To on

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Kusar wrzasnął z bólu, czując jak zęby jednego z otaczających go potworów wbijają się w jego ramię. Chłopak nie miał już szans, by samodzielnie się uwolnić. Został okrążony przez zbyt liczną hordę.

    Spojrzał błagalnie na Suchego - swoją jedyną nadzieję. Nadzieja ta prysła, gdy ujrzał wyraz oczu blondyna. Przepełniał je wielki ból. Ból i rozczarowanie samym sobą oraz czynem, którego zamierzał zaraz dokonać.

    Kusar od razu wiedziałam co zrobi jego nowy przyjaciel, choć już nie zasługiwał na to miano.

    Teraz chłopak patrzył zamglonym wzrokiem na plecy oddalającego się towarzysza. Słyszał jak ten jeszcze coś krzyczy, lecz nie zrozumiał słów. Prawdopodobnie były to jakieś przeprosiny. Bez wątpienia szczere, choć nadal nic nie warte.

    Zombie wgryzający się w ramię bruneta zacisnął szczękę jeszcze mocniej, wbijając swe pożółkłe zębiska w mięśnie chłopaka. Przez charkot pozostałych potworów przebił się kolejny wrzask, tym razem znacznie głośniejszy od poprzedniego.

    Kusar czuł, jak jego tkanka mięśniowa powoli rozrywa się pod wpływem nacisku zębów napastnika, lecz sam nie mógł z tym nic zrobić. Drugi potwór trzymał go za prawą rękę, więc chłopak pozostawał całkiem bezbronny.

    Desperacko zerkał na swój miecz, leżący nieopodal, w ciele martwego już zombie. Nie było szans, by dał radę po niego sięgnąć.

    Zacisnął zęby, próbując powstrzymać krzyk, choć potwór nadal wgryzał mu się w ramię. Zamknął oczy, czekając na nieuniknione. Przypomniał sobie swoich przyjaciół. Obcy zginął w podobny sposób, również od ugryzienia. Na jego nieszczęście, on będzie musiał się męczyć dłużej.

    Ciekawe co dzieje się teraz z Qwickiem? Przecież miał go odnaleźć. A jeśli jeszcze żyje? Zostanie wtedy całkiem sam, bez żadnego sojusznika.

    Nagle usłyszał cichy świst. Strzała przecięła powietrze, wbijając się tuż obok, prosto w głowę najbliższego zombie. Krew trysnęła z rany, obryzgując wszystko dookoła, a chłopak poczuł jak zacisk zębów na jego lewym ramieniu momentalnie słabnie. Otworzył oczy, próbując dostrzec swego wybawiciela, lecz powieki miał całe skąpane w jakiejś substancji. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to krew.

    Szybko przetarł oczy zdrową ręką, uświadamiając sobie kolejną rzecz. Drugi zombie również go puścił. Teraz wszystkie umarlaki skierowały się w stronę jego wybawcy, zupełnie tracąc zainteresowanie nim samym.

    Chłopak nadal nie mógł dostrzec łucznika, ale to nie obserwacja była jego celem nadrzędnym. Pochylił się po miecz, by po chwili ściąć najbliższemu potworowi łeb. Dopiero wtedy zrozumiał jak wielki błąd popełnił. Choć niemalże cała horda wciąż zmierzała do tajemniczego przybysza, kilkoro zombiaków teraz zwróciło się prosto ku niemu.

    Kusar puścił się biegiem przed siebie, chcąc jak najszybciej oddalić się od potworów, lecz wtedy kolejna strzała wbiła się w drzewo, tuż przed nim. Brunet gwałtownie zahamował, omal nie potykając się o pojedynczy, wystający z pod ziemi korzeń. Spojrzał na wbity do połowy grot strzały. Jeden z końców drzewca ozdabiała biała lotka, wykonana z nieznanego mu tworzywa.

   Gdzieś już taką widział, tylko nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Teraz raczej zastanawiał się, dlaczego jego wybawca nagle próbuje go zabić. Zrozumiał dopiero, gdy spomiędzy głośnych powarkiwań wyłapał charakterystyczne klekotanie.

    Więc to szkieletor go ocalił? Ale dlaczego? Chłopak myślał gorączkowo, jednocześnie kryjąc się za najbliższym drzewem. Przywarł plecami do pnia z nadzieją, że żaden potwór nie zajdzie go od przodu.

     Musiał schować się, by zejść z linii ognia szkieletora. Kościotrup nie byłby w stanie obejść drzewa, ponieważ drogę blokowała mu horda zombie.

    Kusar chwycił się za obolałe ramię, próbując jakoś zatamować krwawienie. Rana na szczęście nie była na tyle poważna, by wyrządzić mu śmiertelne szkody, choć ugryzienie przez zombie mogło być fatalne w skutkach. Jeśliby wierzyć przesądom, lub filmom o tych potworach, niedługo powinno wdać się zakażenie. Nawet jeśli to tylko mity, zmieszanie krwi ze śliną umarłego zdecydowanie nie wyjdzie mu na dobre.

    Ostrożnie wyjrzał zza drzewa, próbując dostrzec swojego głównego przeciwnika. Jak się okazało, nie był sam. Towarzyszyły mu jeszcze trzy inne kościotrupy, również uzbrojone. Dwóch miało miecze, a trzeci łuk. Ci z mieczami odpierali najbliższe zombie, które zdołały wspiąć się na wzgórze, gdzie znajdowali się kościani wojownicy.

    Strzały oczywiście nie imały się martwych już zombie, których zabić można było jedynie zranieniem mózgu, lub całkowitym oddzieleniem go od ciała. Tylko czysty strzał w czaszkę mógłby im coś zrobić, ale nawet szkieletory nie były tak wyśmienitymi łucznikami, by trafiać za każdym razem. Przewaga liczebna hordy w końcu dała się we znaki przeciwnikom.

    Brunet był świadkiem prawdziwej bitwy potworów, które jak się okazuje, nie przepadają za sobą wzajemnie.

    Dwójka kościotrupów, dzierżąca z dłoniach miecz, wściekle siekała napierających ożywieńców, lecz zombie powoli zaczynały ich przytłaczać, spychając coraz bardziej w las. Łucznicy również dawali z siebie wszystko, choć to nadal było zbyt mało.

    Żywe trupy dopadły pierwszego kościanego wojownika, rozdzierając go na strzępy. Pierw złamały mu kręgosłup, by chwilę później go rozczłonkować. Drugi, pozbawiony wsparcia, szybko podzielił los towarzysza.

    Pozostałe szkielety zaczęły się wycofywać. Właśnie tu chłopak zobaczył swoją szansę. Wychynął zza drzewa i puścił się pędem przed siebie. Chciał jak najszybciej oddalić się od pola bitwy.

    Nagle usłyszał dobrze mu znany, gardłowy harkot, tym razem jednak znacznie bliżej. Obrócił się błyskawicznie, w ostatniej chwili dostrzegając zagrożenie. To był ten wyjątkowo szybki zombie, który teraz biegł prostu na niego. Kusar omal się nie przewrócił na widok napastnika. Serce na chwilę przestało mu bić, a całe ciało niemalże podskoczyło, jakby poraził go prąd.

    Wystawił przed siebie rękę, w której dzierżył miecz, a umarlak nabił się wprost na niego. Ostrze weszło w tors potwora, jak nóż w kostkę ciepłego masła, zagłębiając się aż po rękojeść. Mimo to, potwór nawet nie zareagował, wściekle kłapiąc szczęką w próbie wygryzienia się w ciało chłopaka. Przerażony brunet odsunął od siebie potwora za pomocą mocnego kopnięcia.

    Zombie stracił równowagę, upadając na plecy, co nastolatek błyskawicznie wykorzystał. Wbił miecz, na który wciąż nadziany był potwór, prosto w ziemię, tak by przyszpilić do niej napastnika. Podziałało. Umarlak nie potrafił wstać, gdy rękojeść blokowała mu możliwość swobodnego ruchu.

    Chłopak bez wahania zdecydował się poświęcić miecz, by ratować skórę. Wiedział, że tym razem nie miałby tyle szczęścia, co przy pierwszym starciu z podobnym mutantem. Jego ruchy były zbyt szybkie, a rana bruneta znacznie utrudniałaby walkę.

    Pozbawiony swoje jedynej broni, Kusar mknął przed siebie na złamanie karku. Między drzewami widział coraz to nowsze potwory, z którymi miał już nieprzyjemność walczyć poprzedniej nocy. Musiał jak najszybciej zniknąć im z pola widzenia, nim jakiś postanowi go napaść.

    Biegł ile sił w nogach, aż w końcu powoli zaczynało brakować mu tchu. Serce wciąż biło nierównomiernie, a płuca zdawały się kurczyć, odcinając dopływ tlenu do pozostałych narządów. Zawroty głowy targnęły chłopakiem, tak, że omal nie stracił równowagi. Podparł się ręką o najbliższe drzewo, próbując dojść do siebie i wtedy to usłyszał. Przeraźliwy wrzask, który zmroził go aż do kości.

    Każdy włos zjeżył się na głowie bruneta, a po jego plecach przeszły ciarki. Rozpoznał ten głos, nawet jeśli nie brzmiał już dokładnie tak jak dawniej. To był krzyk Qwicka.

    Natychmiast poderwał się z miejsca. Wszystkie dolegliwości momentalnie ustały, albo raczej on przestał je zauważyć. Ruszył w kierunku, z którego dochodził przeciągły wrzask.

    W głowie kołatała mu tylko jedna myśl.

    — To Qwick. To on — mamrotał do siebie. — Qwick żyje. To on. On żyje.

    Wznowił bieg, szukając źródła owych krzyków. Jego przyjaciel był blisko. Mógł go odnaleźć i być może jeszcze uratować. Nie miał broni, lecz nie wziął tego chociażby pod uwagę. Wciąż majacząc, poszukiwał towarzysza, nawet gdy wrzaski ustały.

    Oprzytomniał dopiero, gdy jego uszu dobiegły jakieś głosy. Nie rozpoznał żadnego z nich.

    Szybko kucnął, kryjąc się w zaroślach i nasłuchiwał. Dwójka chłopców, prawdopodobnie nastolatków rozmawiała żywo, jakby dyskutowali o czymś niezwykle ważnym.

    Kusar domyślił się, że to inni gracze. Nie było wśród nich żadnej dziewczyny, więc nie mogła to być drużyna Suchego. Czyli w leśnym sektorze jest więcej przeciwników?! Ilu ich tu już dotarło? W grze miało być łącznie osiemnastu graczy, co oznacza, że skoro natknął się na trzecią drużyną, połowa zawodników znajduję się teraz w jednym, niewielkim sektorze.

    Nie jest dobrze. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie.

     Jeśli go znajdą, istnieje duże prawdopodobieństwo, że go zabiją. Musiał więc być całkiem cicho, by żaden go nie zauważył.

    Wyjrzał zza zarośli, chvąc spojrzeć na nieznajomych. Ku jego przerażeniu, obaj zmierzali prosto w jego kierunku. Musiał uciekać, lecz wtedy zaprzepaści szanse na odnalezienie Qwicka. Walka też nie wchodziła w grę, ponieważ stracił swój miecz. Sytuacja bez wyjścia.

    Tak jak przewidywał, miał do czynienia z dwójką nastolatków. Jeden z  nich, krótko ostrzyżony szatyn nie wyglądał na trudnego przeciwnika. Był bardzo szczupły, bez wyraźnej tężyzny. Natomiast drugi, blondyn o intensywnie niebieskich oczach, sprawiał wrażenie groźnego. Jego twarz zdobiły liczne blizny, zresztą tak samo jak całą resztę ciała. Zapewne miał spore doświadczenie w walce. Ponadto obaj dzierżyli miecze. Nie było szans, by brunet zdołał pokonać choćby jednego.

    Zaklął cicho, wymykając się pod osłoną ciemności. Przemykał między rozłożystymi krzakami, wciąż pochylony do przodu. Mógł spróbować obejść obcych dookoła, choć to również nie dawało gwarancji, że odnajdzie miejsce, z którego właśnie uciekł. Wszak znajduje się w lesie. Nocą. Nie było mowy o zachowaniu poprawnej orientacji w terenie. Potwory również mogą mu tego nie ułatwiać.

    — Cholera — warknął, kryjąc się za grubym pniem jednego z drzew. Właśnie stracił jedyną okazję na odnalezienie przyjaciela. Gdyby tylko miał miecz, wszystko mogłoby skończyć się zupełnie inaczej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro