Uroki nocy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Kilka godzin wcześniej:

     Evver skrzyżował ręce i pocierał dłońmi własne przedramiona, licząc, że w ten sposób uda mu się choć odrobinę rozgrzać. Czuł, jak zęby co chwila uderzają o siebie z cichym trzaskiem.

     — Cholerna pustynia — warknął Hiszpan. — Jak to możliwe, że zaledwie w parę godzin temperatura tak bardzo spadła?

     — Uroki nocy — odparł cicho Evver.

     Blondyn posłał mu pytające spojrzenie.

     — Nie widzę tu nic uroczego — burknął.

     Evver nie odpowiedział. Zaczął rozmyślać nad celem stworzenia tej gry. Ktoś zamknął ich w świecie rodem z tych najnowszych produkcji na PlayStation4. Chodzisz, zabijasz potwory, zbierasz skrzynki i próbujesz nie zginąć. Z taką różnicą, że przy konsoli, gdy nagle zgłodniejesz, możesz zamówić pizzę, a tu raczej będzie kiepsko z dowozem. Podczas jazdy na to zadupie zdążyłaby wystygnąć.

     Rozejrzał się dookoła. Z każdej strony otaczały go tylko piaskowe wydmy. Nic poza nimi.

     „Naprawdę?", pomyślał blondyn. „Twórca nie mógł się bardziej wysilić?" Od kilkunastu godzin wędrówki, non stop, widzą tylko ten cholerny piasek. Nie dało się choć odrobinę podrasować grafiki? Co to w ogóle ma być za gra? Brak jakichkolwiek urozmaiceń terenu. Zupełnie nic. A ta zmniejszająca się bariera? Co to ma niby być? Fortnite? Nie mówiąc już o potworach rodem z Minecrafta. Czy twórca tej cholernej gry nie mógł się bardziej postarać? Zero kreatywności, brak jakichkolwiek oryginalnych pomysłów. Nic.

     W dodatku czuł się tu jak bohater "Igrzysk Śmierci", co dodatkowo potęgowało jego frustrację. Nienawidził tej książki. Miała naprawdę dobry motyw, ale wykonanie jest na poziomie świata, w którym się obecnie znajdował. Wiele pobocznych wątków rozwiniętych do granic możliwości, a najważniejszy z nich, same Igrzyska, zostały tak cholernie spłycone i wręcz pominięte przez autorkę, że naprawdę nie dało się tego czytać. To samo tutaj, grafika pieprzonego piasku jest nawet niezła, ale rozplanowanie terenu to już zbyt wielki wysiłek. Wystarczyło dodać cholerne drzewo, czy chociażby kaktusa co jakieś kilkadziesiąt metrów.

     Ale piasek za to wygląda jak prawdziwy. Nic tylko chodzić.

      Główni bohaterzy również są beznadziejni. Zwykli, nieogarniający życia nastolatkowie, mający walczyć na śmierć i życie to niezbyt dobry pomysł.

     Czuł, że nawet, gdyby już na starcie dostał miecz i złotą zbroję, nie byłby w stanie przetrwać tu nawet tygodnia, a co dopiero bez jakiegokolwiek wyposażenia.

     Słyszał o tym, że w sytuacjach zagrożenia życia w człowieku uruchamia się jakiś ukryty instynkt przetrwania, ale szczerze w to wątpił. Chodził po pustyni przez cały dzień, bez jedzenia i wody, a dalej nie wpadł na chociażby jeden pomysł, jak ocalić własny tyłek. Jeśli to nie jest niebezpieczna sytuacja, to nie chciał sobie wyobrażać takiej, w której faktycznie ów instynkt by zadziałał.

     I to ma być główna postać? Do dupy z taką grą, nie kupiłby jej nawet na PlayStation, choćby była na przecenie.

     — Uważaj! — Z zamyślenia wyrwał go głos Hiszpana.

     Evver poczuł, jak chłopak chwyta go za ramiona i razem z nim rzuca się na ziemię.

     Blondyn runął twarzą w piasek. Przy upadku miał otwarte usta, przez co wdarło mu się do nich kilka ziarenek.

    Podniósł się na łokciach, by móc splunąć na ziemię, próbując wyzbyć się piachu z jamy ustnej. Bezskutecznie. Jeszcze raz nabrał śliny do ust, by ponownie ją wypluć. Mimo to kilka żółtych drobinek wciąż zalegało mu na języku i między zębami.

     — Co ty... — Nie dokończył, ujrzawszy wyłaniającego się spod piaskowej zaspy gigantycznego pająka.

    Potwór zacisnął wszystkie osiem odnóży w powietrzu, tak jakby chciał nimi coś chwycić. Niewiele brakowało, a to właśnie Evver stałby się jego ofiarą.

     Nie napotkawszy oporu, ośmionóg zaczął wygrzebywać się spod piasku. Zajęło mu to niewiele ponad dziesięć sekund.

     Dokładnie tyle czasu zostało chłopcom na ucieczkę.

     Hawajek chwycił Evvera pod ramię i ciągnąc go w górę, pomógł mu szybko stanąć na nogi.

     Hiszpan natomiast czym prędzej poderwał się z ziemi, próbując jak najszybciej zwiększyć dystans między nim a potworem.

     Cała trójka rzuciła się do ucieczki na chwilę przed uwolnieniem się pająka spod piaskowej zaspy.

     Potwór, nie tracąc ani chwili, rozpoczął pościg za swoim niedoszłym posiłkiem.

     Hawajek pędził przed siebie, wypatrując wokół czegokolwiek, co mogłoby posłużyć mu za schronienie. Zamiast tego w oczy rzucił mu się wystający spod piasku skrawek małej, drewnianej konstrukcji. Naraz zrozumiał, czym była owa rzecz.

     Jedyny problem polegał na tym, że skrzynia leżała nieco na lewo od niego, kilka metrów od idącego w ich stronę drugiego pająka.

     Jeden potwór był za nim, kolejny nadciągał od lewego boku. Każdy normalny człowiek popędziłby w przeciwnym kierunku, próbując ratować życie ucieczką, ale on miał już tego dość. Najpierw mordercza przeprawa przez pustynię i to w pełnym słońcu, bez żadnego napoju czy pokarmu, a teraz chcą go pożreć jakieś cholerne ośmionogi. Co to to nie. Tym pająkom ewidentnie trzeba pokazać, gdzie ich miejsce. Niech wracają do piachu lub pod łóżko Evvera. Dziś się nie najedzą.

     Hawajek przyśpieszył biegu, kierując się wprost pod nogi jednego z potworów. Dopadł do skrzyni i błyskawicznie zaczął odgarniać od niej piasek, aż jego oczom ukazało się jej wieko.

     Otworzył skrzynię i nawet nie patrząc do środka, chwycił za sześcienną kostkę. Gdy już wyjął ją z wnętrza niewielkiego kuferka, ta zmieniła się w miecz o długim, stalowym ostrzu.

     Blondyn usłyszał głośny syk, tuż przy swoim lewym uchu. Pająk już go dorwał.

     Przerażony chłopak lewą ręką nabrał garść piasku i szybko cisnął nim prosto w szóstkę oczu potwora. Włochata bestia cofnęła się, wciąż posykując i dziko przebierając odnóżami, jakby dzięki temu mógł odzyskać wzrok.

     Hawajek bez wahania wstał, jednocześnie wbijając klingę miecza po samą rękojeść w ciało pająka, tam, gdzie powinien znajdować się jego mózg.

     Potwór niemal natychmiast runął na ziemię bez życia.

     — No i to rozumiem! — Nastolatek zaparł się nogą o głowotułów przeciwnika i wyszarpał miecz z jego martwego ciała. Ostrze broni było całe umazane lepką, zieloną mazią, mającą imitować pajęczą krew.

     Hawajek zdał sobie sprawę, jak bardzo twórca gry nie miał pojęcia o zachowaniach pająków. Te w grze są głupie, bezmyślne i niezwykle agresywne, ich system obrony, ataków czy uników w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej. Zresztą sama hemolimfa – odpowiednik krwi pajęczaków – w rzeczywistości jest bezbarwna.

     No trudno, sam nie jest w stanie dokonać korekty tych niedopatrzeń, nie póki tkwi uwięziony w grze. Teraz ma zdecydowanie ważniejsze sprawy na głowie niż rozwodzenie się nad błędami systemu.

     Na blondyna natarł wściekły pająk. Potwór zdążył go już dogonić, a teraz rzucił się na chłopaka z dzikim sykiem.

     Hawajek błyskawicznie uskoczył w bok i usunął się z pola rażenia przeciwnika. Ośmionóg był zbyt masywny, by próbować przebić go w locie. Nawet gdyby zginął, jego truchło mogło przygnieść nastolatka, z czego ten doskonale zdawał sobie sprawę.

     Pająk wylądował na piasku i nie dając chłopakowi chwili wytchnienia, obrócił się w jego kierunku, zawzięcie kłapiąc przy tym swoimi przymocowanymi do pyska kleszczami.

    Blondyn uniósł miecz na wysokość swojej klatki piersiowej, trzymając go tak, by ostrze było skierowane w górę, ale jednak nachylone pod niewielkim kątem. Liczył, że w ten sposób da radę dostatecznie szybko zaatakować pająka, gdyby ten nagle wykonał gwałtowny ruch.

    Potwór zasyczał gniewnie, naprężając się tak, jakby miał zaraz skoczyć. Ale nie zdążył chociażby podnieść jednej nogi, ponieważ w ostatniej chwili staranował go Hiszpan.

     Chłopak dosłownie wbiegł w pająka, osłaniając rękami głowę, by uniknąć ewentualnych uszkodzeń.

     Bestia zatoczyła się na bok i ledwo utrzymała równowagę. Obróciła się w kierunku blondyna, sycząc głośniej od węża przy megafonie.

     Hawajek nie mógł zmarnować takiej okazji. Szybko otrząsnął się z nachodzącej go wizji utraty życia i odzyskał zdolność racjonalnego myślenia. Dzięki Hiszpanowi, który skutecznie rozproszył pająka, teraz miał świetną okazję do ataku. Zamachnął się mieczem i ciął potwora prosto w nogi. Ostrze przecięło trzy odnóża bestii niczym suche gałązki.

     Pozbawiony nóg pająk runął na piasek przy akompaniamencie syków agonii, miotając się niczym dzikie zwierzę.

     Hawajek spojrzał na potwora z góry. Rozważał, czy powinien skrócić jego cierpienia, czy raczej pozwolić mu umrzeć w męczarniach. Osobiście preferował drugą opcję, ale zobaczył, że potwór próbuje się podnieść na pięciu pozostałych nogach.

     Blondyn cicho westchnął. Uniósł miecz nad głowę, a następnie opuścił go ostrzem w dół, tak by wbiło się z odwłok pająka.

     Potwór zaskrzeczał cicho, po czym padł bez życia na piasek.

     — Świetnie! — Blondyn przyglądał się swojemu dziełu z zadowoleniem. — Ktoś jeszcze?

     — Skończyłeś pajacować? — zapytał zniecierpliwiony Hiszpan.

     Hawajek poczuł się, jakby ktoś nagle wbił mu szpilkę prosto w serce. Spojrzał na towarzysza nieco zdezorientowany.

     — Pajacować?

     — Tak.

     — Koleś, właśnie zabiłem dwa potwory! — zirytował się chłopak. — Co ty myślisz, że to jest takie proste?! Jak chcesz, następnym razem...

     Hiszpan wziął głęboki wdech.

     — Evver zniknął — przerwał mu.

     Hawajek zamarł.

     — Jak to zniknął? — Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu drugiego kolegi. Ku swojemu przerażeniu, musiał przyznać Hiszpanowi rację, po Evverze nie zostało nawet śladu.


    Teraz:

     Evver przemierzał pustynię w poszukiwaniu swoich towarzyszy. Nie wiedział nawet, kiedy tak naprawdę się rozdzielili. Był pewien, że obaj biegną tuż za nim, gdy uciekali przed tym cholernym pająkiem.

     Brakowało mu czyjegoś towarzystwa. Sam czuł się całkiem zagubiony i bezbronny. Być może tak właśnie było, bez kolegów z drużyny mógł tylko tułać się po pustyni, nie mając w tym większego celu. Czyli właściwie niewiele by się zmieniło.

     Ziewnął krótko, zastanawiając się, ile jeszcze czasu zejdzie mu odnalezienie jakiegoś schronienia. Był głodny, śpiący i zmarznięty. Nie wiedział, kiedy ostatnio miał cokolwiek w ustach, nie mówiąc już o jakimkolwiek napoju. Zabiłby teraz za szklankę wody.

     Przejechał całkiem już suchym językiem po swych spierzchniętych wargach, próbując je choć troszkę nawilżyć. Bezskutecznie, w jego ustach na próżno było szukać choć kilku kropel śliny.

     Chłopak wspiął się na kolejną piaskową zaspę, nawet nie łudząc się, że cokolwiek za nią znajdzie – nie licząc kolejnej zaspy. Tym razem jednak ujrzał coś, czego zobaczyć zdecydowanie się nie spodziewał.

     Zamarł w bezruchu, a na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Tym, co dostrzegł za zaspą, była bowiem zmierzająca w jego kierunku horda najprawdziwszych zombie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro