XVIII. Boże Narodzenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne tygodnie, jakie pozostały do Bożego Narodzenia, upłynęły Camille w mgnieniu oka. Wraz z siostrą i jej mężem odwiedziła jeszcze kilku sąsiadów, wizyty te jednak nie były wedle jej uznania godne zapamiętania.

Spotkania ze starszymi kobietami, owdowiałymi lata temu i bredzącymi o czasach, gdy podobno cieszyły się wielką urodą, napawały ją obrzydzeniem. Odwiedziny u młodych, niezamożnych małżeństw nie nastrajały jej optymistycznie co do przyszłości.

Najchętniej w ogóle nie wizytowałaby mieszkańców okolicy, jednak, ku jej zdumieniu, wszyscy bardzo chcieli poznać siostrę pięknej madame Corbet. Niektórzy uznawali ją za błyskotliwszą i urodziwszą od siostry; inni twierdzili, że jeśli idzie o wygląd, mademoiselle de La Roche jest tylko cieniem krewnej, a jej charakter pozostawia wiele do życzenia. Gdyby dziewczyna słyszała ich opinie, zapewne zaśmiewałaby się do rozpuku.

Wieczorami zaczytywała się w poezji de Lacroixa. Nie uszło jej uwadze, że jego wiersze były bardzo śmiałe. Większość z nich balansowała na granicy przyzwoitości. Ulubionym przez Pierre'a tematem okazała się miłość. Stosowane przezeń metafory były bardzo sugestywne. To, jak opisywał przymioty męskiej urody, pobudzało jej wyobraźnię. Ku jej zdziwieniu peany na cześć kobiecego piękna wypadały w jego wykonaniu dość miernie, jakby nigdy naprawdę nie miał do czynienia z atrakcyjną damą. Po tygodniu od ich pierwszego spotkania, de Lacroix przyszedł do Corbetów z rewizytą. Camille do tego czasu zdążyła już zapoznać się z wszystkimi jego dziełami.

— Co sądzi pani o moich wierszach? — zapytał, gdy tylko rozsiadł się wygodnie w fotelu.

— Jestem pod ogromnym wrażeniem, monsieur. Dawno nie czytałam czegoś tak dobrego. 

— Bardzo dziękuję, mademoiselle, jest mi niezmiernie miło — odparł kurtuazyjnie. — Co powiedziałaby pani na to, bym uczynił panią bohaterką mojego kolejnego wiersza? Dawno już nie miałem styczności z tak piękną damą.

— Zostanie muzą tak wspaniałego poety będzie dla mnie zaszczytem! — wykrzyknęła ekstatycznie.

Później nie mówił już o niczym szczególnym, był jednak ujmująco grzeczny i szarmancki, a konwersacja z nim sprawiała dziewczynie przyjemność. Szybko okazało się, że baron de Lacroix czytuje te same dzieła, co mademoiselle de La Roche, ma jednak odmienne zdanie na temat niektórych z nich. Z niezobowiązującej rozmowy wywiązała się więc zażarta dyskusja, z której żadna ze stron nie wyszła zwycięsko. Rozprawiali o sztuce, literaturze, muzyce i teatrze. De Lacroix w sezonie bywał na każdej premierze. Opowiadał mademoiselle o swych ulubionych aktorach i dramatopisarzach oraz o wspaniałości przedstawień operowych. Camille była zafascynowana jego rozprawą. Łapczywie chłonęła każde słowo, jakie padło z ust mężczyzny. Tego wieczoru zapomniała o zmówieniu modlitwy za szczęśliwy powrót ukochanego.

Corbetowie nie mieli żadnych krewnych poza bratem Auguste'a, z którym ten od lat był skonfliktowany, dlatego wigilię zwykli spędzać samotnie. Te święta miały być pierwszymi od wielu lat spędzonymi w towarzystwie dam. Corbet, choć nie pałał sympatią do synowej, był z tego powodu bardzo rad, było mu bowiem smutno w towarzystwie jedynego syna.

Gdy tylko na niebie zaszło słońce, Corbetowie zasiedli do wieczerzy. Służący wnosili kolejno wielkie półmiski pełne smakowitych, parujących dań. Auguste flegmatycznie podnosił sztućce do ust, a gdy przeżuwał, na jego twarzy pojawiał się dziwny grymas sugerujący, że podawane potrawy nie odpowiadają jego wysublimowanemu poczuciu smaku. Paul powoli konsumował posiłek, rozkoszując się aromatem potraw. Danielle jadła w sposób, który uznawała za dystyngowany, apatycznie krojąc mięso i z dworskim ceremoniałem podnosząc je do ust. Cała trójka przedstawiała komiczny widok. Camille zdawało się, że siedzi w loży w teatrze i przygląda się przedstawieniu, a jej najbliżsi są aktorami z zaangażowaniem odgrywającymi swe role. Ona sama łapczywie pochłaniała kolejne porcje, zadowolona, że ma okazję spróbować dań, o których jeszcze nie słyszała. W kwestii rozkoszy dla podniebienia to było najcudowniejsze Boże Narodzenie w życiu dziewczyny.

Po uczcie przyszedł czas na rozdanie prezentów. Camille czuła się niezręcznie, nie dając nic od siebie, lecz siostra pocieszyła ją, mówiąc, że najważniejsze jest to, że świętuje wraz z nią i jej mężem i swoim towarzystwem umila im czas. Camille otrzymała więc szmaragdową suknię i pasującą do niej biżuterię, w którą postanowiła przystroić się na doroczny bal bożonarodzeniowy w ratuszu, odbywający się zawsze dwudziestego piątego grudnia. Danielle nie omyliła się co do tego, że siostrze spodoba się podarunek; dziewczyna była wprost zachwycona.

Kolejnego ranka przez całą mszę rozmyślała o tym, jak olśniewająco będzie się prezentowała na balu. Gromiła się w myślach za nieuważne wsłuchiwanie się w słowa kapłana, nie mogła jednak powstrzymać się od snucia marzeń o balu, w czasie którego podbija serca wszystkich obecnych mężczyzn. Jej własne należało już do Jeana, co do tego nie miała żadnych wątpliwości, lecz skoro obecnie przebywał bardzo daleko, czy nie byłoby przyjemnie, gdyby oczarowała kilku młodzieńców, mających nieszczęście wpaść w jej sidła?

I faktycznie, gdy wieczorem wkroczyła do sali balowej w ratuszu, wszystkie oczy zwrócone były na nią. W nowej szmaragdowej kreacji, ze swobodnie upiętymi włosami i olśniewającymi kamieniami błyszczącymi na szyi wyglądała niczym Afrodyta, która zstąpiła na ziemię, by zwieść kilku śmiertelników i w glorii swej nieziemskiej urody powrócić na Olimp.

Obok niej szła Danielle, odziana w jasnoróżową suknię ozdobioną kokardkami, która dodawała jej uroku i podkreślała jej błogosławiony stan. Za rękę trzymał ją wystrojony Paul z grymasem na ustach.

Hol ratusza pełen był ludzi. Panował ogromny tłok. Ledwo można było utorować sobie drogę do sali balowej. W powietrzu unosił się zapach perfum przemieszanych z potem. Różnokolorowe toalety dam powodowały zawrót głowy. Camille porównywała suknie innych kobiet ze swoją. Uznawszy, że jej kreacja jest najpiękniejsza, uniosła dumnie głowę i podczas gdy Corbetowie witali się z sąsiadami, rozpoczęła poszukiwania znajomych twarzy.

Nie trwało długo, nim natknęła się na Pierre'a de Lacroixa w towarzystwie siostry i jej syna. Mężczyzna jak zawsze prezentował się nienagannie. Blanche wybrała na ten wieczór burgundową suknię, która idealnie współgrała z jej ciemnymi, ciasno spiętymi włosami. W jej uszach lśniły wspaniałe diamenty. Obok kobiety stał jej potomek. Głowę miał zwieszoną, usta ściągnięte w kreskę. Gdy ujrzał zbliżającą się mademoiselle de La Roche, natychmiast podbiegł, by ją przywitać.

— Witam, mademoiselle powiedział kurtuazyjnie, całując jej dłoń.

Camille, zdziwiona tym nagłym przypływem uczuć ze strony młodego Gautiera, skinęła mu delikatnie głową.

— Moja szacowna mademoiselle de La Roche, muszę się pochwalić, że wiersz o pani jest już ukończony. Pani siostra zaprosiła nas jutro w gościnę, przyniosę go więc i odczytam po raz pierwszy publicznie — odezwał się Pierre.

Dziewczyna spojrzała na niego z zadowoleniem.

— Doskonale. Nie mogę się doczekać.

— Nie wiem, czy chce pani to widzieć. Pierre pozwolił sobie na pewne dwuznaczne aluzje, zresztą jak w większości swoich wierszy — wtrąciła się wyraźnie znudzona konwersacją Blanche.

Camille poczuła dziwne ukłucie w brzuchu. Obawiała się tego, co mógł napisać o niej de Lacroix. Miała świeżo w pamięci wszystkie jego wiersze i wiedziała już, że Pierre bynajmniej nie słynie z powściągliwości.

— Armandzie, mój drogi, zapisz się na taniec do mademoiselle de La Roche, nim zbierze się wokół niej tłum kawalerów — rzekła kobieta. 

— Oczywiście, matko — odparł młodzian i posłusznie wpisał się do karneciku damy, posyłając jej przy tym pełne pożądliwości spojrzenie.

Panna przewróciła oczyma. Nie rozumiała, czego może od niej chcieć panicz Gautier, jednak jego zachowanie wzbudzało u niej pewien niepokój. Zachowywał się wobec niej nachalnie, zupełnie jak Blaise, jednak rudowłosego młodzieńca Camille uważała za nieszkodliwego, Armand zaś napawał ją autentycznym lękiem.

— Serdecznie witam wszystkich zebranych na dorocznym balu bożonarodzeniowym! — Rozległ się nagle wysoki, piskliwy głos wodzireja. — Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór będzie dla państwa bardzo przyjemny! Zaczynamy!

Na sali zapanował harmider. Mężczyźni stali w kolejce do co atrakcyjniejszych dam, pragnąc, by udało im się zatańczyć z jedną z nich chociaż raz. Wokół Camille zebrał się wianuszek adoratorów, którzy mieli ochotę porwać ją w tan. Ku jej niezadowoleniu na pięć tańców wpisał się znienawidzony Blaise Benoit. Dwukrotnie jej partnerem miał być Pierre de Lacroix, przymuszony do tego nieco przez siostrę, gdyż nie kwapił się zbytnio do tańca. Gdy jednak Blanche skarciła go surowo, przypominając mu, że ze wszystkich kawalerów obecnych na zabawie, to jego mademoiselle de La Roche zna najlepiej i z nim będzie czuła się komfortowo, wyraził zgodę. W pierwszym tańcu miał jej towarzyszyć jednak jego siostrzeniec.

Gdy dyrygent wydał polecenie, by przygotować się do kadryla, Camille i Armand ustawili się wraz z pozostałymi tancerzami i dali się porwać muzyce. Dziewczynie źle się tańczyło z młodym Gautierem; wciąż milczał, a świdrujący wzrok wbił w Camille. Czuła się nieprzyjemnie, gdy tak mierzył ją spojrzeniem, w którym czaił się pierwiastek dziwnej dzikości. Zdawało się jej, że zaciskał ręce na jej skórze jak kłusownicze wnyki. Gdy wreszcie przyszedł czas na zmianę partnera, odetchnęła z ulgą; nazwisko Armanda nie figurowało w jej karneciku pod żadnym z kolejnych tańców.

Później wirowała w ramionach jednego z miejscowych młodzieńców, którego imienia nie znała. Był to niewiele starszy od niej, chudziutki chłopiec o bladej twarzy. Zawstydzony, że ma za partnerkę tak urodziwą damę, nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Camille uznała go za komiczną postać. Kolejni partnerzy również nie wzbudzili jej zachwytu; byli zbyt nieśmiali, zbyt uprzejmi, zbyt nachalni bądź też zbyt ponurzy.

Danielle cały bal przepędziła na ustawionej w kącie kanapie. Jej dziecko miało pojawić się na świecie wczesną wiosną, dlatego też nie chciała ryzykować upadkiem podczas pląsów i zadowoliła się rolą obserwatora. Wystarczały jej rozmowy z Blanche, która nie była zbytnio oblegana przez potencjalnych partnerów do tańca, oraz z jej bratem, nienawidzącym tego typu rozrywek. Paul tańczył z którąś z miejscowych piękności.

— Pani siostra to doprawdy urocza dziewczyna — zagadnęła z fałszywą uprzejmością madame Gautier. — Byłaby idealną partią dla mojego brata bądź syna...

— Bardzo raduje mnie fakt, że Camille zdobyła pani uznanie, muszę jednak panią rozczarować: jest zakochana. Z wzajemnością. Obawiam się, że ten panicz niedługo upomni się o jej rękę — odparła z pełnym okrutnej satysfakcji uśmiechem.

Musiała przyznać, że nie przepadała zbytnio za Jeanem de Beaufortem. Słyszała o nim różne niepochlebne opinie oraz opowieści dam, które zostały przez niego odrzucone, do tego uważała go za przesadnie uległego i nie rozumiała, co widziała w nim jej siostra. Jej niechęć do Blanche była jednak silniejsza od antypatii do de Beauforta, dlatego też odczuła niemałe zadowolenie, gdy ta z niedowierzaniem otworzyła usta.

— Doprawdy? Tak młoda i już niedługo miałaby zostać stracona dla świata?

— Ten człowiek bardzo kocha moją siostrę i będzie o nią dbał. Nie uważam, by to oznaczało, że jest stracona. Raczej rozpocznie nowe, być może lepsze życie.

— Jestem o tym święcie przekonana — odrzekła jadowicie kobieta.

Danielle uśmiechnęła się i wbiła spojrzenie w siostrę. 

Gdy zabrzmiały pierwsze takty poloneza, u boku mademoiselle de La Roche pojawił się tak znielubiony przez nią Blaise Benoit. Gwałtownie ujął ją za rękę i poprowadził dziewczynę na parkiet. Camille poczuła, jak wypełnia ją złość. Młodzieniec pozwalał na zdecydowanie zbyt wiele.

— Mógłby mnie pan tak nie szarpać z łaski swojej — burknęła z wściekłością.

— Nie bądź taka delikatna, Camille — zadrwił młodzieniec.

Oburzona mademoiselle de La Roche zmarszczyła brwi.

— Nie przypominam sobie, byśmy przeszli na ty — warknęła.

— Nie irytuj się tak, moja droga, złość piękności szkodzi, a w twoim przypadku byłaby to wielka strata.

— Nie wiem, co pan chce osiągnąć poprzez swe kpiny, ale na pewno nie przekona mnie pan do swej osoby, jeśli będzie pan ze mnie stroił żarty.

Miała dość drwin Blaise'a; najchętniej uderzyłaby go w twarz, dając ujście swej złości, obawiała się jednak reakcji zebranych. Nie zamierzała przecież wywołać skandalu. Benoit nie odpowiedział na jej ripostę; był zbyt mało błyskotliwy na to, by mierzyć się w słownym pojedynku z mademoiselle de La Roche, której ciętego języka bali się wszyscy w jej rodzinnym departamencie. Przez resztę utworu trwali w milczeniu, gdy wreszcie muzyka umilkła na chwilę, a Camille znalazła się w ramionach Pierre'a de Lacroixa. Jak zawsze szalenie grzeczny, bawił ją rozmową o szeroko pojętej sztuce, pląsając w rytm powolnego utworu.

Monsieur — zaczęła, gdy nastąpiła kolejna przerwa między tańcami — wiem, że kolejny taniec również należy do pana, ale czy miałby pan coś przeciwko temu, byśmy ten utwór spędzili w towarzystwie naszych sióstr? Wprost padam ze zmęczenia, a przede mną jeszcze spora grupka kawalerów, którzy chcą porwać mnie w tan. Wiem, że pan się nie obrazi.

— Ależ oczywiście, spełnię każde pani życzenie, moja droga mademoiselle de La Roche — odparł Pierre, podał dziewczynie ramię i skierował się w kierunku dwóch kobiet plotkujących w kącie w pomieszczenia.

Dopiero po chwili Camille dostrzegła, że towarzyszyło im dwóch młodych mężczyzn. Jednym z nich był Armand; drugi siedział tyłem do mademoiselle de La Roche, zauważyła więc jedynie, że ma na sobie mundur. Poczuła dziwne mrowienie w żołądku. Wyrwała rękę z uścisku de Lacroixa i na chwilę zapominając o otaczających ją ludziach, podbiegła najszybciej jak potrafiła do mężczyzny. Zdawało jej się, że śni. Przecież nie mogło go tu być! To na pewno nie on! Ale jaki inny żołnierz by tu przybył? 

— Jeanie... — wyjąkała, ujrzawszy jego twarz. Ledwo mogła uwierzyć w to, że to naprawdę on — Tak bardzo się cieszę...

De Beaufort powoli wstał z sofy, zbliżył się do dziewczyny i ujął jej dłoń. Uniósł ją do ust i złożył na niej pocałunek. Armand przyglądał się tej scenie z obrzydzeniem.

— Ja również ogromnie się cieszę. Tak dobrze znów cię widzieć...

— Skąd się tu wziąłeś?

— Może zabiorę cię w jakieś bardziej ustronne miejsce i wszystko ci wyjaśnię? Czy będzie pani coś miała przeciwko temu, madame Corbet?

— Ależ oczywiście, że nie, monsieur. — Uśmiechnęła się zachęcająco Danielle. — Ale najpierw proszę poznać monsieur de Lacroixa.

— Miło mi — skłonił się de Beaufort, ściskając dłoń mężczyzny.

— Mnie również. Był pan pod Austerlitz?

— Tak.

— I zdążył pan dotrzeć tutaj?

— Oczywiście. Widzi pan, dostałem urlop. Byłem już ranny pod Ulm, do tego doszły zadrapania spod Austerlitz, przyjechałem więc na chwilkę, by odpocząć. Krótki relaks dobrze mi zrobi.

Na twarzy Camille pojawiło się zmartwienie, Jean jednak nie zwrócił na to uwagi. 

— To była przepiękna wiktoria — wtrąciła się nagle Blanche. — Generał Rapp i jego szarża... Ten łamiący się pod stopami wrogich żołnierzy lód... To musiało być piękne.

— I zapewne było, madame, tak przynajmniej rzecze mój przyjaciel, mnie jednak nie było dane tego ujrzeć.

— Czemuż to?

— Myślę, że to nie czas ani miejsce na takie rozmowy. Spotkał mnie jeden przykry incydent na polu bitwy, który mi to uniemożliwił, niech to pani starczy — odparł oschle. — Madame Corbet, czy stosownym będzie, jeśli zabiorę pani siostrę na krótką chwilę w jakieś ustronniejsze miejsce? Chcę z nią pomówić na osobności. 

— Oczywiście. Tylko niech pan nie da się zbałamucić! Camille byłaby do tego zdolna! — zaśmiała się.

— Dziękuję — odparł grzecznie, podał ramię mademoiselle de La Roche i wyprowadził ją na korytarz.

Pomieszczenie, do którego weszli, było zaciemnione i niemal puste. Tylko w rogu stała dwójka młodych ludzi, na przemian obściskujących się i chichoczących. Camille, uznawszy, że oni nie będą im przeszkadzać, wyrwała rękę z uścisku mężczyzny i patrząc nań figlarnie, oparła się o ścianę.

— Wytłumacz się — zażądała.

— Cóż, jeśli chcesz wiedzieć, to Danielle do mnie napisała. Była bardzo zmartwiona twoim stanem, mnie również niepokoiły twoje listy. Przebijał przez nie ogromny smutek... Chciała, bym przyjechał, jeśli się da, a Frans załatwił mi urlop u samego cesarza! Zaproponowałem Danielle, że wynajmę pokój w jakimś pensjonacie w mieście, ale uznała, że urągam jej jako gospodyni. Muszę jej podziękować.

— Skąd ta nagła zmiana w jej nastawieniu do ciebie? Zawsze uważała cię za nieodpowiedniego kandydata dla mnie, zbyt dobrego i nudnego...

— Nie wiem. Naprawdę tak o mnie myśli? — zapytał wyraźnie smutny. 

— Tak. Ale nie przejmuj się tym. Najważniejsze, że przyjechałeś. Tęskniłam za tobą.

Przez kilka chwil przyglądali się sobie w milczeniu. Camille zauważyła, że w ciągu ostatnich miesięcy mężczyzna schudł, a na jego twarzy pojawiły się pierwsze zmarszczki. Widać było, że mimo iż walczył już od lat, dopiero ta wojna odcisnęła na nim silne piętno. Jemu zaś, po ostatnich miesiącach spędzonych wśród śmierci, krwi i potu, Camille, przyobleczona w delikatną, ciemnozieloną suknię, zdawała się nimfą, czarodziejką z innego świata, która przybyła, by choć na chwilę pozwolić mu zapomnieć o przeżytym koszmarze i pustych oczach zabitego żołnierza.

— Wyglądasz olśniewająco — odezwał się po chwili. — W tej sukni przypominasz królową.

— To prezent gwiazdkowy od Danielle. Cudowna z niej siostra, prawda?

Mężczyzna nagle stracił rezon. Camille nie miała pojęcia, dlaczego zamiast szerokiego uśmiechu na jego twarzy widnieje smutny grymas.

— Przepraszam... — wyszeptał.

— Za co? — zdumiała się. — Przecież nic złego nie zrobiłeś.

— Nie mam dla ciebie żadnego prezentu.

— Ja dla ciebie też. — Wzruszyła ramionami.

— Ale nie wiedziałaś o tym, że przyjadę. Mogłem pomyśleć, żeby coś dla ciebie przygotować.

— To, że tu jesteś, jest najwspanialszym prezentem, jaki mogłeś mi ofiarować — odparła pewnie i nachyliła się do niego, by go pocałować, mężczyzna jednak odsunął się.

— Camille, nie powinniśmy tego robić. Nie tutaj. Ktoś może nas zobaczyć — wyszeptał.

— Nikogo tu nie ma. — Posłała mu pełne politowania spojrzenie. — A poza tym, nie dbam o to. Niech mówią, co chcą. Nie będę ukrywała się z moimi uczuciami. Pocałunek to przecież nic złego.

— Ale ja w przeciwieństwie do ciebie przejmuję się twoją reputacją. Pomyśl o tym, jak zareaguje twój ojciec, kiedy dowie się, że ktoś widział jego córkę obściskującą się z żołnierzem w korytarzu — odparł karcąco. — Zapomniałaś już o swej dumie? Nie chcesz chyba, by o tobie plotkowano?

Nic nie odpowiedziała, zawstydzona swoją hipokryzją. Nie przejęłaby się tym, gdyby ktoś inny zarzucił jej fałsz, lecz wobec Jeana powinna być zupełnie szczera.

— W takim razie chodźmy zatańczyć! — wykrzyknęła energicznie, de Beaufort zaraz jednak ostudził jej zapał.

— Karnecik, moja droga. Na pewno ktoś już się zapisał na ten taniec. Nie mogę cię tak po prostu ukraść — stwierdził trzeźwo.

Mademoiselle de La Roche posłała mu kpiące spojrzenie.

— Już raz tak postąpiłeś, nie pamiętasz? Czyżby twoja pamięć była tak ulotna?

— Wtedy ratowałem cię przed tym gałganem, Renardem, dzisiaj zaś nie widzę żadnych nachalnych adoratorów, od towarzystwa których musiałbym cię wybawiać.

— Jest taki jeden, Benoit. Zapisał się na kilka tańców wbrew mojej woli. Jest niezwykle nachalny, Lucien Renard to przy nim łagodna owieczka. Proszę, zatańcz ze mną, tyle się nie widzieliśmy — powiedziała błagalnie, patrząc mu w oczy.

— Dobrze, skoro takie jest twe życzenie — odrzekł z rezygnacją. — Ale jeśli jakiś twój niedoszły partner przyjdzie po ciebie, sama będziesz musiała mu wytłumaczyć, dlaczego to nie z nim tańczysz.

— Masz moje słowo.

Pierwszy taniec udało się im przetańczyć w spokoju. Młodzieniec, który akurat miał wtedy mieć przyjemność zatańczenia z mademoiselle de La Roche, zobaczywszy u jej boku postawnego żołnierza, natychmiast zrezygnował ze swych zamiarów. Dopiero przy drugim polonezie zjawił się pełen pretensji Blaise Benoit. Jego twarz była niemal tak czerwona ze złości jak jego włosy.

— Camille, zdaje mi się, że to moje nazwisko widnieje w twoim karneciku przy tym tańcu — powiedział nieprzyjemnym tonem, splatając ręce na piersiach.

Jean posłał mu zdumione spojrzenie. Oburzała go bezczelność młodzieńca. Miał ochotę ostro się z nim rozmówić na temat traktowania dam przez młodych kawalerów, był jednak ciekaw, co zrobi w zaistniałej sytuacji Camille. Dobrze znając charakter mademoiselle de La Roche, spodziewał się szczerej i bezpośredniej odpowiedzi. Nie omylił się.

Monsieur, wstydziłby się pan! — wykrzyknęła, energicznie gestykulując. — Monsieur de Beaufort wrócił z wojny. Narażał swe życie dla chwały Francji, a teraz nie wolno mu nawet zatańczyć z kobietą, którą kocha? Zawiodłam się na panu, monsieur Benoit. Myślałam, że jest pan mniej samolubny.

— Nie obchodzi mnie, kim jest ten człowiek i gdzie był. Jedyną rzeczą, która mnie w tej chwili interesuje, jest to, że to ja powinienem teraz z tobą tańczyć! Spójrz tylko na karnecik, Camille!

— Wie pan, co zrobię z tym pana karnecikiem? — huknęła tak głośno, że Blaise zrobił krok w tył, a Jean zaczął zastanawiać się, jakim sposobem ta drobna kobietka mogła wydobyć z siebie tak głośny dźwięk. — To zrobię! — Wyjęła karnecik i zaczęła drzeć go na drobne kawałeczki. Żałosne resztki tego, co jeszcze przed chwilą było eleganckim kartonikiem, zdeptała obcasem. — A teraz pana żegnam!

Ujęła dłoń de Beauforta i wraz z nim ruszyła w tan. Przetańczyli tak cały bal. 

W bawialni Corbetów panowało nerwowe oczekiwanie. Pierre de Lacroix miał zaraz odczytać swój wiersz napisany na cześć mademoiselle de La Roche. Jego muza, siedząca obok Jeana de Beauforta, ze zniecierpliwieniem przygryzała wargi. Blanche i Armand byli wyraźnie znudzeni. Nie mieli jeszcze okazji wysłuchać wiersza w jego ostatecznym kształcie, jednak Pierre od tygodnia czytywał im jego fragmenty, pytając, czy są odpowiednie, co zarówno matkę jak i syna doprowadzało do szewskiej pasji.

Wziąwszy głęboki oddech, Pierre zaczął czytać. Pierwsze wersy liryka brzmiały obiecująco; Camille wysłuchała ich z uśmiechem na ustach. Niestety, z każdą kolejną strofą było coraz gorzej; utwór zamieniał się w pusty pean, pełen sentymentalnych metafor i niezręcznych sformułowań. Hrabianka zastanawiała się, gdzie de Lacroix zatracił właściwy sobie styl. De Beaufort był zniesmaczony dziełem Pierre'a; nie znał co prawda jego twórczości, gdyż nie przepadał za poezją, jednak jako wielbiciel szeroko pojętej sztuki słyszał o nim nie raz, i to wiele dobrego. Corbetowie siedzieli skonfundowani, nie wiedząc, co sądzić o wierszu. Tylko autor zamieszania uśmiechał się szeroko, dumny z siebie i swojego poematu.

— I jak się panience podobało? — zapytał, skończywszy czytać. 

— Mam być szczera? — zapytała dla pewności Camille.

Nie miała zamiaru taić, że uważa wiersz za okropny, wolała jednak przygotować poetę na krytykę. Darzyła go szczerą sympatią i nie chciała urazić go zbyt ostrymi słowami.

— Oczywiście, moja szacowna mademoiselle de La Roche.

— Proszę się na mnie nie obrażać, monsieur, ale uważam, że to dzieło dużo poniżej pańskiego talentu. Spodziewałam się czegoś co najmniej tak dobrego jak pański „Poranek" czy „Ukochany", otrzymałam jednak coś wręcz odpychającego. Wstyd mi, że zostałam inspiracją do tak marnego dzieła.

Jej słowa zdawać mogły się bezlitosnymi, wypowiedziała je jednak tak grzecznym i uprzejmym tonem, że de Lacroix zamiast się na nią rozgniewać, począł przepraszać.

— Ach, mademoiselle, błagam panią o wybaczenie! Wiedziałem, że mój talent nie jest na tyle wielki, bym mógł podjąć się sławienia pani urody! Nie powinienem był się na to porywać, lecz myślałem, że sprostam.

— Lepiej zająłby się wuj powiększeniem majątku. Wiersze wujowi w ogóle nie wychodzą, więcej pożytku by było z wuja — wtrącił się nieoczekiwanie Armand.

— Nie, synu. Twój wuj powinien zająć się wpierw szukaniem małżonki. Ile razy już obiecywałeś mi, że kogoś sobie znajdziesz, a nawet nie rozpoczynałeś poszukiwań? Pierre, masz już trzydzieści pięć lat, należałoby zadbać o przedłużenie rodu.

— Blanche, proszę cię, nie poruszaj takich kwestii teraz, przy ludziach — skarcił ją zmieszany Pierre. — Przepraszam państwa za moją siostrę. Chyba czas już na nas. Nie czuję się najlepiej. Blanche, chodź już. Ty też, Armandzie.

Camille spojrzała na niego ze współczuciem. Teraz, gdy był przy niej Jean, towarzystwo Pierre'a straciło na atrakcyjności, lecz wciąż darzyła go ogromną sympatią, nawet mimo tego okropnego liryka na jej cześć. Blanche postąpiła wobec brata okrutnie. Na jego miejscu chyba wyrzuciłaby ją z domu. Cieszyła się, że jej siostra nie była tak okrutna jak madame Gautier. Zdecydowanie musiała zacząć bardziej doceniać Danielle. 

— Camille, ubieraj się! Idziemy zaraz do Benoitów! — zawołała Danielle.

Corbetowie czekali tylko na nią. Mieli zaraz wyjść na małe przyjęcie do madame Benoit. Po chwili dziewczyna zjawiła się na dole, ubrana w podomkę.

— A co z Jeanem? Czy on też powinien z nami iść? — zapytała z nadzieją na to, że de Beaufort nie będzie musiał wybierać się w gościnę do znienawidzonych przez nią Benoitów i być może uda się jej ubłagać siostrę o pozostanie z nim w domu.

— Cami, zakładaj suknię! Już dawno powinniśmy być u madame Benoit, a ty stoisz tutaj nieubrana i zadajesz głupie pytania. Oczywiście, że Jean nie powinien, a nawet nie może iść. Nie poinformowałam madame Benoit o jego przyjściu. Staruszka bardzo się irytuje, kiedy ma więcej gości, niż przewidziała.

— W takim razie ja też nie pójdę. Zostanę z Jeanem — odparła buńczucznie Camille, splatając ręce na piersiach.

— Młoda damo, nie pozwolę na rozpustę w moim domu — wycedził przez zęby stojący obok synowej Corbet.

— Ależ monsieur, pan dobrze wie, jak bardzo Blaise Benoit szarga mi nerwy. Proszę mieć to na uwadze. Poza tym, ja również jestem pańskim gościem, a zachcianki gości trzeba spełniać prawda? — Uśmiechnęła się uroczo, stary Corbet jednak nie miał zamiaru skapitulować.

— Wybacz, moja droga, bardzo cię polubiłem, ale wyobraź sobie, że wiem, co młodzi ludzie zwykli czynić, kiedy są sami w domu. Dlatego ja nigdy nie dopuściłem do sytuacji, w której mój Paul był sam na sam z jakąkolwiek kobietą.

Danielle spłonęła rumieńcem, a Paul nerwowo odkaszlnął, jego ojciec jednak nie zwrócił na nich uwagi. Wciąż zajęty był rozmową z Camille.

— Nie ufa nam pan? — Spojrzała na niego z rozczarowaniem.

— W takiej kwestii nie ufam nikomu, młoda damo. — Pokręcił głową.

— Niech ojciec pozwoli jej zostać. Wie ojciec, jak bardzo dręczy ją Blaise. Poza tym, monsieur de Beaufort to przyzwoity człowiek — stanęła w obronie siostry Danielle.

— Moje dziecko, prosiłbym cię o to, byś nie wtrącała się, kiedy prowadzę rozmowę. — Przeszył lodowatym spojrzeniem synową i zwrócił się do mademoiselle de La Roche: — Przyprowadź mi tu tego monsieur de Beauforta, moja droga. Muszę z nim porozmawiać.

— Oczywiście — odparła i popędziła na pierwsze piętro po Jeana.

Zastała go pochłoniętego lekturą w swoim pokoju. Kazała mu odłożyć książkę i podążać za sobą. Ten, nieco skonfundowany, uczynił, jak chciała. Po chwili stali przed obliczem Auguste'a.

— Młody człowieku, czy mogę zostawić pana z siostrą mej synowej sam na sam? Czy nie uczyni pan nic nieprzyzwoitego? — zapytał Corbet, świdrując go wzrokiem.

Monsieur, jestem uczciwym człowiekiem i zapewniam pana, że nie postąpiłbym w ten sposób wobec kobiety — odparł poważnie. — Tylko drań byłby w stanie tak postąpić, a ja bynajmniej nim nie jestem.

— Przyrzeka pan?

— Na wszystkie świętości. Jestem żołnierzem i zawsze dotrzymuję danego słowa.

Auguste uniósł podejrzliwie brew. Camille przyglądała mu się z nadzieją. Musiał jej pozwolić! Inaczej gotowa była udawać omdlenie, byle tylko nie iść do Benoitów. 

— Proszę pana, słabo mi... — jęknęła. — Nie dam rady pójść do Benoitów, idę położyć się do łóżka. 

Corbet westchnął ciężko i spojrzał na nią z rezygnacją. 

— Widzę, że nie odpuścisz. Kiedy wrócę, bądźcie pewni, że sprawdzę, co tu się wydarzyło. — Pogroził palcem i skierował się ku drzwiom. — Paul, Danielle, szybciej!

Camille, szczęśliwa, że udało się jej przekonać starego Corbeta do swoich zamiarów, siedziała na sofie w swoim pokoju z Jeanem. Mężczyzna początkowo starał się zachowywać dystans, obawiając się, że w każdej chwili do pomieszczenia wkroczy Auguste, jednak wraz z upływem czasu przekonał się do tego, by usiąść bliżej. Tłumaczył sobie, że nie widział jej przez tak długo, że zasłużył na coś więcej niż wpatrywanie się w nią z daleka. Mimo to miał wyrzuty sumienia, że uległ namowom dziewczyny, by zamiast w bawialni spędzać czas tutaj. 

Camille zaś napawała się swoim triumfem. Zapomniała już o nieudolnym wierszu Pierre'a de Lacroix. Jeana wciąż dręczyły wątpliwości co do intencji autora. Nie wiedział, bo i wiedzieć nie mógł, jakie relacje łączyły mademoiselle de La Roche z poetą, nim przybył do Bordeaux. 

— Dlaczego de Lacroix zachowuje się wobec ciebie w taki sposób? — zapytał. 

Musiał wszystkiego się dowiedzieć. 

— Nie rozumiem, co masz na myśli — odparła skonfundowana hrabianka.

— Ten wiersz o tobie... Dlaczego on napisał go akurat o tobie? Mało jest pięknych kobiet w jego otoczeniu?

— Czyżbyś był zazdrosny?

— Oczywiście, że nie. Przecież to absurd — żachnął się mężczyzna.

— Przyznaj się. Jesteś zazdrosny. Bardzo zazdrosny — zaśmiała się, zbliżając się do niego.

— Nie jestem. To absurd.

— Oczywiście, że jesteś. Lepiej będzie dla ciebie, jeśli od razu się przyznasz, bo zamierzam cię dręczyć, póki tego nie zrobisz. — Żartobliwie pogroziła mu palcem. W jej oczach igrały radosne iskierki.

— Dobrze. Jestem trochę zazdrosny — zaśmiał się i nachylił się, żeby ją pocałować.

Gdy jego usta dotknęły jej warg, Camille poczuła nagły przypływ żądzy. Zapomniała na chwilę o swoich postanowieniach i o obietnicy złożonej staremu Corbetowi. Jedyne, o czym myślała, to ogień, który w niej zapłonął. 

Liczył się tylko jej ukochany. Chciała, by pocałował ją tak, jak jeszcze nigdy wcześniej, by dał ujście wszystkim swym uczuciom. Nie wiedziała nawet, kiedy pozbyła się jego fraka i halsztuka, który opadł na podłogę. Jej palce uczepiły się jego koszuli i zaczęły powoli ją rozpinać. Zaraz poczuła, jak mężczyzna delikatnie odpycha ją od siebie i ujmuje jej dłonie.

— Camille, nie możemy. To nie czas ani miejsce — rzekł zmieszany, bawiąc się jej palcami, po czym puścił jej ręce i poprawił koszulę.

— Ach... — westchnęła, skrępowana zaistniałą sytuacją. Poczuła, jak jej policzki oblewają się pełnym wstydu rumieńcem. Była głupia, że zapędziła się tak daleko. — Nie przypuszczałam, że tak to się skończy... Zawsze powtarzałam sobie, że takie rzeczy mnie nie dotyczą, że jestem silniejsza, ale... To był impuls. Wstyd mi teraz, wybacz.

— Nic wielkiego się nie stało, ale obiecaj mi, że więcej nie dopuścisz do takiej sytuacji. To byłoby niemoralne.

— Uważasz więc, że jestem pozbawiona przyzwoitości? — zapytała z wyrzutem.

— Nie chciałem, by to tak zabrzmiało — zawstydził się.

— Ale właśnie tak to zabrzmiało.

— Przepraszam, Camille. Po prostu wychowano mnie według pewnych norm obyczajowych... — Próbował wybrnąć z zaistniałej sytuacji, swoimi słowami jednak tylko pogorszył stan rzeczy.

— Sugerujesz więc, że to moi rodzice są niemoralni?

— Kochana...

— Ależ nie, Jeanie, masz rację. Moi rodzice są niemoralni — weszła mu w słowo i rozpłakała się, nie zważając na to, że będzie widział jej czerwoną, zalaną łzami twarz. 

Zbytnio już ciążyło jej brzemię, które dźwigała, odkąd dowiedziała się o uczynkach ojca i matki, a jego słowa przelały szalę goryczy. Musiała się tym z kimś podzielić, a Jean był najlepszą do tego osobą. Tylko on mógł ją zrozumieć i pocieszyć.

— Camille, co się stało? — zapytał zmartwiony, obejmując ją.

— Nie wyobrażasz sobie nawet, jakich odrażających rzeczy dowiedziałam się o swoich rodzicach. Myślałam, że już o nich zapomniałam, ale teraz wróciły — jęknęła.

— Jeśli ma ci być lżej, możesz mi wszystko powiedzieć, ale do niczego cię nie zmuszam. — Wplótł dłoń w jej włosy i mocniej przycisnął ją do siebie.

Przez chwilę wahała się, czy powinna mu się zwierzać z tego, co działo się w jej rodzinnym domu. Postępki jej rodziców były tak okropne i plugawe, że samo myślenie o nich sprawiało jej ból, nie mówiąc o opowiedzeniu o nich komuś innemu. Gdyby ktoś z towarzystwa się o tym dowiedział, opinia de La Roche'ów zostałaby na zawsze pogrzebana. Nigdy nie odbudowaliby dawnej pozycji. Z drugiej strony wiedziała jednak, że jeśli komuś się nie zwierzy, dłużej już nie wytrzyma. A Jean przecież ją kochał i nie powinien nikomu o niczym powiedzieć.

— Antoinette nie jest córką mojego ojca i wcale nie umarła... — zaczęła.

Opowiedziała mu o wszystkim. O liście matki, o intrygach ojca, o romansie Danielle i o wysłaniu Antoinette do wuja. Zataiła jedynie fakt, że to ojciec przyczynił się do śmierci żony i kochanka. Gdy wyrzuciła z siebie złe wspomnienia, poczuła się lżej, jakby pozbyła się jakiegoś wielkiego ciężaru. W końcu nie była z tym wszystkim sama. Cała się trzęsła, lecz przynajmniej nie dręczyły jej już tak wydarzenia ostatnich dni. Znużona, zapadła w sen, wtulona w ukochanego. 

Mężczyzna, wstrząśnięty tym, czego się dowiedział, i skrępowany sytuacją, w której się znaleźli, nie wiedział, co powinien uczynić. Nie chciał jej budzić, szczególnie teraz, kiedy Camille wreszcie się uspokoiła, obawiał się jednak, jak zareaguje Corbet, gdy wejdzie do pomieszczenia i zastanie ich w takiej sytuacji. W końcu uznał, że lepiej nie wyrywać Camille ze snu, bo gotowa jeszcze wybuchnąć szlochem na wspomnienie o ojcu, i siedział tak, gładząc jej włosy. 

Na jego szczęście Auguste, wróciwszy o dwudziestej drugiej do domu, był już tak zmęczony, że zapomniał o sprawdzeniu przyzwoitości swych gości. Danielle co prawda zajrzała do pokoju siostry, nie pytała jednak o nic, uznawszy, że Camille i Jean nie robią nic zdrożnego. 

De Beaufort siedział tak całą noc, nie zmrużywszy oka, udręczony tym, że nie zdążył powiedzieć mademoiselle de La Roche o bardzo ważnej kwestii, a mianowicie o tym, że musiał wracać. Gdy wiszący na ścianie zegar wybił piątą rano, delikatnie zsunął dziewczynę na sofę, uważając, by się nie obudziła. Niestety, nie udało mu się.

— Jeanie? — Dobiegł go słaby głos, gdy tylko się podniósł.

— Śpij, moja droga, jest jeszcze wcześnie — szepnął. 

Camille jednak nie miała zamiaru go posłuchać, przynajmniej do czasu uzyskania informacji o powodzie jego nagłej pobudki. 

— Gdzie się wybierasz? — zapytała z niepokojem. 

Nie chciała, żeby ją opuszczał. Czuła się tak dobrze w jego towarzystwie! W końcu był przy niej mężczyzna, który naprawdę ją kochał i którego ona miłowała. 

— Śpij — powiedział tylko.

— Nie zasnę, jeśli mi nie powiesz.

De Beaufort wiedział już, że nie umknie przed udzieleniem jej odpowiedzi. Przez chwilę wahał się, czy powiedzieć hrabiance prawdę, zaraz jednak uznał, że postąpiłby wobec niej nieuczciwie, kłamiąc.

— Dobrze. Wyjeżdżam — oświadczył krótko, chcąc jak najszybciej pozbyć się tego wyznania.

— Kiedy? — Zerwała się z sofy.

Dlaczego musiał ją opuszczać? Przecież był w Bordeaux ledwo od przedwczoraj! Ostatnie dni zdawały się pięknym snem, który nagle zmienił się w najgorszy koszmar. Musiał z niej żartować. Czy naprawdę uczynił ją najszczęśliwszą dziewczyną na tym świecie, by zaraz po tym obejść się z nią brutalnie?

— Za pół godziny przyjeżdża mój powóz.

— Gdzie? W jakim celu?

— Do Niemiec. Wracam do armii.

— Dlaczego mnie o tym nie poinformowałeś? — zapytała z wyrzutem. — I dlaczego tak szybko? Przecież wojna się już skończyła, wczoraj przecież podpisano pokój!

Odpowiedziała jej cisza. Jean wbił spojrzenie w swoje wypolerowane żołnierskie buty. Wyraźnie lękał się odezwać. 

— Dlaczego? — ponowiła pytanie.

— Bałem się — westchnął ciężko. — Bałem się, jak zareagujesz.

— Naprawdę musisz?

— Tak.

— Usiądź tu jeszcze ze mną — poleciła, wskazując miejsce obok siebie. Skoro zaraz miał wyjechać, musiała chociaż przez chwilę potrzymać jego dłoń, nasycić oczy jego widokiem. — Co jest przyczyną tak nagłego wyjazdu?

— Po prostu, stacjonujemy teraz w Rzeszy, a mój urlop był wystarczająco długi, by przyjechać tu, spędzić w domu twojej siostry dwie noce i wrócić — odparł i usiadł obok niej. Objął ją i delikatnie przycisnął do siebie. — A niedługo... Najpewniej wybuchnie kolejna wojna.

— Nie rozumiem... Po co nam kolejna wojna, skoro tyle ich już wygraliśmy? Czy Bonaparte naprawdę musi ciągle walczyć?

— Upokorzyliśmy Austrię i Rosję, ale Napoleon wciąż łaknie krwi. Teraz pragnie pokonać Prusaków.

— Przeklęty bękart! Jak tak może? Zabijać niewinnych chłopców... W imię czego? — zapytała, a w jej oczach błysnęły łzy.

— Swych chorych ambicji... Och, nie martw się, kochana, wrócę — powiedział łagodnie i pocałował ją w skroń.

Siedzieli tak jeszcze chwilę, szepcząc sobie słodkie słówka. kiedy Jean zorientował się, że pozostało mu już tylko pięć minut. Drgnął ze zdenerwowania. Nie mógł się spóźnić.

— Camille, naprawdę muszę już iść. Napiszę do ciebie. Może niedługo będziemy mogli się spotkać — powiedział, złożył na jej ustach szybki pocałunek i nim zdążyła się odezwać, wyszedł. 

Nie chciał, by to pożegnanie trwało długo. Obawiał się, że jeszcze chwila, a mademoiselle de La Roche przekona go, by nie jechał. Zabrał ze swojego pokoju skromny bagaż, powoli zszedł po schodach, przyodział się w płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Było jeszcze ciemno, do tego panował przeszywający chłód. Okna Corbetów pokrywał szron. W porównaniu do warunków panujących pod Austerlitz w Bordeaux było bardzo ciepło, lecz ktoś nieprzyzwyczajony do mrozów i tak mógłby się łatwo przeziębić, gdyby spędził na zewnątrz zbyt wiele czasu. 

Powóz już czekał przed posiadłością. Mężczyzna załadował swój bagaż i już miał wsiąść, kiedy usłyszał głos wołający jego imię. Odwrócił się, by ujrzeć biegnącą doń Camille. Mimo mrozu miała na sobie tylko tę samą suknię, w której zasnęła, i lekką chustę zarzuconą na ramiona. Podbiegł do niej, rozpinając swoje okrycie.

— Camille, co ty wyrabiasz? Jest zimno, a ty wybiegasz w takim stroju! — skarcił ją, jednocześnie próbując zakryć ją płaszczem, by nie zmarzła. — Wracaj do środka.

— Nie — odparła buńczucznie. — Zabierz mnie ze sobą.

— Przeziębisz się i umrzesz, zobaczysz, że tak będzie — stwierdził z troską w głosie. — Poza tym, nie mogę cię zabrać. Danielle by mi na to nie pozwoliła.

— Nie dbam o nią. Nie mogę już tutaj wytrzymać. Tak mi tu nudno, a jeszcze teraz wyjeżdżasz! Co ja będę robić?

— Camille, proszę. Wiem, że niełatwo jest ci się ze mną rozstać, ale nie czyń tego jeszcze trudniejszym. Błagam!

— Nie. Jadę z tobą, nawet do Niemiec.

— Nie bądź uparta. Wojna to nie miejsce dla kobiet — Posłał jej karcące spojrzenie, jakby była jego córką, a nie ukochaną. — Naprawdę, muszę już jechać. Napiszę najszybciej, jak będę mógł.

— Obiecujesz?

— Tak — odparł i pocałował ją po raz ostatni.

Zdziwiła się gwałtownością jego pocałunku. Zazwyczaj był delikatny, jakby obawiał się, że zrobi jej krzywdę. Teraz nie przypominał samego siebie. Chociaż przenikał ją lodowaty chłód, nie zwracała na to uwagi. Coraz bardziej zatracała się w pocałunkach, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć. W końcu oderwali się od siebie.

— Kocham cię. Niedługo się zobaczymy, obiecuję. A teraz biegnij do domu. Przeziębisz się. — Spojrzał na nią z tkliwością i oddalił się.

Camille westchnęła i wróciła do domu. Teraz jej dni znów miały wrócić do swej nudnej powtarzalności, a jedynym mężczyzną, z którym mogła porozmawiać, miał być Pierre de Lacroix. Musiała się z tym jakoś pogodzić, nawet jeśli nie chciała. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro