Było blisko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dejvit leżał w śniegu, obserwując gwiaździste niebo. Otaczająca go warstwa bieli powoli nabierała czerwonego odcienia. Bez wątpienia teraz spowiła by go kałuża krwi, lecz tu szkarłatną maź wchłaniał śnieg.

Oddychał ciężko i walczył z narastającym uczuciem senności. Niewiele brakowało, by po prostu odwrócił głowę i najzwyczajniej zasnął.

Perspektywa oddania się w objęcia Morfeusza nagle zaczęła wydawać mu się nad wyraz kusząca. Czuł, że jeśli faktycznie zaśnie, będzie śnił przepiękny sen, być może najlepszy z dotychczasowych. Chciał tego, chciał zamknąć oczy, zapomnieć o wszystkich swoich problemach, zostawić za sobą cały ból i troskę. Jednocześnie podświadomie zdawał sobie sprawę, że już nigdy się nie wybudzi.

Mimo to perspektywa wiecznego snu nadal była niezwykle kusząca.

Spojrzał na księżyc, promieniujący jasnym blaskiem, na tyle mocnym, by oświetlić cały zimowy sektor. Odbijające się od śniegu światło dodatkowo rozjaśniało cały krajobraz.

Rozejrzał się dookoła, delikatnie obracając głową. Choć widok szpeciły dość licznie wałęsające się po zaspach Szkieletory, musiał przyznać, że zima jest piękna.

Rozpościerający się wszędzie biały puch sprawiał wrażenie, jakby ktoś okrył ziemię ogromnym, miękkim kocykiem. Bezchmurne niebo, na którym aż roiło się od gwiazd, tylko dodawało obrazowi majestatu. Gdzieniegdzie po ziemi kicały białe zajączki, a nieliczne drzewa przywdziały na korze płaszcz z białego szronu. Ich nagie gałęzie miejscami przyozdabiał pokrywający je śnieg.

Dejvit w duchu stwierdził, że to idealne miejsce, by dokonać żywota.


Tymczasem Shadow mocował się z wściekłym Szkieletorem. Niewiele brakowało, by potwór najzwyczajniej zmiażdżył mu czaszkę, lecz najwyraźniej miał w zamiarach co innego. Prawdopodobne chciał, by przed śmiercią chłopak cierpiał jak najdłużej.

Szkielet mocniej docisnął głowę nastolatka do podłoża, drugą ręką wciąż go podduszając.

Blondyn otworzył usta, a z nich wydobył się cichy, stłumiony jęk. Od braku tlenu powoli zaczynało mu się kręcić w głowie.

Desperacko próbował odepchnąć od siebie przeciwnika, lecz ten był zbyt silny.

Spojrzał potworowi prosto w twarz, szukając w nich czegoś na wzór emocji. Mimo, iż ten nie miał ani mięśni, ani skóry, zdawał się być usatysfakcjonowany bieżącą sytuacją.

Shadow napiął wszystkie mięśnie i w akcie agonii chwycił kościotrupa za kręgi szyjne. Wiedząc, iż ten odcinek szyi jest połączony bezpośrednio z kręgosłupem, liczył, że jeśli zdoła go jakoś uszkodzić, osłabi potwora na tyle, by ten go puścił.

Blondyn z całej siły pchał Szkieletora, aż w końcu odsunął go do siebie na tyle, że zdołał wyprostować ręce w łokciach. Teraz wystarczyło tylko otrzymać lewą rękę bez ruchu, a prawą z nagle przyciągnąć do siebie.

Z szyi szkieletora rozległ się głośny trzask, gdy jego rdzeń kręgowy został przerwany.

Głowa kościotrupa razem z przyczepionym do niej odcinkiem szyjnym kręgosłupa spadła do śniegu, a jej właściciel puścił chłopaka, wyginając się w przedziwny sposób, jakby znienacka poraził go prąd o naprawdę dużym napięciu.

„Udało mi się!", pomyślał Shadow, nie wierząc w to, czego właśnie dokonał. „Ale jakim cudem? Przecież to są kości, do cholery! Czyżby osłabły od zimna?"

Blondyn błyskawicznie wstał i poszukał wzrokiem miecza. Po chwili dostrzegł go leżącego w śnieżnej zaspie. Kątem oka zauważył również, jak pozbawiony głowy szkielet zaczyna się podnosić.

Chłopak zerknął na Paya. Szatyn dziko machał rękami, odgarniając otaczający go śnieg. Drugi Szkieletor nadal dusił go i wpychał mu głowę w zaspę.

Nie było czasu na walkę z bezgłowym truposzem, musiał uratować przyjaciela, nim będzie za późno.

Shadow zauważył leżącą nieopodal czaszkę Szkieletora i bez wahania skoczył na nią całym swoim ciężarem. Grawitacja zrobiła swoje, czaszka pękła na kilka części, a jego przeciwnik padł bez życia. Nie żeby wcześniej przejawiał takie odruchy, po prostu nie wyglądało na to, żeby tym razem wstał.

Blondyn pognał w kierunku Paya, w biegu chwytając za rękojeść miecza. Zacisnął na niej obie dłonie i wziął potężny zamach. Gdy już znalazł się na tyle blisko, by potwór znalazł się w jego zasięgu, ciął mieczem prosto w głowę Szkieletora.

Ostrze weszło w czaszkę kościotrupa jak w masło, rozpoławiając ją na dwie niemal idealnie równe części. Reszta jego "ciała" zamarła w bezruchu na kilka sekund.

Pay poczuł, jak uścisk na jego potylicy słabnie. Wciąż czuł kościste palce potwora wplątane we włosy, lecz ten nagle przestał na niego napierać.

Szatyn resztkami sił uniósł się na kolana, po czym łapczywie zaczerpnął powietrza.

— O cholera — westchnął, gdy już trochę opanował oddech. — Było blisko.

Shadow pokiwał tylko głową, nie zwracając zbytnio uwagi na towarzysza. Okręcił się wokół własnej osi i szukał wzrokiem Dejvita. W końcu dostrzegł go leżącego pośrodku wielkiej, śnieżnej zaspy. Szkieletor już się do niego zbliżał, nakładając kolejną strzałę na cięciwę swojego łuku.

Blondyn bez zastanowienia ruszył w jego kierunku. W prawej ręce dzierżył ukradziony wcześniej miecz i wymachiwał nim jak najprawdziwszy szermierz.

— Ej! — wrzasnął do szkieletora. — Tu jestem!

Potwór zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na chłopaka.

„Okay, pierwsza część planu z głowy", pomyślał Shadow i przyspieszył kroku. „Teraz druga... Nieco trudniejsza". Teraz szybki chód zamienił się w szaleńczy bieg po grubej warstwie śniegu. „Wyeliminować Szkieletora".

Shadow spojrzał na kościotrupa, który teraz celował do niego z łuku. Nim blondyn zdołał zrozumieć, co się zaraz wydarzy, wypuszczona przez potwora strzała pomknęła w jego kierunku.

Chłopak rzucił się na bok i wylądował w śniegu, na ułamek sekundy przed zostaniem trafionym. Strzała śmignęła mu tuż przy twarzy, boleśnie rozcinając lewy policzek.

— Szlag — jęknął, po czym przyłożył lodowatą dłoń do rany. Nie była zbyt głęboka, ale za to bolała jak przy najgorszym zacięciu.

Blondyn podniósł się na łokciach, próbując zobaczyć, co teraz robi szkielet, gdy nagle dostrzegł coś kilka metrów od siebie. Z pod śniegu wyłoniła się koścista ręka, a zaraz po niej czaszka kolejnego potwora.

— No weźcie, no! — mruknął Shadow. — Co jeszcze?

Ledwo to powiedział, a w jego prawe przedramię wbiła się strzała, przeszywając mu rękę na wylot.

Chłopak wrzasnął z bólu i upuścił miecz.

To by było na tyle, jeśli chodzi o zgrywanie bohatera. Dejvit się wykrwawi, a on zaraz zostanie zastrzelony przez jego oprawcę.

Blondyn obserwował, jak Szkieletor nakłada kolejna strzałę na cięciwę. Potwór uniósł łuk na wysokość głowy i wycelował prosto w niego.

Nie tak Shadow wyobrażał sobie swoją śmierć. Liczył na to, że będzie nieco bardziej heroiczna. Jednak los chciał inaczej, zginie zastrzelony przez cholernego kościotrupa, otoczony grubą warstwą śniegu. Żałosne, nawet jak na niego.

Szkielet wypuścił strzałę, która z zawrotną prędkością pomknęła w kierunku chłopaka. Ten, wciąż sparaliżowany przeszywającym bólem, nie był już w stanie wykonać uniku. To koniec.

Nagle poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię i wpycha w śnieg. Ułamek sekundy później usłyszał cichy świst, tuż nad swoją głową. Dźwięk ten wydała przecinająca powietrze strzała, która nie sięgnęła celu, mimo starań łucznika.

— Leż tu — rozkazał Pay, a sam podniósł się z ziemi.

Szatyn złapał za miecz i bez chwili zwłoki pognał w kierunku potwora. Biegł pełnym sprintem, co jakiś czas zapadając się lub potykając o śnieg. Za każdym razem cudem udawało mu się utrzymać równowagę, dzięki czemu nie zwolnił nawet na chwilę.

Spojrzał na Szkieletora, który przygotowywał się do kolejnego strzału. Dzieliło ich od siebie zaledwie kilkadziesiąt metrów.

Pay biegł przed siebie, nie spuszczając oka z potwora. Wiedział, że ten zdoła wypuścić tylko jedną strzałę, nim do niego dobiegnie. Obserwował kościane palce kościotrupa, czekając na moment, aż ten puści nasadę drewnianej strzały, pozwalając cięciwie na ponów się wyprostować.

Jeszcze chwila", pomyślał.

Do szkieletora pozostało około pięćdziesiąt metrów.

Już za chwilkę.

Czterdzieści metrów.

Jeszcze moment.

Trzydzieści metrów.

Teraz!

Szkielet posłał strzałę w jego kierunku. Wydawało mu się, że ma chłopaka jak na patelni, z tak małej odległości nie dało się spudłować. Jednak ten, zaledwie sekundę wcześniej, gwałtownie przechylił się w swoje lewo, o włos unikając pocisku. Błyskawicznie podparł się na ręce i podniósł na nogi. Równie szybko wznowił bieg, nie dając kościotrupowi czasu na reakcję.

Nim potwor w pełni zrozumiał sytuację, ostrze miecza wbiło mu się w czaszkę i rozcięło ją na dwa kawałki. Potwór padł na ziemię i nie dawał już żadnych oznak życia.

Spojrzał na konającego Dejvita. Jego klatka piersiowa delikatnie unosiła się i opadała. Czyli nadal żył!

Położył miecz na ziemi, pochylając się na towarzyszem.

— Dasz radę wyjąć leczniczą miksturę ze swojego ekwipunku? — zapytał i natychmiast pochylił się nad jego ustami, by nie mieć pewność, że usłyszy odpowiedź.

Usta Dejvita poruszyły się delikatnie, niemal niewidocznie, ale mimo wszystko szatyn zdołał wszystko dosłyszeć.

— Ty je masz, debilu.

Pay uderzył się otwarta dłonią w czoło. Faktycznie! Przecież on i Shadow przekazali mu oba lekarstwa z racji tego, że wcześniej sam wypił jedną fiolkę i był w najlepszej kondycji z nich wszystkich.

— Dobra, nie ważne. — Zażenowany wyjął z ekwipunku wypełnioną niebieskim płynem buteleczkę.

Odłożył miksturę na bok i wziął głęboki wdech. Chwycił za strzałę, tkwiącą w ciele bruneta.

— Okay, teraz zepnij poślady — powiedział cicho. — Zaboli jak cholera.

Wziął głęboki wdech i napiął wszystkie mięśnie. Nie był medykiem, nie wiedział, jak poprawnie usunąć strzałę wbitą w czyiś tors. Tym bardziej nie miał pojęcia, czy zwykłym pociągnięciem nie uszkodzi swojemu pacjentowi jakichś narządów wewnętrznych. Ale za to posiadał coś, czego nigdy nie miał żaden lekarz. Obok niego, w małej fiolce, leżał gotowy do użycia lek na wszystko. Pay liczył, że jeśli wleje go Dejvitowi do ust wystarczająco szybko, to ten nie umrze od uszkodzeń po "operacji". Gorzej będzie, jak ranny udławi się niebieskim płynem i zginie, zanim ten zadziała.

„Kiedyś musi być ten pierwszy raz", pomyślał Pay. Kiedy już wydarł strzałę z brzucha towarzysza, przez myśl przeszło mu, że być może był to i ostatni. Przynajmniej taka miał nadzieję, gdy fontanna krwi trysnęła mu prosto w twarz, sowicie obryzgując mu przy tym nowiutki płaszcz. Nowiutki, a w dodatku darmowy, czyli podwójna strata, bo następny trzeba będzie kupić.

Dejvit nagle przestał jęczeć. Nawet się nie ruszał, prawdopodobnie tracąc kontakt z rzeczywistością.

— Good damn! — krzyknął Pay, osłaniając rękami oczy. Strumień osłabł równie szybko, jak się nasilił.

Zniesmaczony Pay odgarnął dłonią lepką substancję z twarzy, myśląc, że przy następnym "zabiegu" będzie ciągnął nieco wolniej.

Drżącymi rękoma chwycił za fiolkę z lekarstwem i szybko ją odkorkował. Nachylił się nad nieprzytomnym towarzyszem i delikatnie rozchylił mu usta. Ostrożnie wlał mu do zawartość buteleczki, w duchu modląc się, by lekarstwo zadziałało.

Nastała wypełniona grozą chwila ciszy. Pay zamarł, czekając, aż brunet odzyska przytomność. Sekundy mijały nieubłaganie wolno, lecz mimo upływu czas ranny nadal leżał w miejscu, nawet się nie poruszając.

Nagle Dejvit poderwał się do pozycji siedzącej, głośno kaszląc.

Godzinę później:

Skostniały Shadow siedział na kamiennej posadzce, ogrzewając ręce przy świeżo rozpalonym ognisku. Odkąd wypił leczniczą miksturę, by wyleczyć swoje ranne ramię, jego temperatura ciała wróciła do normy, przez co chwilę później przeżył coś na wzór hipotermii, gdy przez panujący tu klimat ta ponownie spadła.

Dopiero wtedy zrozumiał, dlaczego PayForDay wcześniej był taki osłabiony. Ba, on nawet biegał w takim stanie. Blondyn nie był pewny, czy w ogóle będzie w stanie tu dotrzeć, a co dopiero uciekać przed Szkieletorami. Poczuł niemały przypływ podziwu dla chłopaka.

Shadow obserwował, jak z ust jego przyjaciół przy każdym oddechu ulatuje para.

Odkąd Payowi jakimś cudem udało się nie zabić Dejvita, przemierzali zimowy sektor w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. W końcu trafili tutaj, do ukrytej za zaśnieżonymi skałami niewielkiej jaskini.

Teraz w trójkę siedzieli przy niewielkim ognisku, własnoręcznie rozpalonym przez Paya.

Dejvit z podziwem wpatrywał się w tańczący między nimi płomień, zastanawiając się, jakim cudem szatynowi udało się go rozpalić. Wszak miał do dyspozycji tylko mokre patyki.

— Jak to zrobiłeś? — zapytał w końcu.

Pay tylko skromnie wzruszył ramionami.

— Miałem wizję — odparł. — Zapewne dawniej często tak robiłem. Raz nawet podpaliłem jakiś budynek.

Shadow uśmiechnął się lekko.

— Pamiętasz jaki?

Pay tylko pokręcił głową.

— Niestety nie — odpowiedział, przeszukując w głowie szczątki utraconej pamięci. — Ale to chyba było na jakiejś wycieczce. We Francji, czy coś...

Shadow i Dejvit wymienili się rozbawionymi spojrzeniami. Mimo braku wspomnień, obaj skądś pamiętali co, nie tak zresztą dawno, wydarzyło się w tym kraju.

Blondyn parsknął śmiechem.

— Ta... Jeszcze powiedz, że tą katedrę.

— Jaką katedrę? — zdziwił się Pay.

Shadow spojrzał na niego badawczo. Chłopak wydawał się szczerze zaskoczony.

— Nie słyszałeś o Notre Dame?

— Nie.

— Bez jaj — wtrącił się Dejvit. Jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Zerknął kontrolnie na Shadowa. Widząc jego konsternację, wziął głęboki wdech i zaczął tłumaczyć. — Straciliśmy tylko te wspomnienia, które dotyczą nas samych. Czyli skoro Pay nie pamięta o katedrze, to znaczy, że faktycznie tam był.

— Albo ściemnia — zauważył Shadow.

Pay pobladł. Nagle zaschło mu w ustach.

— A duża była ta katedra?

— Ha! — wykrzyknął Dejvit. — Mało powiedziane! Była ogromna!

— Eee... Zmieńmy temat — poprosił szatyn i spojrzał na pozostałą dwójkę błagalnym wzrokiem.

Zapadła niezręczna cisza, którą w końcu przerwał Shadow. Odchrząknął donośnie, dając tym do zrozumienia, że chce zabrać głos.

— Zauważyliście, że w okolicy jest dość sporo pomniejszych skał?

Pay i Dejvit spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

— Być może to nic znaczącego — kontynuował niepewnie blondyn. — Ale być może zbliżamy się do kolejnego sektora.

Nagle Pay poderwał się z miejsca. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Shadow mógł mieć rację. W końcu instrukcja mówiła coś o sektorze górskim. Ich mordercza przeprawa przez to zimowe zadupie wreszcie mogła dobiec końca.

— Wreszcie! — wykrzyknął radośnie. — Kiedy ruszamy dalej? Chcę już się stąd wydostać!

Do rozmowy niespodziewanie włączył się Dejvit.

— Nie ma pośpiechu — uspokoił go. — Nie wiem, jak ty, ale ja nie wychodzę stąd, dopóki te kościste padalce nie wrócą tam, skąd przylazły.

— Racja, tu na razie jest bezpiecznie — dodał Shadow.

Pay usiadł i splótł palce, by po chwili oprzeć na nich podbródek. Spojrzał w ogień, oddając się rozmyśleniom.

— Na razie — powtórzył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro