Dziękuję

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obcy przywarł plecami do drzewa, mieczem próbując odpędzić od siebie gigantycznego pająka. Włochaty stwór wciąż napierał, nieustannie posykując, jakby dawał chłopakowi ostatnią szansę na kapitulację.

Chłopak zacisnął zęby i odepchnął się od pnia, by z impetem wpaść na potwora, wbijając mu miecz prosto między oczy. Ośmionożne monstrum zasyczało głośno, by po chwili paść bez życia na trawę.

Obcy wyszarpał ostrze z truchła ubitej bestii, po czym oparł je o ziemię, głośno wzdychając. Miał już serdecznie dość tego miejsca i wypełniających je potworów. Walczył z nimi od kilku godzin, a tych ciągle przybywało. Po pokonaniu nowych przybywały kolejne i tak bez końca.

Cholerne monstra zatrzymały ich tu na zdecydowanie zbyt długo. A mieli przecież szukać zagubionego przyjaciela. Odkąd zaginął Qwick, wraz z Kusarem przeczesywali cały sektor, licząc, że jakimś cudem go spotkają. Oczywiście, bezskutecznie. Chłopak przepadł jak kamień w wodę.

Obaj zostawili za sobą górę trupów i połamanych kości, by tu dotrzeć, ale powoli brakowało im już siły. Tej nocy byli gotowi na pojawienie się potworów, dlatego jakoś tak łatwiej było je pokonać. Po swoich przeżyciach nabrali sporego doświadczenia w walce, dzięki czemu przetrwali aż do teraz.

Tymczasem Kusar uciekał przed biegnącą za nim trójką zombie. Gdy już upewnił się, że zostawił potwory parę metrów w tyle, nieco zwolnił. Błyskawicznie skoczył na jednego z potworów, dźgając go prosto w twarz. Ostrze miecza wbiło się centralnie między oczy umarlaka. Trup w końcu padł trupem, tym razem na zawsze.

Chłopak szybko odskoczył przed dwoma kolejnymi potworami, by ciąć najbliższego w pierś. Zombie zatoczył się do tyłu, lecz zadane obrażenia, choć wyglądały poważnie, w rzeczywistości nie wyrządziły mu żadnej szkody. Oba umarlaki nadal napierały na bruneta, zmuszając go do odwrotu.

Kusar zaczął się cofać, mieczem odpędzając od siebie potwory. Były zbyt blisko, by mógł uciec. Gdyby spróbował się odwrócić, jeden z zombie mógłby skoczyć na niego od tyłu, a wtedy nie miałby żadnych szans na przetrwanie.

Obcy westchnął cicho, po czym ruszył przyjacielowi na pomoc.

— Z prawej — powiedział, podbiegając do jednego z potworów. Wziął lekki zamach i szybkim ruchem odciął mu łeb. Fontanna krwi trysnęła z szyi trupa, obryzgując wszystko dookoła, w tym nagi tors szatyna.

Kusar niemal od razu zrozumiał wskazówkę towarzysza. Wycelował czubkiem miecza w zombie po jego prawej stronie. Przebił potworowi czaszkę, idealnie synchronizując się z cięciem Obcego. Oba monstra jednocześnie padły na ziemię bez żadnych oznak życia.

— Ohyda. — Obcy otarł podbródek z lepkiej krwi potwora. Coraz bardziej żałował, że to nie on wskoczył do tej groty pierwszy. Wtedy pewnie miałby jeszcze koszulkę.

— Dzięki — rzucił Kusar, rozglądając się za nowym zagrożeniem. Na szczęście, chwilowo mieli spokój.

— Drobiazg. — Szatyn schował miecz do ekwipunku. — Co teraz?

— Szukamy dalej — odparł Kusar. — Musimy go ratować.

Obcy wywrócił oczami.

— To sam wiem, ale gdzie chcesz go szukać?

— Najlepiej tam, gdzie go znajdziemy — mruknął brunet. — Ale nie wiem, gdzie to jest.

Obaj chłopcy momentalnie zdali sobie sprawę z własnej bezsilności. Sektor był zbyt duży, by udało im się odnaleźć zagubionego towarzysza. Musieli się pogodzić z utratą członka drużyny. Qwick prawdopodobnie już nie żył, choć żaden z nich nie chciał nawet o tym myśleć.

Ruszyli dalej, pozbawieni nadziei na osiągnięcie celu. Wciąż nie mogli się pogodzić z nagłym zmniejszeniem liczebności ich drużyny albo teraz raczej duetu.

— Myślisz, że nic mu się nie stało? — zapytał zrezygnowany Kusar.

— Jest cały — odparł Obcy z niezachwianą pewnością. — Nic mu nie jest!

Brunet cicho westchnął. Miło, że przyjaciel chciał dodać mu otuchy, ale nadal nie udało mu się go przekonać.

— Też chciałbym tak w to wierzyć.

— To spójrz tam! — Obcy wskazał przed siebie, na coś pomiędzy leśnym gąszczem.

Kusar zmarszczył brwi. Popatrzył w tamtym kierunku, lekko mrużąc oczy. Dostrzegł w oddali czyjąś postać. Początkowo nie mógł jej rozpoznać, lecz po chwili był niemal pewny, na czyje oblicze spogląda.

Miał przed sobą nie kogo innego, jak zaginionego Qwicka, który ociężale maszerował przed siebie. Był brudny oraz wymęczony, ale na pierwszy rzut oka cały i zdrowy.

— Hej! — krzyknął radośnie Kusar, wymachując rękami w stronę towarzysza. Niemal od razu poderwał się z miejsca, ruszając pędem w jego kierunku.

— Hej! — Qwick odmachał mozolnie, jakby nie podzielając entuzjazmu przyjaciela.

Obcy ze zdziwieniem obserwował, jak Kusar zamyka szatyna w niedźwiedzim uścisku na powitanie. Ten w ramach rewanżu tylko poklepał go po ramieniu.

Uśmiechnął się na ten widok. Wewnętrznie nie posiadał się ze szczęścia, ale nie chciał tego zbytnio okazywać. Wolał zachować zimną krew w razie nagłego ataku potworów. Dziwiło go zresztą, że te nagle przestały ich nękać.

Wciąż dzierżąc miecz w dłoni podszedł do przyjaciół.

— Gdzieś ty się tyle czasu podziewał? — zapytał Kusar, nie posiadając się z radości.

— Tu i tam — odparł wymijająco Qwick.

Obcy przyjrzał się nowo odnalezionemu koledze podejrzliwie. To dość niepodobne do szatyna, by ten nagle przestał być rozmowny. Chociaż z drugiej strony, nie wiadomo, co przeżył. Może miał za sobą naprawdę trudne chwile, o których lepiej nie mówić. W końcu, został sam w ciemnej, pełnej potworów jaskini, a później zastała go noc. Z deszczu prosto pod prysznic. Jego zdaniem, po czymś takim chłopak ma pełne prawo zachowywać się dość nietypowo.

— Przepraszamy, że cię wtedy zostawiliśmy. — Kusar zmienił temat. — Nie mieliśmy większego wyboru, bo zaatakowały nas potwory. Sam rozumiesz.

Qwick uśmiechnął się lekko, kładąc brunetowi rękę na ramieniu.

— Nic się nie stało — uspokoił. — Rozumiem.

— Ważne, że nic ci nie jest - wtrącił się Obcy. — Przynajmniej poćwiczyłeś szermierkę.

— Nie do końca — przyznał szatyn. — Nie mam miecza.

— Zgubiłeś miecz? — wykrzyknął zdumiony Obcy.

— Tak.

— Jak, do cholery, mogłeś zgubić coś tak cennego?

— Przepraszam, wypadł mi z ręki, a nie miałem czasu, żeby go podnieść — wyjaśnił pośpiesznie Qwick. — Goniły mnie potwory.

— Wypadł ci, jak spadłeś do tej niższej jaskini? — upewnił się Kusar.

— Dokładnie — przytaknął chłopak.

„No i wszystko jasne", pomyślał Obcy, choć nadal nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś tu jest nie tak. Szczęśliwe spotkanie z zaginionym towarzyszem przecież miało tak małe szanse zaistnieć, a jednak do niego doszło. Wciąż nie mógł w to do końca uwierzyć, ale przecież miał do czynienia z Qwickiem, największym farciarzem, jakiego znał. I właściwie jedynym, jakiego pamiętał.

Nagle uszu wszystkich dobiegło ciche powarkiwanie, bardziej przypominające gardłowy charkot. Dźwięk powtórzył się zaledwie po sekundzie, ale już w innym miejscu, jakby napastników było kilku.

— Zombie — powiedział cicho Kusar. Cofnął się, wyjmując z ekwipunku niedawno schowany miecz.

— Do tyłu! — krzyknął Obcy, przyciągając do siebie Qwicka. Skoro szatyn zgubił swój miecz, teraz był niemalże całkowicie bezbronny i wymagał ochrony. Chłopak nie zamierzył dać mu umrzeć, w końcu dopiero co go odnaleźli.

Tak, jak odgadnął Kusar, zza drzew zaczęły wyłaniać się zombie. Było ich niewiele ponad dziesięciu, co dla dwóch uzbrojonych graczy stanowiło nie lada wyzwanie.

Obcy chwycił oburącz miecz, osłaniając Qwicka własnym ciałem. Próbował uspokoić oddech, cierpliwie czekając, aż zombie same do niego podejdą. Zamierzał walczyć w miejscu, by nie pozostawić bezbronnego towarzysza bez ochrony.

— Nie daj się. — Zerknął za siebie, uśmiechając się do szatyna, by dodać mu trochę otuchy. — Jesteśmy z tobą.

— Dziękuję — odpowiedział z wdzięcznością chłopak.

Kusar wpatrywał się niepewnie w potwory. Przytłaczała go ich liczebność, tym bardziej, że wcześniej miał problem z zaledwie trzema.

— Jest ich za dużo — stwierdził. — Nie lepiej byłoby uciec?

— I ściągnąć na siebie większą uwagę? — Obcy zakręcił mieczem w dłoniach, przygotowując się do bitwy. — Lepiej bronić się w jednym miejscu niż marnować siły na bieganie. I tak prędzej czy później nas otoczą, tylko wtedy może być ich więcej.

Kusar musiał uznać słuszność jego argumentów. Wziął głęboki wdech, wpatrując się w nadchodzące zombie. Pierwszy był zaledwie kilkadziesiąt metrów od nich, ale przez swe powolne ruchy dawał chłopakowi czas nawet na rozgrzewkę.

Nagle zza nadchodzącej hordy wyłonił się inny zombie, biegnąc z zawrotną prędkością. W mgnieniu oka wyprzedził pozostałe, kierując się wprost na niego.

— Co do... — Nie dokończył, gdyż potwór po chwili pokonał dzielący ich dystans, rzucając się na bruneta.

Kusar ciął na oślep, cudem trafiając potwora. Ostrze miecza wbiło się w jego czaszkę, przepoławiając ją na dwie części. Potwór padł martwy, a chłopak dostał mdłości na widok wypływającego mu z rozciętej głowy mózgu.

Obcy ze zdziwienia opuścił na chwilę miecz. Szybki zombie? Dlaczego poruszał się innym tempem niż reszta? To wszystko wydawało mu się co najmniej dziwne, choć być może owy wyjątek został zaprogramowany celowo przez twórcę, by utrudnić im życie. Niestety, nie dane mu było się tego dowiedzieć, ani nawet nad tym dłużej zastanowić. Miał teraz inne zmartwienia, jak choćby nadciągającą horda zombie.

Zaledwie kilka sekund dzieliło ich od starcia z potworami, na co chłopak był przygotowany. Już miał ruszyć na nadchodzące potwory, gdy nagle poczuł porażający ból w okolicach szyi, jakby ktoś z całej siły wbił mu w nią paznokcie.

Wrzasnął, nie mogąc dojrzeć przeciwnika, choć czuł go wyraźnie, a konkretniej jego ostre zęby, wbijające mu się w skórę.

— Obcy? — Kusar spojrzał na przyjaciół, przestraszony nagłym krzykiem.

To, co zobaczył, omal nie ścięło go z nóg. Obcy padł na kolana, próbując rękami odepchnąć od siebie coś, co wcześniej stało w miejscu, w którym powinien znajdować się Qwick. Pozbawione twarzy monstrum wbijało ostre jak brzytwa kły w bok szyi szatyna, przegryzając mu krtań oraz mięśnie szyjne. Po obojczyku chłopaka zaczęły spływać stróżki krwi i on sam wreszcie przestał się miotać. Nie mógł złapać tchu, a czerwona substancja po chwili zabarwiła jego nagi tors.

Kusar pognał mu na pomoc, ale było już za późno. Czarny, człekopodobny stwór dopiął swego. Obcy bez życia osunął się na ziemię.

— Nie! — wrzasnął Kusar, podbiegając do przyjaciela. Chciał jak najszybciej podać rannemu leczniczą miksturę, lecz na drodze stanął mu zakrwawiony potwór.

Brunet bez zastanowienia pchnął go mieczem prosto w pierś. Ostrze przebiło cienistą powłokę, będącą jednocześnie skórą stwora, lecz z jej wnętrza nic nie wyciekło, jakby ten nie posiadał organów wewnętrznych.

Potwór spojrzał chłopakowi prosto w oczy, a jego pozbawione warg usta wykrzywiły się w odrażającym grymasie, mającym przypominać uśmiech. Monstrum nie miało gałek ocznych, a zamiast nich, w oczodołach umieszczone były zielone, świecące szmaragdy.

Stwór cofnął się o dwa kroki, wysuwając z siebie ostrze miecza, jak gdyby to nie wyrządziło mu najmniejszej szkody. Następnie powoli uniósł dłoń, którą, zamiast palców, zdobiły wykrzywione, czarne szpony.

Przerażony Kusar wyrwał się z dziwnego amoku, jaki ogarnął go na widok zmiennokształtnego. Błyskawicznie uniósł miecz i odciął potworowi głowę, która potoczyła się po trawie, aż uderzyła o zakrwawione zwłoki Obcego.

Ciało stwora jednak ani drgnęło, jakby ten zamierzał się jeszcze rzucić na chłopaka w przypływie agonii, lecz po chwili opadło bezwiednie na ziemię. Kilka sekund później zaczęło rozsypywać się na proch, jakby potwór zrobiony był z piasku.

Kusar opuścił miecz, ciężko dysząc. Ta walka, choć krótka, kosztowała go wiele wysiłku, bardziej jednak był to wysiłek psychiczny niż fizyczny. Dopiero po upływie paru sekund chłopak doszedł do siebie.

— Nie — jęknął, kucając przy martwym ciele jego niedawnego towarzysza. Nie zdążył nawet zamknąć mu powiek, bo nadciągające zombie zmusiły go do ucieczki.

Ocierając łzy, zbierające mu się w kącikach oczu, zostawił zwłoki Obcego na pastwę nadchodzących potworów. Nie mógł sobie wybaczyć swojej ucieczki kosztem jego ciała, które za chwilę zostanie pożarte przez krwiożercze zombie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro