Bang

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    — Mówiłem że tak będzie — powiedział triumfalnie Patrix. — Ten sektor to prawdziwa żyła złota.
  
    — Dobra, dobra, miałeś rację — mruknął znudzony Krzak. — Nie musisz się przechwalać.

    Blondyn uśmiechnął się pod nosem i zamknął skrzynkę. Wolał nie zostawiać jej otwartej, w razie gdyby inni gracze ją zobaczyli. Lepiej nie obwieszczać wszystkim swojej obecności, zwłaszcza jeśli ci "wszyscy" chcą cię zabić.

    — Trochę za ciężki, ale chyba się nada — oznajmił BigKrzak, testując swój nowy miecz.

    — Ciesz się tym co masz — polecił blondyn.

    Chyba, że to właśnie ty coś masz — pomyślał chłopak. Kilka godzin temu znaleźli skrzynię z jedzeniem. Konkretniej, to właśnie Patrix ją znalazł. Część zjedli, a reszta trafiła do jego ekwipunku, ci dla Krzaka było oczywistym problemem.

    — Dobra, skoro już mamy broń i jedzenie, chyba możemy wracać — stwierdził, chowając miecz.

    — Nie, jeszcze za wcześnie — odparł Ptatrix.

    — Za wcześnie? — zirytował się Krzak. — To ile czasu jeszcze chcesz zmarnować, zanim będziesz usatysfakcjonowany?! Przeszliśmy już pewnie połowę sektora, a ty nadal chcesz iść dalej?

    — Wolę się dobrze przygotować — uspokoił blondyn. — Mówiłem już, to najbardziej korzystny dla nas sektor. Pierw musimy znaleźć jeszcze parę skrzynek, a później możemy iść po ten twój skarb.

     — Miecze ci nie wystarczą? — warknął szatyn. — Czego ty jeszcze chcesz? Poza tym na pustyni też są skrzynie, jak na każdym innym sektorze. Nie musimy siedzieć akurat tutaj, coraz bardziej oddalając się od celu.

    — Czekaj — przerwał mu Patrix. — Ktoś tam jest.

    Blondyn wskazał przed siebie, gdzie przed chwilą dostrzegł jakiś ruch.

    — Nic nie widzę — przyznał nadal lekko poirytowany Krzak.

    Szatyn ruszył w kierunku obcego okrężną drogą.

    — Chowają się za drzewami — oznajmił szeptem. — Chodź, szybko.

    Oboje podbiegli do owego miejsca, kryjąc się za pniami drzew. Po kilku sekundach okazało się, że Patrix miał rację. Parę metrów od siebie zobaczyli dwie, chowające się za drzewami osoby. Rozczochranego, ubranego w granatową koszulkę i szare, dresowe spodenki blondyna oraz stojącego obok szatyna. Ten drugi miał na sobie czarną, ciut za długą koszulkę, która, tak jak jego niebieskie spodenki, poplamiona była krwią.

    Nim Patrix zdążył zapytać co dalej, Krzak wyszedł z kryjówki, zwracając na siebie uwagę nieznajomych.

    — Szukacie czegoś? — warknął dobywając miecza.

    Dla niego oczywistym było, że napotkawszy rywali jego powinnością jest ich wyeliminować. Nim jednak przystąpił do ataku, wolał upewnić się, że przeciwnicy nie mają żadnej broni. Z góry założył, że nie, ale nieco się przeliczył.

    Qwick i Suchy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.

    — Masz broń? — zapytał spokojniej blondyn, otwierając swój ekwipunek.

    Szatyn przeklną się w duchu za zostawienie swojego miecza w jaskini. Liczył, że po wydostaniu się na powierzchnię zdąży znaleźć coś na zastępstwo.

    — Zgubiłem moją jedyną — przyznał z zażenowaniem.

    Suchy cicho westchnął. Wyjął  ekwipunku swój nóż i podał go koledze. Dla siebie zostawił drewniany miecz, którym kilka godziny temu walczył z Wixo.

    Qwick przyjął sztylet ze zdziwieniem. Nie sądził, że towarzysz odda mu swój jedyny oręż. Drewniana szabla oczywiście się nie liczy, ciężko tym kogoś zranić.

    Chociaż... — zastanowił się szatyn, dotykając czubkiem palców guza z tyłu głowy.

    — Ziomek, to atakujesz wreszcie, czy przyszedłeś pochwalić się mieczem— ponaglił obcego Suchy.

    — Aż tak szybko chcesz umrzeć? — zapytał Krzak, zerknąć kątem oka na Patrixa. Chłopak również dobył miecza, wyraźnie gotów by wesprzeć go w walce.

    — Powiedziałbym, że jeszcze zatańczę ci na grobie, ale nie wiem czy będzie mi się chciało go wykopać — zripostował blondyn.
 
    BigKrzak ocenił swoje szanse. Miał zdecydowaną przewagę pod względem uzbrojenia, nie był jednak pewien umiejętności swojego towarzysza. Nigdy nie wiedział jak ten posługuje się mieczem, ale nie wierzył w kolegę. Przeciwnicy natomiast wyglądali na całkiem silnych, szczególnie ten przystojniejszy. Na szczęście miał do dyspozycji tylko drewniany miecz. Emanowała od niego niesamowita pewność siebie, biorąc pod uwagę jego uzbrojenie. Drugi, ten ze sztyletem, również był całkiem spokojny. To zły znak.

    — Wyszczekany jesteś — stwierdził, jednocześnie przygotowując się do ataku. — Ciekawe czy w walce też będziesz taki cwany.

    Po tych słowach ruszył przed siebie, kierując się na blondyna. Kątem oka dostrzegł Patrixa, zmierzającego na drugiego chłopaka.

    Gdy Suchy już znalazł się w jego zasięgu, zamarkował pchnięcie, chcąc sprawdzić reakcję przeciwnika. Tak jak podejrzewał, blondyna wykonał całkiem zgrabny unik. Nie minęła nawet sekunda, by doczekał się kontry. Drewniana szabla ze świstem pomknęła prosto w jego głowę.

    Szatyn w ostatniej chwili sparował cios. Przyznał w duchu, że niewiele brakowało, by ta walka już dobiegła końca.

    Ponowił atak, tym razem jednak biorąc zamach z nad głowy. Ostrze miecza przecięła powietrze, zatrzymując się na drewnianej szabli. Zamiast jednak odbić od jej ostrza, ten się w nie wbił.

    Chłopcy zastygli w bezruchu, siłując się tak nawzajem. W końcu nagle coś głośno trzasnęło, a kawałek drewna poszybował w powietrze. Miecz Suchego złamał się na dwie części, a w ręku pozostała mu tylko rękojeść, na której końcu pozostało zaledwie dziesięciocentymetrowe ostrze.

     Krzak omal nie stracił równowagi, gdy spod jego miecza nagle zniknął cały opór. Szybko jednak zdołał się opanować i zapobiegł upadkowi. Jak już zrozumiał co się właśnie wydarzyło, spojrzał na chłopaka uśmiechając się triumfalnie. Z popełnionego błędu zdał sobie sprawę dopiero, gdy zobaczył pięść blondyna, która zasłoniła mu cały krajobraz. Rozległo się głośne chrupnięcie, gdy kość nosowa chłopaka pękła, wyginając się pod dziwnym kątem.

    Cios był na tyle mocny, by zwalić szatyna z nóg. BigKrzak padł na ziemię, upuszczając swój miecz.

    Tymczasem Suchy patrzył na szczątki swojej broni z zażenowaniem. Sądził, że wytrzyma nieco dłużej. No trudno, przynajmniej chwilowo wygrywa.

    Już chciał rozbroić przeciwnika, gdy nagle usłyszał donośny szczęk metalu. Spojrzał w tamtym kierunku, wprost na walczącego Qwicka.

    Szatyn początkowo radził sobie bardzo dobrze, ale w końcu gorsze wyposażenie dało o sobie znać. Patrix zaczął przejmować inicjatywę, zmuszając przeciwnika do defensywy. Obrona zwykłym sztyletem, przeciwko znaczenie dłuższemu ostrzu nie była zbytnio skuteczna, przez co zwykły pojedynek zmienił się dla chłopaka w walkę o życie.

    Suchy chciał mu jakoś pomóc, ale stał zdecydowanie za daleko, by zdążyć na czas. Zerknął na drewniane szczątki swojego miecza i nagle go olśniło. Wziął potężny zamach i z całej siły cisnął zniszczoną szablą w tego drugiego blondyna.

    Qwick zachwiał się, gdy miecz przeciwnika znów naparł na ostrze jego sztyletu. Cudem utrzymał równowagę, ale i tak miał małe szanse na sparowanie następnego ataku. Patrix zareagował znacznie szybciej. Uniósł w górę swój miecz, lecz nim zdążył go opuścić, kawałek drewna uderzył go prosto w lewą nogę.

   Blondyn cofnął się zaskoczony, chwytając za kolano. Tymczasem Qwick, korzystając z niepowtarzalnej okazji natarł na niego, wytrącając mu miecz z dłoni

    — Trafiłem?! — Suchy nie uwierzył we własne szczęście. Zginął rękę w łokciu i gwałtownie ją opuścił, manifestując tym swoją radość. — Bang, suko!

    Nim zdążył się nacieszyć swoim osiągnięciem, poczuł piekący ból w swojej prawej kostce. Świat zawirował mu w oczach, a on sam wyrżnął głową o ziemię.

    Po chwili podparł się na rękach, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co właśnie się wydarzyło.

    — Bang — powtórzył cicho BigKrzak, przykładając blondynowi czubek ostrza do skroni.

    Suchy zupełnie o nim zapomniał. Szatyn musiał podciąć mu nogi, kiedy jeszcze leżał, a teraz, przez jego nieuwagę zaraz może odebrać mu życie.

    Blondyn wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. Wszystko wokół jakby zwolniło. Wciąż czuł przy czole chłód stali i to właśnie na tym próbował się skupić. Głową wciąż pulsowała mu ogromnym bólem, który omal nie rozsadził mu czaszki.

    Miał wrażenie jakby upłynęło już wiele sekund, choć w rzeczywistości nie minęły nawet trzy. W końcu ostrze oderwało się od jego skroni. Szatyn uniósł miecz, gotowy do zadania śmiertelnego ciosu.

    Suchy zareagował błyskawicznie. Przeturlał się na bok, o włos unikając ostrza. Natychmiast wstał i rzucił się na przeciwnika z dzikim wrzaskiem. Obaj runęli ja ziemię w akompaniamencie krzyków oraz jęków. W tej szamotaninie BigKrzak musiał upuścić miecz, który teraz tylko mu przeszkadzał. Zdzielił blondyna po twarzy, rozpaczliwie próbując go z siebie zrzucić. Ten jednak nie dał tak łatwo za wygraną. Oddał cios i dołożył jeszcze dodatkowe dwa.

    Krew trysnęła strumieniem z nosa szatyna, lecz ten zdawał się tego nie zauważyć. Pochłonięty walką, całkowicie ignorował własny ból. Teraz zależało mu tylko na zyskaniu kilku cennych sekund, które pozwolą mu przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.

    Zdając sobie sprawę, że w jego obecnej pozycji ciosy tracą na silę i są zdecydowanie nieskuteczne, postanowił podjąć bardziej drastyczne środki. Wyprostował swój palec wskazujący i błyskawicznie wbił go blondynowi w prawe oko.

    Suchy zaklął, cofając się z bólu. Obiema dłońmi osłonił oko, jakby to mogło w jakikolwiek sposób uśmierzyć ból.

    Krzak natomiast osiągnął swój cel. Odepchnął przeciwnika i wolną ręką otworzył swój ekwipunek. W jego dłoni niemal od razu pojawił się zabrany Kaiserowi sztylet. Szybko zacisnął palce na uchwycie, by po chwili zadać cios. Celował w głowę blondyna, lecz ten ostatecznie zdążył osłonić się własnym ramieniem.

    Suchy wrzasnął, gdy ostrze przebiło mu na wylot prawą rękę. Odskoczył do tyłu, próbując nie dać się zabić. Krzak jednak niespiesznie wstał, uznając, że i tak nie ma już szans na porażkę. Powoli podniósł z ziemi swój miecz, a nóż włożył z powrotem do ekwipunku.

    Tymczasem Qwick nadal zmagał się z drugim napastnikiem. Niepozorny blondyn walczył całkiem nieźle, jak ja swoją wątłą posturę. Trzeba mu przyznać, że radził sobie brawurowo.

    Walka rozpoczęła się na dobre. Szatyn wypracował już strategie w walce sztyletem. Unikał ataków przeciwnika, co jakiś czas odbijając nożem ostrze jego miecza. Największy użytek jednak robił z drugiej ręki, którą raz po raz uderzał blondyna w twarz.

    Po kolejnym ciosie Patrix zachwiał się, powoli tracąc rezon. Zaczynało brakować mu siły, w przeciwieństwie do rywala.

    Miał zapuchnięte wargi, a po jego brodzie spływały strużki krwi. Szatyn rozbił mu łuk brwiowy, a po ostatnim uderzeniu, pod jegonokiem zostanie sporych rozmiarów siniak.

    Nadal nie wiedział jakim cudem, ten cholerny nożownik był w stanie poradzić sobie przeciwko niemu, zwłaszcza, że dzierżył lepszą broń.

    Qwick błyskawicznie zamarkował atak sztyletem, zmuszając blondyna do uniesienia broni. Gdy ten już osłonił się mieczem, chłopak nagle wycofał nóż, by drugą ręką walnąć go pod żebra.

    Patrix syknął cicho, omal nie upuszczając miecza. Wiedział, że jeśli BigKrzak czegoś nie wymyśli, to pojedynek przybierze naprawdę niepomyślny obrót.

    Jak na zawołanie, nieopodal rozległ się przeraźliwy wrzask, prawdopodobnie należący do tego drugiego chłopaka.

    Szatyn od razu rozpoznał głos Suchego. Rozejrzał się i całkowicie ignorując swojego przeciwnika ruszył na pomoc towarzyszowi.

    Suchy cofnął się o kilka kroków, wciąż jedną ręką zasłaniając bolące oko. Ranne ramie niewyobrażalnie piekło, a w połączeniu z obolałą głową, chłopak nie mógł już w pełni trzeźwo myśleć.

    Nagle potknął się o coś i runął na plecy. Otępiały, ledwo był w stanie się podnieść, nie mówiąc już o kontynuowaniu walki.

    Zalany łzami, spojrzał na przeciwnika drugim okiem. Szatyn uniósł miecz, by wykończyć chłopaka, lecz wtedy, nie wiadomo skąd, pojawił się Qwick, który z rozpędu wbiegł w Krzaka, taranując go niczym rozwścieczony byk.

    Szatyn padł na ziemię jak szmaciana lalka. Mimo to, jakimś cudem udało mu się utrzymać w dłoni miecz, przez co Qwick nie zdążył go rozbroić.

   — Uciekaj! — wrzasnął chłopak, zerkając na Suchego. Wpadł mu do głowy desperacki pomysł na ratunek, ale blondyn tylko by przeszkadzał. — Spokojnie, mam plan.

    Choć pozornie wygrywał, teraz został sam na dwóch, lepiej uzbrojonych przeciwników. Patrix, choć obolały, nadal mógł walczyć, a Krzak trzymał się całkiem nieźle. Mając do dyspozycji tylko jeden sztylet, w pojedynkę nigdy by nie wygrał.

    Suchy z trudem podnosił się z ziemi i powolnym krokiem ruszył przed siebie. Choć nawet myślenie sprawiało mu teraz trud, nadal był w stanie ocenić swoje szansę. Teraz podczas walki nie przetrwałby nawet kilku sekund, więc najlepszą opcją pozostała ucieczka. Miał tylko nadzieję, że jego towarzysz wie co robi.

    Qwick sięgnął do ekwipunku i wyjął z niego pochodnię. Nie nadawała się w prawdzie do walki, ale mogła pomóc mu zyskać czas do ucieczki.

    Zakręcił nią w ręce, a koniec pochodni zapłonął żywym ogniem. Błyskawicznie przyłożył płomień do trawy, tuż pod swoimi stopami, czekając aż ta zajmie się ogniem. Po kilku sekundach, między nim, a pozostałą dwójką płonęła ognista linia, osłaniająca chłopaka.

   Niezrażony tym BigKrzak okrążył ogień, powoli zbliżając się do szatyna. Miał gdzieś ogień. Teraz chciał tylko skopać chociaż jednego z ich dwójki. Jeden już uciekł, ale to niewielka strata. Jest ranny, więc i tak pewnie zdechnie, gdy tylko przyjdzie noc.

    Qwick zamachnął się pochodnią, trzymając Krzaka na dystans. Ten jednak wciąż podchodził, jakby przestał czuć strach.

   Szatyn zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu, szukając się do ataku. Zmierzał załatwić to raz na zawsze. Jeśli przeciwnik nie zamierza dać mu uciec, to teraz tego pożałuje.

   Nagle pociemniało mu przed oczami. Wypuścił z rąk pochodnię, która momentalnie zgasła, tak samo jak cały, ogarniający okolicę ogień. Qwick również usunął się na podłogę, tracąc przytomność.

    — Zabiłeś go? — zapytał wściekle BigKrzak.

    — Nie, uderzyłem rękojeścią — odparł Ptatrix. Spojrzał w kierunki, w którym uciekł drugi z chłopców. — A co z tamtym?

    Szatyn machnął lekceważąco ręką.

    — Niech biegnie. W tym stanie daleko nie zajdzie.

    Patrix odetchnął z ulgą. Nie miał najmniejszej ochoty na ścignie blondyna. Był na to zbyt zmęczony

    — A z nim co zrobimy? — Wskazał na nieprzytomnego Qwicka.

    — Bierzemy ze sobą — oznajmił tajemniczo Krzak. Nie zamierzał go zabić, przynajmniej nie teraz. Pierw chciałbym zrekompensować sobie złamany nos, a skoro ten szatyn poświęcił się, by ratować Suchego, teraz będzie cierpiał za niego. — Niech poczuje czym jest prawdziwy ból.

    — Zamierzasz go torturować? — zapytał zaskoczony Patrix.

    — Możliwe — mruknął cicho BigKrzak. — Całkiem możliwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro