Nic wam tu nie grozi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hiszpan pognał przed siebie, co chwila potykając i przewracając się o piaskowe wydmy. Za każdy razem wstawał i kontynuował szaleńczy bieg, byle by tylko dotrzeć chociaż do ogrodzenia osady. Miał szczerą nadzieję, że jej mieszkańcy mają wodę, którą mogliby się z nim podzielić.

Dopadł do furtki i szarpnął za klamkę. Ku jego uradowaniu, była otwarta. Wolnym krokiem wszedł do środka, kierując się ku drzwiom najbliższego domu. W drodze jednak czekała go niemiła niespodzianka.

Za ściany budynku wyłoniła się grupa mężczyzn. Każdy z nich trzymał w ręku długą włócznię z grotem wycelowanym prosto w jego pierś.

— Spokojnie, ja tylko... — Hiszpan cofnął się o kilka kroków, unosząc obie ręce do góry w geście kapitulacji. Mężczyźni jednak dalej napierali na niego, a jeden z ostrych, metalowych grotów omal nie wbił się w jego tors.

— Do tyłu! — wrzasnął Hawajek, który dopadł do Hiszpana i odepchnął za siebie. Błyskawicznie odtrącił mieczem jedną z włóczki, po czym zamachnął się dziko na każdego z mężczyzn.

— Kim jesteście? — zapytał starszy mężczyzna z sędziwą brodą, wciąż nie opuszczając broni.

Hawajek szybko ocenił swoje szanse. Miecz zdecydowanie nie był najlepszym narzędziem do walki na bronie długodystansowe. W dodatku przytłaczała go liczba przeciwników – dorosłych, zdecydowaniem lepiej zabudowanych, wyspanych i prawdopodobnie najedzonych mężczyzn. Jedynym słowem, nie miał szans nawet na ucieczkę.

— Jesteśmy podróżnymi — odparł w końcu. Uznał, że lepiej nie wspominać o braku pamięci czy całej grze, w którą zostali przymusowo wciągnięci. — Od kilku dni wędrujemy w poszukiwaniu schronienia. Po drodze straciliśmy towarzysza, a głód i pragnienie doprowadzają nas na skraj szaleństwa. Więc, do cholery, odsuńcie się albo chociaż dajcie nam wody.

Mężczyzna cofnął włócznię i oparł jej drewniany koniec o piasek. Przyjrzał się blondynowi z niedowierzaniem.

— Przetrwaliście noc sami na pustyni?

— Nie wszyscy — warknął Hawajek, wciąż trzymając miecz wyciągnięty przed siebie. — Na początku było nas trzech.

Mężczyzna spojrzał na pozostałych włóczników i skiną głową w kierunku niewielkiego budynku położonego w centrum wioski.

Hawajek zerknął podejrzliwie na budynek. Nie wyglądał na zwykły dom, raczej coś w rodzaju zbrojowni, choć być może i nawet przypominał spiżarnię. Tak czy inaczej, nie mógł się teraz dekoncentrować. Przed nim wciąż stała grupka uzbrojonych mężczyzn.

Zamachał lekko mieczem, dając wszystkim do zrozumienia, że nadal jest gotów do walki, licząc, iż w ten sposób uchroni się od nagłego ataku z zaskoczenia.

— Spokojnie, chłopcze. — Jego wcześniejszy rozmówca wyszedł przed szereg i posłał mu ciepły uśmiech. — Możesz już schować miecz. Nic wam tu nie grozi.

Na potwierdzenie swych słów najzwyczajniej rzucił włócznią o piasek Pozostali poszli w jego ślady i również opuścili broń.

Hawajek spojrzał na nich podejrzliwie. Po chwili wahania wbił swój miecz w ziemię, tuż obok swoich stóp, by na wszelki wypadek mieć go cały czas pod ręką. Nie ufał obcym, a tym bardziej wiedząc, iż twórca gry zaprogramował ich moralność.

Z góry założył, że ma do czynienia z NPC, bo jaki normalny człowiek zbudowałby osadę na pustyni w cyfrowej grze? Jednocześnie zastanawiał się, gdzie to wszytko jeszcze zajdzie? Miał na myśli tą niedorzeczną, wirtualną rzeczywistość. Jakim cudem komukolwiek udało się stworzyć postacie funkcjonujące zupełnie jak żywe z całkiem naturalnym systemem odruchów, niezależnie od sytuacji, w której ich postawimy. Dodatkowo, umieszczenie prawdziwych ludzi w samym środku niefabularnej gry. To przechodzi ludzkie wyobrażenie. Przez te kilka lat technologia poszła tak bardzo do przodu?

Hiszpan miał bardzo podobne przemyślenia. Siedząc na piasku, tuż za Hawajkiem, cierpliwie czekał, aż coś się wreszcie wydarzy. Było mu obojętne, czy tubylcy go zabiją, czy wygnają na pustynię. To i to oznaczało dla niego śmierć.

Zamiast się zamartwiać, zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie został zahibernowany i trafił do rzeczywistości kilkadziesiąt lat później. Brzmiało to absurdalne, ale inaczej nie potrafił wyjaśnić nagłego postępu technologicznego, którego zresztą padł ofiarą. Nie pamiętał wprawdzie swojego życia, lecz wiedział o wszystkim, co go bezpośrednio nie dotyczyło. Wiedział zatem, że w latach trzydziestych dwudziestego pierwszego wieku nadal nie było aż takich komputerowych możliwości.

— Wyglądacie na zmęczonych. — Z zamyślenia wyrwał ich głos tego samego mężczyzny. — Może chcecie odpocząć w jednej z naszych chat? Marco i Conor mogą wam odstąpić swoje posłania. Prawda?

— Oczywiście — odparł stojący obok, młody chłopak. Wyglądał na niewiele ponad dwadzieścia lat. Skłonił się delikatnie, lekko szturchając stojącego obok towarzysza. On również skinął głową w kierunku starszego pana.

Hawajek szybko doszedł do wniosku, że mężczyzna, z którym przed chwilą rozmawiał, musiał być kimś w rodzaju przywódcy tej osady. W dodatku cieszył się tu wielkim szacunkiem, skoro wszyscy mówią do niego, jak do jakiegoś guru.

Starzec miał krótką, siwą brodę i rzadkie, gdzieniegdzie poprzetykane siwymi pasemkami włosy. Podobnie, jak reszta towarzyszących mu mężczyzn, miał na sobie długą, zwiewną narzutkę z głębokim kapturem. Wyglądała na bardzo cienką i zapewne miała chronić ich ciała przed pustynnym słońcem. Pod ową narzutką żaden z nich nie miał innego okrycia, nie licząc lnianych, sięgających do kolan, postrzępionych przy nogawkach spodenek.

— Więc jak? — ponaglił mężczyzna.

Hawajek zerknął na towarzysza przez ramię. Po krótkiej wymianie spojrzeń, upewnił się, że obaj są zgodni.

— Raczej nie mamy nic przeciwko pańskiemu pomysłowi — oświadczył. — Ale to chyba nie za darmo?

Staruszek przyjrzał się chłopaki w zamyśleniu.

— W zamian możecie pomóc bronić naszej osady przed nieproszonymi gośćmi — zaproponował.

— Tylko tyle? — ucieszył się blondyn. — A często macie tu tych gości?

Dziadek uśmiechał się promiennie.

— Co noc. — Odwrócił się i wskazał na najbliższy budynek. — A teraz chodźcie. To akurat pora obiadowa.

Kilka minut później:

Hiszpan napychał sobie usta kolejnymi kawałkami mięsa, podczas gdy jego towarzysz jakby stracił apetyt. Ledwo zjadł połowę swojego przydziału. Dla chłopaka było to zupełnie niezrozumiałe, przecież obaj zaczęli jeść z podobnym zapałem.

Po dłuższym zastanowieniu, blondyn doszedł do wniosku, że brak apetytu przyjaciela może mieć związek z siedząca nieopodal dziewczyną. Faktycznie, to w momencie wejścia brunetki do jadalni, Hawajek momentalnie przestał się opychać. W dodatku jego wzrok co jakiś czas niepostrzeżenie wędrował na twarz nowo przybyłej.

Czarnowłosa siedziała po przeciwnej stronie stołu, nieco bardziej na lewo od ich dwójki. Miała nieco ciemniejszą cerę od pozostałych, a jej wargi, tak jak i oczy, zabarwione były na coś przypominjącego jasny granat. Większość czasu rozmawiała z siedzącym obok mięśniakiem. Oboje wyglądali na około osiemnaście lat.

Hiszpan nagle szturchnął towarzysza wpatrującego się w brunetkę.

— Nie gap się tak, bo ci oczy wypadną — szepnął.

Hawajek spiorunował go spojrzeniem, jednocześnie zdając sobie sprawę, że faktycznie wpatrywał się w dziewczynę.

— Spieprzaj — syknął.

Blondyn w odpowiedzi posłał mu promienny uśmiech, następnie przeniósł wzrok na brunetkę. Po chwili ona również zerknęła na chłopaka. Gdy ich spojrzenia się spotkały, chłopak uśmiechnął się figlarnie, oczami wskazując na Hawajka. Skrycie miał nadzieję, że starszy kolega tego nie zauważył.

Dziewczyna kiwnęła krótko głową i wróciła do rozmowy ze swoim rówieśnikiem.

— Całkiem ładna, co? — zagadnął Hiszpan.

— Nie najgorsza — zgodził się Hawajek. — Ale chyba jest już zajęta.

Blondyn wskazał na rozmawiającego z nią chłopaka. Faktycznie, wyglądali razem jak niezbyt dobrze dobrana para. Dziewczyna podczas tej trwającej w nieskończoność dyskusji niewiele się odzywała, a jej rozmówca wyglądał, jakby cały czas opowiadał o jakichś niezbyt interesujących rzeczach. W dodatku podczas całego pobytu w jadali, brunetka uśmiechnęła się tylko raz – wchodząc do pomieszczenia oraz kilka sekund temu do Hiszpana.

— Raczej nie trudno byłoby ją odbić — stwierdził chłopak z kwaśną miną. — Ten nafaszerowany sterydami Herakles to jakiś bufon.

— Jak większość mitologicznych herosów — zauważył Hawajek.

— Ej, nie czytałeś Percy'ego Jacksona, to się nie wypowiadaj! — Nastolatek udał oburzenie. — Tam tylko Oktawian był dupkiem.

Blondyn cicho westchnął.

— Niech ci będzie — skapitulował. — Osobiście i tak wolę Thora. Najlepiej tego z Avengersów.

Rozmawiali tak jeszcze przez kilka minut, zanim całe towarzystwo zaczęło się zbierać. Chłopcy jako jedni z pierwszych opuścili budynek, a Hawajek, wychodząc, niepostrzeżenie zwinął butelkę wina. Gdy nikt nie patrzył, udało mu się wciągnąć ją do ekwipunku. Z góry założył, że tubylcy nie wiedząc nawet, czym on jest, więc nikt nie powinien niczego podejrzewać. Oczywiście, nie umknęło to czujnemu spojrzeniu jego towarzysza, ale raczej nikt inny tego nie zauważył.

Źle się czuł, okradając swoich gospodarzy, którzy w końcu dopiero co uratowali mu życie, ale dosłownie nie pamiętał, kiedy ostatnio w ustach miał jakiś dobry trunek. Poza tym, chciał sobie tym zrekompensować wczorajszy trud, z jakim wiązało się przeżycie w samym środku pustyni.

Obaj chłopcy stali w milczeniu gdzieś na zboczu osady. Z tego miejsca mieli świetny widok na bramę, przez którą godzinę temu tu weszli.

Hawajek przypomniał sobie słowa mężczyzny z kasety. Mówił coś o zmniejszającej się barierze, mającej spychać zawodników w sam środek wyspy. Podobno jest też śmiertelnie niebezpieczna, co oznacza, że prędzej czy później będą musieli opuścić to miejsce.

Z zamyślenia wyrwał go czyiś melodyjny głos.

— Widziałam — oznajmiła triumfalnie dziewczyna ze stołówki. — Nieładnie kraść.

Hawajek odwrócił niespiesznie. Na widok dziewczyny serce zabiło mu szybciej.

— Nie wiem, o czym mówisz — wydukał po chwili. Skarcił się w myślach za brak wyczucia. Zabrzmiał jak przestraszone dziecko, co zdecydowanie nie wypłynęło pozytywnie na opinię nieznajomej względem jego osoby.

— O winie, które zwinąłeś tuż przed wyjściem — wyjaśniła. — Nie mam pojęcia, jak to zrobiłeś, ale butelka zniknęła na moich oczach.

Hawajek machnął lekceważąco ręką. Zdołał się już uspokoić i poukładać myśli. Po krótkiej analizie sytuacji, postanowił zgrywać luzaka.

— Wydawało ci się — stwierdził. — Jak miałbym niby zniknąć butelkę?

— Mniejsza... — Dziewczyna zerknęła na milczącego do tej pory Hiszpana. — Kolega mówił, że chcesz ze mną pogadać.

Hawajek zerknął przez ramię na towarzysza, posyłając mu zabójcze spojrzenie.

— Chcę?

— A nie chcesz? — Brunetka udała zaskoczenie. Od początku wiedziała, o co chodziło młodszemu z nieznajomych i, szczerze mówiąc, nie miała nic przeciwko. Obaj wyglądali na sympatycznych. Szczególnie ten starszy.

— Ee... — Zmieszał się chłopak. — Oczywiście, że chcę, ale... — Umilkł, widząc rozbawiony wzrok dziewczyny. Próbując wybrnąć z tej sytuacji, wyciągnął prawą dłoń w jej kierunku. — Jestem Hawajek.

Nieznajoma uniosła lewą brew ze zdziwienia.

— To dość egzotyczne imię — uznała. Po krótkiej chwili uścisnęła dłoń blondyna i lekko dygnęła. — Ja nazywam się Mirajane.

— Mirajane — powtórzył chłopak. — Śliczne imię. Pasuje do ciebie.

Na te słowa Hiszpan uderzył się otwartą dłonią w czoło. Z zażenowaniem stwierdził, iż jego towarzysz musiał naoglądać się jakichś tureckich seriali romantycznych, skoro myślał, że na takie tandetne teksty zdoła kogokolwiek poderwać.

Mirajane natomiast sprawiała wrażenie, jakby całkiem dobrze się bawiła. Być może to przez swojego nudnawego chłopaka, ale prawdopodobnie brakowało jej nawet tych banalnych komplementów.

Nim ktokolwiek z całej trójki zdołał się jeszcze odezwać, dobiegł ich krzyk jednego z mieszkańców.

— Ktoś się zbliża!

Hawajek rozejrzał się zdezorientowany. Faktycznie, kilkadziesiąt metrów od bramy dostrzegł ludzką postać. Sylwetka wydała mu się dziwnie znajoma.

Podbiegł do ogrodzenia, by móc lepiej przyjrzeć się intruzowi. Obcy nie miał na sobie koszulki, co zdecydowanie nie najlepiej wpłynęło na jego skórę. Długie, czarne spodnie, jasnożółte włosy, niekiepska muskulatura... Nie było mowy o pomyłce.

— To Evver! — wykrzyknął radośnie, zwracając się do Hiszpana. — On żyje!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro