Nie tym razem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Ostrze przecięło powietrzę z cichym świstem, by po chwili zatopić się w szyi zombie. Głowa potwora poturlała się po trawie, która zaraz po tym spłynęła krwią. Qwick odwrócił głowę nie mogąc znieść odoru zwłok. Zresztą, widok również do najprzyjemniejszych nie należał. Marszcząc nos, ruszył pośpiesznie przed siebie. Chwilowo oczyścił teren z wszelakiego zagrożenia, jakie tylko znalazło się w zasięgu jego wzroku. Tak więc nadszedł czas na upragniony odpoczynek i doładowanie organizmu małym zastrzykiem energii.

    Usiadł na ziemi, tym razem rezygnując z małego komfortu jaki zapewniało oparcie w postaci pnia drzewa. Dawało to zbyt wielką szansę na niespodziewany atak od tyłu, lub co gorsza z góry. Skrzyżował zatem nogi "po turecku", by utrzymać równowagę, a następnie ruchem ręki otworzył portal. Wyjął z ekwipunku puszkę, która, ku jego uciesze wciąż była zimna, otworzył ją i jednym łukiem opróżnił połowę zawartości. Nie przepadał za RedBullami, szczególnie tymi klasycznymi, lecz niestety w skrzyni znalazł tylko te. Lepsze to niż nic, zwłaszcza, że dostarczyły sporą dawkę kofeiny, co znacznie ułatwia wytrwanie całej nocy bez snu. Jednak, nawet w takiej sytuacji oddałby wszystkie napoje, za chociaż jedną puszkę Monstera.

    Westchnął cicho i znów wziął parę łyków energydrinka. Minęły już dwa dni, odkąd zginął Kusar. Ścigał Zelwesa aż do tej pory, lecz od dłuższego czasu nie miał bladego pojęcia, gdzie on teraz może przebywać. Wiedział tylko, że w tym sektorze. Taki tchórz nie odważyłby się opuścić względnie najbezpieczniejszego miejsca. Riksi również nie raczyła się znów pokazać. Szkoda, naprawdę chciał ją jeszcze kiedyś spotkać. Pomogła mu wrócić do zdrowych zmysłów, kiedy był na granicy szaleństwa. Teraz jego zdrowie psychiczne trzymało się całkiem nieźle. Głosy w głowie zamilkły, nie miewał już dziwnych wizji, jedynie koszmary senne wciąż mu dokuczały, ale to najmniejszy problem. Niewiele spał. Szczerze mówiąc, to prawie wcale. Tym bardziej zbawienne było odnalezienie czterech zgrzewek energetyków. Mimo tak dużej ilości, w dwie doby opróżnił już ponad połowę zapasów. W końcu, to raczej nie może mu zaszkodzić bardziej, niż całe to otoczenie.

   Czy pogodził się już ze śmiercią Kusara? Tak, a przynajmniej chciałby, żeby taka była odpowiedź. Wciąż miał sobie za złe, że zamordował kolegę, jednakże to i tak musiało kiedyś nastąpić. W końcu grę wygrywa tylko jeden, a im prędzej zginie większa liczba graczy, tym lepiej. Przez te dwa dni praktycznie nic nie osiągnął, jeśli uznamy, iż przetrwanie to niewystarczające osiągnięcie. Nie spotkał żadnego gracza, ani chociażby jakichś zwłok, wskazujących na śmierć kolejnego wroga. Żeby się nie nudzić, obrał sobie za cel dorwanie Zelweesa, bez wyraźnego powodu. Po prostu go nie lubił i to jeszcze przed zabiciem Kusara.

    Zamknął oczy delektując się ostatkami napoju. Wciąż mu nie smakował, ale przynajmniej był chłodny, co dodawało mu właściwości relaksacyjnych. Nic tak nie koi zmęczenia, jak zimne picie. Zgniótł puszkę w rękach i cisnął ją gdzieś za siebie. Nie lubił śmiecić, ale w tym świecie na próżno szukać koszy, a zapychanie sobie ekwipunku pustymi puszkami nie należało do najmądrzejszych. Nie chciałby podczas walki wyjąć jednej zamiast miecza.

    Siedział tak jeszcze chwilę, wypoczywając jak tylko się dało. Nadal jednak pozostawał czujny, na wypadek nagłego ataku. Taki finalnie nie nastąpił, bo pierwszym przeciwnikiem, jaki się pokazał był kolejny zombie. Potwór ociężale natarł na chłopaka z prędkością żółwia lądowego. Qwick, również niespiesznie, wstał, podniósł z ziemi miecz, a następnie zaledwie dwoma cięciami położył potwora trupem. Dokonałby tego nawet i jednym ciosem, lecz niezgrabne ręce przeciwnika przypadkowo zasłaniały mu cel - jego gardło. Musiał więc pierw pozbawić go obu przedramion. Chłopak czuł większy opór przed tym ruchem, niż przed zamordowaniem potwora. Podejrzewał u siebie swego rodzaju traumę odnośnie obcinania rąk.

    Z każdym dniem, ten surwiwal, który zafundował mu twórca gry, stawał się coraz prostszy. Zabijanie potworów przestało sprawiać chłopakowi jakąkolwiek trudność, a nawet powoli zamieniało się w coś zabawnego. Czerpał swego rodzaju przyjemność z adrenaliny, jaka towarzyszyła mu podczas walki. Im trudniejszy przeciwnik, tym ciekawiej. Jedynie pająki potrafiły sprawić większy problem. Tymczasem taki przeciętny zombie dosłownie go nudził. Wolne ruchy, minimalne zagrożenie, łatwy do pokonania... Jednym słowem zero rozrywki. Nawet skrzynki odnajdywał coraz częściej. Czasem trafiał na prowiant, czasem broń, a czasem coś jeszcze innego. Zgromadził już całkiem pokaźną kolekcję mieczy oraz drugi komplet ubrań. Oczywiście to drugie cały czas miał na sobie. Płaszcz, trochę niczym z matrixa, czarną, lnianą koszulę i jeansy, również czarne, choć różnice się odcieniem od reszty. O dziwo wszystko w jego rozmiarze.

    Uważnie przeczesał wzrokiem okolicę. Poczuł mały nacisk na pęcherzu, więc wypadałoby oddać trochę płynów, lecz nie chciał zostać zaatakowanym przez potwora w takiej sytuacji. Energetyki zrobiły swoje i po chwili już nie mógł wytrzymać bez oddania moczu. Upewniwszy się, że nic go nie zabije podczas tej czynności, opuścił lekko spodnie i zrobił swoje.

    — Od razu lepiej — mruknął do siebie, zapinając rozporek. Dwa dni katowania organizmu kofeiną zmieszaną z cukrem i chemikaliami, których nawet nie potrafił wymienić, sprawiły, że zaczął poważnie zastanawiać się nad jednodniowym postem energetycznym. Zamiast tego poszuka miejsca, w którym będzie mógł się spokojnie zdrzemnąć, gdy tylko nastanie ranek. No, wreszcie pojawił się jakiś plan.

    Ziewnął przeciągle, ruszając dalej. Po głowie chodziły mu też myśli, by spróbować dostać się do środkowego sektora. Najwyższa pora spróbować swych sił gdzieś indziej, skoro tu i tak tylko traci czas. Zresztą, nie wiadomo czy pewnej nocy nie zastanie go bariera, albo jeszcze gorzej - wchłonie przez sen. Spanko nagle przestało wydawać mu się takim dobrym planem. Energetyki to w sumie nadal spoko opcja.

    Po kilku minutach marszu, brak atakujących go potworów stał się bardziej niepokojący, niż ich nawał. To oznaczało coś znacznie gorszego niż zwykłe zombie, czy pająki. Zdążył spotkać się już z dziwną, mroczną zjawą i wcale dobrze tego spotkania nie zapamiętał. Aż wstyd mówić, ale po rozbiciu dwóch ostrzy w drobny mak, najzwyczajniej uciekł. Na szczęście jakimś cudem zgubił lewitujące monstrum, choć pościg do najkrótszych nie należał.

    Wreszcie zobaczył pierwszego potwora. Zombie leżał na ziemi z głową oddzieloną od ciała. Tym razem definitywnie był martwy, więc chłopak mógł przejść obok bez ryzyka, że zwłoki zaatakują go znienacka, jak to się już nie raz zdarzało. Co nie zmieniało wcale faktu, iż znalezienie zwłok potwora nie  zdarzało mu się często. W końcu ciała znikają wraz z porankiem, co oznacza, że ktoś zabił tego zombie tej nocy. Co więcej, krew wyglądała na świeżą, czyli jeden z graczy wciąż jest niedaleko.

    Rozejrzał się dookoła, zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Inny gracz, to już nie bezmózgi potwór, atakujący na oślep. Świadomy, sprytny i bez wątpienia silny przeciwnik, który zdołał przeżyć tyle dni w tym morderczym świecie, wymagał od Qwicka znacznie większej uwagi. Skupił się zatem tak bardzo, jak tylko mógł. Wytężył słuch, całkiem oczyszczając umysł ze zbędnych myśli, czy targających nim emocji. Liczył, że gracz jest jednak na tyle daleko, by być nieświadomym jego obecności. A jednak usłyszał coś, niby to szczęk zderzających się z sobą kawałków metalu. Dźwięk powtórzył się kilkukrotnie, co wskazywało na trwającą walkę. Natychmiast pobiegł w tamtym kierunku.

    Jak wielki był zawód chłopaka, gdy dotarł na miejsce i zamiast epickiego pojedynku obcych mu graczy, dostrzegł nieporadny pojedynek Zelwesa z dwoma szkieletorami. Wrogowie zdawali się go nie zauważyć, więc zamiast interweniować, postanowił po prostu popatrzeć.

    Tymczasem Zelwes ze wszystkich sił próbował nie dać się zabić. Odpierał jednocześnie ataki obu żywych szkieletów, co wyraźnie przychodziło mu z trudem. Chłopak zmuszony był do ciągłych bloków i uników. Potwory nacierały bez chwili wytchnienia, nie dając mu czasu na kontrę, więc walka na pewno nie wyglądała zbyt imponująco. Jednak wreszcie Zelwes wypatrzył długo wyczekiwaną okazję. Kucnął, unikając ataku na korpus i jednocześnie ciął szkieletora w nogi. Piszczele uległy ostrości miecza, a potwór runął na ziemię, pozbawiony dolnych kończyn.
 
    Dalsza część pojedynku przebiegła bardzo szybko. Chłopak bez większego wysiłku zdominował kościotrupa pod względem szybkości ciosów i po zaledwie kilkunastu sekundach ten leżał martwy. Zapobiegawczo dobił również drugiego przeciwnika, który cały niepozornie czołgał się do jego odsłoniętych kostek. Odetchnął z ulgą na myśl o zwycięstwie, lecz nie mógł cieszyć się nim zbyt długo. Po lesie rozległ się dźwięk klaskania, jakby ktoś próbował imitować aplauz dla zwycięzcy pojedynku.

    Zelwes rozejrzał się zdezorientowany. Spodziewał się niemal wszystkiego, a mimo to widok Qwick wychodzącego zza drzewa omal nie zwalił go z nóg. Brunet bił mu brawo, powoli uderzając dłonią o dłoń. Lustrował go zimnym, pełnym ignorancji spojrzeniem. Wyglądał jak typowy, serialowy antagonista. Płaszcz, metalowa ręka i te wyrażające pogardę oczy. Zelwes dostał tak mocnych ciarek, że miał wrażenie, iż po jego plecach przebiega stado myszy.

    Qwick przestał klaskać. Schylił się do pnia, zza którego dopiero wyszedł i podniósł oparty o niego miecz. Mógł schować broń do ekwipunku, co byłoby dużo bardziej praktyczne przy nagłej walce. Jednak wolał pokazać przeciwnikowi, że całkowicie go lekceważy

    — O proszę, to ty nadal żyjesz? — rzucił arogancko.

    Zelwes zacisnął pięści. Zachowanie wroga lekko go poirytowało, lecz strach całkiem zdominował umysł chłopaka. Zamiast próbować się odgryźć, czy zaatakować przeciwnika z  zaskoczenia, odwrócił się na pięcie i najzwyczajniej zaczął uciekać. Widząc to, Qwick zareagował błyskawicznie, skacząc ku obróconemu rywalowi. W kilka sekund dogonił chłopaka i posłał na ziemię jednym szarpnięciem za kołnierz koszulki. 

    — Nie tym razem, tchórzu — warknął, unosząc miecz nad głowę. Zamierzał wykończyć wroga tak szybko, jak to tylko możliwe. Skierował ostrze w odsłoniętą pierś przeciwnika i gdy już miał zadać ostateczny cios, poczuł, że grunt osuwa mu się spod nóg. To Zelwes w akcie desperacji kopnął go zamaszyście w bok łydki, całkiem pozbawiając tym równowagi. Qwick runął na plecy, prawie nadziewając się na własny miecz. 

    Stęknął cicho z bólu, jednocześnie próbując utrzymać pełnie świadomości. Spodziewał się szybkiego odwetu ze strony wroga, ale ten najwyraźniej odczuł upadek nieco boleśniej, bo wstali praktycznie w tym samym momencie. 

    Zmierzyli się wzrokiem, niczym odwieczni rywale i ruszyli do walki. Qwick pchnął mieczem na oślep. Ku jego zaskoczeniu, Zelwes bez trudu odbił atak. Brunet cofnął się zaszokowany. Był święcie przekonany, że rywal znów spróbuje uciec, a ten stał twardo, gotów do pojedynku. W rzeczywistości chłopak z trudem powstrzymywał drżenie rąk. Bał się tak samo jak poprzednim razem, lecz teraz, pozbawiony szansy na ucieczkę, nie miał wyboru, jak tylko stanąć z wrogiem w szranki. 

    Qwick szybko otrząsnął się z chwilowego szoku i ponownie zaatakował. Zasypywał przeciwnika gradem ciosów. Był dużo szybszy od Zelwesa, więc zdominowanie walki nie zajęło mu zbyt długo. Górował nad nim prędkością i precyzją ciosów, więc zwycięstwo było dla niego tylko kwestią czasu. Rywal dzielnie odpierał każdy atak, choć robił to z wielkim trudem. Siłą byli sobie niemalże równi, lecz ledwo nadążał za ruchami bruneta. Kiedy wynik walki wydawał się być już przesądzony, nastało coś zupełnie nieoczekiwanego. 

    W jednej chwili obaj znów znaleźli się na ziemi, powaleni czymś przypominającym gigantyczny, jaszczurzy ogon. Qwick szybko poderwał się na nogi całkiem zdezorientowany. Spojrzał przed siebie, wprost w gałkę oczną gigantycznego potwora. 

    — S-smok?! — Wydukał, cofając się z przerażeniem. Stanął oko w oko z najprawdziwszą mityczną bestią, której pysk był porównywalnej wielkość do niego samego. Atakująca ich kreatura to zdecydowanie za duży kaliber jak na człowieka.

    Zelwes błyskawicznie zdał sobie z tego sprawę i nie zważając na nic, rzucił się do ucieczki. Qwick niestety nie miał tyle szczęścia. Nim zdążył oddalić się od smoka chociażby na kilka metrów, potężne skrzydło wbiło się w ziemię, zamykając mu drogę ucieczki. Chłopak bez namysłu ciął błonę między kośćmi skrzydłowymi potwora, lecz ostrze nie było w stanie się przez nią przebić. Został odcięty od świata, zamknięty niczym w klatce, sam na sam z przerażającą bestią.

    Pozbawiony innych alternatyw, obrócił się do potwora, czekając, aż ten wykona pierwszy ruch. Gorączkowo myślał, jak wybrnąć z tej sytuacji, jednak w głowie miał całkowitą pustkę. Skoro cienka błona na skrzydłach okazała się mocniejsza niż jego jedyny oręż, nie zamierzał nawet próbować porywać się na łuski, pokrywające resztę ciała potwora. Był całkiem bezbronny. Natomiast smok, zdając sobie sprawę ze swej wygranej pozycji, wcale nie spieszył się z wykończeniem swojej ofiary. Powoli, jakby zaciekawiony, zbliżył łeb do chłopak, by się mu lepiej przyjrzeć.

    Qwick, widząc to, w jednej chwili podjął szaloną, aczkolwiek jedyną próbę ratowania swojego życia. Zaatakował jedyną, niepokrytą grubą skórą część ciała potwora. Wbił mu miecz prosto w źrenicę oka. Smok, zaskoczony cofnął się, demolując przy tym kilkadziesiąt drzew. Chłopak nie czekał na kolejną okazję. Gdy tylko bestia oderwała skrzydła od ziemi, pognał przed siebie.

    Potwór poderwał się do lotu, wyjąc przy ty z bólu. Połowicznie oślepiony nie był w stanie dostrzec ukrytego między drzewami chłopaka, więc zaczął atakować całą okolicę. Otworzył pysk, a z niego wydobył się ogień. Płomienie sięgnęły koron pobliskich drzew, a po chwili pożar ogarnął całą okolicę. Ogień rozprzestrzeniał się z zastraszającą prędkością.

    Zelwes zdążył oddalić się na względnie bezpieczną odległość. Mimo odczuwalnego zmęczenia, nie przestał biec, dzięki czemu miał realną szansę opuścić sektor, zanim ogień na dobre ogarnie cały las. Oczywiście jeszcze o tym nie wiedział, ale zaledwie parę kilometrów dzieliło go od granicy z innym sektorem.

     Qwick natomiast nie miał tyle szczęścia. Płomienie dogoniły go bardzo szybko. Na domiar złego, smok wciąż atakował inne części lasu. Chłopak już praktycznie nie miał szans na ucieczkę, lecz wciąż pędził przed siebie. Zmierzał w przeciwnym kierunku, niż ten obrany przez Zelwesa, zatem biegł wprost do zmierzającej w jego stronę bariery.

    Pożar z każdą minutą ogarniał coraz większy obszar, docierając również do innych graczy. Wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy, że ta noc zupełnie zmieni przebieg gry.
     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro