Nie chcę walczyć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


    Kusar przeciągnął się ospale, leżąc na mięciutkiej trawie. Śniło mu się coś dziwnego, a mianowicie, że musiał znaleźć jakiś ukryty w naszpikowanej pułapkami grocie złoty posążek. Do dyspozycji miał tylko długi bicz oraz sakiewkę wypchaną mandarynkami. Gdy w końcu udało mu się odnaleźć drogocenną figurkę, musiał ją podmienić na sakiewkę, która okazała się za lekka, ponieważ wcześniej zjadł jedną z mandarynek. Następnie uciekał przed stadem krwiożerczych indyków uwolnionych przez uaktywnioną przez niego pułapkę. Kiedy wydostał się z groty, uniósł posążek z dumą, a on nagle przemienił się w kolibra i odleciał, zostawiając go z setkami pytań. Trochę szkoda tych mandarynek, ale szybko uznał, że to i tak lepsze od rzeczywistości.

     Wstał, wcześniej upewniwszy się, że przez sen nie oblazły go mrówki. Zawsze bał się spać na trawie, właśnie z powodu żerujących w niej insektów.

    Gwałtownie cofnął ramiona i zatoczył nimi parę drobnych kółek, chcąc w ten sposób nieco rozgrzać zastałe stawy. Następnie ruszył głową, szybko przykładając policzki do ramion. Rozległ się donośny trzask, dochodzący z jego kręgosłupa szyjnego.
    
    Chłopak zamruczał cicho. Dla niego nie istniał przyjemniejszy dzięki po przebudzeniu. Do pełni szczęścia brakowało mu już tylko kubka gorącej kawy. No, może jeszcze zdana matura podnosiła poprzeczkę, ale to już inna kwestia.

    Ruszył przed siebie, nie mając kompletnie żadnego celu. Zamierzał chodzić po lesie, dopóki nie wydarzy się coś ciekawego lub aż odnajdzie Qwicka. Widział go. Tym razem był pewny, że to prawdziwy Qwick, a nie jakiś przebieraniec. Jego przyjaciel żył i zapewne również szukał jego oraz Obcego.

    Tylko kim była tamta dwójka, która wtedy stanęła mu na drodze? Inni gracze? Wyglądali na zwykłych nastolatków, choć nieco sponiewieranych przez grę. Czyli wciąż istniały inne drużyny. Przynajmniej tamta była niekompletna. Nie zauważył wśród nich dziewczyny, więc to nie towarzysze tego zdrajcy, Suchego. Zatem ktoś jeszcze znajdował się w ich sektorze. Nic dziwnego, ten jest prawdopodobnie najbezpieczniejszym ze wszystkich. A raczej był, dopóki nie pojawiło się tu tylu przeciwników.

    Pokręcił głową, próbując odpędzić od siebie złe myśli. Nagle jego umysł zaczął podsuwać mu coraz to bardziej ponure wizje radzących sobie rywali. Czyżby tylko ich drużyna rozpadła się tak szybko? Co teraz dzieje się u pozostałych graczy? Pewnie wszyscy radzą sobie lepiej od niego.

    Spojrzał na swoje poranione ręce. Poczuł się żałośnie. Zgubił przyjaciela, a drugiemu dał umrzeć. Zaufał wrogowi i został wystawiony do wiatru, kiedy otoczyły ich potwory. Przeżył, ale stracił miecz. Odnalazł kolegę, którego już zdążył spisać na straty, lecz zabrakło mu odwagi, by spróbować do niego podejść. Co dalej?

    Strach pomyśleć, co czeka go następnej nocy. Czy następnym razem będzie miał tyle szczęścia? Szczerze wątpił. Jeśli istnieje jakiś limit farta, on już jedzie na oparach.

    Szedł tak zamyślony, dopóki nie natrafił na coś, co całkowicie odwróciło jego uwagę od snucia planów na przyszłość.

    Zatrzymałem się, próbując zachować się najciszej jak tylko było to możliwe. Parędziesiąt metrów przed nim snuła się jakaś postać. Wyglądała na człowieka, w dodatku niezbyt energicznego.

    Ostrożnie ruszył ku obcemu. Po chwili był już na tyle blisko, by przyjrzeć się postaci. Wystarczył jeden rzut okiem, żeby wiedział, z kim ma do czynienia. Trafił na kolejnego gracza.

    Chłopak snuł się przed siebie z opuszczoną głową. W jego oczach nie było widać niczego poza niewyobrażalnym bólem. Cały poraniony oraz skąpany w szkarłatnej substancji wyglądał niczym zombie. Jednak cały czas ściskał w ręku zakrwawiony miecz, gotów walczyć z czymkolwiek, co tylko stanęłoby mu na drodze.

    Kusar wziął głęboki wdech i podszedł do nieznajomego. Zamierzał powitać go dziarskim okrzykiem, lecz wtem usłyszał, że chłopak mamrocze coś pod nosem. Nałogowo powtarzał dwa, niepokojąco brzmiące słowa; "musimy uciekać".
 
     — Hej! — krzyknął, mając nadzieję, że nieznajomy nie zacznie uciekać. Ten jednak tylko zatrzymał się i wbił w niego swoje puste spojrzenie. Wyglądał trochę jak zombie, choć ewidentnie posiadał jeszcze świadomość. — Wszystko w porządku?
   
Obcy milczał. Wciąż wpatrywał się w chłopaka niczym zahipnotyzowany. Dopiero, gdy brunet zbliżył się do niego, zamrugał kilkukrotnie, jakby odzyskując pełnię świadomości. Rozejrzał się niepewnie, a na widok zupełnie nieznanego mu chłopaka, błyskawicznie sięgnął do ekwipunku. W jego prawej dłoni zmaterializowała się rękojeść, a chwilę później cały miecz.
 
     — Nie podchodz! — krzyknął i znów poczuł przeraźliwy ból, gdy niechcący dotknął językiem zapuchniętych dziąseł.

    — Spokojnie. — Kusar podniósł dłonie, by pokazać przybyszowi, że jest chwilowo bezbronny. Dopiero teraz zauważył, że chłopak ma dziwnie zapuchnięte usta, jakby od środka. Ponadto mówił niewyraźnie. Nie brzmiało to jak wrodzona wada wymowy. — Jesteś ranny?

    — Zaraz ty będzies — zagroził nieznajomy, nadal celując w niego mieczem. Po jego policzkach spływały łzy. Kiedy znów się odezwał, niechcący zahaczył dolnym zębem o zaropiałe dziąsło. Ból był równie okropny, co smak krwi, który po chwili poczuł na języku.

     — Spokojnie — powtórzył Kusar. — Nie chcę walczyć. Wolę raczej zawiązać z kimś sojusz. Co ty na to?

    Obcy milczał, więc brunet zdecydował się podjąć próbę nawiązania pojednawczej rozmowy.

    — Ty też jesteś sam, prawda? — zagadnął, tym razem nieco poważniejszym tonem. — Ja również straciłem przyjaciół. Jeden zginął na moich oczach, a kolejny zostawił mnie na śmierć. Ledwo uszedłem z życiem. Jestem wyczerpany i głodny. Wiem, że samotnie długo tu nie przetrwam, dlatego potrzebuję kogoś, z kim będę miał większe szanse. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli.

    Nieznajomy zawahał się z odpowiedzią. Rozumiał i to aż za dobrze. Chłopak miał całkowitą rację. Sam na pewno niedługo zginie, ale jeśli połączy z nim siły, może uda mu się przeżyć jeszcze parę nocy. Tylko co wtedy?

    — Rozumiem — odparł, kiedy już trochę ochłonął. — Mozemy zawiązac sojusz.
Kusar odetchnął z ulgą. Co prawda, propozycja ze współpracą to pomysł stworzony na szybko, byleby tylko nie dopuścić do pojedynku. Jednak, biorąc pod uwagę trafność argumentów, którymi losowo rzucał, kiedy tylko te przyszły mu do głowy, ta opcja wydawała się całkiem atrakcyjna. Zadźgać jakiegoś wariata można i później. Zwłaszcza, że ten może ci przez chwilę pomagać. Jeśli walczy tak słabo, jak wygląda, zawsze może posłużyć za żywą tarczę.

    Uśmiechnął się pod nosem, rozważając te wszystkie pomysły. Chwilę później jednak dotarło do niego, o czym on myśli. Zawiązać sojusz, by wbić towarzyszowi nóż w plecy, kiedy ten przestanie być mu potrzebny? Skąd w ogóle taka myśl przyszła mu do głowy?

    Zdał sobie sprawę, iż obecnie reprezentuje sobą moralny śmietnik. Nie wiedział, czy to gra go tak zmieniła, czy od początku był tak parszywą gnidą. Bez różnicy, najważniejsze, że teraz sam omal nie odrzucił resztek własnej godności. I to w imię czego? W imię większego komfortu, związanego z zwiększenia swojego bezpieczeństwa. Żałosne.
 
     — Obiecuję, nie zabiję cię — zadeklarował, poważnym tonem. Zrobił to bardziej, by przysiąc samemu sobie, że nie dopuści się morderstwa z zimną krwią, zwłaszcza na swoim przyszłym sojuszniku.

     — A ja, uprzezam, ze to, że jestesmy sojusznikami, nie znaczy, ze ci w pelni ufam — odparł ostrzegawczo Zelwees. Chciał zabrzmieć groźnie, by uświadomić tym bruneta, iż ich sojusz będzie polegał bardziej na niezabijaniu się niż na faktycznej współpracy. Jednak ciężko kogoś przestraszyć, gdy seplenisz jak czterolatek.

     — Z wzajemnością. — Kusar przyjrzał się uważnie rozmówcy. Chłopak wyglądał co najmniej źle. Ledwo trzymał się na nogach. Zdecydowanie powinien wypocząć, co również subtelnie mu zasugerował. — Powinieneś się przespać. Poważnie, wyglądasz jak potwór z Loch Ness, ale gorzej wyszedłbyś na zdjęciach.

     Szatyn wbił w niego wściekłe spojrzenie. Nie sądził, że tak szybko ich znajomość dojdzie do etapu "przyjaznych" komplementów.

     — Nie ma takiej opcji — oświadczył zirytowany. — Nie zasnę przy tobie.


     Kilka minut później, Kusar siedział oparty o pień drzewa, wbijając i wyciągając miecz z ziemi. Jego nowy kolega spał, leżąc tuż obok. Chłopak postawił dać mu co najmniej godzinę, zanim wyrwie go z objęć Morfeusza. Co prawda, mają wiele czasu do zmroku, lecz on wolał dmuchać na zimne. Nie poznał nawet umiejętności sojusznika, żeby móc się zorientować, z czym ma do czynienia. Zresztą, ledwo wyciągnął z niego, jak miał na imię. Choć, tak właściwie, imienia nadal nie poznał. Dowiedział się za to, że pseudonim, którym się posługuje, brzmi "Zelwees". Ksywka była naprawdę ciekawa, choć irytowało go drugie "e", ponieważ w wymowie trzeba je przeciągnąć trochę dłużej niż się początkowo wydawało. To jego zdaniem psuje cały urok owego pseudonimu.

    Westchnął cicho, nie wiedząc już, co ma o tym wszystkim myśleć. Czy ten sojusz to na pewno dobry pomysł? W końcu obaj byli dla siebie całkiem obcy. Nie było szans, że od razu będą sobie bezwarunkowo ufać. Zresztą Zelwees już o tym wspomniał. Przynajmniej jeśli on dobrze go zrozumiał, bo przez jego seplenienie nie miał całkowitej pewności.

    Jednak w rzeczywistości trapiło go coś zupełnie innego, nieco ważniejszego. Jego własna moralność. Pierwotny plan związany z zamordowaniem przemęczonego chłopaka nadal napawał go obrzydzeniem. Chciało mu się wymiotować na samą myśl o tym, kim się stał. Mógł to zwalać na niełatwe okoliczności. Ba, może to nawet faktycznie ich wina. Częściowa wina. Prędkość, z jaką chciał odrzucić człowieczeństwo, zależała już głównie od jego własnej woli. Czy wcześniej również był tak słaby? Gotów w każdej chwili porzucić ideały, by móc ratować tyłek? O ile w ogóle można nazwać to ratowaniem czegokolwiek. Bynajmniej, zabicie przeciwnika mogło zwiększyć jego szanse na przeżycie, choć nie dawało mu na to żadnej gwarancji.

    Zaklął cicho, jednocześnie uderzając zaciśniętą pięścią o ziemię. Buzowało w nim tak wiele sprzecznych emocji, że omal go nie rozsadziły. Co powinien zrobić? Jak ma przetrwać, nie stając się przy tym mordercą? Jak wielu graczy już uległo pierwotnym instynktom i zbrukało swoje ręce krwią?

    Zagryzł dolną wargę, próbując powstrzymać napływające mu do głowy, chaotyczne myśli. Dlaczego to wszystko go spotyka? Dlaczego właśnie on?

      Pomyśleć, że to wszystko dzieje się z kaprysu jakiegoś psychola, który chciał sobie zapewnić trochę emocji. Właściwie to licho wie, czego chciał, ale to on ich tu uwięził. Osiemnastu ludzi przechodzi właśnie piekło przez jednego człowieka. O ile w ogóle można nazwać tego zwyrodnialca człowiekiem.

     Zacisnął pięści, wbijając wściekłe spojrzenie w bezchmurne niebo. Nie będzie tańczył tak, jak zagra mu twórca. Jeśli chciał dostarczyć sobie rozrywki, patrząc, jak obcy ludzi skaczą sobie do gardeł, to w jego wypadku będzie musiał obejść się smakiem.

     Tego dnia obiecał sobie, że nie zabije żadnego z graczy. Nawet jeśli przyjdzie mu przez to umrzeć, odejdzie z honorem, wciąż pozostając człowiekiem. Czego nie można już powiedzieć o twórcy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro