XLIV. Ostatnie wspólne chwile przyjaciół

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fragmenty z pamiętnika Camille de Lacroix

30 IV 1807

Ach, mam już dość żywota mężatki. I to jeszcze w tym prowincjonalnym Bordeaux! Gdyby Pierre miał posiadłość w mieście, mogłabym jakoś znieść to wszystko, ale na obrzeżach jest okropnie. Nudzę się tu niemiłosiernie, a Blanche zatruwa mi życie. Widać po niej, że jest zazdrosna. W końcu to ja teraz stałam się panią domu, a ona musi usunąć się na dalszy plan. Ciągle tylko podburza Pierre'a przeciwko mnie, a mój małżonek jest na tyle głupi, by jej ulegać. Po niemalże trzech miesiącach, jakie upłynęły od mojego zamążpójścia, uważam, że de Lacroix nie dorósł jeszcze do małżeństwa. Siostra ma na niego zbyt duży wpływ.

1 VI 1807

Ojciec dowiedział się o tym, co spotkało moją biedną siostrę, i jest wściekły. Wysłał do niej oburzający wręcz list. Nie rozumiem, jak mógł napisać, że Danielle jest żałosna i zupełnie nieudolna, skoro powiła martwe dziecko. Biedaczka, zupełnie się załamała. Nie zna prawdziwego oblicza ojca i wciąż uważa go za autorytet, dlatego tak bolą ją jego słowa. Auguste jest dla niej jeszcze bardziej oschły. Daje jej do zrozumienia, że przestała się dla niego liczyć i że równie dobrze Paul mógłby się z nią rozwieść i znaleźć nową żonę. Tak bardzo jej współczuję... Dlatego ja nie pragnę dziecka. Jeślibym nie została matką syna, ojciec zapewne potraktowałby mnie tak samo. A tak, jestem wolna od jego jadowitych słów. Na całe szczęście.

Jean i Franciszek przeżyli wojnę z IV koalicją antyfrancuską. Odkąd na wiosnę Wielka Armia wróciła do walk, wszędzie bili się mężnie, niejednokrotnie narażając życie dla chwały Polski i Francji. Poza kilkoma nowymi bliznami, wieloma skaleczeniami i siniakami nie doznali żadnych większych obrażeń, co było dla Polaka powodem do dumy.

Francuz nie przejmował się zbytnio wynikiem walk. Rwał się ku Paryżowi, gdzie czekać go miała prawda o ukochanej. Wciąż nie dowierzał w to, że Camille mogła zostać żoną innego. Mimo posiadania dowodów w postaci fragmentów relacji z gazet żywił nadzieję, że to wszystko okaże się ponurym żartem. Gdy ostatnia bitwa została wygrana, zyskał pewność, że będzie mógł już powrócić do domu, okazało się jednak, że nim to się stanie, musi podążyć wraz z armią ku Tylży. 

Siódmego lipca, gdy Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów, i Aleksander I, samodzierżca Wszechrusi, spotkali się na barce płynącej po Niemnie, Jean de Beaufort otrzymał kolejny list z Paryża. Nie potrafił jednak jej otworzyć. Zbytnio drżał ze strachu. 

Stał więc na brzegu rzeki, podziwiając cesarzy, którzy wymieniali się uściskami i pocałunkami. Na barce, na której znajdowali się dwaj cesarze, ustawiono biały namiot z literami A i N. Druga, mniejsza tratwa, miała służyć najwyższym dygnitarzom. 

Śmieszyła go nieco różnica wzrostu między cesarzami. Napoleon nie był może specjalnie niski, ale przy wyższym niemal o głowę Aleksandrze prezentował się śmiesznie. Na przeciwnym brzegu Jean dostrzegł Fryderyka Wilhelma, trzeciego tego imienia, króla Prus. Stał ponury jak posąg, wpatrując się w przestrzeń. Na plecy miał zarzucone rosyjski płaszcz wojskowy. Jean współczuł monarsze, mimo iż jeszcze kilka tygodni temu walczył przeciwko niemu. Jego serce musiał rozdzierać nieludzki niemal ból, gdy przyglądał się większym od siebie, wykluczony z gry o władzę. 

Gdy spektakl, bowiem inaczej nie można było nazwać spotkania cesarzy pełnego wielkich, lecz niewiele znaczących gestów, dobiegł końca, żołnierze odetchnęli z ulgą. Wszyscy mieli już dość widoku dwóch wielkich, którzy w każdej chwili mogli rzucić ich życie na szalę dla swego własnego kaprysu lub politycznego interesu. 

Gdy już szykowali się do snu, Jean, przytłoczony uroczystością, przypomniał sobie o otrzymanym liście. Obawiał się go otworzyć. 

— Fransie, co ja mam uczynić? Chyba nie chcę wiedzieć, co tam może być...

Czuł, że to kolejny anonim. Nie chciał już więcej cierpieć. Wolał chyba trwać w niewiedzy albo poznać prawdę dopiero po przyjeździe do Paryża. Gdy jednak przyjrzał się bliżej, dostrzegł, że jego nazwisko wypisała inna ręka. A może po prostu nadawca anonimu wysłużył się kimś innym? Nie znał tego pisma. 

— Otwórz no wreszcie tę kopertę — Frans wydał z siebie wściekłe sarknięcie.

— Nie dam rady, Fransie. Ostatnie listy z Paryża pełne były złych wieści. Obawiam się, że z tym nie jest inaczej. 

— Nie dowiesz się, póki go nie ujrzysz — powiedział wyzywająco Potocki, szturchając go w żebro.

— Ty go otwórz.

— Ależ ty szybko zmieniasz zdanie, Janeczku! — Machnął rękoma, wspominając na sytuację sprzed roku, kiedy zabrał przyjacielowi list od ukochanej. — Najpierw nie chcesz, bym czytał twoją korespondencję, a teraz nagle prosisz mnie o zreferowanie jej treści! Doprawdy, mój drogi, zadziwiasz mnie!

— Jeśli to kolejne złe wieści o Camille, lepiej, byś mnie o tym wcześniej uprzedził, inaczej chyba umrę. To będzie dla mnie zbyt wielki szok. — Spojrzał na niego błagalnie Francuz.

Jego serce przyśpieszyło. Był w coraz większej rozterce. Strach walczył w nim z ciekawością. Nie wiedział już, czy woli trwać w niewiedzy, czy rozpaczy. 

— No dobrze... — zgodził się  Franciszek i wziął od niego kopertę.

Paryż, 1 VI 1807

Drogi Jeanie!

Jestem pewna, że gdy otrzymasz ten list, będziesz co najmniej zdumiony i wcale Ci się nie dziwię, wszak od śmierci Louisa nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, czego wielce żałuję, wina jednak nie leży tylko po mojej stronie. Wiem, że nie układało się między nami, mam jednak nadzieję, że odbudujemy naszą relację. Zdaję sobie sprawę z tego, że przebywasz teraz daleko od Francji, muszę Cię jednak prosić o jak najszybszy powrót do domu. Ojciec zmarł dzisiaj w nocy. Wszystko, poza drobną kwotą dla mnie, zapisał Tobie. Musisz wrócić i zająć się formalnościami. Tuszę, że zjawisz się jak najszybciej. Szkoda jedynie, że nie zdążysz na pogrzeb.

Wracaj szybko

Madeleine

— Przeczytaj to — powiedział po skończonej lekturze i podał list przyjacielowi.

Jean nie był w stanie odczytać z jego tonu głosu, co zawierała epistoła. Coraz bardziej drżał. Chciał już poznać jej treść. Niewiedza była gorsza od tragicznych wieści. 

— Coś o Camille?

— Po prostu przeczytaj — odparł Frans, siłą wciskając papier w ręce de Beauforta.

Jean wziął od niego list i zaczął czytać. Chciwie chłonął kolejne zdania epistoły. Franciszek przypatrywał się, jak zmienia się wyraz twarzy mężczyzny z każdym kolejnym przeczytanym słowem. Na początku na jego licu malowało się zdziwienie, po chwili jednak Potocki ujrzał, jak kilka łez spływa po policzku przyjaciela.

— Przykro mi, Jeanie.

— Nie przejmuj się, Fransie — odparł ze smutkiem Francuz, ukradkiem ocierając kolejną łzę. — Nigdy nie byłem blisko z ojcem. Większy ból sprawił mi ton mojej siostry. Madeleine sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie przejmowała się tym, czy żyję i jestem w stanie przyjechać. Po prostu każe mi wracać, nie bacząc na nic. 

Wbrew temu, co rzekł Franciszkowi, przeszył go ogromny ból. Ojciec nie żył. Człowieka, który przez tyle lat nim gardził i zniszczył mu dzieciństwo, lecz dał mu też życie, nie było już na świecie, a on odziedziczył cały jego majątek. Stało się to, czego Damien przez całe życie Jeana nie chciał. Jego młodszy, znienawidzony syn został właśnie hrabią de Beaufortem. Dla Jeana to wszystko było niemal nie do pojęcia. Nie pomyślał nawet o tym, że teraz, gdy ojciec zmarł, będzie mógł wystąpić z wojska bez narażenia się na oskarżenie o tchórzostwo.

Tak po prostu go nie było. 

Już nikt nie miał go dręczyć, pomiatać nim, mówić mu, że lepiej by się stało, gdyby to on zginął. Był wolny, ale nie czuł ulgi.  Powinien w ostatnich dniach pogodzić się z ojcem. Wiedział, że próbował, że wina leżała tylko po stronie ojca, który nie chciał jego synowskiej miłości, ale wyrzuty sumienia rozdzierały go od środka. Nie tak to wszystko miało się skończyć. 

— Wrócisz? — zapytał Franciszek. 

— Muszę. Dzięki temu poznam wreszcie prawdę o Camille. Wyjadę najszybciej, jak to możliwe.

Polak posłał mu smutny uśmiech. Nie chciał rozstawać się z przyjacielem, jednak Jean był nieugięty. Po rozmowie z przełożonym, którego poprosił o co najmniej roczny urlop, postanowił wyjechać nazajutrz.

Wieczorem Franciszek zorganizował pożegnanie przyjaciela. W tym celu zaopatrzył się w wódkę, ukradł też z kuchni polowej nieco mięsa. Na jego szczęście nikt go nie przyłapał. Zrobił miejsce w namiocie i postawił przed przyjacielem alkohol.

— No, Janeczku, nie wiadomo, kiedy się znów spotkamy, dlatego trzeba wypić za naszą przyjaźń! — wykrzyknął, napełniając dwa blaszane kubki trunkiem.

— Wiesz dobrze, że nie piję — mruknął Jean.

— Janeczku! Jakie ty masz smutne życie! Nie pijesz, tytoniu też nie palisz, kobiety do ciebie lgną, a ty ich nie chcesz... Powiedz mi, czy ty kiedykolwiek jakąś miałeś?

Jean zarumienił się. Nigdy nie rozprawiał z przyjacielem na takie tematy. Owszem, przyznał mu się do tego, co wydarzyło się w Boże Narodzenie w Bordeaux dwa lata wcześniej, często też wysłuchiwał o rzekomych podbojach miłosnych Franciszka, jednak o swoich nie mówił, zwłaszcza odkąd Potocki rzekł o świątecznym zajściu Hugonowi. Lepiej było nie dzielić się z nim takimi informacjami. 

— Nie wstydź się. Przecież nikomu nie powiem. No i bierz wódkę, napij się dla mnie! — krzyknął gniewnie. 

Jean pokręcił głową z politowaniem. Wiedział, że przyjaciel nie da mu spokoju, jeśli nie wypije wraz z nim. Nie lubił wódki, ale dziś mógł zrobić to dla Franciszka. W końcu mogli się nie widzieć przez szereg długich lat.

— No dobrze — rzekł i wziął kubek. 

Pociągnął kilka łyków. Gorzki smak alkoholu wykrzywił mu usta, na co Franciszek parsknął śmiechem. Jean przełknął go z trudnością, ledwo powstrzymując się od wymiotów. 

— No, to powiesz mi teraz? Miałeś jakąś?

Jean spuścił głowę. Wstydził się tego, co miał zaraz powiedzieć. Dusił w sobie tamte wydarzenia od lat. Jedynie Louis o nich wiedział, lecz tylko wyśmiał młodszego brata, gdy w końcu przeprowadzili na ten temat rozmowę. Zadręczał się tym wszystkim, odkąd był młodym chłopcem. Może jednak rozmowa z Franciszkiem mogła mu pomóc? On jako jedyny by go nie wyśmiał. Musiał podjąć to ryzyko. 

— Miałem — powiedział po chwili milczenia. — Ale to stało się dawno temu. Byłem młody i głupi. Myślałem, że jeśli to zrobię, poczuję się lepiej. Sam wiesz, jak mój ojciec mnie wychował. Powtarzał nam, że jeśli będziemy łamać przykazania, nie jesteśmy godni, by mienić się jego dziećmi. Ja... byłem wtedy siedemnastolatkiem... Później czułem się jeszcze gorzej. Louis nigdy nic takiego nie zrobił. Na froncie nie miał żadnej kobiety. Chciałem być taki jak on, bo to jego ojciec wywyższał ponad wszystko. To zawsze Louis był jego najdroższym synem, a ja... Nikim. Marnym wyrzutkiem. Gdyby nie to, że w moich żyłach płynęła jego krew, wyrzuciłby mnie na bruk — rzekł z goryczą.

Wciąż miał żal do rodziciela. Zawsze marzył o tym, by usłyszeć od ojca, że ten go kocha, że jest z niego dumny. Że wybaczył mu, że matka okupiła jego narodziny własnym życiem. Nie doczekał się. Ojciec wciąż tylko wypominał mu, że powinien był zginąć zamiast brata i nie zasługiwał na bycie de Beaufortem.

— Mój biedny Janeczek. Nie płacz, twój ojciec to zły człowiek. Jak on mógł kłaść ci coś takiego do głowy? Przecież po to są kobiety na tym świecie! Jak już jakąś uwiedziesz, to grzecznie idziesz do spowiedzi, jak Pan Bóg przykazał i z głowy! Co za okropny człowiek! Tak zniszczyć synowi życie! — wykrzyknął Franciszek, chcąc nieco rozweselić przyjaciela.

Zadziałało. Usta Jeana ułożyły się w delikatny uśmiech. Nie pochwalał myślenia przyjaciela, więcej, uważał je za oburzające, lecz dziś te słowa całkiem go rozbawiły. 

— Cieszę się, że cię mam, Fransie. A teraz spać. Jutro czeka mnie ciężki dzień.

Następnego ranka wcześnie zerwał się z łóżka. Franciszek jeszcze spał. Pośpiesznie przemył twarz i wdział na siebie mundur. Nie mógł znieść myśli, że musi już opuścić przyjaciela. Frans od dwóch lat był z nim praktycznie przez cały czas, jeśli nie liczyć krótkiego wyjazdu do Bordeaux. Wspierał go w najtrudniejszych chwilach. Uratował mu życie. I teraz mieli się rozstać, nie wiadomo na jak długo. Nie wyobrażał sobie, jak poradzi sobie bez niego w stolicy. Ale musiał. 

Potocki obudził się, kiedy usłyszał, jak de Beaufort brzęka bagażami. Zerwał się z posłania i spojrzał na niego złowrogo. 

— Jeanie! Chyba nie chciałeś mnie opuścić bez pożegnania! — wykrzyknął, nieco poirytowany.

— Oczywiście, że nie, Fransie. Chciałem cię obudzić, kiedy już będę wychodził, ale że zrobiłeś to sam, nie muszę się już kłopotać — zaśmiał się serdecznie.

Polak zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać. Jean zaczekał, aż Franciszek doprowadzi się do ładu. Kiedy Potocki był już wyszykowany, podszedł do przyjaciela i zapytał, wciąż nie dowierzając temu, co się właśnie działo:

— Więc naprawdę wyjeżdżasz?

— Tak — odparł ze smutkiem i spuścił wzrok.

— Żywiłem nadzieję, że jednak zostaniesz. Ale wrócisz? 

— Nie wiem, przyjacielu.

W oczach Potockiego zaszkliły się łzy. Odkąd się poznali, niemal cały czas spędzali wspólnie. Co prawda gdy przebywali w Paryżu, Jean często wizytował ważne osobistości, których Frans nie znosił, jednak w innych momentach zawsze byli razem. Nie znał już życia tylko w pojedynkę, bez nikogo obok siebie.

— Pamiętaj, jeślibyś miał kiedyś dość życia we Francji, przyjedź do mnie. Załatwię ci jakąś fuchę w Komisji Wojny. — Mrugnął porozumiewawczo Potocki.

— Nie wiedziałem, że masz takie możliwości, by zaproponować mi posadę w Komisji Wojny — wybuchnął gromkim śmiechem Francuz. — Coraz bardziej mnie zaskakujesz.

— Jeszcze nie mam, ale będę miał — odparł przekornie Franciszek.

— Ty też mnie odwiedź.

— Może kiedyś — rzucił wyzywająco Polak, w głębi serca jednak czuł smutek.

Obaj byli świadomi tego, że przynajmniej na dłuższy czas wojna się skończyła. Każdy z nich wróci do swojego życia: Franciszek zajmie się matką i siostrą, będzie chciał zrobić karierę w nowo utworzonym Księstwie Warszawskim, Jean zaś będzie musiał stawić czoło niewidzianej od lat siostrze i zdradzie narzeczonej. Owszem, będą się widywać tak często, jak to tylko możliwe, jednak obowiązki dnia codziennego nie pozwolą im na dalekie podróże. Czy tego chcieli czy nie, ich przyjaźń miała zostać wystawiona na ciężką próbę.

— Do zobaczenia, Fransie. Dziękuję ci za wszystko. Gdyby nie ty, pewnie nie stałbym tu teraz.

— Ja tobie też dziękuję — odparł smutno Potocki. — Pamiętaj, nie tylko ty mi coś zawdzięczasz. Ty też kilka razy wyratowałeś mnie z opresji. — Uśmiechnął się nieznacznie. — Do zobaczenia. I napisz do mnie, co z Camille.

— Napiszę. Do zobaczenia — rzekł, uściskał przyjaciela i wyszedł z namiotu, zostawiając swego najwierniejszego druha, jedynego, który nigdy go nie zawiódł.

Wiele dni miało przeminąć, nim ponownie się ujrzeli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro