało go to, że rzeź nie przyniosła rozstrzygnięcia. Jedynym skutkiem masakry był odwrót armii rosyjskiej. 

Miał niebywałe szczęście wyjść z tego starcia tylko z kolejną szramą na policzku, Frans jednak poranił sobie rękę, a wielu ich towarzyszy nie przeżyło. Miał nadzieję, że ten koszmar już niedługo się skończy. Pragnął powrócić już do Francji i ujrzeć Camille. Coraz bardziej się o nią niepokoił. 

Napisał do niej w listopadzie, wkrótce po wkroczeniu do Wielkopolski. Teraz był już początek marca, a dziewczyna wciąż nie odpisywała. Jean wysłał kolejne dwie epistoły w grudniu i styczniu, odpowiedzi jednak nie nadeszły. Brak wiadomości mógł potwierdzać to, że narzeczona nie była mu wierna, de Beaufort jednak nie potrafił sobie tego wyobrazić. Czuł, że Camille nie posunęłaby do tak szkaradnego czynu, a jeśli nawet postąpiłaby w ten sposób, napisałaby z wiadomością, że już go nie kocha. Obawiał się, że brak korespondencji jest wynikiem intrygi hrabiego de La Roche'a lub co gorsza, złego stanu zdrowia dziewczyny. 

Gdy tylko przestawał myśleć o przebytym pod Iławą koszmarze, zastanawiał się, co też działo się z ukochaną. Kolejne wizje były coraz bardziej przerażające. Nawiedzające go koszmary przybierały na sile. 

W końcu wyczekiwany od dawna list nadszedł. Jean, gdy tylko koperta wpadła mu w ręce, zaczął się trząść z podniecenia. Co sił w nogach pobiegł do namiotu, w którym leżał już Frans.

— Janeczku, co się dzieje? — zapytał Polak, zaniepokojony podnieceniem malującym się na jego twarzy..

— Dostałem list z Paryża.

— Nareszcie! — wykrzyknął z ulgą.

Jean usiadł na posłaniu i gorączkowo zaczął rozrywać kopertę. Nie sprawdził nawet adresu nadawcy. Wystarczyła mu paryska pieczątka. Był niemal pewien, że autorką epistoły jest Camille. 

Zadrżał, gdy z wewnątrz wysypały się wycinki z rubryk towarzyskich z najróżniejszych gazet i mała karteczka, zapisana tym samym charakterem pisma, co otrzymany jakiś czas temu anonim. Jean poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła, wziął ją jednak do ręki i zaczął czytać, łapczywie pochłaniając każde słowo.

Żołnierzyku!

Nie chciałeś uwierzyć w wiarołomstwo swojej oblubienicy, teraz jednak masz niezbity dowód na to, że Camille jedynie zabawiła się twoim kosztem. Czy wiedziałeś o tym, że nasza panna została niedawno mężatką? Wszystkie gazety paryskie piszą o jej małżeństwie! Specjalnie dla Ciebie zebrałem wszystkie wycinki mówiące o naszej mademoiselle. A raczej madame de Lacroix!

Życzę miłej lektury

Życzliwy Przyjaciel

De Beaufort upuścił kartkę na ziemię. Nie mógł uwierzyć w to, co przeczytał. Camille mężatką? Nie, to nie mogło okazać się prawdą. Jego najdroższa nie postąpiłaby w tak haniebny sposób, w końcu tyle razy zapewniała go o swej gorejącej miłości. Gdy wspomniał jej radosną reakcję na jego oświadczyny, tylko utwierdził się w przekonaniu, że Camille nie mogła zostać żoną innego mężczyzny, jednak wycinki z gazet mówiły co innego. Było ich przynajmniej dziesięć. Każdy napisano nieco innym stylem, lecz ich treść brzmiała tak samo: „Monsieur Pierre de Lacroix i mademoiselle Camille de La Roche w dniu ósmego lutego 1807 roku zawarli związek małżeński w paryskim ratuszu".

— Ale jak to... To przecież niemożliwe... — wyjąkał.

Był tak oszołomiony tym, co właśnie przeczytał, że nie potrafił wyrzec nic więcej. Czuł przerażającą pustkę, jakby ktoś pozbawił go wszystkiego, co miał. Nie płakał, nie krzyczał, nie ogarnął go gniew. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń, starając się pojąć, jak też Camille mogła zostać żoną innego mężczyzny.

— Janeczku, mój drogi, co się dzieje? — zapytał zaniepokojony Potocki.

— Camille... Ona... wyszła za innego... Ach, Fransie!

Polak zwlókł się ze swojego posłania i przysiadł się do de Beauforta. Przeczytał pobieżnie kilka tekstów i spojrzał ze współczuciem na przyjaciela. W jego oczach ujrzał niewysłowioną rozpacz i cierpienie. Pamiętał, jak podle się czuł, kiedy dwa lata wcześniej został porzucony przez swą narzeczoną Lise, jednak jego żal po stracie dziewczyny zdawał mu się nieporównywalny z tym, co teraz odczuwać musiał Francuz.

— Powiedz mi, na co ta wojna, te wszystkie honory, pieniądze, skoro i tak nie mam się z kim tym podzielić? — zapytał z goryczą. — Mam dosyć tego piekła! Najchętniej wystrzelałbym wszystkich dowódców jak kaczki! Odechciałoby się im wojować i zabijać niewinnych chłopców! Gdyby nie ta przeklęta wojna, Louis nadal by żył, ojciec nie obwiniałby mnie o jego śmierć, a Camille byłaby moją żoną! A teraz nawet nie mam do kogo wrócić! — przerwał, by zaczerpnąć powietrza. — Nie widziała mnie przez tyle czasu, znudziło się jej czekanie i wyszła za pierwszego lepszego... Miałeś rację, wszystkie kobiety takie są... 

— Nie mów tak, Janeczku! Może to jakaś pomyłka, intryga jej ojca. — Uśmiechnął się Potocki. — Nie wierzę, by mogła to zrobić z rozmysłem. Nie lubię jej, ale widziałem jej oczy, gdy na ciebie patrzyła. Były pełne miłości i uwielbienia dla ciebie. Naprawdę cię kocha, ja to wiem. Musisz wrócić i wyjaśnić to całe zamieszanie. 

Nie wierzył do końca w swe słowa, mając świadomość, że Camille była zdolna do wszystkiego, musiał jednak jakoś pocieszyć Jeana. Nie mógł patrzeć na jego smutne, stroskane oblicze. Jego Janeczek nie zasługiwał na tyle zła.

— Jak dobrze, że mam chociaż ciebie, Fransie. Ty mnie nigdy nie zawiedziesz — rzekł, ściskając przyjaciela.

Tylko na niego mógł teraz liczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro