XX. Choroba

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Danielle zerknęła na leżące na sekretarzyku koperty. Korespondencja z madame de Praslin, jej przyjaciółką, mieszała się z kolejnymi listami de Beauforta, wciąż jednak nie przychodziła epistoła od ojca. Wzięła do ręki kopertę od Jeana i rozerwała ją. Pośpiesznie przeczytała zapisaną dużym, wyraźnym pismem wiadomość. Trzecią w tym tygodniu. 

Gdy tylko Camille zachorowała, postanowiła napisać do mężczyzny, by nie martwił się brakiem listów od nieprzytomnej siostry. Zmartwiony młodzieniec słał mnóstwo epistoł z zapytaniem o zdrowie ukochanej. Początkowo madame Corbet irytowała się jego nadmierną jej zdaniem troską, po jakimś czasie jednak zapałała sympatią do Jeana. Była szczęśliwa, że Camille zakochała się w tak czułym, wrażliwym człowieku. 

Mężczyzna, który wrócił do Niemiec, wciąż miał wyrzuty sumienia, że to on jest sprawcą cierpień mademoiselle de La Roche. Było w tym sporo racji, bowiem następnego dnia po jego wyjeździe Camille obudziła się zlana potem, z bólem głowy i kłuciem w płucach. Trzęsła się i kaszlała. Wezwany natychmiast doktor orzekł, że panna zachorowała na szkarlatynę i nie wolno jej opuszczać łóżka. Z każdym dniem było coraz gorzej aż w końcu choroba przestała postępować. Stan ten utrzymywał się przez kilka dni. Nie nastąpiła ani poprawa, ani pogorszenie. Lekarz stwierdził, że jeśli w ciągu najbliższej doby nie dojdzie do jakiejkolwiek zmiany, na lepsze bądź na gorsze, dziewczyna niechybnie umrze tej nocy. Danielle była przerażona.

Przeczytawszy list od de Beauforta, odłożyła go na spory stos podobnych mu kopert. Przez trzy tygodnie zdążył napisać już wiele epistoł, zarówno do ukochanej jak i jej siostry. Madame Corbet zamierzała pokazać je siostrze tak szybko, jak ta przestanie majaczyć, gorączka jednak wciąż się utrzymywała, a kiedy na chwilę ją opuszczała, dziewczyna zapadała w niespokojny sen. Nie wróżyło to dobrze. Z zamyślenia wyrwał kobietę odgłos otwieranych drzwi. Odwróciła się, by ujrzeć swojego małżonka. 

— Cóż za niespodzianka, Paulu. Dawno cię nie widziałam — przywitała go ironicznie. — Ostatnio nie zaszczycasz mnie zbyt często swoją obecnością, o okazywaniu mi miłości nie wspominając.

— Nie sądzisz chyba, że czułostki z kobietą oczekującą dziecka są odpowiednie? — odparł, podchodząc bliżej do sekretarzyka.

— Czy musisz wszystko sprowadzać do jednego? Czy miłość to dla ciebie tylko łoże?

— Cóż, Danielle, wydaje mi się, że do tego to wszystko się sprowadza — stwierdził beznamiętnie. — Na cóż innego potrzebna mi żona?

— Nie obchodzą cię więc moje uczucia? Po co było to wszystko, jeśli mnie nie kochasz? Po co za ciebie wychodziłam? — zapytała, a w jej oczach zaszkliły się łzy.

Kochała Paula, a przynajmniej tak się jej zdawało. A może to wszystko było tylko iluzją, a on po prostu odurzył ją swą urodą tak bardzo, że wmówiła sobie, że to miłość? Może to wszystko było tylko marną farsą? Może popełniła życiowy błąd, decydując się na to małżeństwo?

— Myślę, że sama doskonale znasz odpowiedź. — Oparł dłoń na krześle, na którym siedziała jego żona.

Danielle miała ochotę wybuchnąć płaczem. Czasem zdawało się jej, że ktoś zamienił tego Paula, którego kochała, na innego człowieka, identycznie wyglądającego, lecz zachowującego się zupełnie inaczej niż jej mąż. Nie taki mężczyzna miał być ojcem jej dziecka.

— Czy znów nie mogłoby być tak jak dawniej? — zapytała przez łzy. 

— To znaczy jak?

— Zanim się pobraliśmy. Byłeś wtedy dla mnie tak czuły...

— Danielle, jakże mam być dla ciebie czuły, kiedy nie mam w życiu żadnych przyjemności?

Spuściła wzrok. W sercu czuła ogromny ból. Nie takich słów spodziewała się po mężczyźnie, którego kochała. Miał być jej oparciem w trudnych chwilach, nie oprawcą, który tylko dokładał jej trosk.

— Tak właściwie to przyszedłem, po to, by przekazać ci, że maligna Camille ustąpiła.

— Camille — wyszeptała i zerwała się z krzesła, zostawiając zdumionego męża samego w pomieszczeniu.

Tak szybko, jak pozwalał jej na to zbliżający się powoli termin rozwiązania, pobiegła do sypialni siostry. Zastała ją leżącą wśród pierzyny, przytomną i uśmiechniętą, czytającą jeden ze starych listów de Beauforta, które pieczołowicie przechowywała.

— Camille, kochana! — wykrzyknęła i postąpiła ku łóżku siostry. — Jak się czujesz?

— Mogłoby być lepiej. — Uśmiechnęła się blado dziewczyna. — Podałabyś mi lusterko? Chciałabym sprawdzić, jak wyglądam.

— Próżna jak zawsze — zaśmiała się Danielle i podała siostrze małe zwierciadło w pozłacanej oprawie z pięknie rzeźbioną rączką.

Mademoiselle de La Roche z wdzięcznością przyjęła przedmiot od siostry i poczęła się przyglądać swemu odbiciu. To, co ujrzała, niezmiernie ją przeraziło. Miała nieświeże włosy, blade, zapadnięte policzki i spierzchnięte usta. W niczym nie przypominała kuszącej urodą bogini, jaką była na balu bożonarodzeniowym. Z odrazą odłożyła lusterko na bok.

— Jak dobrze, że Jean mnie teraz nie widzi... — westchnęła. — Niechybnie przestałby mnie kochać.

— Zdaje mi się, że jemu byłoby obojętne, czy jesteś słaba i chora, jak teraz, czy jaśniejesz pełnią swej urody, miłowałby cię i tak. On naprawdę cię kocha, Camille, nie za twe piękno, a za to, jaka jesteś. Gdybyś tylko widziała jego listy...

Na wieść o listach od ukochanego dziewczyna gwałtownie zerwała się z łóżka, nie przejmując się osłabieniem. Pragnęła jak najszybciej je ujrzeć. Jakże jej ukochany musiał się na nią teraz obrazić, skoro mu nie odpisywała!

— Listy? Jean do mnie pisał, kiedy majaczyłam w gorączce? — wysapała.

— Tak, Cami — odparła kojąco siostra. — Nie emocjonuj się tak, jeszcze gorączka gotowa powrócić.

— Jak mam się nie emocjonować, kiedy mówisz o Jeanie! Pisał, a ja mu nie odpowiadałam! Co on musi teraz o mnie myśleć!

— Spokojnie, kochanie, napisałam do niego o twojej chorobie. Wymieniliśmy między sobą całkiem sporo listów. Niemal postradał zmysły ze zgryzoty. Obwinia się o stan twojego zdrowia.

Camille nie odpowiedziała. Jej zmizerniałą twarzyczkę rozjaśnił pełen tkliwości uśmiech. Siostra, zrozumiawszy, co powinna teraz zrobić, opuściła jej sypialnię, by po chwili wrócić z plikiem kopert. Położyła je na stoliku stojącym obok łóżka i zostawiła dziewczynę samą. 

Camille sięgnęła po listy i zaczęła czytać. Pierwsze dwa zaadresowano do niej; na kolejnych widniało nazwisko Danielle. Była szczęśliwa, zaczytując się w kolejne linijki zapisane ręką ukochanego. Jeśli kiedykolwiek wątpiła w miłość mężczyzny, po lekturze jego listów utwierdziła się tylko w przekonaniu, że kocha i jest kochana. W połowie lektury dopadło ją zmęczenie. Schowała koperty do szufladki, zostawiając nieco przyjemności na kolejny dzień, i zasnęła.

François wysiadł z powozu i skierował się w stronę posiadłości Corbetów. Obawiał się, co zastanie w domu. Najmłodsza córka była jego największym skarbem, po klejnotach rodowych oczywiście, i ostatnią okazją na bogate zamążpójście. Gdyby Camille nagle umarła, byłaby to dla niego niepowetowana strata. Nim dotarł do progu, drzwi otwarły się i na zewnątrz pojawiła się Danielle.

— Papo! — wykrzyknęła i gestem zaprosiła go do środka.

— Witaj, moja dziecinko — rzekł, podchodząc do córki i całując ją w czoło. — Prowadź mnie od razu do mojej Cami. Bardzo się o nią martwię.

Madame Corbet zakryła swe rozczarowanie brakiem zainteresowania ojca jej osobą sztucznym uśmiechem i wskazała mu drogę na piętro. Hrabia chyżo wbiegł na górę, przeskakując po dwa stopnie, Danielle zaś zjawiła się tam chwilę później.

— Który to pokój mojej córeczki? — zapytał, wskazując na rząd identycznych drzwi.

— Tamten. 

François zerwał się z miejsca i w mgnieniu oka był już przy drzwiach. Camille spała. Jej klatka piersiowa miarowo się unosiła. De La Roche usiadł na stołeczku przy jej posłaniu i jął wpatrywać się w córkę. Jej twarz zdążyła już odzyskać dawne kolory, wciąż jednak była wychudzona.

— Moja dziecinka — wyszeptał mężczyzna, gładząc jej dłoń.

Spojrzał na nią z czułością. Naprawdę kochał swoje dzieci, a Camille szczególnie. Swoją delikatną urodą przypominała mu jego ukochaną matkę. Naprawdę pragnął jej szczęścia. Czasem przypominał sobie chwile, gdy była małą, uroczą dziewczynką, którą nosił na rękach i tulił do siebie. Żałował, że tak szybko minęły. Nagle dziewczyna wyrwała rękę z jego uścisku i zaczęła się wiercić.

— Jeanie... — jęknęła, próbując odgonić senne mary.

Na jej twarzy pojawił się grymas pełen wysiłku i bólu. Zdawało się, jakby we śnie walczyła z jakąś mroczną siłą. François, usłyszawszy imię znienawidzonego mężczyzny, zerwał się z krzesła i nie zważając na coraz bardziej niespokojną córkę, opuścił pomieszczenie. W korytarzu wciąż stała smutna Danielle.

— Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego moja córka wzywa przez sen tego przeklętego człowieka?! — huknął na kobietę.

Przerażona jego wybuchem gniewu madame Corbet uczyniła krok w tył. Na plecach poczuła chłód ściany. Z każdą sekundą coraz bardziej bała się ojca. Obawiała się, że zaraz wpadnie w jeden ze swych przerażających ataków szału i coś jej zrobi.

— Ona... ona go kocha, papo — wyjąkała z przerażeniem.

— Danielle, nie rozśmieszaj mnie. Moja Camille nie obdarzyłaby miłością takiego odstręczającego człowieka. Poza tym, nie widziała go chyba, odkąd zaczęła się wojna, czyż nie?

Kobieta wstrzymała oddech. Wiedziała, że nie może okłamać ojca. Gdyby tylko dowiedział się o jej nieszczerości, zapewne nigdy już by się do niej nie odezwał, a już na pewno wszcząłby awanturę, a tego madame Corbet nie chciała. Dość już miała problemów z mężem i teściem, by doprowadzić jeszcze do sporu z ojcem.

— Nie do końca, papo... Bo widzisz, on tutaj był... W czasie świąt... — wyjąkała, posyłając ojcu lękliwe spojrzenie.

— Co?! Jak mogłaś na to zezwolić! Nie mogę w to uwierzyć, Danielle! Zawsze byłem zdania, że jesteś mi posłuszna! Żeby ten plugawiec kręcił się wokół mojej córki, obłapiał ją i szeptał jej przepełnione jadem słówka! To się nie godzi!

— Ojcze — ucięła jego narzekania. — Jesteś w błędzie co do monsieur de Beauforta. To szlachetny i prawy człowiek, dużo lepszy od mojego męża. Chciałabym, by Paul choć w połowie dbał o mnie tak, jak ten przeklęty bonapartysta, jak go zwiesz, dba o Camille. A teraz przebacz mi, ojcze, ale muszę się położyć. To wszystko mnie przerasta.

— Córeczko... — wydukał, jednak madame Corbet zniknęła już na dole. — Będę musiał zrobić wszystko, by odciągnąć moje dziecko od tego ohydnego człowieka. Nie oddam mu jej bez walki.

Bordeaux, 28 I 1806

Najdroższy!

Jest mi bardzo przykro, że nie pisałam do Ciebie przez tyle czasu, lecz sam wiesz, jak ciężko przebiegała moja choroba. A wszystko to przez moją głupotę! Gdybym wtedy za Tobą nie wybiegła, nic by się nie stało, a ja zapewne byłabym już w domu. Danielle dała mi do przeczytania listy, które do niej pisałeś, kiedy chorowałam. Wiem, że bardzo obwiniasz się o to, co mi się przytrafiło. Nie powinieneś, kochany, sama jestem sobie winna. To ja postąpiłam nierozważnie i teraz za to płacę. 

Chciałabym znów Cię ujrzeć, zdaje mi się jednak, że w najbliższym czasie będzie to niemożliwe. Nie mam jeszcze siły, by wstać z łóżka. Jestem przeraźliwie chuda. Dobrze, że nie możesz mnie teraz widzieć. Nie troskaj się, kuchmistrz Corbetów przyrządza wyborne posiłki i niedługo na pewno powrócę do dawnej figury. 

Mam nadzieję, że to, że nie wracacie z Niemiec, nie jest zapowiedzią kolejnej wojny, bo niechybnie umrę z rozpaczy, jeśli znów będziesz musiał iść walczyć, kochany. Tak bardzo mi Cię brakuje. Chwile bez Ciebie są dla mnie najgorszą z możliwych katuszy. Żyję nadzieją, że już niedługo się zobaczymy, coś mi jednak mówi, że jeszcze wiele dni upłynie, nim znów się spotkamy. Nie wiem, kiedy wrócę z Bordeaux, podejrzewam jednak, że mój ojciec będzie chciał tutaj zostać jak najdłużej. Tak, mój papa przyjechał do Danielle, podobno powodowany strachem o moje życie. Jakoś nie potrafię w to uwierzyć. 

Przebywanie tutaj jest nudne. Wciąż tylko leżę w łóżku, jestem badana przez lekarza i czytam książki. Wszyscy powtarzają mi, że po tak ciężkiej chorobie powinnam odpoczywać, ja tymczasem chciałabym zażyć trochę rozrywki! Dlatego pisz do mnie, kochany, pisz jak najczęściej! Z niecierpliwością czekam na kolejną kopertę zaadresowaną Twoją ręką.

Kocham Cię

Camille

Jean pośpiesznie złożył kartkę, nie chcąc, by pochylający się nad nim Franciszek przeczytał list do końca. Był szczęśliwy, że wreszcie otrzymał epistołę od dziewczyny, starał się jednak ukryć tę radość, by nie stać się przedmiotem kpin przyjaciela, który potrafił żartować w bardzo okrutny sposób. 

— Ej, co ty robisz? Jeszcze nie skończyłem! — oburzył się Polak.

— Ja nie czytam twoich prywatnych listów — odciął się niemiło Francuz.

— Nie bądź taki, Jeanie — zawodził Potocki, zdesperowany, by przeczytać epistołę do końca. — Pokaż mi ten list, przecież nie będę się z ciebie śmiał, proszę cię! Bądź dobrym przyjacielem! Co ci szkodzi?!

Na widok jego żałosnej miny de Beaufort wybuchnął śmiechem. Na twarzy Franciszka malowało się błaganie połączone ze zniecierpliwieniem, co dawało komiczny efekt.

— Nie ma mowy, Fransie. Camille napisała ten list do mnie i nikt prócz mnie nie powinien go czytać! — odrzekł stanowczo.

— Samolub z ciebie i tyle! Nie dość, że do mnie nikt nigdy nie napisze takiego listu, nie dość, że nikt prócz mateczki mnie nie kocha, nie dość, że mój kraj jest uciskany przez zaborców, nie dość, że jestem od ciebie brzydszy i nikt mnie nie chce, to nawet nie mam oddanego przyjaciela, który by mi zaufał i dał mi przeczytać durną epistołę! Jesteś okropny, Jeanie de Beaufort, słyszysz? Okropny! — lamentował.

Jean posłał mu tylko pełne politowania spojrzenie i odwrócił wzrok. Myślami błądził gdzieś daleko, w Bordeaux, wspominając swoje ostatnie spotkanie z Camille. Franciszek wykorzystał okazję i wyrwał niczego niespodziewającemu się Jeanowi list z rąk. Nim ten spostrzegł, że cokolwiek się wydarzyło, Frans czytał już łzawą, pełną dziewczęcych lamentów epistołę mademoiselle de La Roche i zaśmiewał się do rozpuku.

— „... chwile bez ciebie są dla mnie najgorszą z możliwych katuszy...". Och, to jest takie wzruszające... „...niechybnie umrę z rozpaczy, jeśli znowu będziesz musiał iść walczyć...". No, sentymentalna ta twoja kobietka, nie powiem. „Pisz do mnie, kochany, pisz jak najczęściej!". Czyżby nie wystarczało jej to, że trzy razy w tygodniu wysyłasz do niej te swoje mdłe wypociny? 

— Frans! Zabiję cię! — krzyknął Jean, otrząsnąwszy się z rozmyślań.

Spłonął szkarłatem na myśl o tym, że Frans zabrał mu list od Camille i teraz czytał słowa, które napisała drobna rączka ukochanej, i drwił z nich. Wstał z miejsca i próbował zabrać kartkę przyjacielowi, ten jednak wciąż uchylał się przed jego ręką i czytał na głos coraz to łzawsze fragmenty epistoły.

— „...Żyję nadzieją, że już niedługo się zobaczymy, coś mi jednak mówi, że jeszcze wiele dni upłynie, nim znów się spotkamy..." Fuj! — otrząsnął się nagle ze wstrętem Polak. — Zabierz to ode mnie, Jeanie, nie mogę już wytrzymać tego nadmiaru słodyczy. Nie mam pojęcia, jak możesz to czytać.

— Już ci to zabieram. Myślę, że dostałeś dobrą nauczkę, by nie czytać mojej prywatnej korespondencji, Fransie. — Posłał mu gniewne spojrzenie. — Nie dotykaj już moich listów, a nie doznasz żadnych szkód moralnych.

— Tak też zrobię. Nie rozumiem, jak ludzie mogą pisać do siebie takie głupoty — westchnął. — To dla mnie po prostu niepojęte. Jeśli tak ma wyglądać prawdziwa miłość, to ja nigdy nie chcę być zakochany.

— Mam ci przypomnieć twoje listy do tej małej pastereczki z Alp? Pamiętasz, jak się do niej zwracałeś? „Moja mała owieczko", czyż nie?

— Dobrze, już dobrze. To było dawno i nieprawda...

— Oczywiście — parsknął śmiechem. — Jeszcze dwa tygodnie temu z nią korespondowałeś, dlaczego więc bezczelnie kłamiesz?

Franciszek obraził się i zignorował pytanie Francuza. Uważał teraz swoje zauroczenie sprzed miesiąca za głupotę i nie chciał o nim mówić. Na dziś miał już dość wszelakich rozmów, szczególnie na temat kobiet.

— Rób sobie co chcesz, ja idę spać — rzucił oschle Polak.

— W takim razie dobranoc — wybuchnął gromkim śmiechem Jean.

— Dobranoc — odparł obrażony Potocki, wydąwszy gniewnie usta. 

Nie miał zamiaru dłużej mówić z Jeanem, skoro był dla niego tak okrutny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro