Dlaczego?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Qwick z zainteresowaniem słuchał opowieści Kusara. Sam zdążył już omówić w szczegółach ostatnie dwa dni swojego życia. Teraz analizował każde słowo, jakie tylko padło z ust dawnego towarzysza. Gdy ten już skończył, zapadła kilkusekundowa cisza.

    — Rozumiem — odezwał się w końcu szatyn. Położył lewą rękę na swojej szyi i gwałtownie ruszył głową. Z jego karku dobył się głośny trzask. — Więc Suchy przeżył.

    — Niestety tak — potwierdził Kusar. Z oczywistych przyczyn nie pałał do blondyna szczególną sympatią. — Chociaż minęło już wiele czasu, odkąd uciekł, zostawiając mnie na pastwę zombie.

    — On już tak ma.  — Qwick zbył oskarżenie machnięciem ręki. — Bardziej interesuje mnie ta cała Riksi. Ciekawe, ilu jeszcze graczy wciąż żyje. I ilu uda mi się jeszcze spotkać.

    — Widzę, że już nastawiłeś się na przetrwanie — zagadnął Kusar. Podobała mu się optymistyczna postawa przyjaciela. Był całkowitym przeciwieństwem milczącego dotąd Zelweesa. Nie załamał się, choć miał za sobą wiele nieprzyjemnych doznań. Tak mu się przynajmniej wydawało.

    — Nastawiłem się na zwycięstwo — poprawił go.

    Kusar uśmiechnął się jeszcze szerzej.
    — Haha, jesteś aż tak pewny siebie? — zapytał z rozbawieniem. — A co jeśli obaj dojdziemy do finału?

     — Wtedy będę musiał cię zabić — odparł bez chwili zawahania Qwick.
    Mina Kusara natychmiast zrzedła. Nie spodziewał się tak chłodnej i bezwzględnej odpowiedzi. Mając w pamięci Qwicka sprzed paru dni, stwierdził, iż on i chłopak, który teraz siedział przed nim, to dwie zupełnie różne osoby. Nawet z wyglądu ledwo przypominał samego siebie. Lekko zakręcone włosy opadały mu teraz w nieładzie na twarz, przysłaniając puste, niemalże pozbawione życia oczy. Blizna pod okiem oraz ta na policzku nadawały mu mrocznego wyglądu, a metalowa ręka tylko dopełniała ponurego obraz chłopca, który powoli przeobraża się w mordercę. Nie, już się nim stał, w momencie porzucenia Patrixa na pewną śmierć.

    — Nie ufam mu — wtrącił się Zelwees.
    Obaj chłopcy spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Zdążyli już zapomnieć o jego obecności, więc tym bardziej takie nagłe, bezpośrednie wyrażenie swojej opinii zadziałało z podwójną siłą.

    — Myślisz, że tobie ktoś tu ufa? — odparł chłodno Qwick. — Jesteś dla nas obu kompletnie obcy.

    Brunet prychnął, imitując delikatne rozbawienie. Początkowo zamierzał siedzieć cicho, lecz z każdym słowem Qwicka w jego sercu narastał niepokój. Chciał ostrzec Kusara przed złą aurą, którą dosłownie wyczuwał w powietrzu.

    — Przynajmniej nie jestem mordercą — powiedział powoli i dobitnie, dodatkowo akcentując ostatnie słowo. Opuchlizna na jego dziąsłach chwilowo zelżała, dzięki czemu mógł mówić wyraźniej.

    Qwick zacisnął zęby, a jego oczy znów przybrały mroczny odcień, tak, jak podczas walki z Riksi. Powolnym krokiem podszedł do chłopaka, wciąż patrząc mu w oczy. Stanął niecały metr od niego, świdrując bruneta morderczym spojrzeniem. Następnie zerknął niżej, na napuchnięte, zakrwawione wargi.

    — Masz dość ciekawe obrażenia, jak na walkę z potworami — zauważył.

    Zelwees nie zamierzał wdawać się z nim w przepychanki słowne. Takie postępowanie doprowadziłoby co najwyżej do bójki, a on był prawdopodobnie najsłabszym z ich trójki. Qwick również zdawał sobie z tego sprawę, dlatego nie musiał się ograniczać.

    — Nie wyjaśnisz nam, skąd je masz? — Szatyn udał zawiedzionego, by po chwili przybrać swój standardowy, chłodny wyraz twarzy. — Więc może opowiesz, co stało się z twoją drużyną?

    Brak odpowiedzi ze strony rozmówcy tylko zachęcił go do dalszych prowokacji. Z jakiegoś powodu pałał do chłopaka nienawiścią. Podpadł mu jeszcze zanim się odezwał. Nie wiedział nic o przeszłości bruneta, lecz w jednym miał rację – był obcy. Zarówno dla niego, jak i dla Kusara. Inni gracze muszą zginąć, by on mógł przeżyć. Zasady są proste.

    — Też nie? To może chociaż wyjaśnisz, dlaczego chcesz się do nas dołączyć? — zapytał, tym razem całkiem poważnie.

    — To ty do NAS dołączyłeś — poprawił go Zelwees. Nie zamierzał niczego dodawać ani tym bardziej tłumaczyć się przed mordercą. Miał ochotę powiedzieć to na głos, patrząc mu prosto w oczy. Niestety, resztki zdrowego rozsądku nie pozwalały mu iść na całość. Jego priorytetem również było przetrwanie, dlatego nie chciał się niepotrzebnie narażać.

    — Spokój! — krzyknął Kusar, nim kłótnia zdążyła na dobre się rozkręcić. — Mam gdzieś, kogo poznałem pierwszego. Obecnie mam was obu za sojuszników, więc albo zaczniecie współpracować, albo możemy już się rozejść.

    Po tych słowach nastała cisza, przerywana jedynie przez śpiew ptaków zamieszkujących korony pobliskich drzew. Kusar przeniósł wzrok z jednego rozmówcy na drugiego. Obaj wyglądali, jakby rozważali między rozejściem się a walką. Chłopak czuł, że nie skończy się to za dobrze, ale chwilowo sytuacja wydawała się nieco uspokoić.

    — Zatem możemy ruszać. — Nie czekając na słowa sprzeciwu, ruszył przed siebie. Ku swemu zadowoleniu zauważył, iż towarzysze ruszyli za nim. Nie kierował się w żadne konkretne miejsce. Chciał tylko, żeby ci dwaj przyzwyczaili się do swojej obecności. Nie muszą sobie ufać czy darzyć szczególną sympatią, wystarczy, że będą się tolerować. Taka platoniczna przyjaźń w zupełności wystarczy, by mógł liczyć na współpracę, nawet jeśli tylko podczas sytuacji zagrożenia.

    Chłopak nawet nie zauważył, kiedy zaczął myśleć tylko w własnym interesie zamiast martwić się o dobro grupy. Odkąd jego pierwotna drużyna się rozpadła, poczuł, jakby stracił cząstkę siebie. Choć odnalazł Qwicka, ich trio nadal było niekompletne. Zelwees, nawet gdyby chciał, nie zastąpi Obcego. To właśnie tamten dziwny dzieciak stanowił opokę dla całej drużyny. Potrafił przejąć inicjatywę w odpowiedniej sytuacji, pocieszyć oraz skarcić, a przede wszystkim pozostali członkowie go szanowali. Teraz rola przywódcy nieoczekiwanie spadła na barki Kusara. Brakowało mu charyzmy, pewności siebie i siły, by móc kimkolwiek dyrygować, lecz pozostali kandydaci wzajemnie się nienawidzili.

    Qwick również zdawał siebie z tego sprawę. Wiedział też, że Kusar mógłby się wycofać pod wpływem presji, a wtedy ta niby drużyna szybko by się rozpadła. Mimo to, nie zamierzał mu pomóc. Zelwees go znieważył, rozpoczynając tym otwarty konflikt. Poza tym czuł, że zarówno on, jak i Kusar byli za słabi, by mu towarzyszyć. Bez wątpienia gdy dojdzie do walki, szybko zaczną przeszkadzać. Nie odszedł, ponieważ gdy zdarzy się taka konieczność, posłuży się którymś z nich jako tarczą. Wolałby jednak tego uniknąć. Wciąż uważał Kusara za przyjaciela. Zbyt wiele razem przeszli, żeby teraz wbić mu nóż w plecy. Co innego Zelwess...

    "Zabij go", usłyszał, gdy tylko spojrzał na chłopaka. Cichy, metaliczny szept wydobywał się jakby z jego głowy. Nie wystraszył się, co najwyżej lekko zdziwił. Ów głos zabrzmiał tak przekonująco, że poczuł potrzebę wykonywania jego poleceń. "Wykończ intruza!".

    Powoli podniósł drżącą dłoń na wysokość swojego barku. Ruchem palców otworzył portal, by po chwili dobyć miecza.

    — Co ty robisz? — Dobiegł do niego krzyk Zelweesa, szybko zagłuszony przez głosy w głowie.

    "Przebij mu serce".

    Powolnym krokiem podszedł do bruneta i jak zahipnotyzowany cofnął rękę, by po chwili ugodzić go czubkiem ostrza w pierś. Zelwees całkiem pobladł ze strachu, lecz w ostatniej chwili zdołał dobyć broni i sparować śmiertelny cios.
    "Wykończ go".
    Qwick błyskawicznie zadał kolejny cios.

    "Zabij!".

    Kolejny atak wytrącił Zelweesowi miecz z rąk. Przerażony, próbując się cofnąć, upadł na ziemię.

    "Zetnij mu głowę!". Głos wciąż pchał Qwicka do niekontrolowanych działań. Uniósł miecz, gotów zamordować chłopaka, gdy nagle poczuł czyjąś pięść na swoim policzku. Niespodziewana fala bólu, która przeszła przez jego szczękę, dosłownie zwaliła go z nóg.

    Cios Kusara był na tyle mocny, by wybudzić szatyna z mrocznego transu. Kiedy świadomość Qwicka całkiem powróciła, dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co niemal zrobił. Wtedy też ustał ogłuszający pisk  w jego uszach, a zastąpiły go wrzaski Kusara.

    Brunet był wściekły. Bez zahamowania wydzierał się po chłopaku, cały czas mając zaciśnięte pięści, jakby miał się zaraz na niego rzucić. Jednak nie to sprawiło, że Qwick się wystraszył. Przerażała go ta nagła utrata kontroli nad własnym ciałem. W dodatku te mroczne szepty, wydobywające się z jego własnego umysłu. Czyżby oszalał? Za nic nie chciał stać się jednym z  tych filmowych psycholi. Zamierzał tylko przeżyć, zachowując poczytalność.

    — Słyszysz mnie, dupku?! — Kusar chwycił kołnierz jego podkoszulka i jednym pociągnięciem poderwał chłopaka do pozycji stojącej.

    — Ja... Przepraszam — wyjąkał Qwick.

    — Co to miało być, do cholery?!

    — Nie wiem... — przyznał załamany Qwick. Wciąż przerażała go jego własna osoba. Kim się stał przez te parę dni? Jak wiele z niego samego jeszcze w nim zostało?

    — Jak to, kurwa, nie wiesz?! — Kusar potrząsnął nim jak szmacianą lalką. Niewiele brakowało, a znów zdzieliłby go w twarz. — Do reszty już ci odjebało?

    — Przepraszam, ja... Nie wiedziałem, co robię. Jakoś tak samo... — Zawahał się. Wspominanie o dochodzących z jego głowy szeptach zdecydowanie nie polepszy sytuacji. Zresztą, i tak nie potrafił tego wytłumaczyć. Na chwilę obecną był zbyt roztrzęsiony, by zrobić coś poza pokornym wysłuchiwaniem reprymendy.

    Słysząc to, Kusar odepchnął chłopaka od siebie jakby z obrzydzeniem.

    — Instynktownie chciałeś kogoś zabić? — zapytał, nie kryjąc odrazy do niedawnego przyjaciela.

    — Nie! To nie tak! — próbował się tłumaczyć, lecz nie wiedział, jak. Jak ma się niby wytłumaczyć z próby zabójstwa?

    — Mówiłem! — Wtrącił się milczący dotąd Zelwees. On również musiał dojść do siebie po tym, co przed chwilą zaszło. W końcu omal nie stracił życia. — Miałem rację! To morderca!

    Głos bruneta odbił się echem w głowie Qwicka. W przeciwieństwie do karcącego go Kusara, słowa chłopaka nie wzbudziły w nim poczucia winy. Wręcz przeciwnie, sprawiły, że gniew na nowo zagościł jego umyśle.

    — Zamknij się! — wrzasnął, robiąc krok w jego kierunku. Nim zdołał podejść bliżej, pięść Kusara ponownie zderzyła się z jego łukiem brwiowym.

    Szatyn zatoczył się do tyłu, potknął się o własne nogi i runął na ziemię. Próbując uniknąć bolesnego upadku, przekręcił się w locie, by wylądować całym ciężarem na lewym ramieniu.

    — Przestań! — krzyknął, coraz bardziej zirytowany. Drugi cios zabolał o wiele bardziej niż pierwszy. Miał wręcz pewność, że tym razem brunet włożył w niego całą siłę. Zacisnął zęby, czując, jak po jego policzku spływa struga ciepłej krwi. Wstał, mierząc wzrokiem rozmówcę, jakby ten miał zaraz zmienić się w potwora.

    — Stul pysk, morderco! — wydarł się Kusar. — Nie masz prawa się do niego zbliżać! W ogóle do niczego już nie masz prawa! Powinieneś tu zdechnąć, psycholu! Jak ja w ogóle mogłem się z tobą wcześniej zadawać?! Gdyby tu był Obcy, pewnie też... — Urwał nagle, nie mogąc złapać tchu. Poczuł przeszywający ból tuż pod żebrami. Momentalnie opuściły go wszystkie siły, przez co ledwo mógł ustać na nogach.

    Qwick zamarł, patrząc z niedowierzaniem na rozgrywająca się przed nim scenę. Kusar osunął się na kolana, cicho przy tym pokasłując. Kaszel nasilał się z każdą sekundą, aż w końcu chłopak zaczął dusić się własną krwią wypływającą mu z ust. Po lewej stronie torsu, na jego koszulce widniała spora, czerwona plama. Spojrzał przed siebie oczyma, w których powoli gasło życie. Nie minęła nawet chwila, a wyrżnął twarzą o ziemię. Był już martwy.

    Podniósł głowę z niedowierzaniem, a jego wzrok zatrzymał się na stojącym tuż za zwłokami Kusara Zelweesem. Brunet kurczowo ściskał w dłoniach rękojeść swojego miecza. Z ostrza wciąż kapały krople szkarłatnej cieczy.

    — Co ty zrobiłeś? — wydukał zrozpaczony Qwick. — Dlaczego?

    Zrobił krok do przodu, tępo wpatrując się w stojącego przed nim roztrzęsionego chłopaka. Wciąż nie był w stanie dojść do siebie. To wszystko wydawało się tylko mroczna iluzją. W końcu z kłębiących się w jego umyśle emocji jedna zaczęła przeważać. Gniew całkiem zdominował wszystkie inne uczucia.

    Zelwees, jakby przeczuwając to, co miało zaraz nadejść, nagle rzucił się do ucieczki.

    Zaślepiony furią Qwick ryknął wściekle i ruszył w pogoń za zabójcą Kusara. Ciął mieczem na oślep, licząc, że ostrze dosięgnie biegnącego chłopaka. Dzielący ich dystans był jednak zbyt wielki.

    — Zabiłeś go! — wrzasnął, nadal próbując dosięgnąć bruneta mieczem.

    Biegł, ile sił w nogach, pozwalając, by całkiem zawładnął nim gniew. Poprzysiągł sobie, że dopadnie Zelweesa choćby nie wiem co i własnoręcznie zamorduje. Choćby za cenę własnego życia. Zdrajca musi umrzeć.
    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro