Proszę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Patrix wskoczył na odwłok pająka, o włos unikając trafienia jednym z jego ohydnie długich odnóży. Potwór niemal od razu zaczął się dziko miotać na wszystkie strony, by zrzucić z siebie nieproszonego gościa.

    Blondyn wbił miecz w tułów ośmionoga i z zaparł się całych sił, by nie stracić równowagi. Podczas, gdy pająk nadal szaleńczo rzucał się po ziemi, byle by tylko stracić pasażera na gapę, on wpychał ostrze coraz głębiej. Z pyska bestii wydobył się przeraźliwy charkot, połączony z piaskiem, mniej więcej takim, który wydaje zarzynane prosie. Odwłok potwora zalała jasno-zielona substancja, która zapewne miała imitować pajęczą krew.

    Patrix zaklął pod nosem. Skoro ośmionóg jeszcze żył, oznacza to, że nie udało mu się trafić w serce. Być może uszkodził jakieś ważne organy stwora, ale to nie wystarczyło, żeby go uśmiercić. Zaparł się nogami o tułów potwora i wyszarpał z niego miecz. Chciał wbić ostrze w inną część, lecz nagle pająk gwałtownie szarpnął się na bok. Chłopak, nie mając czego się chwycić, runął na ziemię. Uderzył plecami o twardy grunt, co wywołało u niego głośny jęk. Na szczęście udało mu się utrzymać w dłoni miecz i przy okazji nie zranić samego siebie.

    Pająk zwrócił się w jego stronę, bez wątpienia z zamiarem wykończenia chłopaka. Syknął donośnie, jakby chciał wydać triumfalny okrzyk, po czym skoczył ku Patrixowi. Widząc to, blondyn uniósł miecz, ostrzem wycelowanym w pysk pająka. Zaskoczony potwór z rozpędu nadział się na stalową klingę. Zginął na miejscu.

    Patrix westchnął z ulgą. Niewiele brakowało, by to on skończył martwy. Ciągłe walki nieco go wymęczyły, a podobnych  bestii było coraz więcej. Atakowały jeden po drugim, nie dając mu nawet chwili wytchnienia. Miał już tego serdecznie dość, lecz do rana pozostało jeszcze parę godzin. 

    Powoli podniósł się z ziemi, po czym przetarł oczy. Brak snu również natarczywie dawał o sobie znać. Chłopak obiecał sobie, że gdy tylko wstanie słońce, on odda się w objęcia Morfeusza pod najbliższym drzewem. I tak nie powinien nikogo spotkać w ciągu dnia. Wygląda na to, że drużyna zajmująca ten sektor została już wybita. Dwójka, którą pokonał razem z Krzakiem powinna od dawna być martwa, a brakujący, trzeci gracz zapewne rozstał się z nimi w podobny sposób. Swojego niedawnego towarzysza też nie powinien tu spotkać. Ten zdrajca zapewne szuka na pustyni, czegoś, co może nawet nie istnieć.

    Wyszarpał miecz z pajęczego truchła, uważając, by nie poplamić się tryskającą z rany, zieloną substancją. Otarł ostrze o trawę, chcąc je w ten sposób choć odrobinę oczyścić.

    Sam o dziwo nie odniósł większych obrażeń. Tylko raz, jakiś potwór zdołał go skaleczyć w ramię, lecz była to raczej powierzchowna rana. Nic, co mogłoby zagrozić jego życiu. Ponadto, dzięki owym walkom zauważył, że całkiem sprawnie potrafi posługiwać się mieczem. Zupełnie, jakby kiedyś brał lekcje szermierki. Co prawda, mistrzem szpady zdecydowanie nie mógł się nazwać, ale radził sobie co najmniej dobrze.

    Rozejrzał się niepewnie po okolicy. Wokół panował zupełny spokój i cisza. Nigdzie nie było żadnego śladu potworów, oczywiście nie licząc martwych już ciał. Chłopak mocno się zaniepokoił. Czuł, że to zły znak. Bardzo zły. Być może nadciąga coś znacznie gorszego, niż jakieś tam przerośnięte pająki. Jeśli tak, to powinien jak najszybciej opuścić to miejsce.

    Szybkim truchtem ruszył przed siebie. Po chwili jednak zrezygnował z tego tępa, decydując się na zwykły chód. Gdy próbował biec, jego łydki atakował lekki skurcz. Miał wtedy wrażenie, że ktoś razi go po nogach prądem o niewielkim natężeniu. Wolał zatem iść normalnie, regenerując przy tym siły.

    Cały czas czuł enigmatyczny niepokój. Miał dziwne wrażenie, że ktoś, lub coś go obserwuje.

    Dzisiejsza noc nie należała do najcieplejszych. Chłód przenikał ciało blondyna, a delikatny wietrzyk poruszał liśćmi drzew. Spowijający okolicę mrok znacznie utrudniał chłopakowi wypatrywanie potencjalnego zagrożenia.

    Patrix spojrzał na gwiazdy, które wesoło migocząc zdobiły bezchmurne niebo. Księżyc również wyglądał dość imponująco. Zostało zaledwie parę dni do pełni, więc osiągał niemalże idealnie kulisty kształt.

    Podczas gdy blondyn spoglądał w górę, ktoś inny patrzył wprost na niego. Tajemnicza postać kucała przyczajona za gęstymi krzewami, nieopodal chłopaka. Korzystając z osłony nocy, obcy wychylał się zza krzaków, nadal pozostając niezauważonym.

    Nieznajomy wyciągnął przed siebie prawą rękę, chcąc otworzyć ekwipunek, lecz bez żadnego skutku. Jeszcze nie do końca opanował jak tego dokonać za pomocą metalowej protezy. Być może już nigdy mu się to nie uda. Na szczęście drugą dłoń miał w pełni sprawną.

    Z przezroczystego portalu wyjął miecz, który ukradł z niedawno odwiedzonej wioski. Jego klinga była z podwójnego stopu, przez co broń zyskiwała dodatkowy kilogram, ale pozłacana rękojeść wyrównywała balans między nią, a ostrzem. Ciężar nie stanowił większego problemu, ponieważ był to półtorak, miecz, którym walczyć można było zarówno oburącz, jak i z wykorzystaniem tylko jednej dłoni.

    Po udanej operacji, wrócił do pokoju i pod osłoną nocy wymknął się znów do kuźni. Zgarnął ten oraz jeszcze dwa inne miecze z wystawy, a następnie po cichu opuścił wioskę. Wybrał się na łowy, ale mimo to, wątpił, by znalazł swoich niedawnych oprawców. Ku jego zdziwieniu, jeden z nich sam do niego przyszedł. Co prawda, blondyn bez BigKrzaka był zaledwie przystawką, lecz to zawsze coś.

    Wstał, po czym wyszedł zza zarośli, kierując się wprost na Patrixa. Gdy podszedł na tyle blisko, by chłopak go zauważył, zacisnął obie dłonie na rękojeści. W milczeniu stanął na przeciwko swojej przyszłej ofiary, patrząc jej prosto w oczy.

   Patrix niemal podskoczył, widząc nieznajomego. Błyskawicznie uniósł miecz, gotowy, by w każdej chwili ruszyć do walki. Napastnik jednak nawet nie drgnął. Stali więc tak w kompletnej ciszy, a blondyn próbował zidentyfikować obcego. Miał dziwne wrażenie, że już kiedyś się spotkali.

    — Kim jesteś? — zapytał, nerwowo przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Brak jakiejkolwiek odpowiedzi tylko dodatkowo go zaniepokoił.

    Nieznajomy miał na sobie czarne, lniane spodnie i ciemnogranatową bluzę z kapturem zaciągniętym na głowę. Jego ubrania wyglądały na dopiero co wyniesione ze sklepu. Podczas dwóch nocy spędzonych w grze, niemożliwym było, by chociaż odrobinę ich nie zniszczyć, lub zaplamić.

    Światło księżyca minimalnie oświetliło twarz przybysza, dzięki czemu blondyn dostrzegł świeżą, jeszcze gojąca się bliznę w kształcie litery "K". Na ten widok zaparło mu dech w piersi. Chłopak zamarł, nie wiedząc nawet jak powinien się zachować. Rozpoznał stojącego przed nim nastolatka. Nie było mowy o pomyłce. Lecz co teraz ma zrobić? Przeprosić go i błagać o wybaczenie? W końcu nie chciał mieć na wyspie drugiego wroga, BigKrzak w zupełności mu wystarczał. Z drugiej strony, bardziej prawdopodobnym jest, że czegokolwiek by nie próbował i tak nie zdoła uniknąć walki.

    — Qwick? — wykrztusił w końcu. — To ty żyjesz?

    Gdy zdał sobie sprawę, co właśnie powiedział, zażenował się sam sobą. W topce najgłupszych pytań, jakie kiedykolwiek zadał, to zdecydowanie zasłużyło na podium.

    Qwick natomiast uśmiechnął się niemrawo. Cieszył go sam fakt, iż blondyn go rozpoznał. Teraz przynajmniej będzie miał świadomość, kto go za chwilę zabije.

    Uniósł miecz, dając tym sygnał, że pojedynek już się rozpoczął. Patrix również przyjął bojową pozycję, choć zrobił to dość niechętnie. Naprawdę nie chciał walczyć. Dopiero co miał wyrzuty sumienia, dotyczące właśnie Qwicka, a teraz samodzielnie będzie musiał pozbawić go życia. Cóż za ironia.

  Nagle coś sobie uświadomił. Przecież Krzak odciął mu rękę! Tymczasem ten trzymał miecz oburącz, jakby nigdy nic takiego nie miało miejsca. Spojrzał na kończynę, która o dziwo znajdowała się na swoim miejscu, choć nie powinna. Przez ciemność nie potrafił odróżnić skóry od metalu.

    Zamarł na kilka sekund, próbując znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie dla tej sytuacji. Nie miał jednak zbyt wiele czasu do namysłu.

    Tymczasen szatyn bez pośpiechu zamachnął się mieczem na przeciwnika. Chciał tym sprawdzić jego refleks, bo wątpił, by ktokolwiek dał się zranić tak przeciętnym ciosem. Oczywiście Patrix sparował ostrze, nim to chociażby zbliżyło się do celu, jednocześnie wyprowadzając szybkie pchnięcie.

    Qwick aż musiał się cofnąć, żeby móc tego uniknąć. Nie spodziewał się tak zdecydowanej i bezpośredniej kontry już na samym początku. Co prawda, kiedyś razem walczyli i wygrał ten pojedynek, lecz biorąc pod uwagę ich wcześnie uzbrojenie, wątpił, by blondyn zdołał go chociażby zranić. Ten z kolei sprawiał wrażenie, jakby nabrał nieco doświadczenie przez zaledwie parę ostatnich godzin.

    Szatyn ponowił atak, tym razem już nieco bardziej agresywnie. On również został z łatwością zablokowany, lecz tym razem nie dał przeciwnikowi okazji do kontrataku. Napierał ze zdwojoną siłą, tnąc i siekając bez wytchnienia. Dawał z siebie wszystko, zawzięcie zalewając chłopaka gradem coraz to silniejszych ciosów. Żadnej jednak nie był w stanie dosięgnąć celu. Po chwili zrozumiał dlaczego.

    Jego prawa ręka lekko spowalniała ataki. Nie panował w pełni nad płynnością ruchów nadgarstka. W dodatku wciąż odczuwał porażający ból po niedawnej operacji. Mimo to uparcie ponawiał cios za ciosem. Każdy kolejny bardziej zabójczy od poprzedniego, lecz mimo to, Patrix nie odniósł nawet najmniejszych ran.

    Czas mijał nieubłaganie wolno. Szczęk metalu roznosił się echem po całym sektorze, zwabiając w ich kierunku coraz więcej potworów. Chłopcy jednak kontynuowali pojedynek, do cna pochłonięci samymi sobą.

    Walka była niezwykle wyrównana. Choć Patrix ani razu nie zdołał przejść do ofensywy, nie zapowiadało się, żeby przeciwnik miał go chociażby zadrapać w najbliższym czasie. Jego ataki wciąż pozostawiały po sobie wiele do życzenia. Wygląda na to, że szatyn wypadł troszkę z formy, a największy atut jakim dysponował - zręczność, gdzieś zanikła. Być może ten magiczny powrót uciętej ręki, wcale nie jest taki magiczny.

    Blondyn sparował kolejny cios, po czym wreszcie przeszedł do ofensywy. Wykonał szybkie pchnięcie, którym zmusił Qwicka do wycofania się.

    Patrix zatoczył nadgarstkiem niewielkie koło, chcąc tym zdezorientować przeciwnika. Teraz role w końcu się odwróciły. Po raz pierwszy w tej walce to on zaatakował, zmuszać szatyna do obrony. Sprawy momentalnie przybrały zupełnie inny obrót. Chłopak zasypywał przeciwnika gradem ciosów, które tym razem były niezwykle szybkie, dając mu zaledwie sekundę na obronę. Każdy kolejny przybierał na prędkości i sile, a Qwick już powoli nie nadążał z ich parowaniem. Jeszcze chwila i szatyn zostałby ranny.

    Desperacko próbował na ponów przejąć inicjatywę, lecz przeciwnik nie zamierzał dać mu ku temu okazji. Finalnie zdecydował się na dość ryzykowny ruch, ale to właśnie on mógł okazać się dla chłopaka zbawczy. Zamiast uniknąć, czy odbić następny atak, Qwick wyprowadził własny, skierowany wprost na głowę blondyna.

    Rozległ się kolejny szczęk metalu uderzanego o metal. Miecze obu walczących skrzyżowały się wzajemnie, na chwilę przerywając pojedynek. Dwaj szermierze, teraz siłowali się ze sobą walcząc o dominację.

    Szatyn z całych sił naparł na przeciwnika, przechylając miecz, tak by zbliżył się do twarzy rywala. Razem z bronią, na jego korzyść przechylała się też szala zwycięstwa.

    Patrix lewą ręką objął drugą pięść, chcąc w ten sposób zwiększyć opór, lecz jego rywal w dalszym ciągu przeważał.

    Zaklął pod nosem, gorączkowo poszukując wyjścia z tej sytuacji. Na szczęście pomysł przyszedł sam. Wystarczyła tylko drobna manipulacja, a być może zdoła zachować głowę.

    Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, by móc w ostatniej chwili usunąć się z pola rażenia ostrza. Nie umknęło to uwadze Qwicka, który dodatkowo zwiększył siłę nacisku, kierując swój miecz trochę bardziej na prawo. Jeszcze tylko kilka sekund i walka dobiegnie końca.

    Blondyn czuł, że nie da rady już stawiać oporu. Brakowało mu siły. Jego przeciwnik również to wyczuł i uśmiechnął się triumfalnie. Ku jego zdziwieniu Patrix odwzajemnił uśmiech. Niespodziewanie chłopak rzucił się na lewo, jednocześnie opuszczając miecz. Dzięki prawej nodze, na której skoncentrował niemalże cały ciężar ciała, zdołał się wybić, o włos unikając trafienia.

    Qwick, który nie napotkał żadnego oporu, stracił równowagę, omal nie upadając przy tym na ziemię. Nim się chociażby odwrócił, sparaliżował go nagły ból. Poczuł, jakby ktoś poraził go paralizatorem prosto w odcinek lędźwiowym kręgosłupa. Osunął się na kolana, nie wiedząc nawet dlaczego. Dopiero po chwili zrozumiał, że blondyn wymierzył mu solidnego kopniaka.

    Błyskawicznie odwrócił się ku niemu, ale było już za późno. Żelazne ostrze poszybowało wprost na niego, nie dając chłopakowi nawet chwili na podniesienie miecza. Zrozpaczony, próbował osłonić głowę prawą ręką, co przywołało do niego wspomnienia z zeszłego wieczoru. Miał małe déjà vu, a przed oczami pojawił się mu obraz krwi oraz obciętej kończyny, która bezwładnie upadła na ziemię.

    Tym razem jednak było zupełnie inaczej. Miecz odbił się od stalowej protezy, czemu towarzyszył charakterystyczny zgrzyt.

    Patrix zamarł, wbijając wzrok w uszczerbione ostrze swojej broni. Nie wierzył własnym oczom. Ręka szatyna, która swego czasu odciął Krzak, została zamieniona na metalową atrapę? Więc jakim cudem zdołał trzymać nią miecz? Przecież wyraźnie poruszał palcami! To wszystko wydawało mu się na tyle nieprawdopodobne, że omal nie zapomniał o trwającym pojedynku, co szatyn szybko wykorzystał na swoją korzyść.

    Qwick lewą ręką otworzył ekwipunek, by wyjąć z niego nowy miecz, tym razem jednoręczny. Skoro metalowa dłoń, póki co, spowalnia jego ruchy, obrał zupełnie inna taktykę. Wstał i nie czekając na jakąkolwiek reakcję przeciwnika, wykonał cięcie znad głowy, wykorzystując do tego tylko zdrową rękę.

    Blondyn momentalnie otrząsnął się z swego rodzaju marazmu, który wywołał ostry szok. Jak to zazwyczaj bywa podczas sytuacji zagrożenia życia, jakiś głęboko zakorzeniony w nim, zwierzęcy instynkt podświadomie ostrzegł go przed nadchodzącym zagrożeniem. Dzięki temu, na czas zdołał zablokować cios.

    Chłopcy zastygli w bezruchu, krzyżując ze sobą ostrza. Jako, że szatyn używał lewej, z natury słabszej ręki, tym razem to Patrix miał znaczną przewagę. Odzyskawszy pewność siebie, spojrzał Qwickowi prosto w oczy, lecz nie dostrzegł w nich żadnych oznak strachu. Zamiast tego ujrzał swego rodzaju satysfakcję, którą zwieńczył niewielki, triumfalny uśmieszek. Na raz zrozumiał jak wielki błąd popełnił. Niemalże sam mu się podstawił.

    Szatyn zacisnął metalowa pięść, cofając łokieć, by zwiększyć siłę ciosu. Następnie, z całą mocą przywalił żelazną protezą prosto w klatkę piersiową. Rozległ się trzask pękających żeber, a po nim zduszony jęk Patrixa.

    Chłopak upadł na prawe kolano, nie mogąc złapać oddechu. Ostry ból rozsadzał mu pierś od środka, a on sam stracił panowanie nad sobą. Dostał nagłych zawrotów głowy, które z czasem nasilały się, by po chwili ustąpić. Gdy jego płuca już zaczęły pracować i oddech wrócił do normy, zaczął powoli dochodzić do siebie. Ból zelżał, a pozostałe dolegliwość częściowo ustały. Nadal jednak nie był w stanie podnieść się na nogi.

    Qwick napawał się tą chwilą. Chwilą swojego triumfu. Choć teraz z łatwością mógłby wykończyć przeciwnika, wolał jeszcze trochę się z nim pobawić. W końcu on nie okazał mu litości, kiedy to BigKrzak go torturował.

    Cierpliwie czekał, aż blondyn się pozbiera i będzie mógł kontynuować walkę. Ten w końcu wstał, ciągle chwiejąc się na nogach. Qwick nawet nie zwrócił na to większej uwagi.

    Żelazne ostrze przecięło powietrze z cichym świstem, by znów uderzyć o druga klingę. Szatyn prychnął pogardliwie, widząc jak scenariusz sprzed chwili znowu się powtarza. Tym razem jednak wymierzył rywalowi cios prosto w twarz.

    Patrix padł na ziemię, plując krwią. Czerwony strumień wylewał się z jego złamanego nosa, brudząc ciuchy i usta. Rozcięte wargi zaczęły puchnąć, a z między nich co chwila wypływała szkarłatna substancja, którą chłopak zaczynał się już dławić.

    Wypluł coś twardego, zalegającego mu w jamie ustnej. Zdziwiony przejechał językiem po nagich dziąsłach i omal nie wrzasnął. W wyniku ostatniego ciosu stracił znaczną część swojego uzębienia. Wciąż otumaniony, potrząsnął głową, chcąc przywrócić się tym do porządku.

   Wstał, czując jak narasta w nim wściekłość. To już było za dużo. Najpierw żebra, potem zęby. Ten skurwiel pozwala sobie na zbyt wiele.

    Przyjął bojową pozycję, zamierzając raz na zawsze rozprawić się z szatynem. Skoro ostatnim razem nie zginął, teraz musi wykończyć go własnoręcznie.

    Ten tylko jakby na to czekał. Spokojnie wyprowadził kolejny atak, czekając aż przeciwnik go sparuje. Tak też się stało. Co więcej, nie tylko zablokował cios, ale i jeszcze przeszedł do ofensywy. Wykonał niezgrabne cięcie, przed którym Qwick bez trudu osłonił się za pomocą metalowej protezy. Tym razem nie uderzył chłopaka. Zamiast tego sieknął mieczem w jego rękojeść, odcinając mu tym cztery palce prawej dłoni.

    Patrix wrzasnął, plując krwią wszędzie dookoła. Broń wypadła mu z pozbawionej palców ręki, a on sam złapał za pokrywający się szkarłatną cieczą, prawy nadgarstek, z niedowierzaniem i jednocześnie przerażeniem wbijając w nią wzrok. Obraz rozmywał mu się przed oczami, nie pozwalając dostrzec żadnych szczegółów. Poczuł cieknące po policzku łzy, wywołane bardziej rozpaczą, niż bólem. Spojrzał błagalnie na swego oprawcę.

    — Poddaję się — jęknął, nie panując nad drżącym głosem. Miał już dość tej walki i ran. Tyle krwi, ile on widział jednej doby, przeciętny człowiek nie zobaczy nawet po całym dniu siedzenia na Netflixie. Ta gra to istny koszmar. Horror, którego nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby doświadczyć. — Poddaję. Proszę, oszczędź mnie.

    Szyderczy uśmiech, jaki ujrzał na twarzy Qwicka rozwiał resztki jego nadziei. Cofnął się, próbując ratować życie, lecz zawroty głowy mu na to nie pozwoliły. Ledwo ustał na nogach. W głowie miał całkowity mętlik. Zamrugał kilkukrotnie, chcąc by jego wzrok odzyskał ostrość.

    Szatyn flegmatycznie przerzucił miecz do prawej dłoni. Wpatrywał się w chłopaka, jakby na coś czekał.

    Blondyn zacisnął wargi. Próbował powstrzymać krwawienie, owijając prawą dłoń w materiał koszulki. Obejrzał się pośpiesznie, gdy jego uszu dobiegł cichy syk. Nadchodziły potwory.

    Zrozpaczony, posłał Qwickowi błagalne spojrzenie, lecz uzyskał tym ten sam efekt co poprzednio. Nie mógł już znieść ładunku emocjonalnego, jaki się w nim nagromadził, spotęgowany tym samym, prześmiewczym uśmiechem, jakim chłopak znów go uraczył. Chciał rzucić się na przeciwnika, ale ostry ból, paraliżujący jego ciało, mu na to nie pozwolił. Razem z wolą walki, zmniejszył się też poziom adrenaliny, przez co liczne złamania były teraz dużo bardziej dokuczliwe. Szczególnie żebra.

    Tymczasem Qwick notorycznie zerkał w stronę pobliskich zarośli. To właśnie stamtąd dochodził ów, słyszalny wcześniej syk. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, co oznaczało, że potwór jest już blisko. Najwyższa pora zakończyć pojedynek.

    — Proszę — łkał nadal Patrix, lecz szatyn nawet go nie słuchał. Uniósł miecz, szykując się do zadania ostatecznego ciosu.

    Blondyn zamknął oczy, czekając na nieuchronny koniec. Ten jednak nie nadszedł. Jeszcze nie teraz.

    Ostrze wbiło się w skórę chłopaka, przecinając dosłownie wszystko, co stawiało mu jakikolwiek opór. Krew trysnęła z rany potężnym strumieniem, obryzgując wszystko dookoła, a pozbawiony oparcia Patrix, nagle runął na plecy.

    Chłopak wił się z bólu, zaciskając ręce na niewielkiej części kończyny, która została po jego lewej nodze. Wrzeszczał ile sił w płucach, tarzając się bezwładnie po ziemi. Krew wciąż wylewała się z jego ciała, a wraz z nią opuszczały go wszystkie siły.

    Załzawionymi oczami spojrzał na plecy oddalającego się Qwicka. Szatyn go zostawił. Nie zamierzał dobić. Zostawił rannego i bezbronnego, jak niegdyś on to zrobił. Noc kończy się dokładnie tak, jak zaczęła.

    Przerażony, obrócił głowę, patrząc wprost na rozwartą paszczę gigantycznego pająka.
 
     W leśnym sektorze rozbrzmiał przeraźliwy wrzask. Spłoszone ptaki, opuściły pobliskie gałęzie, na chwilę przysłaniając niebo.

    Za kilka minut wstanie słońce, a wraz z nim pozostali przy życiu gracze powitają nowy dzień. Patrix jednak tego nie doczeka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro