W nocy jest ciemno

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Patrix spojrzał na chowające się za horyzontem słońce. Do zapadnięcia całkowitego mroku brakowało już tylko kilka minut.

     — Mamy problem — oznajmił.

    Kaiser westchnął teatralnie.

    — To obecność BigRaka nie jest wystarczającym problemem?

    Krzak posłał mu mordercze spojrzenie, ale, ku zdziwieniu wszystkich, nie rzucił się na Kaisera z pięściami. Nawet się nie odgryzł.

    — Jaki problem? — zapytał tylko.

    Patrix szybko otrząsnął się z szoku, spowodowanego brakiem reakcji szatyna na zaczepkę kolegi.

    To był chyba pierwszy przypadek, w którym Krzak powstrzymał się do agresji, nie tylko fizycznej, ale i nawet werbalnej.

    — No? — ponaglił.

    Blondyn pokręcił gwałtownie głową, jakby to miało pomóc mu odpędzić zdziwienie.

    — Zbliża się noc — powiedział w końcu.

    — I?

    — No... — zmieszał się Patrix. — W nocy jest ciemno.

    Kaiser prychnął cicho.

    — Jeszcze jakieś złote myśli, Sherlocku?

    — Chodziło mi o mrok — warknął blondyn. — Ciemność wywabia potwory, a my jesteśmy w cholernej Dżungli. Tu zaraz się od nich zaroi.

    Kaiser pokręcił głową z niedowierzaniem. Spojrzał Patrixowi głęboko w oczy, by przekonać się, czy on aby na pewno mówi poważnie. Westchnął cicho, gdy nie dostrzegł w nich chociażby odrobiny zwątpienia.

    — Człowieku, ogranicz filmy fantasy. Tu nie ma żadnych potworów.

    Brwi blondyna podjechały mu niemal do połowy czoła.

     Odkąd obejrzał tajemnicze nagranie, nie spodziewał się, że usłyszy podobne słowa, a jeśli już, to od BigKrzaka.

     W odpowiedzi tylko wyjął instrukcję z tylnej kieszeni spodenek i pomachał mu nią przed nosem.

    — Przestań... W komiksy ze Spider-Manem też wierzysz? — zadrwił rudzielec. — To tylko książka. Parę sklejonych, obitych w okładkę kartek papieru, na których jakiś niewyżyty pisarz powieści science-fiction dla nastolatków dał upust swoim powalonym pomysłom. Zapewne był zjarany albo jego egzorcysta spóźnił się na codzienną wizytę.

    Patrix cicho westchnął.

    — Portal do ekwipunku? — zaproponował. — Widziałeś go. Wszyscy go widzieliśmy. To samo tyczy się bariery otaczającej wyspę. Jak to wytłumaczysz?

    — Bariera to jeden wielki hologram — odparł Kaiser z niezachwianą pewnością siebie. — A co do ekwipunku... Ktoś wyprał nam mózg. Przez to mamy te dziwne schizy.

    — Po prostu rudy — mruknął BigKrzak. Wprawdzie powiedział to do siebie, ale na tyle głośno, żeby pozostali usłyszeli.

    Kaiser uderzył się otwartą dłonią w czoło, czemu towarzyszyło głośne plaśnięcie.

    — Boże, co za debile...

    Spojrzał na Patrixa i szukał w nim choć odrobiny zrozumienia dla jego słów. Bezskutecznie. Przeniósł wzrok na Krzaka, ale efekt był ten sam.

    — No proszę was... Naprawdę myślicie, że jesteśmy uwięzieni w jakieś cyfrowej grze? Przecież to jest niemożliwe!

    — Słyszałeś o "Masters of The Game"? — zapytał zirytowany blondyn.

    Kaiser zmarszczył brwi.

    — To nowa gra, która ostatnimi czasy podbiła międzynarodowy rynek — wyjaśnił BigKrzak. — Pojawiła się w sklepach jakiś czas temu, kilka dni po konsoli "Sweet Dream". Pozwala jej użytkownikom przenieść świadomość do świata gry. Zawsze, gdy chcesz już opuścić wirtualny świat, możesz użyć opcji wylogowywania i znów wracasz do rzeczywistości.

    — Ale równie dobrze można tę opcję zablokować — dopełnił Patrix. — Lub całkowicie ją usunąć, dopóki gracze nie osiągną konkretnego celu.

    — Możliwości jest wiele — potwierdził szatyn.

    Kaiser nieco zmarkotniał. Powoli sam tracił wiarę w własne słowa sprzed kilku sekund.

    — Ale... — Nagle coś do niego dotarło. — Chwila... pamiętacie tę grę? I konsolę... Nawet jej nazwę.

   Obaj spojrzeli na niego jak na kosmitę.

    — No, tak — przytaknął Patrix. — Pamiętam nawet śmierć Daenerys z Gry o Tron.

    — A podobno usunięto nam pamięć — zauważył Kaiser. 

    Krzak wzruszył ramionami.

    — Najwyraźniej nie całą.

     — Mhm... Ten koleś w masce mówił, że usunął nam tylko wspomnienia związane z nami — przypomniał Patrix.

    Pochłonięci kłótnią, nie zauważyli otaczającej ich ciemności. Słońce zdążyło już dawno zajść, a w jego miejsce na niebie pojawił się księżyc. Zapadła noc. Cała trójka dopiero po chwili zdała sobie z tego sprawę, ale było już za późno.

     — I tak uważam, że nie ma szans, by te wszystkie powalone potwory... — zaczął Kaiser, ale urwał, gdy usłyszał za swoimi plecami cichy syk, jak gdyby wydany przez węża. Nie, czegoś znacznie większego. Przełknął głośno ślinę i powoli się obrócił.

    To, co ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach i jednocześnie poastawiło wszystkie włosy dęba. Parę metrów od niego stał ponad półtorametrowy pająk. Wszystkiego jego czerwone oczy zdawały się przypatrywać chłopakowi.

    Potwór nagle poderwał się z miejsca i z głośnym sykiem zaszarżował na rudowłosego.
Kaiser w ostatniej chwili oprzytomniał. Potrzeba ratowania życia okazała się silniejsza od strachu, zepchnęła go na drugi plan. Zadziałał jakiś zakorzeniony głęboko w jego głowie instynkt przetrwania.

    Błyskawicznie chwycił leżącą nieopodal, grubą gałąź. Wziął zamach i gdy potwór zbliżył się na tyle, by ten poczuł bijący od niego odór, z całej siły uderzył monstrum między oczy.
Rozległ się głośny trzask pękającego drewna, a następnie syk pająka. Dźwięk wydobywający się z jamy ustnej potwora był ogłuszający. Przywodził na myśl dźwięk drapania metalem o szkło, tylko znacznie głośniejszy.

    Pająk cofnął się otumaniony, lecz wciąż nie przestawał wyć.

    Kaiser zatkał uszy dłońmi i rzucił się do ucieczki. Ten zaskakujący obrót spraw wybudził Patrixa i BigKrzaka z przerażenia. Obaj nagle oprzytomnieli, odzyskując całkowitą władzę nad swoim ciałem. Szybko wzięli przykład z kolegi i wzięli nogi za pas.


     Kaiser przedzierał się przez dżunglę i szukał jakiegokolwiek miejsca, w którym mógłby się ukryć przed ścigającym jego drużynę gigantycznym ośmionogiem.

    Nagle jego wzrok przykuło coś leżącego nieopodal, tuż pod pniem najbliższego drzewa. Była to mała, drewniana skrzynka pozbawiona klamry służącej do zamykania. Bez wahania podbiegł do niej i uniósł wieczko. Jeśli wierzyć instrukcji, którą streszczał mu Patrix, w skrzyni powinien znaleźć coś, co zwiększy jego szansę na przetrwanie. Jakąś broń czy lekarstwo.

    Zamarł, gdy zobaczył na dnie drewnianego pudełka mały, metalowy sześcian.

    — Kostka Rubika? — zapytał z niedowierzaniem. — I co ja mam z tym niby zrobić? Rzucić pająkowi w pysk? Może się tym udławi.

    Wściekły wyjął sześcian, z zamiarem rozbicia go o pień najbliższego drzewa. Już brał zamach, by cisnąć kostką w powietrze, lecz nagle zdał sobie sprawę, że zamiast niej trzyma w dłoni sztylet o długim, żelaznym ostrzu.

    Nim zdążył się mu dokładnie przyjrzeć, nocną ciszę przerwał krzyk przerażenia. Głos bez wątpienia należał do BigKrzaka.

    Kaiser bez wahania ruszył w kierunku wrzasków. Po kilku sekundach był już na miejscu.
Ujrzał leżącego na ziemi BigKrzaka, który rozpaczliwie próbował uciec, odpychając się od gruntu nogami. Tuż nad nim stał półtorametrowy pająk.

    Potwór zasyczał chłopakowi prosto w twarz. Rozwarł szczęki, a przymocowane do nich kleszcze niebezpiecznie zbliżały się do klatki piersiowej szatyna.

     Pająk już miał się wgryźć w ciało Krzaka, gdy nagle Kaiser wepchnął mu sztylet w gardziel. Ostrze tak głęboko wbiło się w ciało potwora, że Kaiser wsunął już rękę do jego jamy ustnej aż po łokieć. Szybko jednak ją wyjął, z obawy, że wciąż żywe monstrum może mu ją odgryźć.                           

     Cios jednak okazał się dla potwora śmiertelnym, gdyż ten, wydając ostatnie tchnienie, runął na ziemię i przygniótł swoimi zwłokami leżącego pod nim BigKrzaka. Z włochatego ciała bestii zaczęła sączyć się lepka, zielona maź, wprost na tors szatyna.

    — No, chłopie... — Kaiser wierzchem dłoni otarł pot z czoła. — Było blisko.

    — Tak, a teraz pomóż mi stąd wyjść.

    BigKrzak nerwowo szarpnął ciałem na bok, ale nie udało mu się zmienić swojej pozycji choćby o milimetr. Przygniatający go potwór był zbyt ciężki.

    — W dodatku ta pieprzona maź... Co do do diabła jest?

    Kaiser przyjrzał się zielonej mazi wypływającej z pyska martwej bestii.

    — To chyba jego krew — stwierdził.

    — Blee... — Szatyn delikatnie odchylił głowę. — Weź to ode mnie.

     Chłopak udał, że się waha.

    — Hm... A co będę z tego miał?

    — Kopa w dupę, jeśli zaraz mnie nie uwolnisz! — warknął Krzak.

    — Oho, jaki pewny siebie. — Kaiser uśmiechnął się szyderczo. — Ale spójrz na nas. —Rudowłosy obrócił sztylet w palcach i patrzył na leżącego pod truchłem pająka BigKrzaka. — Raczej nie jesteś w pozycji do stawiania warunków.

    Szatynowi omal oczy nie zapłonęły z gniewu. Gdyby nie to, że tkwił uwięziony pod ciałem martwego potwora, zapewne przywaliłby Kaiserowi prosto w nos.

     — Jakich warunków, do cholery? Co ty pieprzysz?

    — Nie wiem — przyznał z uśmiechem rudzielec. — To chyba jakaś kwestia filmowa. Skojarzyła mi się z tą sytuacją.

    — Ty chyba masz coś z głową...

    Nagle zza drzew wyłoniła się czyjaś sylwetka. Obaj chłopcy bez trudu ją rozpoznali.

    — Patrix! — wykrzyknął radośnie Kaiser. — Jednak żyjesz! Znowu w komplecie.

    Blondyn podbiegł do przyjaciół z wyraźną ulgą na twarzy.

    — Cieszę się, że was wi... — Urwał, ujrzawszy zwłoki pająka. Jego szczęka opadła nienaturalnie nisko. — On... zabiliście pająka?!

     — Właściwie to ja go zabiłem — wtrącił Kasier.

    Patrix spojrzał na niego z podziwem i jednocześnie niedowierzaniem.

    — Jak... Jak ci się to udało? — wyjąkał.

    — Krzak jest dobrą przynętą — odparł rudowłosy.

    — Zdejmijcie to ze mnie! — ponaglił Krzak.

    — Już... — Kaiser okrążył ciało potwora i chwycił go za jedno z jego owłosionych odnóży.

    Wzdrygnął się, gdy poczuł pod swoimi dłońmi niewielkie włoski, wbijające mu się w skórę.

    — Powinien ograniczyć żel do włosów — mruknął. Spojrzał na Patrixa, który wciąż nie ruszył się z miejsca. — Potrzebujesz specjalnego zaproszenia?

    — Spieprzaj — warknął blondyn. — Ja tego nie dotknę.

    — Sam nie dam rady go przesunąć — zauważył Kaiser. — Jest za duży. Musisz mi pomóc.

    BigKrzak mocniej odchylił głowę do tyłu, gdy poczuł lepką maź na swoim podbródku. Jego tors był już cały oblepiony wypływającą z martwej bestii zieloną substancją, a teraz jej poziom coraz bardziej się podnosił.

    — Pośpieszcie się, do cholery! — krzyknął.

    Patrix spojrzał błagalnie na Kaisera.

    — A nie możemy go tu tak zostawić?

    — Nie.

   — Ehh...

    Blondyn okrążył truchło pająka i popatrzył na nie z obrzydzeniem. Wziął głęboki wdech i podszedł do martwego potwora. Momentalnie jego nozdrza zaatakował ohydny fetor pajęczych zwłok, pomieszany z zapachem śmierci.

    — Fee... — Cofnął się, po czym zasłonił dłonią usta. — Ale to jedzie.

    —- Zaraz ja cię dojadę, jeśli zaraz tego ze mnie nie zdejmiesz! — krzyknął Krzak.

    Blondyn jeszcze raz wbił błagalny wzrok w rudego towarzysza.

    — Zostawmy go — ponowił próbę.

    — Nie.

    — No weź...

    — Nie.

    — Ale...

    — Cholera jasna — zirytował się Kaiser. — Zaraz skończysz jak ten pająk!

    Patrix nabrał powietrza do płuc i wstrzymawszy oddech, podszedł do ciała potwora. Mimo to, smród otaczający zwłoki dostał się do jego nosa i spowodował nagły przypływ mdłości. Odwrócił głowę i chwycił pająka za jedną z jego długich, owłosionych nóg.

    — Ciągnij — rozkazał Kaiser.

    Blondyn wykonał polecenie. Poczuł, jak ciało martwej bestii powoli przesuwa się w jego stronę.

    Zerknął na Kaisera, który przyciągał do siebie trzymaną w rękach nogę i cofał się o kilka kroków.

    W końcu, wspólnymi siłami, udało im się uwolnić BigKrzaka. Ten błyskawicznie się podniósł, zrzucając z siebie swój pobrudzony zieloną mazią T-shirt. Otarł twarz jego słuchać częścią i posłał Kaiserowi wściekłe spojrzenie.

    — Dłużej się nie dało?

    — Nie ma za co — odparł spokojnie rudowłosy.

    Otarł dłonie o spodenki i wciąż ze spokojem obserwował swojego rozmówcę. Nawet gdyby Krzak nagle dostał typowego dla niego napadu agresji, nie stanowiłby dla niego żadnego zagrożenia. W końcu to on miał przy sobie nóż, natomiast szatyn nie posiadał żadnej broni. Nie mówiąc już o przewadze w postaci tężyzny, którą dysponował chłopak.

    Kątem oka zerknął na wymiotującego w krzakach Patrixa.

    Blondyn wyprostował się lekko i próbował pozbyć się z języka smaku żółci.

    — Jakim cudem coś nieposiadającego kości jest tak cholernie ciężkie?

    — Dobre pytanie — przyznał Kaiser.

    — Mam lepsze — wtrącił się BigKrzak. Wskazał palcem przed siebie, próbując opanować drżący głos. — Co to, do cholery, jest?!

    Kaiser obrócił się, po czym spróbował wypatrzeć ową rzecz.

    Z mroku, między drzewami, wyłaniała się wysoka, ciemna postać. Jej sylwetka była nienaturalnie chuda, a kończyny przesadnie długie. Zdawała się im przypatrywać, a jej rubinowe oczy błyszczały w oddali, rozświetlając ciemność.

    — What the Fu... — zaczął rudowłosy, gdy nagle postać znikła. Po chwili ponownie się pojawiła, tym razem znacznie bliżej, omal nie przyprawiając wszystkich o zawał.

    — Enderman — szepnął przerażony Patrix.

    — Co robimy?

    BigKrzak cofnął się przerażony.

    — Jak to co? Spadamy!


    -

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro