Tęskniłeś?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Krew trysnęła z ciała potwora, obryzgując pobliską trawę. Pajęczak zasyczał wściekle, zwijając się z bólu po utracie przedniej kończyny. Następnie całkiem ucichł, gdy grot włóczni przebił się przez odwłok bestii, godząc za razem jego serce. 

    Pay szarpnął za drzewce, by wydobyć broń z ciała pająka. Oślizgła, bezbarwna hemolimfa zaczęła wypływać ze zwłok świeżo ubitego pająka. Chłopak skrzywił się na ten dość nieprzyjemny widok. Nigdy nie przepadał za pająkami, a zwłaszcza tymi większymi od niego.

     Rozejrzał się po okolicy, wypatrując kolejnego zagrożenia. Poprzedni potwór pojawił się dosłownie znikąd, więc tym razem wolał nie ryzykować i ruszył biegiem przez las. Tamten pajęczak prawdopodobnie zeskoczył z któregoś drzewa, zatem stanie w miejscu byłoby najgorszą decyzją, jaką mógłby podjąć.

    Biegnąc tak bez celu, spojrzał w górę, wprost na rozgwieżdżone niebo, widoczne między koronami drzew. Ta noc była jak dotąd jedną z najgorszych od początku rozgrywki. Już nawet nie pamiętał kiedy to było. Odkąd Shadow został zamordowany minęły pewnie dwie doby. Dokładnie tyle zajęło mu wzięcie się w garść i zaadaptowanie do tutejszego środowiska.

    Dwie doby bez kontaktu z ludźmi wyszły mu zdecydowanie na dobre. Zrobił sobie wewnętrzny, emocjonalny detoks, dzięki czemu stał się mentalnie silniejszy. Obrał nowy cel, jakim było przetrwanie. Porzucił zemstę na blondynie, który zamordował Shadowa. Co prawda, nie wybaczył mu tego, ale docenił, że jego samego zostawił przy życiu. Zachowanie obcego było zarówno bezczelne jak i poniekąd honorowe, co Pay był w stanie docenić. Szczerze liczył, że to właśnie z nim przyjdzie mu zmierzyć się w finale.

    Podczas ostatnich dwóch dni, chłopakowi powoli zaczynała doskwierać samotność. Całe szczęście, że miał jeszcze potwory, na których co noc, bez ustanku ćwiczył posługiwanie się nową bronią. O dziwo przyszło mu to niezwykle łatwo, jakby trenował przynajmniej miesiąc.

    Pay nie miał pojęcia co działo się przed rozpoczęciem gry, ale miał dziwne przeczucie, jakby się kiedyś do niej przygotowywał. Nie mógł inaczej wytłumaczyć tego, jakim cudem przetrwał do teraz. Do tego dochodziły jeszcze dziwne sny, jakby wyrwane z czyjegoś życiorysu. Niekiedy zwykłe, przepełnione nudą i tandetnymi serialami, a czasem nieco bardziej ekscytujące. Krótkie, przeplatające się ze sobą wizje nawiedzały go od dwóch dni, kiedy tylko próbował odespać noce. Być może przedstawiały jego własne życie, przeszłość nim stracił pamięć. Jednakże nie rzucały nowego światła na obecną sytuację. Wprowadzały do jego głowy tylko jeszcze większy chaos. Poza przeszłością bowiem, widział również momenty, w których miał co najmniej dwadzieścia parę lat. Pozostaje zatem pytanie - w czyje życie miewa wgląd?

    Zwolnił tempa, widząc przed sobą gigantyczną pajęczynę. Setki tysięcy nici oplatały korony drzew, przysłaniając kilkuset metrowy obszar, niczym śnieżnobiała płachta.

    Do tej pory nie widział tak licznie zaplecionych pajęczyn. Czyżby trafił na swego rodzaju gniazdo? Tylko czego mógł się tam spodziewać? Najbardziej prawdopodobne byłoby znajdujące się w środku legowisko pająków. Istniała też szansa, że spotkałby tam ich królową, lub po prostu przywódcę. Chociaż...

    Pay zastanowił się chwilę. Czy pająki mają coś w rodzaju organu dowodzącego? A może to jednak były mrówki? Zresztą, nie miało to większego znaczenia, i tak by tam nie wlazł, nawet za całe złoto tego świata. Z drugiej strony, wizja odkrycia czegoś równie niesamowitego, co królowa pająków było niezwykle kuszące. W końcu znajdował się w grze. Może właśnie trafił na jakiś ukryty quest, który da mu potężną broń, lub coś ułatwiającego przetrwanie. Głupio byłoby tak po prostu odejść, zaprzepaszczając potencjalną szansę na ułatwienie sobie życia. O ile nie zginie zaraz na wejściu.

    Westchnął cicho. Gdyby tylko miał przy sobie instrukcję... To co? Wyjął by ją i tak po prostu zaczął czytać? Już zmarnował wystarczająco dużo czasu na rozmyślanie. Tu było zbyt niebezpiecznie, żeby choć na chwilę pozostawać w miejscu, a co dopiero w bezruchu.

    Westchnął z rezygnacją i ruszył dalej, szerokim łukiem omijając tę tajemniczą część lasu, ukrytą w białym kokonie. Ciekawość nadal zżerała go od środka, ale rozsądek w tej bitwie okazał się silniejszym orężem. Bóg jeden wie, co czekałoby chłopaka po wkroczeniu do środka.

   Uśmiechnął się pod nosem pomyślawszy o boskiej wiedzy. To miejsce zdecydowanie nie znajduje się pod jego jurysdykcją. Bóg opuścił to miejsce, o ile w ogóle miał do niego wstęp. Cyberświat miał inne bóstwo, a był nim twórca gry. To on skazał całą szesnastkę niewinnych ludzi na ten koszmar. Przed oczami stanął mu obraz konającego Dejvita, który oddał życie, by uratować swoich towarzyszy. Shadow również nie zasługiwał na tak brutalny koniec. Pay nigdy nie zdoła wymazać z pamięci jego zmumifikowanych zwłok.

    A co jeśli...? Co jeśli jednak zasłużyli? Może obecność wszystkich zawodników tej szalonej gry wcale nie jest przypadkowa. Może...

    Pokręcił energicznie głową, próbując odgonić od siebie tego typu myśli. Nie mógł pozwolić na rozpraszanie się jakimś gdybaniem. W ten sposób nigdy nie zdołałby się stąd wydostać.

   Oparł trzon włóczni o ramię, by zminimalizować zmęczenie związane z noszeniem broni. Nie zamierzał chować jej do ekwipunku, by stałe być gotowy na ewentualne odparcie ataku wroga. Potwory czaiły się wokoło, lecz zdawały się go nie zauważać.

    Przemknął cichaczem w cieniu drzew, lawirując między grubymi pniami, szybko i zwinnie niczym gepard. Oddalał się od skupiska wrogich bestii, co chwila spowalniając biegu, tak by paręset metrów pokonywać szybkim marszem, a następnie ponownie przyspieszyć. W ten sposób chciał zaoszczędzić jak najwięcej sił.

    Nagle, tuż przed nim, jakby znikąd wyłonił się szkieletor, uzbrojony w długi, oburęczny miecz. Pay w pierwszym odruchu chciał uskoczyć w bok i ominąć potwora, nim wywiąże się walka, lecz zamiast tego zamarł w bezruchu. Powodem jego rozproszenia była drobna postać, która beztrosko spacerowała między drzewami. Człowiek, a konkretnie odziana w białą suknię dziewczyna, przechadzała się kilkadziesiąt metrów przed nim, jakby kompletnie nie zdawała sobie sprawy z czyhającego na nią zagrożenia. Może i słusznie, gdyż wszelakie potwory w jej okolicy zdawały się celowo od niej oddalać.
   
    Pay doskonale wiedział kim jest owa dziewczyna. Co więcej, zamierzał jak najszybciej ją dogonić, lecz na drodze wciąż stał mu szkieletor.

   Spojrzał na wroga i z przerażeniem stwierdził, że zatrzymał się na zbyt długo. Kościotrup zbliżył się na tyle, by włócznia przestała dawać mu przewagę dystansu. Chłopak w ostatniej chwili uniknął ataku szkieletora, stwarzając sobie tym okazję do błyskawicznego kontrataku. Nagły przypływ adrenaliny sprawił, że z nadludzką wręcz szybkością wymierzył włócznią w czaszkę potwora. Grot ostrza uderzył idealnie pod szczękę truposza, łamiąc mu kręgi szyjne. Głowa szkieletu z cichym trzaskiem uderzyła o ziemię, co wcale nie zakończyło pojedynku. Kościotrup zamachnął się mieczem na oślep, omal nie trafiając przy tym Paya.

   Chłopak kucnął, znów o włos unikając ostrza, by następnie skoczyć, wybijając się z tej pozycji. Wylądował obydwiema nogami na czaszce wroga, łamiąc ja na kilkanaście części. Rozległ się donośny trzask, czemu towarzyszył dźwięk rozpadającego się szkieletu.

    "Mało brakowało" - pomyślał Pay, patrząc na stertę kości, która jeszcze przed chwilą tworzyła "ciało" żywego kościotrupa.

    Chciał ruszyć w pogoń za wcześniej zauważoną dziewczyną, lecz teraz nie mógł jej nigdzie dostrzec. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nie mogła przecież oddalić się zbyt daleko w przeciągu zaledwie kilku sekund.

    Z nadzieją, że ta ukrywa się za którymś z masywnych pni drzew, pobiegł w kierunku, gdzie wcześniej ją zauważył.

    — Dokąd tak pędzisz? — Zatrzymał go dobrze znany mu głos. Obrócił się zaskoczony. — Chyba nie chciałeś mi uciec?

    Twarz chłopaka przyozdobił szeroki od ucha do ucha uśmiech.

    — Witaj, Riksi — powiedział, patrząc na dawną towarzyszkę, jak na najwspanialszy prezent na świecie. — Długo cię nie było.

    Przybyszka posłała mu rozbawione spojrzenie. Widok jej dużych, ciemnobrązowych oczu zadziałał na chłopaka niezwykle kojąco. Tęczówki niemal idealnie pasowały do koloru włosów dziewczyny. To samo można by powiedzieć o jasnoczerwonych, wydatnych ustach, wręcz podkreślających jej śnieżnobiałą cerę. Efekt ten, sprawiał, iż wygląd dziewczyny był dla Paya poniekąd pociągający.

    — A co? — Uśmiechnęła się do niego figlarnie. — Tęskniłeś?

    — A żebyś wiedziała! — niemal wykrzyknął Pay. — Czułem się trochę pominięty.

    Uśmiech na twarzy dziewczyny nieco przygasł. Przypomniała sobie informację o śmierci Shadowa i nagłym spadku procentu szans na przeżycie u Paya. Współczynnik przetrwania w tamtym momencie był rekordowo blisko zera. Jednak, od tego czasu minęły dwa dni, a szatyn wciąż żył.

    — Wybacz, miałam dość napięty grafik — odparła, siląc się na wesoły ton. Oczy jednak zdradzały jej prawdziwy nastrój, co nie umknęło Payowi.

    — Wszystko w porządku? — zapytał. Zaniepokojony wyraz twarzy chłopaka nieco kłócił się z trzymaną przez niego w dłoni dwumetrowa włócznią, z czego również szybko zdał sobie sprawę. pospiesznie schował broń do ekwipunku i spojrzał na dziewczynę wyczekująco. 

    Riski pokiwała głową, starając się odgonić od siebie złe wspomnienia. Dla niej ostatnie dwa dni również nie należały do najprzyjemniejszych. Walka z Suchym była zaledwie początkiem problemów. Ten dupek jakimś cudem zdołał ją wytropić i omal nie zamordował. Jednak zdążyła ewakuować się w trybie natychmiastowym, dzięki czemu zachowała głowę. Co do Paya, nadzorowała go z ukrycia, a ciągły wzrost jego statystyk tylko napawał ją radością. Szatyn naprawdę miał potencjał na przetrwanie do końca rozgrywki. Równie dobrą kondycją mogli poszczycić się jeszcze tylko dwaj gracze - Hawajek i ten cholerny Suchy.

    — W jak najlepszym — skłamała. Musiała powstrzymać się od westchnienia, zdając sobie sprawę z tego co zaraz nastąpi - seria pytań.

    Nie myliła się, lecz niestety chłopak miał ich jeszcze więcej niż przypuszczała.

   — A teraz mów. Ilu graczy zostało? Twórca nadal żyje? Jest gdzieś w pobliżu? I dlatego nie było cię tu tyle czasu?

    Riksi zawahała się. Nie powinna udzielać żadnemu z graczy takich informacji, jednak kusiło ją, by teraz zrobić mały wyjątek.

   — Zostało was łącznie dziewięciu — odpowiedziała powoli, myśląc nad każdym wypowiedzianym słowem, by przypadkiem nie powiedzieć zbyt wiele. — Żyje, ma się całkiem dobrze. No, powiedzmy... A ja chciałam po prostu trochę odpocząć.

    — Mhm — mruknął Pay, wyraźnie nie zadowolony ze szczątkowych informacji, jakie uzyskał. Wiedział, że dalsze dopytywanie nie ma sensu i może tylko przynieść odwrotny skutek. Natomiast pierwsze zdanie zdecydowanie zasłużyło na uwagę. Połowa rywali już nie żyje. Oznacza to, że rozgrywka dopiero teraz zaczyna nabierać tempa.

    Pozostała jeszcze jedna ważna kwestia, której chłopak kategorycznie nie mógł pominąć. Pytanie nurtujące go od kilku dni, niemalże samo cisnęło mu się na język.

    — Nie odbierz tego źle, ani nie pomyśl sobie nic dziwnego, ale... — zaczął. Już od samego początku poplątał mu się język, lecz mimo to kontynuował. — Tak sobie myślałem... Pamiętasz wszystko z poprzedniego życia? Znaczy, tego przed grą. Kiedy jeszcze nie straciłem pamięci.

    Riksi kiwnęła głową zaskoczona. Spodziewała się wielu nietypowych pytań, ale tego, które miało za chwilę paść, zdecydowanie nie mogła przewidzieć.

   — No... bo jestem bardzo ciekawy... — jąkał się dalej Pay. — Kim my w ogóle dla siebie byliśmy?

    Riksi na chwilę zamurowało. On... W takiej sytuacji pyta o ich relację? A może chodziło o coś innego?

    — W sensie, długo się znamy? — dodał pośpiesznie chłopak, widząc jej reakcję. — Jesteśmy może... Nie wiem, przyjaciółmi? Może... Może parą?

    Riksi roześmiała się niespodziewanie.

    — Parą? My? — Na te słowa znów zaniosła się głośnym śmiechem. — Wybacz, ale w prawdziwym świecie nie byłeś nawet zbyt godny uwagi. Znaczy... Cały czas jesteś miły i zabawny, ale brakowało ci tego, co masz tutaj.

     — Ryzyka nagłego utraty życia? — zgadną, niezrażony opinią dziewczyny. Oczywiście zabolała go, ale postanowił nie dać tego po sobie poznać. W końcu, nigdy nie zakładał, że będzie miał z dziewczyną jakąś głębszą relację, która nie kończyła się tylko na przejściu na "ty". Tylko zwyczajnie, w głębi serca bardzo mocno na to liczył.

    — Brakowało ci męskości — odparła zabójczo bezpośrednio. Może i subtelność nie była jej największym atutem, ale przynajmniej nie owijała za długo w bawełnę.

    Pay poczuł jak jakaś niewidzialna dłoń wbija mu strzykawkę wypełnioną testosteronem, prosto w kręgosłup. Elektryczny impuls momentalnie przeszedł przez jego ciało, zapalając małą, gniewną iskierkę w jego głowie. W chłopaku wręcz zawrzało, lecz błyskawicznie stłumił emocję w zarodku, za pomocą racjonalnego myślenia. Wybuch furii, czy inne zachowanie prowadzące do kłótni jest bezcelowe. Zresztą ona mówiła odnosząc się do tego Paya, którego nawet on sam nie pamiętał. Mimo to, urażone męskie ego wręcz krzyczało w jego umyśle.

    "Ta zniewaga krwi wymaga!", usłyszał, razem z nagle rozbrzmiałą pieśnią bitewną. Ledwo uciszył wszystkie myśli za pomocą agresywnego, trwającego niemalże całą sekundę mrugnięcia.

    — Zaręczam, że z moją męskością wszystko w porządku. — zapewnił najłagodniejszym tonem, na jaki tylko mógł się zdobyć. — I bez wątpienia jest na swoim miejscu.

    Riksi aż się uśmiechnęła, próbując to ukryć odwracając głowę.

    — Spokojnie, nigdy w to nie wątpiłam. — Dziewczyna spojrzała na niego z rozbawieniem. — Ale bardzo długo nie dawałeś tego po sobie poznać.

    — Okej, lecz to było kiedyś, a teraz nawet ty dostrzegasz różnicę — podsumował, udając zamyślonego. — Czyli... Tutaj mam większą szansę, że zgodzisz się pójść ze mną na randkę?

    Riksi ponownie się roześmiała. Tym razem jednak zupełnie nieironicznie, a wręcz ciepło i przyjaźnie.

    — Tutaj, to raczej nie — odpowiedziała po chwili. — Raczej ciężko znaleźć w okolicy dobrą restauracje.

    Pay również się roześmiał. Co prawda, w jego wypadku był to śmiech raczej z grzeczności i próby podlizania się, ale wyszedł równie autentycznie.

    — Dobrze się składa — odrzekł spokojnie. — Nie przepadam za chodzeniem do restauracji. Wolę na przykład kino.

    Zapadła krótka, niezręczna cisza. Choć trwała ona zaledwie kilka sekund, Payowi wydawało się, że czeka na odpowiedź co najmniej kwadrans. W końcu Riski otworzyła usta, by finalnie zostawić go w tej samej niepewności, z którą zmagał się zadając to pytanie.

    — Może.

    "No cóż... Przynajmniej wciąż była nadzieja", pomyślał.

    — Oczywiście jeśli przeżyjesz — dodała po chwili Riksi.

    Na te słowa chłopak znów poczuł igłę wbijającą się w jego kręgosłup, tuż nad kością ogonową. Jeśli przeżyje... To zdanie rozeszło się w jego głowie głośnym echem. 

    — Czekaj... Czyli na serio śmierć w grze, równa się ze śmiercią w realu? — dopytał, choć w sumie ani razu w to nie zwątpił. Jednak myśl o tym przyprawiała go o gęsią skórkę. Przecież to tylko gra. Dlaczego po utracie życia nie miałby pojawić się napis "Game Over", z towarzyszącą mu dramatyczną muzyką?  Dlaczego nie trafi do jakiejś sali dla poległych obserwatorów, czy nie stanie się duszkiem, błąkającym się bez celu po mapie? Śmierć naprawdę musi wszystko zakończyć? Przecież to tylko gra!

    — Na pewno chcesz to wiedzieć? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. Pay szczerze tego nienawidził, lecz tym razem musiał przyznać jej rację.

    — Nie.

     — Dobry wybór — powiedziała chłodno. 

     Atmosfera momentalnie uległa ochłodzeniu. Przez dłuższą chwilę oboje wbijali wzrok w podłogę. W końcu Pay zdecydował się przerwać tę niezręczną ciszę. Podniósł głowę, by spojrzeć na dziewczynę, lecz zobaczył jedynie spowite poranną mgiełką drzewa. Rozejrzał się zdezorientowany w poszukiwaniu towarzyszki, lecz tej już nigdzie nie było. Zniknęła, znowu. Po raz kolejny rozpłynęła się w powietrzu, nie siląc się nawet na słowa pożegnania.

    Westchnął tak donośnie, jakby próbował w ten sposób wydechnąć z swojego ciała cały żal i zawód, które powoli wypierały wszystkie inne emocje, zostawiając jedynie przytłaczające uczucie pustki. Nie udało się. Wręcz przeciwnie, czuł, jakby wszystko narastało z każdą sekundą. Miał już dość ciągłego osamotnienia. Dwa dni, jedynymi żywymi istotami, jakie spotykał były potwory, lub zamieszkujące ten sektor zwierzęta. Riksi natomiast chwilowo zdjęła z niego całe to poczucie alienacji i pustki egzystencjalnej, lecz po jej zniknięciu wszystko wróciło z zdwojoną siłą.  Po raz kolejny został sam, zdany tylko na siebie i zdradliwe algorytmy gry. 

    — Cholera — zaklną pod nosem. Nie miał teraz czasu na smutki. Za chwilę ta mistyczna, niewidoczna bariera ochronna Riksi zniknie, a wtedy wszystkie potwory w okolicy na ponów zaczną próbować go zabić. I dobrze, będzie miał się na kim wyżyć. Błyskawicznie wyjął z ekwipunku swoją, od niedawna ulubioną broń - dwumetrową, jesionową włócznię. Żelazny grot wręcz zabłysnął lichym blaskiem, rozświetlając mrok nocy, jakby ukazując w ten sposób żądzę krwi. O ile przedmiot może posiadać jakąkolwiek żądzę. Pay czasem miał wrażenie, że tak właśnie jest. Kiedy chwytał za drzewce, czuł, jak narasta w nim agresja, potrzeba mordu. Choć może to tylko złudne wrażenie, wynikające z tego, że dobywał broni tylko i wyłącznie w tym celu, przelewając na walkę wszystkie negatywne emocje.

    Powolnym krokiem ruszył przed siebie. Nie musiał długo czekać, by na jego drodze pojawił się pierwszy przeciwnik. Żywy trup skierował się ku chłopakowi, wyciągając łapczywie ręce przed siebie, jakby próbował pochwycić go z kilkunastu metrów. Pay zacisnął dłoń na trzonie włóczni, a jego chód, szybko przeistoczył się w bieg. Z furią natarł na zombie, zatapiając żelazny grot w czaszce potwora, aż ten nie przebił jej na wylot. Ciałem potwora targnęły pośmiertne spazmy, w wyniku których chłopak niemalże został spoliczkowany bezwładną, przegniłą ręką. 

    Pay kopniakiem zsunął zwłoki ze swojej broni i bez chwili wytchnienia rzucił się na kolejnego wroga. Drugi zombie nie zdążył nawet przyjrzeć się oprawcy, nim dołączył do towarzysza. Trzecią kłodą na drodze okazał się olbrzymi pająk. Chłopak mierzył się z podobnymi już parę razy, mimo to walka zajęła mu nieco dłużej niż w dwóch poprzednich przypadkach. Seria uników przed długimi, włochatymi odnóżami zakończyła się dopiero, gdy w końcu trafił grotem w jedną z nich. Odciął połowę przedniej nogi potworw, co chyba tylko dodatkowo go rozwścieczyło. Pajęczak zasyczał przeraźliwie i zaatakował ze zdwojoną mocą. Brak lewego odnóża jednak wystarczająco zmniejszył skuteczność jego szarży. Nie minęło nawet kilka sekund, a prawe, przednie odnóże stwora wylądowało na ziemi, obryzgując chłopaka hemolimfą - odpowiednikiem pajęczej krwi. Dalsza część walki potoczyła się błyskawicznie. Pay wskoczył na grzbiet przeciwnika, używając włóczni jako podparcia i jednocześnie stabilizatora, by chwilę później zatopić jej grot w cielsku bestii. Dla pewności dźgnął pajęczaka jeszcze dwukrotnie, prawdopodobnie uszkadzając tym jakieś, niezwykle ważne organy wewnętrzne, ponieważ potwór przewalił się na plecy, podkurczając nieodcięte jeszcze odnóża. Cielsko pająka omal nie przygniotło chłopaka, lecz ten na szczęście zdążył w ostatniej chwili zeskoczyć.

    Od adrenaliny aż huczało mu w głowie i dopiero po wzięciu kilku głębokich oddechów, Pay zdołał odrobinę się uspokoić. Rozejrzawszy się po okolicy, zdał sobie sprawę w jak nieciekawej sytuacji znalazł się przez tę bezsensowna walkę. Zza licznych, otaczających go pni drzew, dostrzegł jeszcze liczniejsze, błyszczące w mroku pary oczu. Wszystkie zdawały się wpatrywać wprost na niego.

    — No, dawajcie — mruknął pod nosem, z każdą sekundą tracąc pewność siebie. Stracił ją całkowicie, gdy do tej pory biernie obserwujące go potwory usłuchały komendy. Ponad tuzin półtorametrowych, mięsożernych pająków równocześnie rzuciło się na chłopaka.

    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro