Nieźle, nieźle

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Shadow ziewnął przeciągle, chcąc okazać tym przeciwnikowi swoje znudzenie. Co prawda nie miało to większego sensu, bo walczył z bezmózgimi szkieletorami, ale chłopak miał tak dobry humor, że denerwowanie potworów wydawało mu się świetnym pomysłem. Bez większych trudności uniknął kolejnego ataku i szybkim cięciem roztrzaskał kościotrupowi łeb.

    — Chyba się kończą — zauważył, widząc jak liczba napastników zmniejszyła się trzykrotnie w przeciągu zaledwie pięciu minut. Zostało jeszcze około dziesięciu szkieletów.

    Pay sparował cios jednego potwora, jednocześnie unikając ataku drugiego. Omal nie stracił przy tym lewego przedramienia. Rozwścieczony, zaparł się nogami z całych sił i wyskoczył do przodu, taranując przeciwnika barkiem. Szkieletor na kilka sekund stracił równowagę, co dało szatynowi czas, by rozprawić się z jego towarzyszem. Przy pomocy trzech, nie do końca przemyślanych, ale za to niezwykle precyzyjnych ataków, udało mu się rozpłatać czaszkę kościotrupa. Zaledwie parę sekund później dokonał tego samego z drugim potworem.

    — Na to wygląda — odparł, ciężko dysząc. Spojrzał na kolegę, który w tym czasie zdążył pokonać kolejne trzy szkielety. Blondyn był po prostu niesamowity. Walczył jak maszyna stworzona do mordowania potworów. Robił to tak swobodnie, że Pay aż odczuwał lekką zazdrość. Choć sam też radził sobie co najmniej nieźle, wciąż nie dorównywał towarzyszowi.

    — Za tobą — ostrzegł spokojnie blondyn, zerkając przez ramię na Paya, który teraz walczył o życie z pozbawionym ciała przeciwnikiem, próbującym zajść go od tyłu. Wyglądał tak seksownie, kiedy łamał kręgosłup przeciwnika ostrzem swojego, długiego miecza. Ciemnobrązowe włosy przyklejały mu się do zalanego potem czoła, tworząc przy tym taką słodziutką grzywkę. Dzięki temu wyglądał na dużo młodszego, niż w rzeczywistości. Jego postrzępiona, pozbawiona lewego rękawa, cienka bluza mocno opinała chłopakowi klatkę piersiową, na której widoczny był lekki zarys mięśni.

    Shadow uwielbiał umięśnionych facetów, ale atletyczna sylwetka kolegi również dziwnie go pociągała. Parę nowych blizn, ozdabiających ramię Paya tylko dodawała mu męskości. Dodatkowo, tego seksownego obrazu dopełniały jeszcze stale napięte bicepsy szatyna. Choć niewielkie, idealnie pasowały do reszty jego torsu.

    Blondyn aż kontrolnie zerknął na swoje spodnie, upewniając się, że jego upodobania za szybko nie wyjdą na jaw. Koniecznie chciał wyznać Payowi swoje uczucia, ale dopiero po zakończeniu tej nocy. I może w nieco bardziej elegancki sposób.

    Do rzeczywistości przywrócił go głos przyjaciela:

    — Jeszcze dwa.

    Tak się złożyło, że dwa ostatnie szkieletory znajdowały się po stronie Shadowa, przez co ten musiał zaniechać podziwiania zmagań towarzysza, by wyeliminować potwory. Uporał się z tym w niecałą minutę, po raz kolejny zadziwiając Paya swoimi umiejętnościami walki wręcz.

    — Chłopie, gdzieś ty się tego nauczył? — zapytał zdumiony szatyn.  — Zresztą, nie ważne... Naucz też mnie!

    Shadow uśmiechnął się wesoło, nie do końca wiedząc, co powinien teraz powiedzieć. Z chęcią dałby koledze parę lekcji, najlepiej w domowym zaciszu, gdzie będą mogli skupić się tylko na sobie... Ale nie tu, nie teraz i nie na czczo. Sam miał wrażenie, że jego żołądek zaraz strawi sam siebie.

    — Jesteś zbyt wątły jak na takie akrobacje — skłamał, licząc, że w ten sposób uda mu się zmienić temat. — A tak w ogóle, to ile ty ważysz?

    Pay spojrzał na blondyna z dziwną miną. Pytanie nieco go zaskoczyło, zważywszy na miejsce oraz okoliczności.

    — Chyba gdzieś około pięćdziesięciu kilo — odparł, próbując sobie przypomnieć dokładną liczbę. — A co?

    — Ile?! — niemalże wykrzyknął Shadow. — Przecież to mniej, niż niejedna instagramowa modelka!

    — Tak, wiem.

    Po tych słowach zapadła niezręczna cisza, utrzymująca się około dziesięciu sekund. Blondyn położył dłoń na karku, jakby chciał go rozmasować, choć nawet nie bolał. Gorączkowo szukał w głowie jakiegoś tematycznego żartu, aż w końcu nie przypomniał sobie o starych, internetowych reklamach, z których młodzież swego czasu często szydziła. Z braku lepszych alternatyw, postanowił użyć właśnie jej, byleby tylko przerwać tą uporczywa ciszę.

    — Waży mniej niż niejedna kobieta! - powiedział, intonując głosem tak, by brzmieć jak przeciętny, telewizyjny spiker. Następnie wskazał kciukiem za siebie, na pozostałości po zabitych potworach. — Odkrył prosty sposób jak utrzymać wagę. Zobacz jak...

    Pay posłał mu niemrawy uśmiech, będąc jednocześnie lekko zażenowanym zaistniałą sytuacją. Mimo to, uznał, że dorzuci cegiełkę od siebie.

    — Dziewczyny go nienawidzą — dodał.
 
    Shadow prychnął, nie mogąc utrzymać powietrza w płucach, po czym zaczął się śmiać. Szatyn niebawem do niego dołączył, ogarnięty głupawką po własnym żarcie. Choć nie należał on do górnolotnych sucharów, chłopcy potrzebowali czegoś takiego, by się w końcu wyluzować po tylu godzinach walki.

    — O chłopie... — Shadow otarł łezkę spływającą mu po policzku. Sam do końca nie był pewien z czego się aż tak śmiał, ale grunty, że miał dobry humor. — To było niezłe.

     Pay machnął zbywająco ręką. Chciał dodać też jakiś komentarz od siebie, lecz w jego głowie zapanowała pustka. Wciąż uśmiechnięty, oparł dłonie na biodrach i spojrzał przed siebie. Uśmiech szybko znikł z jego ust, gdy zobaczył niepokojący ruch w najbliższych zaroślach. Tuż obok następny. I jeszcze jeden. Po chwili zza zarośli wyłonił się gigantyczny pająk. Za nim pojawiły się kolejne, zalewając czernią leśny krajobraz, niczym najprawdziwsza szarańcza. Potwory z każdą sekundą zwiększały swoją liczbę, zmierzając ku chłopcom. Oni natomiast wpatrywali się w tą krwiożercza hordę, zaciskając dłonie na rękojeściach swoich mieczy.

    Wiedzieli co się szykuje. Tak przytłaczająca liczba przeciwników sprawiała, że nie mieli najmniejszych szans na wygraną. Potwory poruszały się zbyt szybko, by zdołali uciec. Została im już tylko jedna opcja i obaj zdawali sobie z tego sprawę. Musieli stanąć do walki, być może ostatniej w swoim życiu. Przynajmniej odejdą z tego świata, zachowując przy tym honor.

    Pay podniósł głowę, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. Ich spojrzenia spotkały się, a między chłopcami, na krótką chwilę nawiązała się nić zrozumienia. Wiedzieli co powinni zrobić i nie zamierzali stchórzyć.

    Blondyn skinął głową, po czym uniósł miecz. Wziął głęboki oddech, przygotowując się do swojej ostatniej bitwy.

    Pay próbował uspokoić serce, łomoczące mu w piersi. Zamknął oczy, by całkowicie wyciszyć umysł. Nagle je otworzył i z wściekłym okrzykiem ruszył do ataku. Natarł na pierwszego pająka, rozcinając mu pysk na dwie części. Wskoczył na odwłok martwego już potwora, jednocześnie tnąc kolejnego w grzbiet. Teraz zyskał lepsza pozycję do walki oraz odpierania ataków. Ciął i dźgał bez wytchnienia, kładąc trupem następne bestie, aż nie opadł z sił.

    Pająki otaczały go ze wszystkich stron. Mimo to, chłopak nie poddawał się. Skakał po martwych ciałach pokonanych przeciwników, co chwila zabijając ich coraz więcej. Szybko zerknął przez ramię na Shadowa, który radził sobie nie gorzej.

    Blondyn torował sobie drogę za pomocą swojego, zabarwionego od krwi wrogów miecza. Zielony płyn pokrywał nie tylko ostrze, ale i ubrania nastolatka. Dookoła również jej nie brakowało, tak samo jak pajęczych zwłok.

    Obaj powoli tracili całą energię i jednocześnie zapał do walki. Wyglądało na to, że to już konice ich przygód. Potwory wciąż kłębiły się wokół, dobitnie uświadamiając chłopcom swoją przewagę.

    Szatyn machał mieczem na oślep, bardziej chcąc odgonić od siebie pająki, niż wyrządzić im jakąkolwiek szkodę. Nie miał już siły na kontynuowanie pojedynku. Za kilka minut bitwa dobiegnie końca.

    Zmęczony, podniósł wzrok, chcąc sprawdzić jak wielką liczbę bestii zdołali już powalić. Zamarł widząc ponad pięciokrotnie większą hordę, niż liczbę zwłok. Nawet o krok nie zbliżyli się do zwycięstwa. Po tym wszystkim tak o prostu przegrają. Poczuł jak jego oczy robią się coraz bardziej wilgotne.

    Nagle dotarło do niego, że potwory przestały atakować. Rozejrzał się niepewnie, nie rozumiejąc przyczyny dla dziwnego zachowania przeciwników. W końcu dostrzegł dziwną postać parędziesiąt metrów przed sobą. Pospiesznie otarł łzy, by móc lepiej przyjrzeć się przybyszowi. To bez wątpienia była kobieta. Postać spacerowała między krwiożerczymi pająkami, jakby nigdy nic, a te jeszcze schodziły jej z drogi. Potwory wyglądały na wystraszone i powoli rozpraszały się, znikając gdzieś w cieniu pobliskich drzew.

    Nieznajoma miała na sobie długą, białą suknię, przez co przywodziła na myśl Białą Damę - zjawę z wielu zamkowych legend. Cera równie blada, co poły sukni sprawiały wrażenie, jakoby otaczała ją jasna poświata. Obraz ten zmroził szatynowi krew w żyłach. Nie wiedział kim jest ta kobieta, że aż odstrasza od siebie pająki. Czyżby to kolejny potwór?

    Pay wpatrywał się w ową postać z rosnącym zainteresowaniem. W końcu ta znalazła się na tyle blisko, by mógł ujrzeć jej twarz. Serce podskoczyło mu w piersi, gdy rozpoznał obliczę "Białej Damy".

    — Riksi? — Poderwał się na równe nogi, zmierzając ku dziewczynie. Zeskoczył z pajęczego truchła, ignorując pozostałe potwory, które nawet nie zwróciły na niego uwagi. — Co ty tu robisz?!

    — I co to za kiecka? — wtrącił się Shadow, z nieco mniejszym entuzjazmem. Szczerze mówiąc, wolałby już spotkać kolejnego potwora, niż właśnie ją.

    — Dobry wieczór — odezwała się dziewczyna. Uniosła dół swej sukni za skrawek materiału i ukłoniła się z wdziękiem godnym prawdziwej damy. — Tęskniliście?

    Chłopcy odpowiedzieli niemalże jednocześnie:

   — Tak!

    — Nie.

    Pay spojrzał na naburmuszonego towarzysza, nie rozumiejąc skąd u niego ten zły nastrój. W końcu dziewczyna dopiero co uratowała im życie. Tylko... Jakim cudem tego dokonała? Chciał o to zapytać, ale tym razem ubiegł go Shadow.

    — Wytłumaczysz nam wreszcie, jak ty to, do cholery, robisz? — warknął, machając rękami. Całkowicie zapomniał o tym, że wciąż trzyma w ręce miecz i omal nie stracił przy tym równowagi. — Zawsze zjawiasz się znikąd, zawsze ubrana w sam raz do klimatu, a w dodatku nie jesteś nawet graczem! Czym ty niby jesteś? I dlaczego potwory się ciebie boją?

    Riksi westchnęła donośnie. Brak manier blondyna zaczynał ją irytować. Znów zadawał masę pytań, zamiast się grzecznie przywitać. Wątpiła, by on kiedykolwiek znalazł sobie dziewczynę.

    — Część już wam wyjaśniłam — przypomniała. — A co do odstraszania... Tak mnie zaprogramował Skurcz, gdy wchodziłam do gry. Mam na sobie coś w rodzaju magicznej tarczy, odpychającej wszystkie potwory, żebym przypadkiem tu nie zginęła. Nie chciałabym zwiększyć statystyk.

    — Masz skurcz? — zdziwił się Pay.

    Dziewczyna musiała się powstrzymać od uderzenia otwartą dłonią w czoło.

    — Nie, Skurcz to pseudonim pomocnika twórcy tej gry.

    — A jakie statystyki miałaś na myśli? — dodał zaciekawiony Shadow.

    Riski uznała, że nie ma co liczyć na chociażby krztynę dobrych manier u tej dwójki. Mimo to, lubiła ich. Chyba najbardziej ze wszystkich, pozostałych przy życiu. Dlatego właśnie pokazuje się tylko im, choć miała wiele sposobności, by dotrzymać towarzystwa innym graczom.

    — Śmierci — odparła poważnym tonem. — Nie żyje już prawie połowa z was.

    Oczy Shadowa rozbłysły, niczym dwie lampki choinkowe. Uśmiechnął się, zacierając ręce. Wyglądało to co najmniej komicznie, zważywszy na fakt, iż wciąż trzymał w jednej dłoni miecz i próbował nie odciąć ostrzem swoich stóp.

    — Czyli zostało nas dziewięciu? — Nadzieja w jego głosie nie pozostawiała żadnych złudzeń, cieszył się. Radowała go cudza śmierć, ponieważ to on na niej zyskuje. Wiedział, że wzrosły mu szansę na zwycięstwo w tej morderczej grze. Jednak nie to interesowało go najbardziej. — A twórca? Jest już trupem?

    Riksi pokręciła przecząco głową. W tym temacie nie miała dla blondyna zbyt dobrych wieści. Jakiś czas temu przyglądała się poczynaniom  twórcy, oczywiście z ukrycia i trafiła akurat na przerażający moment, z którego on cudem wybrnął.

    — Obecnie ma się dobrze — powiedziała, starając się nie patrzeć chłopakowi w oczy. — Chwilowo jest bezpieczny.

    Shadow zaklął cicho. Chcąc wyładować gromadzące się w nim nakłady gniewu, zaczął wymachiwać mieczem, jakby usiłował zranić powietrze, lub jakiegoś niewidzialnego przeciwnika.

    — Nie wierzę — warknął, wciąż tnąc na oślep, niczym niskobudżetowa parodia Don Kichota. Przestał dopiero, gdy odczuł skutki wielogodzinnej walki. Jego ramiona stały się ociężałe, a stawy jakby skamieniały, pozwalając mu tylko na wykonywanie dość ograniczonych ruchów. — Twardy jest, sukinsyn. Nie sądziłem, że przeżyje tu tyle czasu.

    — To niesprawiedliwe — zawtórował Pay. — Tacy jak on dochodzą tak daleko, tymczasem Dejvit...

    Urwał, czując jak w gardle rośnie mu gula, która znacznie utrudniała mówienie. Zresztą, już kiedy wymawiał imię zmarłego towarzysza, jego głos się załamywał.

    — Spokojnie. — Blondyn poklepał go czule w ramię. — Będzie dobrze. Jeśli potwory nie zdążą, my go dorwiemy.

     Riksi wywróciła oczami. Z jednej strony, żałowała, że nie może przeżyć tego tak, jak ci dwaj. Być pełnoprawnym członkiem gry. W końcu, teraz robi zaledwie za samowolnego posłańca, a chciałaby poczuć ten dreszcz emocji, który wiąże się z ryzykiem śmierci. Natomiast druga strona medalu, napawała ją znacznie mniejszym optymizmem. Poza owym dreszczykiem, miałaby również całonocny pakiet walk z krwiożerczymi bestiami, ciągłą wędrówką i nieustannym głodem, nie mówiąc już o niewyspaniu. Teraz za to, obserwowała te małe igrzyska z najlepszego miejsca. Niemalże sama brała w nich udział.

    Dzięki temu drobnemu przywilejowi, teraz wiedziała co dzieje się u większości graczy. Hawajek i spółka cudem uniknęli śmierci, Qwick zawdzięcza jej życie, a w zamian złożył dziewczynie ofiarę z Patrixa, Suchy odnalazł swoje stałe źródło friendzonu... Wszyscy mają się dobrze. Może poza rannym BigKrzakiem, który teraz stał się zwierzyną łowną, w dodatku ranną. Nie znalazła jeszcze Zelweesa, ale to nie powód, by spisywać go na straty. Chłopak mógł jeszcze żyć.

    — Skoro tak, radziłabym się spieszyć. — Riksi spojrzała zalotnie na Shadowa. Zrobiła najbardziej urokliwą minę, jaką zdołała, lecz nie po to, żeby mu się przypodobać. Bardziej chciała go rozdrażnić. — Bo następnej nocy możecie nie przeżyć.

    — Więc... Może zostaniesz z nami — zasugerował nieśmiało Pay.

     Riksi zaśmiała się cicho. Ta propozycja była dość kusząca, lecz wydawała się dla dziewczyny zbyt nudna. Wolała mieć stały wgląd w poczynania wszystkich graczy, nie tylko dwóch. Poza tym, gdyby została tutaj, obaj mieliby większe szansę na zwycięstwo. Nie tak się umawiała ze Skurczem. Rudzielec mógłby ją wtedy odłączyć, a niech chciała zbyt szybko kończyć tej zabawy.

    — To raczej niemożliwe — odparła wesoło.

    Pay zwiesił głowę, rozczarowany przeczącą odpowiedzią. Naprawdę chciał pobyć w jej towarzystwie nieco dłużej.

    — Szkoda...

    Shadow z kolei przypatrywał się dziewczynie badawczo. Poza naturalną niechęcią do jej osoby, czuł pewien niepokój. Nie wiedział, czy dziewczyna jest dobra, czy zła, jeśli tutaj w ogóle istnieje taki podział. Z góry założył, że jedynym czarnym charakterem tej gry jest sam twórca. W końcu, to właśnie on ich tu uwięził, pozostali zapewne są niewinni. Co za tym idzie, Riksi jako osoba postronna, pomagająca im, lecz zarazem będąca znajomą tego popaprańca, jest dla chłopaka jedną wielką niewiadomą. Dlaczego po prostu nie wyjaśni im co tu się w ogóle dzieje? Czyżby ta wiedza mogła w jakikolwiek sposób zmienić przebieg gry?

    — Opowiedz mi o tym całym twórcy — poprosił, zmuszając się do uprzejmego tonu.

    — O nim? — Szatynka zamyśliła się na chwilę. Nie wiedziała, co może powiedzieć na jego temat, by jednocześnie nie zdradzić kim jest. Miała to być tajemnica, by każdy miał równie szanse. — Hm... Teraz jest rozdarty między złem, a dobrem. Ogólnie, niedawno przeżył coś, co nieźle odbiło się na jego psychice. Zresztą, od samego początku gry, los zapewnił mu sporą karuzelę emocjonalną.

    — Czyli teraz jest jeszcze bardziej psychiczny, niż  w trakcie tworzenia własnej gry — podsumował Pay. — Nieźle, nieźle.

    — Za to ty jesteś odważniejszy, niż przed jej rozpoczęciem — oznajmiła Riski.

    Pay spojrzał na nią zdziwiony. Co to niby miało oznaczać?

    — Znaliśmy się zanim...?

    — Tak — przerwała mu dziewczyna, tonem, który dawał do zrozumienia, że to już koniec dyskusji w tym temacie. — A wy się lepiej wyśpijcie.

    Szatyn nie wiedział co ma o tym myśleć. Znali się? Ale kim dla siebie byli, zanim stracił pamięć? Przyjaciółmi? Może tylko znajomymi z widzenia. Chodzili do jednego liceum? A może to ona go tu zaciągnęła? Szybko odrzucił ostatnią myśl, nie zrobiłaby tego.

    Popatrzył na dziewczynę, chcąc wyczytać cokolwiek z wyrazu jej twarzy. Ona jednak stała obrócona do niego bokiem, wpatrując się na coś w oddali. Również tam spojrzał i na chwilę zamarł. Wreszcie nadeszła ta chwila! Niebo przybrało jasnopomarańczowy odcień, a mrok rozproszył się, ustępując porannej mgiełce. W końcu, po tylu krwawych godzinach, ciągłym pojedynkom, rozpoczął się ranek.

    Uradowany przeniósł wzrok na dziewczynę, lecz tej już nie było. Znikła wraz z pierwszymi promieniami słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro