Szybki jak wiatr

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shadow z niepokojem zerkał na wschodzący księżyc. Słońce już niemal całkowicie schowało się poza linią horyzontalną, a wraz z nim znikało światło. Chłopcy nie musieli długo czekać, aż zza gór zaczną wyłaniać się potwory.

Pierwsze były pająki, które powoli właziły na szczyty gór, by stamtąd wypatrzeć swe kolejne ofiary. Zaraz po nich, na pobliskich półkach skalnych, pojawiły się Szkieletory. Nie wiadomo, skąd tak naprawdę wyszły, ale nikt nie miał nawet ochoty o tym rozmyślać.

Chłopcy ukryli się za najbliższym głazem, pozostając wciąż niezauważeni.

Shadow zaklął pod nosem, nie dowierzając własnemu nieszczęściu. Jak wielkiego trzeba mieć pecha, żeby tuż przed nowym, znacznie bezpieczniejszym sektorem, nagle zostać otoczonym przez potwory? Znajdowali się na niewielkiej półce skalnej, przez co nie mieli nawet jak uciec, a miejsce było tak ograniczone, że walka niemal nie wchodziła w grę.

Zostało im dosłownie przebiec kilkadziesiąt metrów w linii prostej. Niestety, ale na tej właśnie linii, mającej ledwie ponad dwieście metrów, znajdowało się aż czternaście potworów, z czego sześć to uzbrojone Szkieletory. Przynajmniej tak wyszło z obliczeń Paya, który, z braku lepszej alternatywy, zaczął oceniać swoje szanse, by wiedzieć, jak bardzo ich nie mają.

Chłopcy kucali skuleni, licząc na jakiś cud, by móc niezauważonym wydostać się z tego sektora.

Nagle Shadow, widząc nadchodzącego kościotrupa, który, jako jedyny potwór w okolicy, miał przy sobie broń długodystansową – w tym wypadku łuk, nachylił się do swoich przyjaciół, by lepiej słyszeli jego szept.

— Kojarzycie asasyna?

— No, coś było — odparł równie cicho Pay, zerkając na kiwającego twierdząco głową Dejvita. — A co?

Shadow wyjrzał za głaz, sprawdzając, jak daleko jest od nich kościany łucznik. Do momentu, w którym powinien ich zauważyć, zostało około pół minuty.

— Zrobimy teraz małą partyzantkę w jego stylu — oznajmił nadal szepcząc. — Bądźcie gotowi.

Pay przytaknął ruchem głowy, nie do końca wiedząc, co blondyn miał na myśli, ale nie chciał dopytywać. Skoro on miał jakiś plan, to wypadało mu zaufać. W końcu, nie mieli zbytnio innego wyboru.

— Już! — Shadow błyskawicznie wstał i wychylając się z kryjówki, chwycił Szkieletora za korpus, ciągnąć go za głaz. — Trzymajcie!

Pozostali chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie, ale posłusznie przycisnęli potwora do ziemi, skutecznie go tym unieruchamiając. Blondyn tymczasem wyjął miecz i wbił jego ostrze w czaszkę kościotrupa. Szkieletor po chwili przestał się wiercić, już na zawsze pozostając w bezruchu.

— Szybki jak wiatr — skomentował Dejvit, patrząc z podziwem na Shadowa.

— Flash — dodał Pay. — Albo Quicksilver. On jest lepszy.

— Skupcie się lepiej na czymś poważniejszym — skarcił ich cicho Shadow. — Musimy jakoś dotrzeć do nowego sektora.

Chłopak ostrożnie wyjrzał zza głazu, by sprawdzić, czy przypadkiem jakiś potwór nie zauważył nagłego zniknięcia ich towarzysza. Na szczęście, żaden nie wykazał większego zainteresowania brakiem łucznika.

Blondyn odetchnął z ulgą. Spojrzał na prawie pusty kołczan Szkieletora i stary, poobijany łuk. Raczej nie przydadzą im się w walce z czymś, co nie ma ciała, ale na wszelki wypadek włożył je do ekwipunku.

— Co robimy? — zapytał, licząc, że któryś z pozostałej dwójki ma jakiś pomysł.

Pay zerknął na wspinającego się po górze pająka. Jeszcze chwila i potwór będzie mógł dostrzec ich ze swojej pozycji, a wtedy już nie będzie mowy o jakimś planie. Trzeba będzie po prostu nie dać się zabić. Z drugiej strony, właśnie to wychodziło im dotąd najlepiej.

— Ciekawe, dlaczego pająki i truposze zachowują między sobą taki dystans?— zagadnął Dejvit. — Jakby bały się siebie nawzajem.

— I co z tego? — Pay w ogóle nie zrozumiał dokąd zmierzał tok myślenia kolegi.

— Można ich na siebie napuścić — zaproponował Dejvit. — Jest szansa, że zaczną ze sobą walczyć.

— Albo zeżrą nas wspólnie — zauważył Shadow. — Zbyt duże ryzyko.

Szatyn tylko wzruszył ramionami.

— Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.

— Ale nie może też i przegrać — przypomniał pozabliźniany chłopak.

— Więc, co proponujesz? — zirytował się Dejvit. — Mamy tu przesiedzieć całą noc?

Kłótnię przerwał im pajęczy syk, dobywający się z góry. Gdy cała trójka spojrzała w owym kierunku, ku swojemu przerażeniu zobaczyli ośmionożnego potwora, stojącego zaledwie parę metrów nad nimi.

Pająk błyskawicznie zbiegł po ścianie góry, atakując zaskoczonych przyjaciół.

Shadow wydał z siebie krótki krzyk, odskakując przy tym do tyłu. Dopiero po chwili zrozumiał, jak wielki błąd popełnił. Rozejrzał się pośpiesznie, by zobaczyć wszystkie Szkieletory, zwrócone w jego stronę. To koniec, zostali zauważeni.

— Musimy się przebić — stwierdził spokojnie Dejvit.

Shadow w odpowiedzi wyciągnął miecz, ruszając w stronę pająka, ale szatyn powstrzymał go ruchem ręki.

— Nie zabijaj, uciekamy — rozkazał.

— Ale... — Blondyn chciał zaprotestować, lecz finalnie usłuchał się kolegi. Ruszył biegiem w kierunku lasu, co chwila nerwowo zerkając na włochatego stwora.

Nie minęło nawet kilka sekund, a na drodze stanęły mu Szkieletory. Niektóre uzbrojone były w długie, żelazne miecza, a inne nie miały nic, lecz to wcale nie oznaczało, że były mniej groźne. Śmierć przez uduszenie bądź zmiażdżenie czaszki to niekoniecznie lepsza opcja. Chłopak już zeszłej nocy zdołał się przekonać, co potrafią i jak silne są te zwykłe kościotrupy.

Potwory stały od siebie w niewielkiej odległości, co zdecydowanie utrudni mu przebicie się na drugą stronę półki skalnej. Uniósł miecz, dla pewności jeszcze raz spoglądając do tyłu. Tak, jak przewidział Dejvit, pająk ich nie zaatakował. Zamiast tego zajął się walką z Szkieletorami, które w innym wypadku mogłyby zajść ich od tyłu.

Na ten widok blondyn uśmiechnął się pod nosem, atakując najbliższego kościotrupa. Szkielet na szczęście nie miał przy sobie broni, dzięki czemu chłopak bez trudu ściął mu łeb. Kości, z których zbudowany był potwór, w jednym momencie rozsypały się w nieładzie na ziemi.

„Jeden padł, zostało jeszcze siedmiu", oszacował w myślach Shadow. Błyskawicznie skoczył na kolejnego Szkieletora, tnąc go mieczem w korpus. Ten zareagował nieco szybciej od przeciwnika, próbując chwycić ostrze miecza w locie. Nie przewidział jednak, że to zamiast grzecznie dać się złapać, rozetnie mu całą kość promieniową, pozbawiając go tym prawej ręki. Zaskoczony kościotrup zrobił krok do tyłu, ze zdziwieniem patrząc na utraconą kończynę. Korzystając z okazji, blondyn zadał mu kolejny cios, który pozbawił potwora czaszki.

Szło zadziwiająco łatwo, ale prawdziwa walka miała się dopiero rozpocząć. Jego następny przeciwnik również miał przy sobie miecz.

Potwór natarł na chłopaka, lecz ten wykonał zgrabny unik, tnąc kościotrupa w żebra. Kilka kości spadło na ziemię, głośno obijając się o podłogę, a ich właściciel nawet nie zwrócił na to większej uwagi.

Shadow błyskawicznie sparował kolejny cios mieczem. Wiedział, że musi się spieszyć, bo zostało mu zaledwie kilkadziesiąt sekund, by pozostałe potwory w końcu do niego dotarły.

Stojący ma uboczu Dejvit z niepokojem obserwował walkę towarzysza. Był pewien, iż blondyn sobie poradzi, ale nie wiedział, czy zdąży na czas. Sam chciałby go wesprzeć, lecz zdawał sobie sprawę, że bez broni, zamiast pomóc, może tylko być dla kolegi dodatkowym problemem. W końcu, zdecydowanie trudniej się walczy, gdy trzeba jeszcze bronić swojego pomocnika.

Shadow odbijał nadchodzące ataki ostrzem miecza, co jakiś czas wykonując unik. Przez niezwykłą siłę Szkieletora, kolejny zadany mu cios był niezwykle trudny do obrony. Za każdym razem musiał lekko uginać kolana, wkładając w obronę całą siłę, by utrzymać miecz, co spowalniało jego następne reakcje. Jednym słowem, sam nie mógł wyprowadzić kontry.

Chłopak rzucił się w bok, przywierając barkiem do skalnej ściany, unikając przy tym kolejnego ataku. Odskoczył do tyłu, by zwiększyć dzielący go od przeciwnika dystans. Błyskawicznie zamarkował cięcie z prawej. Widząc, jak przeciwnik unosi miecz, osłaniając się przed atakiem, chłopak w jednej chwili przeniósł cały ciężar swojego ciała na lewą nogę, tnąc Szkieletora w korpus. Kręgosłup stwora pękł wpół, przez co góra jego torsu runęła w przepaść.

Po zaledwie kilku sekundach, pozostała na szczycie dolna połowa szkieletu potwora, rozsypała się w nieładzie.

Shadow westchnął cicho z ulgą, ale nawet nie zdążył odpocząć, bo rzuciły się na niego kolejne dwa Szkieletory. Jeden z nich dzierżył w rękach niewielki toporek, którym zamachnął się na chłopaka.

Blondyn ledwo uniknął ataku, omal nie tracąc przy tym równowagi. Zacisnął palce na rękojeści miecza, przygotowując się do kontry, gdy nagle czyjeś kościste palce chwyciły go za prawe ramię. Drugi kościotrup przyciągnął chłopaka do siebie, unieruchamiając mu również lewą rękę.

Shadow desperacko próbował wyrwać się z uścisku potwora, lecz ten był zbyt silny. Uniósł głowę, by zobaczyć pierwszego Szkieletora, który przygotowywał się właśnie do zadania mu śmiertelnego ciosu.

Potwór uniósł topór nad głowę, lecz nim zdążył go opuścić, nie wiadomo skąd pojawił się PayForDay. Chłopak skoczył z rozbiegu, prostując przy tym nogi, tak, by kopnąć kościotrupa w żebra. Szatyn upadł placami na skalne podłoże, wdając z siebie głośny świst, jakby całe powietrze zgromadzone w jego płucach w jednym momencie uleciało.

Podniósł się na łokciach, by zobaczyć efekt swojej bezmyślnej szarży. Zareagował instynktownie, widząc, iż jego przyjaciel miał kłopoty, co nie zmieniało faktu, że jeszcze chwila, a jego serce wskoczyłoby mu do gardła.

Mimo wszystko, osiągnął upragniony cel. Potwór zachwiał się, pozbawiony równowagi i spadł z urwiska, a co jeszcze lepsze, przed upadkiem wypuścił z rąk toporek, który teraz leżał pod nogami szatyna.

Pay poderwał się na równe nogi i skoczył ku nowej broni. Podniósł topór bez trudu, choć ten wyglądał na dużo cięższy. Spojrzał w kierunki Shadowa, którego wciąż trzymał drugi Szkieletor.

Jednym machnięciem topora odrąbał potworowi lewe ramię, uwalniając tym prawą rękę kolegi.

Blondyn szarpnął się gwałtownie, jednocześnie tnąc kościotrupa na oślep. Ostrze miecza szczęśliwie natrafiło na drugi bark Szkieletora, pozbawiając go drugiej ręki, która nadal – tak jak i poprzednia – wciąż kurczowo trzymała chłopaka.

— W czaszkę! — krzyknął.

Pay posłusznie uniósł topór, by po chwili z całą siłą opuścić go na kość czołową potwora. Topór wbił się aż po obojczyk, rozbijając czaszkę na dwie części.

Shadow jęknął z ulgi, gdy uścisk na jego przedramionach zależał, a szkielet rozsypał się na kawałki.

Stojący nieco bardziej z tyłu Dejvit pokiwał głową z uznaniem. Chciał nawet zacząć wiwatować, ale wolał nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. On ani nie miał broni, ani nawet nie biegał zbyt szybko, więc wybrał najodpowiedniejsze dla siebie zadanie, czyli obserwację.

Patrzył, jak jego towarzysze rzucają się na kolejne Szkieletory, z każdą minutą zmniejszając ich liczbę. Teraz drogę zagradzały im już tylko trzy. To zaledwie kwestia kilku sekund, by chłopcy mogli ruszyć dalej, więc Dejvit powoli skierował się ku lasowi.

Nagle coś go powstrzymało. Czyjaś chłodna dłoń chwyciła za bark chłopaka, nie pozwalając mu iść dalej.

Szatyn z przerażeniem w oczach spojrzał na stojącego za nim Szkieletora. Zaszedł go od tyłu? Ale jak to możliwe? Przecież dopiero co walczył z pająkiem!

Nie było czasu na myślenie. Chłopak instynktownie złapał za przegub potwora i gwałtownie pochylił się do przodu, przerzucając go sobie przez ramię. Ze względu na niewielką masę samego szkieletu, udało mu się to zrobić bez większego problemu.

Kościotrup wyrżnął kręgosłupem o kant urwiska, po czym runął w przepaść.

Dejvit obejrzał się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Pająk już od dawna leżał martwy, a z jego ciała obficie lała się bezbarwna ciecz. Mimo to, dwa kościotrupy nadal cięły jego zwłoki, odkrawając kawałek po kawałku.

Jedno jest pewne, chłopak sam nie chciał tak skończyć. Odwrócił się i ruszył biegiem do przyjaciół, którzy zmagali się z dwoma ostatnimi przeciwnikami.

Shadow zablokował miecz potwora ostrzem własnego, dając tym Payowi czas na atak. Szatyn zamachnął się toporem, trafiając prosto w kręgi szyjne potwora. Pozbawiona reszty ciała czaszka potoczyła się powoli po półce skalnej.

— Chłopaki, mamy ogon — zakomunikował zdyszany Dejvit.

— Że co? — Shadow spojrzał za siebie, z rosnącym strachem obserwując nadchodzące potwory.

Naraz zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. W ich kierunku zmierzały dwa uzbrojone w długie miecze Szkieletory, podczas, gdy przed nimi stał tylko jeden. Od lasu nadal dzieliła ich spora odległość, więc istniało ryzyko, że kolejne monstra niedługo staną im na drodze. Musieli uciekać i to natychmiast.

Zacisnął obie dłonie na rękojeści, ruszając w stronę ostatniego kościotrupa. Kątem oka dostrzegł idącego za nim Paya. Szatyn wprawdzie nie opanował w pełni, jak poprawnie posługiwać się swoją nową bronią, ale poznał już najważniejsze podstawy, czyli którym końcem powinien uderzać.

Shadow szybko rozprawił się z potworem, zupełnie sam, ponieważ Pay nawet nie zdążył mu asystować. Chłopcy ruszyli dalej biegiem, nie zważając na nic, byleby tylko dotrzeć do celu.

Pozostało im zaledwie kilka metrów. Półka skalna zaczęła się zniżać, tworząc niewielki spad, co trochę spowalniało bieg. Mimo to każdy pędził ile tylko sił w nogach, przeskakując przez pomniejsze głazy oraz co rusz boleśnie ocierając barkami o ścianę, gdy tylko skalna płyta robiła się węższa.

Jeszcze tylko paręnaście metrów dzieliło ich od nowego sektora. Pozostało tylko dotrzeć do końca skalnej półki, wyminąć sporych rozmiarów głaz, a do granicy obu sektorów pozostało jedynie pięć metrów.

Dejvit powoli opadł z sił. Zaczynało brakować mu tchu, a po lewej stronie brzucha czuł nieprzyjemne kłucie, jakby miał lekki skurcz. Nieco zwolnił biegu, ale wciąż pozostawał na równej linii z przyjaciółmi.

Dotarli już do ostatniej przeszkody – głazu, którego wystarczyło najzwyczajniej w świecie obejść. Skuszony myślą o nadchodzącym wypoczynku, szatyn podwoił wysiłek, coraz bardziej przyspieszając. Nie zauważył nawet, że jego towarzysze zostali nieco z tyłu.

Dejvit uśmiechnął się lekko, będąc coraz bliżej celu. Nagle zza głazu wychynęła dobrze mu znana postać. Potwór nie miał ani skóry, ani organów wewnętrznych, a składał się tylko z kości. Posiadał za to długą, drewnianą włócznię z żelaznym i bez wątpienia ostrym grotem. Ten właśnie grot błyskawicznie wbił się w ciało chłopaka, zagłębiając aż po drzewce.

Szatyn przez chwilę nie rozumiał sytuacji, otępiałym wzrokiem patrząc na wystającą z jego brzucha broń. Włócznia przeszyła go na wylot, lecz on nic nie czuł. Nic również nie słyszał. Świat wokół niego nagle jakby zwolnił, a wszystkie dźwięki ucichły. Ból nadszedł dopiero później, wraz z napływającą mu do ust krwią. Chłopak zakaszlał, plując przy tym obficie czerwoną substancją.

Dejvit miał nogi jak z waty. Dłużej nie były w stanie utrzymać ciężaru jego ciała. Osunął się na kolana, ponownie spluwając krwią. Szkarłatna ciecz zabarwiła mu całą koszulkę, leniwie spływając po spodniach. Naraz zrozumiał, że to koniec. Umiera.

— Nie! — wrzasnął Pay, podbiegając do rannego towarzysza. Ukląkł przy nim, wyciągając przed siebie rękę. Z nerwów nie mógł się skupić, przez co utracił dostęp do ekwipunku.

— Ratuj go! — krzyknął Shadow, nacierając na Szkieletora. Ciął potwora po żebrach, lecz ten, ignorując utratę kilku z nich, złapał blondyna za nadgarstek.

Chłopak próbował się wyrwać, ale potwór był zbyt silny. Zaniechał zatem prób uwolnienia dłoni i przełożył miecz do lewej ręki. Gdy już mu się udało, potwór nagle wymierzył mu cios z pięści prosto w szczękę. Blondyn upuścił broń, zataczając się do tyłu. Przyćmiło go na chwilę, przez co kościotrup bez trudu przewrócił chłopaka na ziemię, jedną ręką przyciskając głowę do podłoża, a drugą chwytając za szyję.

Tymczasem Pay wreszcie otworzył niewielki portal, z którego wydobył niewielką fiolkę z niebieskim płynem. Odkorkował buteleczkę, chcąc przyłożyć ją do ust konającego kolegi, gdy nagle, nie wiadomo skąd, ktoś wymierzył mu kopniaka pod żebra.

Szatyn runął bokiem na skalną posadzkę, wypuszczając z rąk fiolkę wypełnioną lekarstwem, która, upadając, roztrzaskała się na drobne kawałeczki.

— Nie — jęknął chłopak, desperacko próbując uratować choć kilka osadzonych na rozbitym szkle kropel magicznego płynu.

Rozwścieczony, spojrzał niespodziewanemu napastnikowi prosto w jego puste oczodoły. Szkieletor przed chwilą pojawił się obok jakby znikąd, a w dodatku rozbił ostatnią buteleczkę lekarstwa. Nie mógł zrobić nic gorszego.

Pay krzyknął wściekle, łapiąc za topór. Podniósł się z ziemi, nacierając na potwora z podwójną siłą. Ciął kilkukrotnie na oślep, lecz kościotrup dzierżył w dłoni okrągłą, metalową tarczę, blokując nią ataki szatyna. Ten jednak wciąż napierał, zmuszając przeciwnika do cofnięcia się. W końcu powoli stracił rezon. Topór był dla niego zbyt ciężki, by mógł nim tak bezkarnie wymachiwać.

Szkieletor uderzył go bokiem tarczy w pierś. Cios zwalił chłopaka z nóg. Szatyn boleśnie wyrżnął głową o skałę, omal nie tracąc przytomności.

Dejvit tępo patrzył, jak jego przyjaciel zostaje przygnieciony metalową krawędzią tarczy. Nacisk był na tyle silny, by po kilki sekundach w najlepszym wypadku zmiażdżyć chłopakowi mostek.

Parę metrów dalej leżał Shadow, duszony przez innego kościotrupa. Obaj chłopcy nie mieli najmniejszych szans na przetrwanie bez niczyjej pomocy. Ta jednak nie nadchodziła.

Szatyn zacisnął zęby, chwytając za drzewce tkwiącej w jego ciele włóczni. Zaparł się z całych, pozostałych mu sił, powoli wyciągając ja ze swojego brzucha. Ból, jaki mu przy tym towarzyszył, był nie do opisania. Miał wrażenie, że wyrywa sobie samemu wnętrzności, a wnętrze jego torsu zapłonęło żywym ogniem.

Włócznia wychodziła z ciała, centymetr po centymetrze, przez kilka niewyobrażalne długich sekund. W końcu chłopak wyjął broń do końca, a z rany momentalnie trysnęła fontanna krwi, zalewając całe podłoże.

Dejvit podparł się na drzewcach włóczni, by móc jakoś wstać. Chwiejnym krokiem podszedł do Shadowa, który już niemal konał z braku dopływu powietrza.

Uniósł włócznie, resztami sił wbijając jej grot z czaszkę potwora. Szkieletor puścił chłopaka, upadając na ziemię. Po chwili jego kości rozsypały się w nieładzie, ale szatyn już tego nie widział. Ledwo utrzymując się na nogach, brnął przed siebie, próbując dotrzeć do Paya. Powoli tracił wzrok, ale jeszcze przez chwilę był w stanie dostrzec zamgloną sylwetkę przyjaciela.

Za nim, po posadzce, ciągnęła się krwawa ścieżka. Chłopak cudem był w stanie ustać na nogach. Gdyby nie adrenalina, już pewnie dawno leżałbym martwy. Teraz jednak nie mógł sobie na to pozwolić.

Resztkami sił rzucił się na Szkieletora, strącając go z Paya. Tarcza uderzyła z brzdękiem o kamień, podobnie jak przygnieciony konającym chłopakiem kościotrup.

Dejvit uderzył bezwładnie o ziemię, gdy rozwścieczony potwór zrzucił go z siebie. Leżąc tak twarzą do dołu, poczuł ogarniający jego ciało nagły przypływ ciepła. Usłyszał jeszcze głośny trzask i dźwięk rozsypujących się po skalnej półce kości.

— Przepraszam, Dejv, straciłem lekarstwo. — Dotarł do niego stłumiony szloch Paya. — Naprawdę przepraszam. To moja wina...

Szatyn otworzył usta, by jakoś go pocieszyć. Chciał owiedzieć, żeby się nie obwiniał, lecz nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

— Nadchodzą! Musimy uciekać! — krzyknął Shadow.

Nagle wokół zapadła głucha cisza. Wrzaski blondyna i płacz Paya całkiem ucichły.

Gdy szatyn otworzył oczy, dostrzegł uśmiechniętego mężczyznę na oko po trzydziestce. Przed nim, na stole, leżał jakiś dokument o tytule zapisanym pogrubioną czcionką. Dobrze pamiętał tę kartkę. Podpisywał ją jakiś czas temu. Na samej górze zdążył odczytać jedno, krótkie zdanie. Brzmiało ono; "zgoda na udział w projekcie Death Game".

Zaraz potem wspomnienie zniknęło. Nastała całkowita ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro