Dej no mnie tu ten mieczyk

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Potwory nadciągały z obu stron i tym samym odcięły naszym bohaterom drogę ucieczki.

    Obcy rozejrzał się i rozpaczliwie szukał ratunku.

    Przed nimi znajdowała się wysoka na kilkadziesiąt metrów skalna ściana, zbyt stroma, by się po niej wspiąć. Tuż za ich placami była przepaść, na tyle głęboka, że szanse na przeżycie upadku z takiej wysokości były znikome.

    Z obu stron półki skalnej, na której obecnie się znajdowali, nadciągały łaknące krwi potwory. Nie zapowiadało się, by wyszli cało z tej sytuacji.

    Gromada truposzy początkowo zdawała się nie zauważać nastolatków. Wręcz przeciwnie, bardziej zainteresował ich pająk, który teraz zatrzymał się na uboczu, głośno sycząc.

    Wydawało się, że potwory zaraz będą walczyć ze sobą nawzajem, ale wtedy jeden z kościotrupów nagle obrócił głowę, a jego puste oczodoły do złudzenia sprawiały wrażenie, jakby lustrował wzrokiem każdego chłopaka po kolei.

    Potwór parę razy rozwarł szczękę, by z impetem uderzyć o siebie zębami. To chyba był jakiś rodzaj komunikacji, bo po chwili dwa pozostałe Szkieletory zwróciły się ku ich trójce.

    Kościotrup trzymający miecz wysunął się przed swoich towarzyszy. Wycelował palcem w Qwicka, a następnie powolnym krokiem ruszył ku niemu.

    Szatyn zamarł z przerażenia. Dlaczego wskazał właśnie na niego? Co jest z nim nie tak? Jakimś cudem udało mu się podpaść uzbrojonemu Szkieletorowi, a nawet się nie odezwał.

    Z zamyślenia wyrwał go głos Obcego.

    — Ej, patrzcie! — Chłopak wskazał na coś za maszerującymi kościotrupami.

    Qwick spojrzał we wskazanym kierunku. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Obcemu udało się wypatrzyć coś, co mogło ocalić im życie. Były też szansę, że przyspieszy ich śmierć. Tuż za grupą szkieletów, w skalnej ścianie, dostrzegł niewielki otwór. Dziura była na tyle szeroka, by człowiek zdołał się w niej zmieścić. W dodatku prowadziła w dół, a chłopak nie dostrzegł w niej dna, czyli istniała szansa, że to przejście do jakiejś jaskini. Albo też najzwyklejsza dziura, prowadząca donikąd, do której wejście kończyło się upadkiem z stumetrowego klifu, bo w końcu znajdowali się na półce skalnej.

    Tak czy inaczej, to ich jedyna nadzieja na ratunek.

    — Niby jak mam się tam dostać? — zapytał Kusar. Z daleka było widać, jak bardzo był przerażony. Po czole spływały mu krople zimnego potu, a nogi nie mogły przestać się trząść. Zresztą, jego mina mówiła sama za siebie, bowiem wyglądał, jakby zaraz miał zejść na zawał. — Nie widzisz, co stoi nam na drodze?

     Uzbrojony Szkieletor coraz bardziej zbliżał się do trójki chłopaków. Dzieliło go od nich zaledwie kilka metrów. Jeszcze parę sekund i będzie ich miał na wyciągnięcie ręki.

     Obcy przełkną głośno ślinę. Był w podobnej kondycji psychicznej co jego grubszy kolega. Blada jak papier cera sprawiała wrażenie, iż zaraz miałby rozpłynąć się w powietrzu. Dosłownie zniknąć. Z sekundy na sekundę z jego twarzy odpływało coraz to więcej krwi.

     Jedynym z ich trójki, który się jeszcze trzymał, był Qwick. On jakimś cudem zdołał opanować strach i zastąpić go wolą walki.

    Jeśli to wszystko jest prawdą, jeśli faktycznie był uwięziony w grze, a mimo to naprawdę mógł zginąć, to na pewno nie w ten sposób. Wygra to cholerne Battle Royal albo zginie, próbując, lecz nie tu, nie teraz.

    Wziął trzy szybkie wdechy, próbując przyswoić nagły przypływ adrenaliny. Potrząsnął energicznie głową, gdy poczuł, jak w jego umyśle budzi się agresja, potężna, nieoswojona żądza krwi.

     Następne kilka sekund wydawały mu się ciągnąć w nieskończoność. Jakby w zwolnionym tempie ruszył biegiem ku Szkieletorowi.

    Potwór uniósł miecz, by po chwili opuścić go na głowę biegnącego Qwicka. Ten jednak błyskawicznie kucnął, a ostrze broni, nie mogąc natrafić na żaden opór, pomknęło dalej, ciągnąc za sobą rękę kościotrupa i przenosząc jego ciężar na prawą stronę.

    Szatyn szybko się wyprostował. Korzystając z okazji, cofnął się o krok i z całej siły zasadził potworowi kopniaka z półobrotu. Gdy jego pięta trafiła Szkieletora w szczękę, rozległ się nieprzyjemny trzask łamanych kości. Dolna część szczęki kościotrupa poszybowała w powietrze, by po chwili z hukiem grzmotnąć o ziemię.

    Szkielet cofnął się otumaniony, ale nadal nie wypuścił miecza z ręki.

    Qwick ponowił próbę. Zrobił mały krok do przodu i z całej siły kopnął, celując w prawe przedramię potwora. Liczył, że w ten sposób złamie mu rękę, ale Szkieletor okazał się mieć lepszy refleks niż  chłopak przypuszczał.

    Kościotrup wolną ręką chwycił chłopaka za kostkę. Wziął potężny zamach trzymanym w ręku mieczem.

    Qwick gwałtownie szarpnął się do tyłu. Bezskutecznie, szkielet miał za mocny uścisk. Z narastającym przerażeniem obserwował opadające na jego nogę ostrze. Już tylko zaledwie sekunda dzieliła go od utraty cennej kończyny.

    Teraz zapewne byłby kaleką, gdyby nie błyskawiczna reakcja Obcego. Chłopak bez wahania ruszył koledze na pomoc, taranując z rozpędu Szkieletora. W biegu wystawił przed siebie łokieć, by wbić go kościotrupowi między oczodoły.

     Siła zderzenia sprawiała, że potwora odrzuciło metr do tyłu, dzięki czemu miecz w ostatniej chwili chybił, o włos unikając nogi Qwicka.

    Obcy spojrzał na leżącego na ziemi Szkieletora. Na jego czaszce pojawiło się niewielkie pęknięcie, a mimo to potwór już się podnosił.

    Niesiony impulsem chłopak podbiegł do potwora i nim ten zdążył wstać, skoczył mu prosto na głowę.

    Dźwięk pękających kości nie należał do najprzyjemniejszych, ale po jego usłyszeniu całej trójce ogromnie ulżyło.

    — Teraz już się nie podniesie — ocenił Obcy.

    — Dzięki — wysapał Qwick.

    Dopiero teraz dotarło do niego, jak głupia była jego nagła szarża na Szkieletora. Gdyby nie pomoc Obcego, mógłby pożegnać się nie tylko z nogą, ale i życiem.

    Obcy spojrzał na niego z potępieniem.

    — A ty, Rambo, jak jeszcze raz wpadnie ci do głowy podobny pomysł, to pierw nas uprzedź.

    — Panowie, to nie czas na sprzeczki — zauważył Kusar, który cały czas trzymał się na uboczu.

    Obcy zaklął w duchu. Tak się podjarał zabiciem kościotrupa, że zapomniał o obecności dwóch kolejnych. Teraz oba potwory ruszyły biegiem w ich kierunku.

    Qwick zareagował najszybciej. Chwycił za leżący nieopodal miecz i od razu zamachnął się na nadchodzącego potwora. Ostrze z cichym świstem przecięło powietrze i poleciał wprost na kręgi szyjne

    Szkieletora. Szatyn nie docenił jednak ciężaru miecza. W prawdzie osiągnął swój cel, gdyż jednym sprawnym cięciem pozbawił przeciwnika głowy, lecz po wszystkim nie był w stanie utrzymać broni.

    Rękojeść wyciągnęła mu się z rąk i poleciała prosto w Kusara.

    Po raz kolejny Obcy dowiódł, że jego błyskawiczne reakcję są nieocenione. Widząc, co zamierza zrobić jego towarzysz, popędził ku Kusarowi. Intuicja okazała się go nie zawieść, gdyż po chwili miecz poszybował prosto w bruneta.

     Chłopak rzucił się na Kusara, zwalając go z nóg, sekundę przed tragedią. Nim zdążyli upaść na ziemię, tuż nad ich głowami przeleciał miecz.

     — Co za debil — mruknął Obcy i podniósł się na nogi. Spojrzał kontrolnie na Kusara. — Nic ci nie jest?

    — Chyba zmiażdżyłeś mi żebra — jęknął Kusar.

     Tymczasem Qwick stanął oko w oko z pozbawionym oczu, ostatnim szkieletorem. Nie miał przy sobie żadnej broni, tarczy czy chociaż nadziei na zwycięstwo w nadchodzącym starciu. Był bez szans.

    Wszystko, co do tej pory osiągnęli, działo się tylko i wyłącznie dzięki szczęściu, ale nawet dla takiego farciarza jak Qwick, szczęście kiedyś się kończy.

    Przynajmniej tak mu się wydawało, nim na atakującego kościotrupa nie rzucił się wściekły pająk, który do tej pory tylko bezczynnie przyglądał się zmaganiom swojego potencjalnego obiadu.

    Qwick z niedowierzaniem obserwował walkę dwóch potworów.

    Szkieletor leżał na ziemi i próbował odepchnąć od siebie włochate monstrum, a pająk uporczywie starał się przełamać kości przeciwnika za pomocą swoich, przymocowanych do pyska, szczypców.

     Qwick szybko sobie uzmysłowił, że to idealny moment, by taktycznie się wycofać. Spojrzał na swoich towarzyszy i przyłożył palec wskazujący do ust. Następnie szybkim krokiem ruszył ku dziurze w skale.

    W wprawdzie nic nie stało na przeszkodzie, żeby uciec wzdłuż szklanej półki, tam, skąd przyszły Szkieletory, ale istniało za duże ryzyko, że pająk, zauważywszy zniknięcie swojego posiłku, zacznie ich ścigać. Nie mieliby szans mu uciec.

    Szatyn jako pierwszy dotarł do tajemniczej szczeliny. Klęknął tuż przed nią i zajrzał do środka. Ku swojemu przerażeniu nie dostrzegł w niej dna.

    Kilka sekund później obok niego stanęli Obcy i Kusar.

    — Co tak sterczysz? Właź tam — rzucił na powitanie Obcy.

    — Wiecie... Ja chyba zostanę. Z dwojga złego wolę już walczyć z tym pajęczakiem.

    Jak na zawołanie usłyszeli za swoimi plecami głośny syk. Ośmionożne monstrum zdążyło już rozprawić się ze Szkieletorem, który leżał bezwładnie na ziemi, pozbawiony obu kościstych rąk. Teraz pająk zwrócił się ku ich trójce.

     — Gdzie jest miecz?! — Qwick rozejrzał się w poszukiwaniu broni.

    — Wrzuciłeś go do przepaści, kretynie — warknął Obcy. — A teraz właź do tej nory.

    — Nie ma opcji — wzbraniał się Qwick. — Co ja jestem, królik?

     — Nie, Alicja w krainie czarów — wtrącił się Kusar.

    Obcy wywrócił oczami. Zerknął przez ramię na potwora. Pajęczak powoli się do nich zbliżał, ewidentnie czekając na nadchodzącą ucztę.

Chłopak wziął głęboki wdech i położył szatynowi rękę na ramieniu.

— Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

— Niby co takiego? — Qwick był widocznie zdezorientowany. Nagle zrozumiał, co miał na myśli jego kolega. — Czekaj...

    Za późno, Obcy pchnął go do przodu, a zaraz potem dodatkowo podciął mu nogi. Qwick z okrzykiem przerażenia wpadł do dziury. Po chwili wrzaski szatyna ustały. Na dole panowała całkowita cisza, którą w końcu przerwało głośne jęknięcie chłopaka.

    — Przeżył — stwierdził Obcy, patrząc porozumiewawczo na Kusara.

    Brunet cofnął się niepewnie.

    — Ee... Przypomniałem sobie, że nie mam ubezpieczenia i...

    — Skacz, do cholery!

    — Dobra, ale jeśli zginę... — Zawahał się szukając odpowiedniej groźby. — To cię zabiję.

    Kusar westchnął cicho, po czym wskoczył do wnętrza szczeliny.

    Obcy natychmiast poszedł w jego ślady, lecz gdy już wszedł do dziury, poczuł, że coś łapie go za koszulkę. To pająk, który zdążył chwycić przymocowanymi do szczęki kleszczami cienki materiał jego t-shirtu.

    Potwór zaczął ciągnąć chłopaka ku górze, gdy nagle rozległ się dźwięk oznaczający, że dla koszulki takie obciążenie to zbyt wiele. Obcy runął w dół, pozostawiając w paszczy potwora spory kawałek żółtego materiału.

    Od razu po upadku zaskoczyła go miękkość tutejszego podłoża. Wydawało mu się, że spadł na sporych rozmiarów poduszkę.

    W pewnym sensie miał rację, bo wylądował dokładnie na brzuchu Qwicka, któremu najwyraźniej odebrało dech.

    — Ja pier... — jęknął szatyn.

    — To żyje! — Obcy podskoczył jak poparzony. — Chwila... Qwick?! Co ty tam robisz?

    — Umieram — odparł zbolałym głosem chłopak.

     — Boże... Przepraszam. — Obcy podał mu dłoń. — Nic ci nie jest?

    Qwick z wdzięcznością chwycił jego rękę i spróbował się podnieść. Próba zakończyła się fiaskiem, gdyż po chwili przez jego lewą nogę przeszła paraliżująca fala bólu.

    Szatyn padł z powrotem na ziemię i złapał się za piszczel.

    — Chyba złamałem nogę.

   

    Kilka minut później:

    Qwick, popierając się na ramionach przyjaciół, powoli przemierzał tajemniczą grotę.

    Na złamanej nodze miał prowizoryczne usztywnienie, które Obcy zrobił mu ze swojej i tak już poszarpanej koszulki oraz znalezionego wcześniej patyka. Porażający ból towarzyszył mu bez przerwy od czasu upadku, ale w znacznie mniejszym stopniu niż na początku.

    Spojrzał na Obcego z niemałą wdzięcznością. Choć, co prawda ten niefortunny upadek wydarzył się właśnie dzięki niemu, ale Qwick miał świadomość, że chłopak chciał uratować mu życie. W dodatku nastawił mu nogę.

    Kusar nagle się zatrzymał.

    — Skrzynia — powiedział cicho.

    Faktycznie, parę metrów przed nimi, na uboczu groty leżała spora, wykonana ze złota skrzynia.

    Kusar poderwał się z miejsca, by podbiec do kufra.

    Qwick, po utracie części oparcia, musiał mocniej objąć Obcego, by nie upaść na podłogę, na co ten zareagował donośnym stęknięciem.

     — Ha! — wykrzyknął radośnie brunet, wyjmując z wnętrza skrzyni trzy długie, stalowe miecze.

    Cała trójkę momentalnie ogarnęła ogromna radość.

    — Ha! — powtórzył Obcy. Pomógł Qwickowi usiąść, a następnie spojrzał na Kusara. — Panie, dej no mnie tu ten mieczyk.

    Kusar podał mu jedną ze znalezionych broni, a chłopak ostrożnie zważył ją w rękach.

    — Idealny — oznajmił z szeroki uśmiechem.

    — A to nie wszystko!

    Kusar pochylił się i wyjął ze skrzyni niewielką buteleczkę, po brzegi wypełnioną niebieskim płynem.

    — Lekarstwo? — zapytał z niedowierzaniem Qwick.

    — Mhm. — Brunet podał mu fiolkę. — Są jeszcze dwie. Po jednej dla każdego.

    Qwick jednym haustem opróżnił zawartość buteleczki. Ból momentalnie zaczął ustępować, aż w końcu całkowicie znikł.

    Szatyn wstał z podłogi, a uśmiechał się przy tym jak wariat.

    Kusar zaśmiał się cicho na ten widok.

    — Smakowało?

    — Ohydne — przyznał Qwick, nie przestając się uśmiechać.

    Obcy zaśmiał się krótko. Wciąż nie mógł przestać zachwycać się nową "zabawką". Wymachiwał mieczem, próbując naśladować ruchy wojowników ze starych filmów o spartanach. Nagle zauważył przed sobą coś niepokojącego .

     — Widzieliście to?

     Szatyn spojrzał w głąb jaskini. Dostrzegł tam jakiś ruch. Po chwili oczom wszystkich ukazał się samotny Szkieletor.

    Potwór dzierżył w kościstej dłoni stary, przerdzewiały miecz. Spojrzał w ich kierunku i niemal od razu rzucił się do ataku. Poruszał się niezwykle szybko w porównaniu do jego niedawno poległych kolegów.

    — Co robimy? — zapytał Qwick, gdy przyjął bitewną postawę.

    Obcy o obrócił miecz w palcach. Jego oczy zdawały się na chwilę zabłysnąć.

    Uśmiechnął się wojowniczo i wycelował czubkiem ostrza w potwora.

    — Bierzemy go.

   
    
   
   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro